czwartek, 24 września 2015

Militarne zajawki


Część 1- Demobil szwajcarski

Kto choć sporadycznie prześledził niniejszego bloga powinien wiedzieć, iż jego twórca posiada lekkie skrzywienie i hopla między innymi na punkcie militariów. Tak. To dość stara pasja, która rozwijała się jakoś tak od końca szkoły podstawowej, by już w czasach studenckich nabrać sporego rozpędu i rozmachu.
Zaczęło się dosyć niewinnie. Jako że mój ojciec posiadał od dawna dość opasłą biblioteczkę z wieloma książkami historycznymi, toteż z czasem i ja zacząłem zapuszczać tam "żurawia" wertując przeróżne tytuły. I tak oto wpadało w moje ręce coraz więcej pozycji z dziedziny historii wojskowości, biografii różnych wodzów oraz dowódców, czy konkretne tytuły, opisujące najróżniejsze konflikty zbrojne. Czytałem czytałem i...wreszcie złapałem bakcyla. Najpierw więc kupowałem kolejne książki i czasopisma (początkowo przy czynnym wsparciu rodziców), potem zaś nastąpił krótki flirt z modelarstwem. Po sklejeniu coś koło setnego modelu samolotu doszedłem do wniosku, że mój pokój zaczyna przypominać małe lotnisko ;) (a były przecież jeszcze okręty, czołgi i figurki żołnierzy) i coś trzeba z tym zrobić. I tak oto zacząłem to sprzedawać, lub zamieniać się z kumplami na kolejne książki, zagraniczne katalogi lub...konkretne militaria. Pierwszą moją "zdobyczą" w tym temacie była menażka wojsk radzieckich z początku lat 40. Wydębiłem ją od kumpla z podstawówki, zamieniając się na komplet znaczków pocztowych, harcerską finkę i...model Iljuszyna Ił-2 w skali 1:72 (ech...czasy):)
Później już było łatwiej i głównie ukierunkowałem swoje zainteresowania na wyposażenie żołnierzy z czasów II Wojny Światowej. I zanim zacząłem wyprzedawać i mocno "sprzątać" swoją kolekcję (mniej więcej od 2005r.) w jej skład weszło kilkadziesiąt rzeczy z umundurowania i oporządzenia z tego właśnie okresu. Były zatem mundury, części wyposażenia, medale, pamiątki i broń. Oczywiście ta ostatnia jeśli palna, to przedstawiała jedynie wartość kolekcjonerską, gdyż pozbawiona była jakichkolwiek cech bojowych.

Menażka wojsk ZSRR. Moja pierwsza poważna "zdobycz" ;)

Dziś moja stara kolekcja jest już mocno "odchudzona", gdyż zmusiła mnie do tego również sytuacja bytowa. Nie da się bowiem w niedużym mieszkaniu trzymać tych wszystkich sortów i gratów, w stanie powiedzmy- w miarę estetycznym. A nie chciałem, by to wszystko przypominało jakiś chaotyczny skład, rodem z wojskowego magazynu (a bywało tak wcześniej, bywało) :)
Oczywiście dalej nabywam różne rzeczy, jednak czynię to już według pewnego schematu i staram się kierować...zdrowym rozsądkiem (w rzeczy samej u kolekcjonerów wszelkiej maści, to raczej pojęcie względne ;)). Dziś nabywam głównie współczesne rzeczy z dziedziny umundurowania i wyposażenia. Idąc w teren czy wyjeżdżając w góry, mam na sobie zawsze ciuchy tego typu, gdyż łażenie w nich sprawia mi po prostu czystą frajdę. Zresztą nawet po mieście używam ich dość często. Gustuję w różnego rodzaju sortach demobilowych, ale nieraz także testuję nowinki z tematyki "tactical outdoor". Od jakiegoś czasu interesuję się też powiedzmy- "umiarkowanym survivalem". Umiarkowanym dlatego, że nie dostaje kręćka na widok każdego nowego gadżetu pojawiającego się w tym światku, ale do wielu pomysłów i koncepcji z owej tematyki, podchodzę bardzo poważnie i staram się w miarę możliwości poszerzać swoją wiedzę i rozbudowywać podręczny "arsenał" :)

Ale wróćmy do głównego tematu. Dziś chciałem przedstawić Wam dość mało u nas popularny (ale wart uwagi) demobil szwajcarski. Od przynajmniej 20lat, rynek umundurowania militarnego zawładnęły sorty sprowadzane głównie z Niemiec i USA. W prawie każdym sklepie tego typu, bez najmniejszego problemu można dostać kontraktowe rzeczy Bundeswehry (niemalże za grosze) i umundurowania U.S.Army (w cenach różnych- głównie znacznie wyższych). I jedne i drugie cieszą się u nas niesłabnącą popularnością i mają swoich wiernych oraz oddanych sympatyków. Od pewnego czasu można też dostać również mundury polskie, włącznie z najnowszym krojem, tzw. umundurowaniem polowym wz.2010, w kilku wariantach materiałowych.
Pojawił się także dość popularny u nas demobil brytyjski, oferujący różne warianty munduru DPM (ostatni CS 95), a od niedawna nawet krój PCS, będący nowym systemem angielskiego umundurowania polowego, w kamuflażu uniwersalnym MTP (multi terrain pattern).

