niedziela, 27 lipca 2014

Las Hoia Baciu - transylwański Trójkąt Bermudzki?



Las Hoia Baciu leży jedynie 20 minut jazdy od centrum transylwańskiej Kluż-Napoki. Jak mówi jego historia, tajemnicze wydarzenia towarzyszą mu już od wieków, jednak ich współczesna odsłona połączona z badaniami nad tymi zjawiskami rozpoczyna się w latach 50-tych gdy biolog, A. Sift, zauważył tajemnicze zjawiska świetlne. W 1968 Emil Barnea wykonał tam swą słynną fotografię UFO, zaś Hoia Baciu i tym, co się tam dzieje zajęli się eksperci. Oprócz UFO i innych tajemniczych fenomenów powietrznych notuje się tam m.in. pojawianie się znaków na glebie i śniegu, manifestacje twarzy i nieznanych postaci a także szereg tajemniczych oddziaływań wpływających na ludzi. Nie dziwi, że „przeklęty” las leżący w centrum enigmatycznej Transylwanii zyskał miano „rumuńskiego trójkąta bermudzkiego”. 
  
Na świecie istnieje wiele miejsc, które uznawane są za siedliska zjawisk niezwykłych, niepoznanych dotychczas człowiekowi, których sens wykracza nieco poza nasze rozumienie świata. Miejsca takie są naprawdę liczne – albo znane jedynie miejscowym albo też słynne na cały kraj lub nawet świat. Kto wie, jak na ich losy wpłynęło wykształcenie się zjawiska UFO, które w owych uroczyskach zajęło miejsce strzyg, duchów i innych strachów. Dziś widuje się wciąż i te i tamte.

 Zdjęcie satelitarne lasu i okolic

Jednym z miejsc, w których rzekomo manifestują się niekonwencjonalne zjawiska wszelkiej maści jest Las Hoia Baciu leżący niedaleko rumuńskiej Kluż-Napoki w Transylwanii. Kraina ta kojarzy się zwykle z postacią znaną większości miłośników historii mających „przerażać”, jednak według wielu, Hoia Baciu rzeczywiście ma w sobie coś realnie unikalnego, coś co próbuje się śledzić z różnym skutkiem od ponad pół wieku. Jedno jest natomiast pewne – las śmiało określić można rumuńską wersją legendy Trójkąta bermudzkiego.
Przyglądając się Hoia Baciu dziś zauważymy pewną dychotomię. Otóż wśród wycieczkowiczów, którzy chcą spędzić tam parę chwil na łonie przyrody, znajdziemy ludzi uzbrojonych w kamery i aparaty, pragnących uchwycić coś niezwykłego. Tak jak przed kilkudziesięciu laty Emil Barnea.

Fotografia Barnei
Rankiem 18 sierpnia 1968 roku 45-letni Emil Barnea oraz jego przyjaciółka Zamfira Mattea (lat 34) wybrali się na spacer w okolice Hoia Baciu. Wraz z nimi znajdowały się tam jeszcze dwie osoby, jednakże potem w świetle tego, co się wydarzyło pragnęły zachować anonimowość. Pogoda była wspaniała, toteż cała czwórka zdecydowała się zatrzymać na polanie i niedaleko drogi prowadzącej do miasta zjeść posiłek.

Jedno ze zdjęć, jakie wykonał Emil Barnea

Barnea udał się tymczasem w poszukiwaniu drewna na ognisko. Nic nie zapowiadało niczego niezwykłego, jednak ciszę przerwał głos jego towarzyszki. Było około 13:23. Wracając na polanę zauważył na niebie coś, na co uwagę starała mu się zwrócić kobieta. Znajdował się tam okrągły pojazd o metalicznym wyglądzie odbijający promienie słoneczne. Wzniósł się on powoli nad Hoia Baciu czyniąc to w zupełnej ciszy.  
Mężczyzna pośpieszył do pakunków i wyjął aparat starając się wykonać dobre ujęcie, a ponieważ obiekt nie poruszał się za szybko, udało mu się wykonać dwa. Zauważył ponadto, że obiekt zmienia swą jasność a następnie przyspieszył i poleciał w górę. Barnea wykonał przed jego zniknięciem dwa zdjęcia. Ostatniego nigdy jednak nie pokazał publicznie, gdyż znajduje się na nim ponoć para, która chciała pozostać anonimowa. Widać na niej mały i znikając w chmurach obiekt.  
Obserwacja trwała przez jakieś dwie minuty, zaś Barnea, który uwiecznił ją na zdjęciach i za jakiś czas posiadał je już jako dowód, nie za bardzo wiedział co z nimi począć. Samemu nie będąc specjalnie zainteresowanym „latającymi spodkami” pokazał je jednak Florinowi Gheorghicie z Kluż, który zajmował się obserwacjami NOL i którego jednocześnie znał z pracy. Ufolog po wykonaniu odpowiednich kroków przekazał informacje na ten temat krajowej agencji prasowej, a jedna z fotografii Barnei ukazała się w kilku gazetach już 18 września.
Gdy o sprawie dowiedział się dyrektor obserwatorium astronomicznego w Kluż stwierdził, że Barnea i jego towarzysze ulegli zapewne złudzeniu, źle interpretując pojawienie się balonu pogodowego. Przy okazji nazwał autora zdjęć analfabetą i pijakiem, który sfałszował całą sprawę. Śladów balonów meteorologicznych jednak nie odnaleziono, zaś analizy zdjęć wykluczyły, że Barnea dopuścić mógł się fałszerstwa. Nie był to jednak koniec zainteresowania tą kwestią i wkrótce zajął się nią także znany rumuński ufolog, Ion Hobana.

 Stare drzewa w Hoia Baciu

Tymczasem sława Hoia Baciu, jako miejsca spotkań rosła. Nie tylko krajowe, ale i zagraniczne źródła mówiły o przelocie dysku uchwyconym na zdjęciu.  

Pionier Alexandru Sift
Pionierem badań w Hoia Baciu był biolog Alexandru Sift (1936-1993), który spacerując po lesie w latach 50-tych zaczął zauważać dziwne powtarzające się manifestacje zjawisk, które niewprawne oko uznałoby za zjawiska naturalne. Sift zaczął jednak polować na nie z aparatem. Sift nadal kontynuował swe badania a począwszy od lat 70-tych stopniowo zespół badaczy powiększał się i w jego skład weszli naukowcy nie tylko z kraju, ale i zagranicy. Ci, którzy odwiedzili Hoia Baciu zwracali uwagę na wiele niezwykłych rezultatów.

Zdjęcie niezidentyfikowanego obiektu nad Hoia Baciu

Wśród zjawisk, jakie zarejestrowano na tym obszarze znajdowały się między innymi: latające nisko lub unoszące się obiekty przypominające świetlne punkty (zwykle białe), których pojawieniu się towarzyszyły zjawiska fizyczne (w postaci radioaktywności, anomalii magnetycznych, emisji mikrofali i infradźwięków itp.), niezwykłe ślady na ziemi (w trawie lub na śniegu) czy też towarzyszące im oddziaływanie na roślinność, jak i również wpływ Hoia Baciu na zwierzęta i ludzi (objawiający się zaczerwienieniem skóry, oparzeniami, niepokojem, bólami głowy, zwiększonym pragnieniem, zawrotami głowy czy też dezorientacją, która powoduje, że wiele osób gubi się w lesie).  
Najbardziej charakterystyczne dla Hoia Baciu są latające obiekty o zróżnicowanym kształcie, czasem widoczne dla ludzkiego oka, a czasem pojawiające się jedynie na fotografiach. Przyjmują one kształty piramid, kul, stożków, sześcianów etc. Podobne obiekty były wielokrotnie fotografowane i przez niektórych uznawane za twory będące quasi-UFO. 

Zdjęcie z lat 60. przedstawiające kolejne obiekty

Niektórzy badacze Hoia Baciu wspominają również o innym dziwnym, a raczej kontrowersyjnym zjawisku, którym mają być objawiające się gościom lasu „twarze” humanoidalnych istot, albo też ich pełne manifestacje. Możemy jednak spierać się z rumuńskimi badaczami, że jest to typowy przykład pareidolii – zdolności ludzkiego umysłu do dopatrywania się znanych kształtów w zupełnie przypadkowych układach przedmiotów. Warte wspomnienia są również tymczasowe emisje promieni beta oraz gamma, czasem wysoce intensywne, jak i zaburzenia natury magnetycznej głównie mające związek z omawianymi już białymi obiektami. Mają one wpływ nie tylko na człowieka, ale i sprzęt elektroniczny.

Punkt trzeci
Specjalnego znaczenia „punkt trzeci” zlokalizowany w 1993 roku uznawany jest za „centrum” fotograficznych anomalii. Naukowcom udało się do tej pory dojść do kilku wniosków odnośnie tego, co dzieje się w Hoia Baciu i tego jak przekłada się to na aktywność osób poszukujących tam niezwykłych doznań. Statystyki mówią, że wszelkiego rodzaju anomalia rejestrowane są tam częściej, aniżeli można przypuszczać, jednakże mają naturę bardziej dyskretną aniżeli słynna obserwacja Emila Barnei. Zauważono ponadto pewien związek między oddziaływaniem zjawisk na osoby twierdzące, iż są w posiadaniu zdolności kwalifikowanych jako niezwykłe, jednakże nie jest to zasada. Ponadto w ich występowaniu nie dopatrzono się jednego wzorca, mają one nieregularny charakter.  
Ale sceptycy źródeł niezwykłości Hoia Baciu dopatrują się w jego minionej historii. Dyrektor Etnograficznego Muzeum Transylwanii mówi, że korzenie legendy sięgają kilku wieków wstecz, kiedy to zarówno las, jak i przyległe pastwiska stanowiły własność Kościoła. Aby zniechęcić szabrowników, właściciele ziemi zaczęli rozpuszczać historie o olbrzymach zamieszkujących las, co z pewnością znacznie wpływało na wyobraźnię mieszkańców transylwańskich wiosek.  

Adrian Patru
Jak wspomniano wcześniej, grupowe badania lasu Hoia Baciu zaczęły się w latach 70-tych XX wieku, kiedy to uczeni pragnący rozwikłać zagadkę niezwykłości tego miejsca skupili się wokół Adriana Patru – chemika i profesora Uniwersytetu w Kluż-Napoce. 

Kolejne tajemnicze zdjęcie wykonane nad lasem Hoia Baciu

Autor kilku książek poświęconych Hoia-Baciu mówi, że bezsprzecznie jest to jedno z niewielu miejsc na świecie, które z racji intensywności występowania anomalii klasyfikuje je jako jeden z najlepszych przedmiotów badań nad niewidoczną częścią naszej rzeczywistości. Według Patru, zjawiska mające miejsce w Hoia Baciu mogą mieć źródło w innej, równoległej do naszej rzeczywistości.  
- Zajmuje się tym z innymi badaczami od 1975 roku – mówi Patru. Wciąż nie możemy dokładnie określić, co tam się dzieje. Tamtejsze wydarzenia to albo produkt ludzkiej podświadomości, albo niezależne zjawisko, które ma zdolność oddziaływania na człowieka. Pewnego dnia, gdy fotografowałem tamtejsze ruiny, mimo tego, że miałem mapę i dobrze znałem ten teren, zgubiłem drogę – przyznaje. Jeszcze inna członkini grupy doznała czegoś w rodzaju „podróży w czasie”. Po oddzieleniu się od grupy przyznała, że potem nie mogła poznać miejsca, w którym się znajduje, bowiem wyglądało na zmienione, jakby sprzed wieku.

Świetlne "ogniki" uchwycone w Hoia Baciu przed zachodem słońca

Jak przyznaje chemik, Hoia Baciu nie jest jedynym tego typu miejscem na mapie świata. Oprócz anomalnych zon w Rosji istnieją bowiem podobne obszary na terenie Włoch, Francji, Norwegii czy obu Ameryk. Najważniejsze pytanie odnośnie ich natury wiąże się z tym, jakie jest źródło owych zjawisk i czy (jak mówi Patru) cała sława Hoia Baciu wynika jedynie z wpływu niecodziennych sił na ludzki mózg, czy jest to rzeczywiste zjawisko, niezależne od naszych zmysłów i umysłu.

***  

Fenomen Hoia Baciu nieprzerwanie drażni umysły badaczy od ponad czterech dekad. Pozostaje wciąż podręcznikowym przykładem interesującej strefy anomalnej, której współczesna nauka nie jest w stanie odpowiednio zweryfikować. Oczywiście podobnych miejsc jest dużo więcej i co jakiś czas do naszych uszu docierają informacje, o takiej czy innej ciekawej obserwacji bądz zdarzeniu.
Powiem szczerze, że odkąd sam łażąc po górach i lasach doświadczyłem kilku ciekawych przeżyć z pogranicza jawy i snu (o których pisałem zresztą na tym blogu), podchodzę do tego tematu z dużą dozą elastyczności i zrozumienia, co jednak nie wyklucza zachowawczej ostrożności i sceptycyzmu, tak pożądanego przy w/w tematyce.
Nie będę już tu sięgał do źródeł, podań i przekazów by jednoznacznie udowodnić, że od zarania dziejów wokół siedlisk ludzkich są miejsca gdzie "licho nie śpi". Oczywiście gros z nich, wynika z najróżniejszych uwarunkowań i determinacji czynników zewnętrznych, mających podłoże w kulturze, religii czy obrzędowości, ale przecież to akurat oczywiste. Zawsze było (i jest) tak, że nieznane budzi lęk, obawę i staje się kanwą pod tworzenie mitów, podań i najróżniejszych legend. Wystarczy poczytać wiele interesujących przekazów np. z obszaru Śląska by dostrzec, że wszelkiego rodzaju leśne uroczyska, niedostępne knieje, górskie wąwozy i wychodnie skał, od zawsze rozpalały wyobraźnie i stawały się areną niepokojących zjawisk. Tyle że wyobraźnia ludzka to jedno, a pewne realnie zachodzące zjawiska- drugie.