Oczywiście umundurowanie tego typu szyją także wytwórcy nie mający nic wspólnego z tymi, którzy dostarczają je na potrzeby armii. Tu wymienić można takie firmy jak amerykański Propper czy polski Helikon, który z roku na rok działa coraz prężniej na europejskim rynku "tactical". Jednak choćbyśmy stanęli na głowie, to w ich ofercie nie uświadczymy umundurowania z państw takich jak Francja, Włochy czy choćby właśnie Szwajcaria. I wtedy pozostaje demobil. Oczywiście wiadomo że zawsze lepiej mieć oryginał niż "radosną twórczość", tyle że zdobycie niektórych kontraktowych rzeczy tego typu w naszym kraju graniczy niemalże z cudem. I wtedy cóż...pozostają giełdy, wybrane sklepy internetowe oraz portale aukcyjne. Również te zagraniczne.

Demobil szwajcarski jest u nas rzadkością, choć większe sklepy zajmujące się sprzedażą militariów, po mału i nieśmiało sprowadzają także i te sorty. Również na giełdach kolekcjonerskich, wypatrzeć można coraz więcej tych wzorów. Głównie są to wybrane części umundurowania bądź wyposażenia i trafienie całego munduru nie należy do łatwych. Ale nieraz się udaje.
Podstawowym kamuflażem w mundurze szwajcarskim (dostępnym u nas) pozostaje tzw. Alpentarn, choć w armii tego kraju został już w dużej mierze zastąpiony nowszym wzorem (TAZ 90).

Kamuflaż Alpentarn (Alpenflage)

Alpentarn to bardzo charakterystyczny kamuflaż mimetyczny, nawiązujący do niemieckiego wzoru Leibermuster z okresu II W.Ś., składający się z czterech różnych barw, umiejscowionych na beżowym tle. Kształty plam są nieregularne, ale ich rozmieszczenie już całkiem przeciwnie. Na pierwszy rzut oka chyba każdego w sposób widoczny "razi" tu obecność koloru czerwonego. Przyzwyczajeni jesteśmy bowiem do różnych wariantów kamuflażu leśnego, gdzie występują raczej tylko odcienie brązu, zieleni, beżu oraz czerń. Tymczasem tu jest inaczej. Sprawa wyjaśnia się dopiero wtedy gdy zdamy sobie sprawę z faktu, że nie jest to typowy wariant maskowania leśnego. Owszem, kamuflaż ten można z powodzeniem wykorzystywać również w lesie (o czym później), ale jego prawdziwym żywiołem są subalpejskie łąki, których podłoże bardzo często stanowi miks barw o odcieniu czerwonym i bordowym. I właśnie w takim otoczeniu Alpentarn wydaje się być nieoceniony. Kamuflaż w tym wzorze robiony był według dwóch wersji kolorystycznych. Jaśniejszej (TAZ 57), oraz ciemniejszej (TAZ 83). Obie wersje posiadały jednak prawie identyczny wzór plam.

Różnice kolorystyczne pomiędzy TAZ 57 (po lewej) i TAZ 83
To nie jest camo z tych, co to można dla lansu założyć sobie do skórzanej kurty i wyleźć na miasto (jak np. amerykański woodland). Za to w terenie, można pokusić się o naprawdę efektywne jego wykorzystanie, o czym niejednokrotnie przekonują się np. miłośnicy ASG. Ale przyznajmy szczerze: to nie jest kamuflaż na wiosnę czy wczesne lato. Za to jesienią, bądź na przednówku zimy, tego typu kolorystyka w rodzimym lesie sprawdzi się wyśmienicie. Tu krótki filmik poglądowy:


Zostawmy teraz kamuflaż i przyjrzyjmy się krojom oraz materiałom.
W Polsce stosunkowo najłatwiej z sortów tego typu trafiają się spodnie oraz bluzy. Występują one w dwóch różnych krojach. Starszy to m70, w którym głównie pojawiają się spodnie i (rzadziej) kurtki. Nowszym krojem (i łatwiej dostępnym) jest natomiast m83. Osobiście posiadam właśnie taki, choć i m70 miałem okazję dobrze obejrzeć, a nawet poprzymierzać.