Nie ulega wątpliwości że las Hoia Baciu jest interesującym miejscem. Zachodzące tu anomalia można śmiało określić mianem czynnika PSI. Obserwacje dziwnych obiektów, świateł bądź istot, tajemnicze dźwięki, znaki na ziemi, luki w czasie czy też "zgubne" oddziaływanie pewnych energii na zwierzęta i ludzi każe domniemywać, że mamy tu do czynienia z obszarem być może kreującym elementy innej rzeczywistości. 
Ale nieraz przecież sami od czasu do czasu słyszymy, o pojawiających się, trudnych do wyjaśnienia incydentach z naszych rodzimych lasów. Niejeden leśnik, myśliwy czy nawet grzybiarz, zna na pewno przynajmniej jedno takie zdarzenie, a być może i był jego naocznym świadkiem. I nie ma co się dziwić. Takie rzeczy dzieją się wokół nas, a skala występowania owych zjawisk wcale nie musi ograniczać się tylko do określonych obszarów.
Ilekroć myślę o tym co sam miałem okazję przeżyć w Masywie Ślęży, Cichej Dolinie czy na Zakręcie Śmierci dochodzę do wniosku, że tylko niedostateczny stan naszej wiedzy i nieumiejętność odnalezienia się nas jako istot w rzeczywistości, powoduje wciąż niezrozumienie, negację i błędną (lub też zbyt daleko posuniętą) interpretację podobnych zjawisk.

Na koniec jeszcze mała dygresja. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu miałem okazję uczestniczyć w kameralnym spotkaniu, gdzie pewna osoba czynnie zaangażowana w promocje turystyki rowerowej, przeprowadzała swoją autorską mini- prelekcje. Pod koniec zaś opowiedziała ciekawą historię jaka przydarzyła jej się w zeszłym roku, podczas rowerowej wycieczki po Puszczy Kampinowskiej. Historię ciekawą i dotyczącą pobłądzenia, a następnie spotkania w lesie dziwnych "świateł i cieni". Pikanterii sprawie dodawał fakt, że faktycznie w owym miejscu dochodziło już ponoć do pewnych tajemniczych manifestacji, a w bliskim jego sąsiedztwie znajdowała się nawet osławiona Duchna droga, uznawana za mocno anomalne i nawiedzone miejsce Kampinosu.
Duchna droga 
Ja jednak o czym innym. Siedząc tam i słuchając rad byłem, że jestem oto świadkiem kolejnego otwarcia się na podobną problematykę i spojrzenia na nią z innego-niż stereotypowy- kierunku. Cała relacja daleka była od niezdrowej euforii, sensacji czy znamion autopromocji, a jednak zapoczątkowała ciekawą dyskusję, w której (co z przyjemnością stwierdziłem), ludzie podeszli do zagadnienia z zaciekawieniem, zrozumieniem ale i dużą dozą wyrozumiałości. Zatem kto wie. Być może po mału dorastamy do wyrażania się o podobnych sprawach, bez cienia zakłopotania, szyderstwa, drwiny lub nieuzasadnionej krytyki? 
Oby tak było.

Polecam również:
http://zmiennoksztaltne.blogspot.com/2014/07/tajemnica-wilkoactwa.html 
http://czastajemnic.blogspot.com/2014/06/sleza-polska-gora-olimp-i-miejsce.html 


Zródło tekstu i zdjec: http://www.infra.org.pl/ 
http://www.hoiabaciuforest.com/ 
                                    


 
 
 


 

czwartek, 24 lipca 2014

PrzenikaNIE WIEM




Zapraszam do zapoznania się i czynnego wsparcia, tego niezwykle interesującego w formie i treści projektu.

Więcej informacji pod adresem:
http://polakpotrafi.pl/projekt/przenikanie

wtorek, 22 lipca 2014

Strącenie malezyjskiego samolotu



Niektórzy komentujący na tym blogu już doskonale wiedzą kto zestrzelił samolot MH17 linii malezyjskich, zanim jeszcze jakakolwiek komisja rozpoczęła dochodzenie. Podobnych „jasnowidzących” mają „polskie” stacje telewizyjne, w których eksperci stwierdzili, że „bez cienia wątpliwości” musi za tym stać Rosja i Putin. Takie opinie słyszałem dzisiaj w TVN24 i naprawdę rzygać mi się chce gdy słyszę tego typu mędrków, którzy dla mnie „bez cienia wątpliwości” są opłacanymi agentami NWO [...]

Ścierwomedia zostały zmuszone opublikować szokujące informacje o „gnijących ciałach” na pokładzie malezyjskiego Boeinga. 

 (…) Dopytywany przez dziennikarza twierdzi też, że w „samolocie znaleziono dużą liczbę leków i surowicy”, co nie jest typowe dla zwykłych, pasażerskich lotów. – Wygląda to na specjalny ładunek medyczny – ocenia lider separatystów. 
Dodaje też, że ma dokładne relacje z pierwszej ręki: – Dosłownie przed chwilą rozmawiałem z ludźmi, którzy osobiście zbierali ciała. Swoje słowa potwierdzili też na piśmie. Podkreślali, że wiele ciał było „całkiem bez krwi” – jakby ktoś pozbawił ich jej na długo przed katastrofą – mówił. Wedle Striełkowa świadkowie donosili też o silnym trupim odorze. – Taki smród nie pojawiłby się po półgodzinie nawet w największym upale, a wczoraj przecież pogoda była pochmurna – argumentował lider separatystów. (…) – podaje m.in. TokFM  (zauważmy, że ten sam tekst pojawia się w praktycznie wszystkich „polskich” mediach, tak jakby był tylko jeden tłumacz!).

Wygląda na to, że ktoś dokonał wielkiej gafy zestrzeliwując samolot nad terenem kontrolowanym przez powstańców. Nie powinno być większych problemów z udowodnieniem tego, że zwłoki były stare – jak najszybciej powinna się tym zająć komisja międzynarodowa. Jeśli to co mówi Striełkow jest prawdziwe, to wnioski będą miały daleko idące implikacje, łącznie z tzw. Smoleńskiem, gdzie również podłożono zwłoki zabitych gdzie indziej ludzi – jak wiemy są 100% dowody na mistyfikację w postaci zdjęć satelitarnych z 5 kwietnia 2010 roku.

Dwa ukraińskie myśliwce eskortowały samolot linii malezyjskich MH17 na 3 minuty przed zestrzeleniem.
http://www.eturbonews.com/48079/ukraine-air-traffic-controller-suggests-kiev-military-shot-down- 

Informacja o tym została potwierdzona przez jednego z kontrolerów ruchu w Kijowie. Jest to obywatel Hiszpanii, który zaraz po zestrzeleniu samolotu malezyjskiego został zawieszony w pracy. Twierdzi on, opierając się na źródłach wojskowych w Kijowie i swojej ocenie, że zestrzelenia dokonała armia ukraińska. Zapisy radarowe zostały natychmiast skonfiskowane gdy się okazało, że było to zestrzelenie. Wewnętrzna komunikacja pomiędzy wojskowymi kontrolerami ruchu potwierdza udział wojska w operacji, w jednej z rozmów powiedziano nawet, że nie wiadomo skąd pochodzą rozkazy. Katastrofa może być więc wynikiem błędów, gdyż ten sam samolot na 3 minuty przed zniknięciem z radarów był eskortowany przez dwa ukraińskie myśliwce.  Zrzuty z ekranów radarów wykazują, że samolot dokonał trudnych do wyjaśnienia zmian w kursie, gdy się znalazł bezpośrednio nad rejonem konfliktu zbrojnego na Ukrainie.
Niektóre z dyskusji na Twitterze mogą sugerować to, że na Ukrainie doszło do tajnego buntu wojskowego pod wodzą Julii Tymoszenko, przeciwko obecnemu prezydentowi Ukrainy. Jak już wiadomo, czarne skrzynki zostały przejęte przez powstańców w tzw. Republice Donieckiej i przesłane do badań w Moskwie. Rebelianci uważają, że badania potwierdzą udział sił zbrojnych Ukrainy w zestrzeleniu malezyjskiego Boeinga.


Czyżby znaleziono dowód na próbę wrobienia Rosji i noworosyjskich powstańców – sfabrykowanie rzekomego nagrania pomiędzy separatystami? 
https://www.youtube.com/watch?v=RMgIpC-bCfQ 
Jak śmierdząca jest to sprawa widać po dowodzie zamieszczonym na YouTube – rozmowy „separatystów” z Rosjanami. Zauważmy, że jest to jeden z głównych dowodów promowanych także w „polskich” mediach, zob. np. w Onecie:
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/sbu-opublikowala-rozmowy-separatystow-ws-zestrzelenia-samolotu-jest-odpowiedz-rosji/1stg9 

Jak się okazuje ten „dowód” może być sfabrykowany. We wczorajszym programie Alexa Jonesa, Paul Joseph Watson omówił analizę przeprowadzoną przez media rosyjskie i niezależne amerykańskie (m.in. Zero Hedge), z której wynika że plik wideo z tym nagraniem został utworzony na dzień przed zestrzeleniem samolotu! Informacje te, to tzw. metadane, które znajdują się w każdym pliku wideo i nie są widoczne bez odpowiedniego oprogramowania.
Rzekomy „dowód” na Rosjan i „separatystów” staje się więc dowodem konspiracji i przygotowanego wcześniej zamachu na samolot przez nowy rząd ukraiński.



Bardziej przekonujące są kolejne argumenty, jak to, że separatyści, nawet jakby zestrzelili samolot przez pomyłkę, to nie omawiali by tego przez telefon bez szyfrowania.
Kolejnym zagadnieniem jest zmiana kursu samolotu tak, że przeleciał on nad strefą zakazaną dla samolotów pasażerskich. 10 poprzednich lotów odbyło się bez problemu w pasie zlokalizowanym poniżej strefy zakazanej. Kto i dlaczego zmienił kurs samolotu?

Natomiast informacja o tym, że „separatyści” są w posiadaniu pocisków BUK, które mogły by zestrzelić tak wysoko lecący samolot została zdementowana przez Prokuratora Generalnego Ukrainy. Informacja ta została przekazana Prezydentowi Ukrainy przez armię.
W dalszym ciągu audycji Watson przytacza dyskusję na Twitterze, w której brał udział Hiszpan, pracujący jako kontroler ruchu lotniczego w Kijowie. Potwierdza zatem informacje zamieszczone powyżej. Dodaje jeszcze, że kontrolerzy byli zastraszani przez agenturę rządową Ukrainy. Zamieszcza zrzuty ekranowe z jego konta na Twitterze, które już zostało oczywiście wymazane. Tu są oryginalne (już nie działające) linki:

https://twitter.com/spainbuca/status/489813837013848065 
https://twitter.com/spainbuca/status/489815416701984769 

Jeszcze jeden ciekawy zbieg okoliczności – dzień wcześniej w Brazylii kraje BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Płd. Afryka) podpisały umowę w.s. stworzenia nowego Banku Światowego:
http://www.dw.de/brics-launch-new-bank-and-monetary-fund/a-17789608 
Zamach na malezyjski samolot wygląda więc na kolejną operację fałszywej flagi.


Zamach na samolot malezyjski dziełem Izraela?
Jeszcze dalej idzie Jim Stone (jimstonefreelance.com), który wraz z czytelnikami jego strony znów zaskakuje błyskotliwą oceną sytuacji. W mailu niejakiego Jordana zwrócono uwagę, że CNN od razu wiedziało, że strącenie jest dziełem Rosji (podobnie jak „polskie” media głównego ścieku), bez podania żadnego na to dowodu – zanim jeszcze wrak został zlokalizowany! Stone podejrzewa, że samolot mógł być zdalnie sterowany aż do jego rozbicia się, a wcześniej jego sygnał został zakłócony przez system AWACS, dlatego utracono z nim łączność.

Wg. Stone’a samolot może być tym samym (lot nr. 370), który 4 miesiące temu zaginął na trasie z Malezji do Chin – został prawdopodobnie porwany przez lotnictwo amerykańskie i zmuszony do lądowania w bazie Diego Garcia. Teraz się tego samolotu pozbyto. Teza ta nie jest bezpodstawna, na stronie Flightradar24.com podano, że lot MH17 został anulowany i nigdy nie doszło do startu! (zob. >>link – czerwona kropka po prawej „Cancelled” – czyli anulowany). Strona została jednak zaktualizowana i informacje tam zamieszczone w chwili obecnej wskazują, że miał wystartować na czas(„On Time”). Stone podaje też dowód na to, że jego strona została zhakowana i że zamieszczono tam dwa różne zrzuty ekranowe, które pokazują co innego jak się jest zalogowanym jako administrator, a co innego dla czytelnika. Co więcej, czas odlotu, który pokazała strona Flightradar24.com (10:31 – link) różni się od podanego w Wikipedii! – (10:14 link)! Zbrodniarze wyraźnie się spieszyli i popełnili wiele błędów.
Czy nie jest też dziwne, że dwa malezyjskie loty zostały w ciągu 4 miesięcy w bardzo podejrzanych okolicznościach porwane / strącone?



Istotnym faktem może być też to, że strącenie samolotu nastąpiło zaledwie 15 minut po izraelskim ataku na Gazę. Jeśli się weźmie pod uwagę czas na potwierdzenie faktu strącenia, jest całkiem możliwe, że dokonano tego dokładnie w momencie ataku na Gazę. Zauważmy, że momentalnie media przestały się interesować żydowskim ludobójstwem Palestyńczyków, skierowując swoje oczy na katastrofę samolotu. Stone wcale nie wyklucza, że strącenia dokonano z Rosji, nie jest wszak problemem znalezienie żydowskich agentów w rosyjskiej armii. Stone za strącenie samolotu wini więc Izrael.
Dla Stone’a nie ważna jest dyskusja na temat kto strącił samolot, ważne jest pytanie, czy tenże samolot był tym samym, który 4 miesiące temu „zniknął” w tajemniczy sposób z radarów (lot 370).

Na koniec najlepsze: nie było żadnego zestrzelenia samolotu!
 https://www.youtube.com/watch?v=1fytpEF6-EQ 

Analiza rzekomego materiału wideo z katastrofy malezyjskiego samolotu. Nie widać ani spadającego samolotu, ani pocisku, ani śladu na niebie. Czy jest możliwe by po upadku z wysokości 10 kilometrów w ogóle coś zostało w kawałku, szczególnie ciała? Czy jest możliwe by szczątki rozbitego samolotu spadły w jedno miejsce?
Szkoda, że autor analizy nie uwzględnia tej możliwości, że samolot wcale nie musiał spaść z dużej wysokości i nie został zestrzelony, ale zdalnie naprowadzony.


Jeszcze oświadczenie Striełkowa, z którego cytat znajduje się na początku artykułu:
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103086,16348067,Lider_separatystow_Strielkow__wiele_cial_bylo__nieswiezych__.html

Oraz ciekawe spostrzeżenie pewnego internauty:

"Zestrzeleniem „malaja” ż.... podrzucili Rosjanom świnie a właściwie 2 świnie. jedną jest sam fakt zestrzelenia samolotu i nagonka na „odpowiedzialność Putina” za ten fakt.
Druga świnia jest świnią w klasycznym ż........ stylu. Nie od dziś wiadomo iż te bękarty bestii lubują się w skrytobójstwach w tym rozsiewaniu różnych zaraz.
4 miesiące temu był wypadek z samolotem malajskich linii lotniczych jaki wedle plotek 2 obiegu miał przewozić wirusa grypy wymierzonego w Chińczyków, by tam na miejscu po wylądowaniu i otwarciu „pandory” epidemia dopadła Pekin a potem resztę chińskich miast
„eliminując” czy „samorozwiązując” problem „chińskiego długu dolarowego”.

Są już podejrzenia iż samolot, jaki rozbił czy właściwiej jaki skaksowano na terenie Noworosji jest tamtym zaginionym „malajem” wraz z tamtymi ofiarami niedoszłej ż......... prowokacji. By to potwierdzić należałoby przeprowadzić badania DNA ofiar tej kraksy i porównać je z tymi podobno zabitymi w niej wedle ż..........
Niedawno bo jakiś miesiąc temu do prasy trafiła informacja iż jakiś japończyk wyprodukował wirusa grypy opornego na układ immunologiczny człowieka. Wirusa idealnego do bycia BRONIĄ BIOLOGICZNĄ.
Jednocześnie sama UE zakupiła ostatnio mnóstwo szczepionek na grypę, zakupiła bez procedury przetargowej i POZA SEZONEM na nią.
Łącząc te fakty dochodzimy do 2 podrzuconej Rosjanom świni, tamte „zwłoki” są zakażone tym spreparowanym wirusem grypy by właśnie na terenie Noworosji a potem samej Rosji spowodować epidemie opisanej przez tegoż Japończyka opornej na leczenie grypy a sam zakup szczepionek przez ż.........., ma zabezpieczyć ich „polityków” i ich rodziny przez wymarciem w zasponsorowanym gojom holokauście „na grypę” w czym się ż....... specjalizuje od lat.
Jak ktoś ma kontakt z Rosjanami niech im przekaże ostrzeżenie epidemiologiczne. I to nie jest żart ale BARDZO WAŻNA SPRAWA"

***

Wszystko wskazuje na to, że na naszych oczach rozgrywa się kolejny spektakl, o schemacie działania podobnym chociażby do 9/11.
Widać że szmondaki cały czas robią krecią robotę i stają na głowie, by doprowadzić do eskalacji konfliktu. I wydaję się że chodzi tu o więcej, niż tylko o głupie zakusy Shella na ukraiński gaz łupkowy. A o co chodzi? Może oprócz wymienionych wyżej  dwóch świń jest jeszcze jedna? Może oprócz kierunku rosyjskiego warto spojrzeć także na Bliski Wschód?
Zestrzelenie malezyjskiego samolotu na Ukrainie wywołało kolejną burzę we wszystkich reżimowych mediach, jednocześnie sprawnie odciągając uwagę opinii publicznej, od poczynań Izraela w Strefie Gazy. Przypadek? Już kiedyś napisałem co o nich sądzę. Tłumienie powstania odbędzie się zapewne teraz po cichu i bez ryzyka ściągania na siebie niewygodnych głosów potępienia. Druga sprawa to Irak i powstanie kalifatu ISIS, który najprawdopodobniej wspierany przez "wuja Sama" (korporacja CIA/ RAND)  może niebawem odegrać w rejonie znaczące przedstawienie. No i jeszcze prawdziwy wrzód na dupie syjonistycznej części świata czyli...BRICS. Zapewne wszystkie te zdarzenia są choć częściowym podłożem tego, co stało się na Ukrainie. 
Jeśliby jednak faktycznie doszło tu do operacji "false flag", polegającej na rozsianiu zmutowanego wirusa grypy (niedawno faktycznie szemrano o wyhodowaniu/ odtworzeniu wirusa "hiszpanki"), to w przeciągu krótkiego czasu mogłoby dojść do pandemii nie mniejszej, niż ta z lat 1918-19
Hiszpanka 1918-19

Czy jest to aż tak nieprawdopodobne? Chyba wręcz przeciwnie. Zbyt wiele razy w historii współczesnego świata, bez mrugnięcia okiem poświęcało się miliony ludzkich istnień, w imię..."celów wyższych".
Zatem spektakl dla gawiedzi trwa, ukraińscy faszyści wykrwawiają swój naród (i nie tylko swój) dalej, zaś nacisk globalnej sitwy gangsterów na Rosję nie maleje, a zmienia jedynie charakter i skalę. I trzeba liczyć się z faktem, że dezinformacja, propaganda i chamska polityka pomówień ciągnąć się będzie dalej, przy aprobacie i aplauzie polskiej racji stanu, która polska...jest jedynie z nazwy.

P.S. Ponoć Rosja oficjalnie zażądała od USA opublikowania zdjęć satelitarnych, na których widać zestrzelenie samolotu przez ukraińskiego Buk-a. Robi się coraz ciekawiej.

Polecam felietony Pana Leśniakiewicza:
http://wszechocean.blogspot.com/2014/07/zaginiony-samolot-malezyjski-14.html
http://wszechocean.blogspot.com/2014/07/zaginiony-samolot-malezyjski-15.html


Źródło tekstu i zdjęć: http://www.monitor-polski.pl/ludobojstwo-gmo-nadal-podstepnie-realizowane-w-polsce/
Korekta: Medart




      




 


 

sobota, 19 lipca 2014

Wojna kosmiczna cz.6



Często gdy mówi się o Zaginionej Cywilizacji, która istniała na Ziemi w bardzo odległych czasach, zakłada się, że nasza wiedza na ten temat jest niewielka i ogranicza się do spekulacji na temat megalitycznych pozostałości po budowlach, których powstanie trudno jest wytłumaczyć. Tymczasem ignoruje się często fakt, że takich informacji może dostarczyć…mitologia. Joseph Farrell uważa, że wojny mitologicznych bogów niekoniecznie rozgrywały się w fantazji i ludzkiej wyobraźni. Nie można wg. niego traktować tych mitów wyłącznie jako metafory. W trzech książkach o Wielkiej Piramidzie w Gizie i w książce “Wojna kosmiczna” Farrell spekuluje, że tzw. bogowie, których znamy ze starożytnej literatury nazywanej przez nas mitami mogli stosować rozmaite wyrafinowane systemy broni. Taką bronią jest np. broń nuklearna opisana w Mahabharacie. Mitologiczni bogowie potrafili również kierować strumieniem energii elektrostatycznej (plazmy) i wysyłać ją na ogromne dystanse. Innym rodzajem broni jaką mogli stosować była broń oparta na genetyce. Opis takiej broni można znaleźć np. w babilońskim eposie Enuma elisz, gdzie specjalnie tworzone chimery miały być stosowane w walce z przeciwnikiem. Jednak najbardziej wyrafinowaną bronią mitologicznych bogów, byłaby broń wykorzystująca do swego działania fizykę skalarową. To w wyniku jej wykorzystania mógł powstać pas asteroidów pomiędzy Marsem a Jowiszem, który być może istniał kiedyś jako odrębna planeta. Współczesna wiedza astronomiczna nie posiada wystarczająco silnej i przekonywującej teorii aby uzasadnić naturalne przyczyny powstania tego pasa. Nawet teoria Toma Van Flanderna, o której wspominałem już wcześniej, ma swoje poważne braki. Jeśli jednak założyć, że do zniszczenia całej planety zastosowano fizykę skalarową – nieoczekiwanie wszystko zaczyna do siebie pasować. Czym więc jest fizyka skalarowa?

Nie ma w nauce pełnej zgody co do jej funkcjonowania i zastosowania a wielu naukowców uważa, że coś takiego po prostu nie istnieje, bo tego typu obliczenia matematyczne stosowane w fizyce nie mają racji bytu ponieważ ignorują wymiarowość. Tymczasem innego zdania był Albert Einstein w swojej szczególnej teorii względności, którą stworzył w 1905 r., a także wybitny angielski matematyk E. T. Whittaker. Zwrócił oni uwagę na coś, co określane jest jako potencjał skalarny, co jest swego rodzaju ekspresja skomplikowanego języka matematycznego. Kiedy Whittaker rozłożył to zjawisko na podstawowe elementy, okazały się być one falami podłużnymi, podobnymi do fal akustycznych, lecz w tym przypadku funkcjonującymi w czasoprzestrzeni. Whittaker dokonał analizy elektromagnetycznego potencjału skalarnego, oddzielając w wyniku tego doświadczenia pary podążajacych w przeciwnych kierunkach fal podłużnych. Efektem tego było to, że mimo iż te fale w konsekwencji podążały do nikąd wywoływały nacisk na czasoprzestrzeń. Jest to oczywiście duże uproszczenie, ale na tym zjawisku jest oparta fizyka skalarna. Jej praktyczne zastosowanie niesie ze sobą ogromne możliwości, które szczegółowo opisywał emerytowany amerykański pułkownik Tom Bearden. Poważnych eksperymentów na tym polu dokonywali także Rosjanie.


Nacisk na czasoprzestrzeń wywołuje się przy wykorzystaniu fal elektromagnetycznych, skoncentrowanych na jakimś określonym regionie co powoduje tzw. interferencję czyli przestrzenny rozkład amplitudy fal. Można to zilustrować na przykładzie kamienia wrzuconego do stawu, który wywołuje taką interferencję na jego powierzchni. Co ciekawe, ta interferencja ma charakter stacjonarny i w przypadku zaaplikownia takich fal elektromagnetycznych na człowieka, wpływa na jego fizjologię a wraz z nią na emocje, zmiany świadomości itd. Działanie to może mieć bardzo konkretny charakter i w sposób bezpośredni tworzyć pożądaną reakcje i zmiany świadomości w obiekcie takiego oddziaływania. Mamy więc tu do czynienia z praktycznym sposobem na kontrolowania umysłu. Takie oddziaływanie, jego skala oraz skuteczność zależne jest również od rodzaju sprzętu jaki ma się do swojej dyspozycji. Można zmieniać siłę i natężenie takich fal, koncentrować je na jednej osobie, ale także na całym regionie. Jednak aby taka reakcja zaszła – muszą zostać użyte co najmniej dwie lub więcej wiązki energii.

Teoria stojąca za fizyką skalarna i jej praktyczna aplikacja ma bardzo szerokie zastosowanie. Można dzięki niej tworzyć np. zjawiska sejsmiczne takie jak lokalne trzęsienia ziemi czy tsunami. Tsunami, które zniszczyło elektrownię atomową w Fukushimie miało właśnie taką kontrowersyjną naturę, podobnie jak tsunami w Indonezji, które poprzedziła gwałtowna wyprzedaż indonezyjskich obligacji i akcji giełdowych, mimo, że nic nie wskazywało na nadciągająca katastrofę. Wygląda jednak na to, że nie wszyscy byli zaskoczeni tym wydarzeniem, które oficjalnie przypisano siłom natury.Teoretycznie dzięki fizyce skalarowej można stworzyć w próżni (a więc np. w przestrzeni kosmicznej) kolumnę wirtualnej materii, która spowoduje że każdy obiekt jaki w nią wpadnie po prostu wyparuje. Fizyka ta i jej praktyczne zastosowanie, jest nie tylko niebezpieczne ale także niezwykle elastyczne, pozwalające na stosowanie takiej technologii w rozmaitych niekoniecznie podobnych do siebie warunkach.


Jest niezwykle trudnym zadaniem zabezpieczenie się przed tego typu atakiem. Trzeba bowiem przede wszystkim umieć rozpoznać, że mamy z nim do czynienia. W przypadku próby kontroli umysłu mogą to być myśli, które wcześniej nie pojawiały się w głowie lub nagle załamanie stanu emocjonalnego bez wyraźnego powodu. Jednym ze sposobów aby wyrwać się spod takiego wpływu jest stara, dobra modlitwa lub medytacja. W każdym z nas wciąż istnieje wystarczająca ilość silnej woli, którą nie jest w stanie zawładnąć żadna znana nam technologia.

Tom Van Flandern uważał, że zniszczona – potencjalnie przez broń skalarową – planeta miała ogromną masę i swą wielkością przypominała Saturna (co ciekawe, w XIX w nadano jej imię Krypton). Jeśli założymy (jak zawsze spekulując na wysokich obrotach), że planeta ta była miejscem w którym żyli podobni do nas ludzie, to ze względu na jej rozmiary, ludzie ci musieli mieć znacznie większą posturę niż my, choćby z tego względu żeby wytrzymać znacznie większą siłę grawitacji jaką tworzy taka wielka planeta. Starożytne mity zapisane na sumeryjskich tabliczkach, powtórzone później w starotestamemtowej Księdze Rodzaju piszą o tym, że Nephilims, którzy zeszli na Ziemie i zaczęli się rozmnażać z ziemskimi kobietami, byli fizjologicznie i strukturalnie więksi niż normalni ludzi. Dlatego nazywa się ich często gigantami. Wielu z tych gigantów miało sześć palców u nóg i rąk, także dwa rzędy zębów, a ich szczątki i czasami całe szkielety znajdowane są co jakiś czas w różnych częściach świata, choć skrupulatnie ukrywane przez współczesną akademię. Być może więc trzeba brać starożytne mity o wiele bardziej serio niż nam to wpojono w szkole, bo wskazują one, że w przeszłości istniała cywilizacja rozwijająca się w układzie słonecznym na innych niż Ziemia planetach.


Takie założenie niemalże natychmiast wywołuje niezwykle gwałtowną i często gniewną reakcję, oponującą nawet teoretycznej możliwości istnienia interplanetarnej cywilizacji w przeszłości. Często tłumaczy się to fundamentalnym konfliktem z systemem religijnym takim jak chrześcijaństwo, które zaprzecza istnieniu życia pozaziemskiego. Wydaje się to nieco zaskakujące, bo tak wcześni Ojcowie Kościoła, scholastycy i średniowieczni teologowie w swoich pismach opisują intrygujące istoty pozaziemskie znane nam pod nazwą aniołów! Dlatego wydaje się, że prawdziwą motywacją ukrywania tego typu faktów jest to, że jeśli taka cywilizacja naprawdę istniała i była w stanie – dzięki swej technologii – przemieszczać się w przestrzeni kosmicznej, to pozostawiła po sobie ślady tej technologii nie tylko na Ziemi ale także i innych ciałach niebieskich. Dlatego ten, kto pierwszy odkryje i zrozumie działanie tych technologii, będzie posiadał monopol na jej wykorzystanie a co za tym idzie, stanie się niepodzielnym władcą świata. Jeśli zgodzić się z takim myśleniem można również założyć, że ludzie, którzy pozostawili po sobie te artefakty nadal żyją wśród nas i są w kontakcie z tymi, którzy tych technologii poszukują. Dlatego wszystko utrzymywane jest w najgłębszej tajemnicy.


c.d.n.

Zródło tekstu i zdjęć: http://nowaatlantyda.com/
Korekta: Medart 

   

piątek, 11 lipca 2014

Góry Bystrzyckie / Orlickie 2013



Dzień 4- Wilcza Góra- Torfowisko pod Zieleńcem- Zieleniec- Orlica

Zanim zabiorę się za najnowsze relacje z Rudaw Janowickich i wschodnich Karkonoszy, pora nadrobić zeszłoroczne zaległości. Ostatni dzień jesiennego wypadu podporządkowany był wyruszeniu na południe Gór Bystrzyckich. W planach mieliśmy osiągnięcie okolic Rozdroża pod Bieścem, odbicie na zachód i poprzez Dolinę Górnej Bystrzycy dotarcie do Zieleńca i północno wschodnich stoków Gór Orlickich.
Wyszliśmy dość wcześnie. Zapowiadał się spokojny, bezwietrzny i pogodny dzień, choć początkowo w dolinie gdzie leżą Duszniki zalegała spora mgła, a temperatura oscylowała wokół zera. Zresztą chłodno i rześko było przez całe przedpołudnie. Natomiast na dobre zaczęło się rozpogadzać, gdy opuściliśmy Ptasią Górę i wstąpiliśmy na właściwy niebieski szlak.
Trasa przez cały czas ma cechy typowe dla środkowej części Gór Bystrzyckich. Wędrujemy szerokim traktem, prawie wcale nie odczuwając różnic wysokości. Za skrzyżowaniem z Drogą Justyny, szlak odbija na Widlastą Drogę i staje się jeszcze szerszy. Jego monotonie urozmaica jednak miła dla oka sceneria. Oto bowiem już niebawem kroczymy dnem malowniczego wąwozu przy szumie Czerwonego Potoku, zaś częste na tym odcinku odsłonięcia skał metamorficznych, dają nam co chwilę "małą lekcję" geologii.
Teren wkrótce wyrównuje się i prawie do samego Rozdroża pod Bieścem podążamy typowym borem świerkowym. Znacznie ciekawiej wędruje się jednak osiągnąwszy Zieloną Drogę. Jest ona bowiem jakby groblą, przecinającą południową cześć Torfowiska pod Zieleńcem, tzw. Czarnego Bagna. Przeszliśmy nią, po czym osiągnąwszy drogę asfaltową skierowaliśmy się na północ, gdzie po chwili już na zielonym szlaku podążaliśmy w stronę właściwej części torfowiska.

Rezerwat przyrody „Torfowisko pod Zieleńcem” leży na rozległym zrównaniu górskim. Jest to reprezentant typowych dla sudeckich torfowisk wysokich. Powstały one w holocenie, na spłaszczeniach grzbietowych Gór Stołowych (np. torfowisko batorowskie) i Bystrzyckich. Torfowiska te zawdzięczają swoje powstanie budowie geologicznej podłoża, w którym zalegać muszą skały nieprzepuszczalne dla wody oraz lokalnym warunkom hydrogeologicznym. „Torfowisko pod Zieleńcem” położone jest na dziale wodnym zlewni Bystrzycy Dusznickiej i Dzikiej Orlicy. Pod torfami występują tu utwory nieprzepuszczalne, wykształcone jako górnokredowe margle ilasto-krzemionkowe i krzemionkowo-piaszczyste oraz ich zwietrzeliny. Wiek torfowiska szacuje się na 7600 lat. Składa się ono z 3 warstw (rys.) na powierzchni występuje warstwa żywych, stale narastających roślin, pod nią warstwa młodego torfu zbudowanego z niecałkowicie rozłożonej substancji roślinnej, wreszcie, bezpośrednio na zwietrzałym podłożu skalnym, zalega warstwa prawdziwego torfu całkowicie rozłożonego. 


Zespół torfowisk pod Zieleńcem obejmuje trzy części: północna ma postać wypiętrzonej kopuły i charakter torfowiska wysokiego, środkowa jest torfowiskiem wysokim od strony zachodniej, a od wschodniej torfowiskiem przejściowym. „Topielisko” i „Czarne Bagno” stanowią największy zespół torfowiskowy w polskich Sudetach i najciekawszy florystycznie teren Gór Bystrzyckich. Walory przyrodnicze i turystyczne tego miejsca doceniono już na początku XX w. Pierwszy rezerwat przyrody utworzono tu w 1919 r. Obecnie (od 1954 r.) powierzchnia rezerwatu wynosi 157 ha. Na terenie rezerwatu znajduje się ścieżka dydaktyczna, częściowo biegnąca po drewnianych pomostach , ilustrująca walory przyrodnicze tego obiektu oraz proces powstawania torfu, a w środkowej jego części wznosi się drewniana wieża z widokiem na północną część „Topieliska”. Rozciąga się z niej piękny widok na cały, unikalny obszar żywego wciąż torfowiska. To miejsce warto zachować w pamięci. 

To prawda. Torfowisko jest bez dwóch zdań obowiązkowym punktem wycieczek w tę część Gór Bystrzyckich. Tym bardziej że w jego poznaniu właśnie, pomoże nam ciekawa ścieżka dydaktyczna, której brak na przykład przy Wielkim Torfowisku Batorowskim w Górach Stołowych.
Kolejnym etapem naszej wycieczki był Zieleniec, dziś administracyjnie część Dusznik-Zdroju, jednak dawniej posiadający status samodzielnej wsi.

Zieleniec w latach 40. XXw.

Zieleniec jest obecnie bardzo popularnym ośrodkiem narciarskim Ziemi Kłodzkiej. Latem zaś, często w okolicy rozgrywane są różnego rodzaju zawody i imprezy kolarskie. Powiem szczerze, że mnie osobiście atmosfera Zieleńca nie przypadła do gustu (krajobraz dość nachalnie oszpecony techniczną infrastrukturą i mało wyszukaną zabudową), ale uważam że jednak warto odwiedzić to miejsce, chociażby ze względu na...walory widokowe. Bo przyznać trzeba, że są na prawdę nieprzeciętne. Z górnej części dawnej wsi rozpościera się kapitalny widok na większość Kotliny Kłodzkiej i pobliskich pasm, i przy sprzyjającej pogodzie możemy stąd podziwiać grzbiety Gór Stołowych, Sowich, Bardzkich, Złotych a także pięknie wyeksponowanego Masywu Śnieżnika.
Będąc w Zieleńcu koniecznie odwiedźcie także bardzo klimatyczne schronisko "Orlica". Jest to bowiem jeden z najstarszych budynków w okolicy (przypuszczalnie powstały w 1878r.).

Schronisko "Orlica" w połowie lat 60.

Jest też wielce prawdopodobne, że jego budowniczym i pierwszym właścicielem mógł być Józef Rübartsch (starszy brat Henryka- odkrywcy, nestora i wielkiego popularyzatora pobliskich terenów Gór Orlickich). Na przełomie XIX i XXw. funkcjonował tu zajazd (Gasthaus), zaś przy schronisku stoi charakterystyczna figurka Jana Nepomucena, datowana na 1862r.

Opuściliśmy Zieleniec kierując się Drogą Orlicką, w stronę najwyższego szczytu polskich Sudetów środkowych. O owej drodze (będącej częścią tzw. autostrady sudeckiej- Sudetenstrasse), więcej można poczytać tutaj: Autostrada sudecka
Przyznać trzeba całkowitą rację opinii Pana Gałowskiego, odnośnie możliwości widokowych tego miejsca. Są niesamowite. To był jeden z nielicznych razów podczas lat łażenia po górach, kiedy dreptanie asfaltem okazało się dla mnie prawdziwą przyjemnością. Co chwilę bowiem Droga Orlicka zaskakuje tak rozległymi i cieszącymi serce panoramami, że aż trudno nie przystanąć i nie oddać się kontemplacji.
Po pewnym czasie jednak wchodzimy na zielony szlak i rozpoczynamy najpierw lekki trawers, a potem już właściwe podejście pod Orlice.
Cóż można napisać o samej górze? Chyba jedynie to, że wielka szkoda, iż jej potencjał turystyczno- krajobrazowy został w dzisiejszych czasach całkowicie zapomniany. A przecież jeszcze 100 lat temu było tu zupełnie inaczej: Orlica 
Mimo wszystko dotrzeć tu warto, by nie tylko "zdobyć" najwyższe wzniesienie polskich Sudetów środkowych, ale też na własne oczy zobaczyć szczyt, który niegdyś popularnością w tej części gór ustępował jedynie samemu Śnieżnikowi.

Wracając z Orlicy do Dusznik można zdecydować się na dwa warianty tras. Albo ruszyć dość krętą i malowniczą Drogą ku Szczęściu, albo kontynuować dalszy marsz Drogą Orlicką, aż do okolic Koziej Hali. My wybraliśmy wariant drugi. Asfalt asfaltem, ale doskonała aura sprawiła, że widoków tego dnia nie mieliśmy dosyć. W końcu nie często trafia się możliwość podziwiania piękna swoich ukochanych gór, w rozpiętości od Masywu Śnieżnika aż po Karkonosze i to...z jednego prawie miejsca :)

Od rana Duszniki spowijał całun mgieł

Jesion Bolko sprzed schroniska Pod Muflonem, robił posępne wrażenie

Na szlaku początkowo też bardzo mgliście...

Jednak z czasem widoczność zaczęła się poprawiać...

Aż w końcu pojawiły się pierwsze słoneczne promenady

I to jakie...

Słoneczne iluminacje towarzyszyły nam tego ranka dość długo

Trawers Wilczej Góry

Przy takich projekcjach słowa stają się zbędne...

Ziemia wciąż jeszcze pod ciężarem szronu

Miejsce odpoczynku przy skrzyżowaniu z Drogą Justyny

Dalej na niebieskim szlaku

...

Na Widlastej Drodze. Po prawej, uregulowane koryto Czerwonego Potoku

Odsłonięcia skał metamorficznych Gór Bystrzyckich

Widlasta Droga

Kolejne świetlne iluminacje. Wokół panowała taka cisza, że nasze kroki jawiły się tu niczym bluźnierstwo

Dochodzimy do Rozdroża pod Bieścem

Znajduje się tu mały węzeł szlaków...

I sympatyczna wiatka, gdzie wypiliśmy szybką herbatkę i prawie odmroziliśmy sobie tyłki

Weszliśmy na szlak zielony, podążając do granicy torfowiska

Przekraczamy ją...

I rozpoczynamy wędrówkę Zieloną Drogą

Po jakimś czasie docieramy do drogi asfaltowej niedaleko Rozdroża pod Hutniczą Kopą

Po drodze kolejne odsłonięcia geologiczne

I już na szlaku zielonym, w stronę głównej części rezerwatu...

Gdzie niebawem docieramy

Wieża widokowa na torfowisku ma aż cztery kondygnacje

Widok z wieży na Góry Orlickie...

Kolejny w stronę Orlicy...

I jeszcze jeden, na samo torfowisko

Na wieży

Towarzyszy nam jedynie delikatny wiatr i skromne trele miejscowego ptactwa

Pod wieżą

Właściwa część ścieżki dydaktycznej

Torfowisko w październikowym słońcu urzeka ciepłem barw

Nieliczne stanowiska Brzozy brodawkowatej i jej mniejszej kuzynki- Brzozy karłowatej

Ścieżka dydaktyczna

Gdzieniegdzie pomost i barierki wymagają już naprawy

Tablice informacyjne

Widok w stronę grzbietu Gór Orlickich

Jesień w pełni...

Niewielkie kaskady na Młynówce

Miejscami zarośniętym szlakiem podchodzimy pod Zieleniec

Wkrótce pojawiają się rozleglejsze widoki

Na pierwszym planie kościół św. Anny z 1902 r.

Widok na grzbiet Gór Bystrzyckich, skąd przyszliśmy

Dochodzimy do schroniska Orlica

Wnętrze jest miłe i stylowe

Rzut od południa

Pamiątkowa fotka przed schroniskiem

Śnieżnik widziany z Zieleńca...

I widoki na Góry Bystrzyckie

Obelisk poświęcony Heinrichowi Rübartschowi, wielkiemu popularyzatorowi i prekursorowi turystyki w regionie

Rozpoczynamy trawers Orlicy

Widoki ze szlaku radują serce

Bez trudu widać odległe grzbiety Gór Złotych i Masywu Śnieżnika

Właściwe podejście

Wierzchołek jest już całkowicie pozbawiony walorów widokowych. Obelisk po prawo, upamiętnia pobyt w tym miejscu cesarza Józefa II, Johna Q. Adamsa, oraz Fryderyka Chopina

Niewielka wiatka poniżej szczytu Orlicy. W środku czysto, schludnie i są nawet mapki oraz tabliczki informacyjne. No tak, ale to przecież...Czechy

Jakiś czas idziemy granicznym szlakiem

Zejście z Orlicy

I znów lądujemy na Drodze Orlickiej

Zacne widoki na Góry Stołowe

Widać też już Duszniki

Na tle obu Szczelińców i Skalniaka

Widok na grzbiety Gór Bystrzyckich

Obok dawnego przejścia granicznego niedaleko Koziej Hali

Pozostał już tylko "lajtowy" spacerek

Stylowy domek na ul. Podgórze w Dusznikach- Zdroju...

I kolejny, na tej samej uliczce



Źródła archiwalnych zdjęć: http://fotopolska.eu/
http://dolny-slask.org.pl/

Źródło rysunku i cytatu: http://geoportal.pgi.gov.pl/portal/page/portal/PIGMainExtranet