Charakterystyczną rzeczą w kroju m70 są mocno obszerne spodnie, wzorowane bezpośrednio na modelu KSK wojsk Bundeswehry. Mają dobrze wzmocnioną część udowo- kolanową oraz siedzenie. Kolejną ciekawą cechą są taśmy które służą podwiązaniu kieszeni, oraz znajdujące się na wysokości łydek dodatkowe napy, do ewentualnego ściągnięcia nogawek przez ich podwiązanie.

Spodnie m70 z boku...



oraz z przodu


Spodnie zapinane są na zamek błyskawiczny i trzy napy, zaś na wysokości pasa mają jeszcze dwa metalowe D-ringi. W oczy rzucają się przede wszystkim dwie potężne kieszenie transportowe, które są równie pojemne co w amerykańskich m65. Do spodni tych dołączane były także szelki.

W tym kroju dostać można także ciekawie opracowaną i uszytą kurtkę.
Posiada ona konstrukcję zbliżoną do brytyjskiego smock-a, co daje nam do dyspozycji bardzo dużą ilość wielofunkcyjnych kieszeni, umieszczonych nie tylko z przodu, ale i z boku oraz tyłu. Również i tu guziki zwykłe (bądź też kanadyjki), zastąpione zostały przy wszystkich kieszeniach metalowymi napami, ponadto zamek błyskawiczny chroniony jest specjalną patką, zapinaną na kolejne z nich. Ciekawostką jest specjalna moskitiera ukryta w kapturze (także w kamuflażu), która po opuszczeniu zasłania całą twarz. Całość przedstawia się nader interesująco i jest to świetna alternatywa dla innych militarnych kurtek, chociażby kurtki Bundeswehry, która to nie posiada aż takiej funkcjonalności.
Cóż jeszcze? Zarówno spodnie jak i kurtka uszyta jest z mieszanki bawełny i poliestru w proporcjach 50/50, czyli raczej klasycznych w tego typu sortach.

Kurtka m70 od przodu...

i z boku (widać dużą ilość różnych kieszeni)

Przyjrzyjmy się teraz kompletowi m83.
Ja swój, nabyłem na Weteran Bazarze jakieś 1,5 roku temu. Za całość (bluza+ spodnie) dałem 100zł, czyli mniej więcej tyle, ile obecnie trzeba zapłacić za bluzę mundurową firm takich jak Helikon lub Texar. Oczywiście chodzi o komplet zupełnie nowy, bowiem często "szwajcary" (gdy już się trafią) bywają w jakimś tam stopniu "wyeksploatowane".


Bluza w tym modelu ma dość prosty krój, zbliżony do bluzy wojsk Bundeswehry. Mamy więc dwie bliźniacze kieszenie na piersi zapinane na napy, małą kieszonkę na lewym rękawie, mamy prawie identyczne pagony i zamek błyskawiczny z przodu. W wersji niemieckiej dochodzi jeszcze jego dodatkowe zapięcie na napy, czego tu już nie zobaczymy. Ciekawostką są natomiast ekspresy wszyte w końcówki rękawów i szerokie szlufki na wysokości pasa. Co do materiału, to mamy tutaj znów standardowe połączenie bawełny i poliestru w proporcjach 50/50.

Dwie standardowe kieszenie na piersi...

i mała na lewym rękawie

Szlufki zmieszczą nawet bardzo szeroki pas

Zamek błyskawiczny przy końcu rękawa

Spodnie m83 różnią się już znacznie od starszego modelu. Pierwszą rzucającą się w oczy cechą jest zupełnie inny krój. Spodnie nie są tak obszerne jak m70, nie posiadają aż takich wzmocnień w części przedniej, zaś ich kieszenie cargo są mniejsze, zamykane na dwie napy i nie posiadają pasów ściągających. Ponadto spodnie mają elastyczny ściągacz w pasie, a przy jego bokach, ulokowano dwa metalowe D-ringi, do ewentualnego podczepiania oporządzenia. Nie ma też sznurków do związywania nogawek, są natomiast dwie materiałowe pętelki, które zaczepia się o specjalny hak na butach. Spodnie to zatem już zupełnie inna konstrukcja, która również czerpie niejako ze wzorców stosowanych przez armię niemiecką.

Pas spodni z elastycznym ściągaczem

Kieszeń cargo o wystarczającej wielkości, choć mniej pojemna niż w modelu m70

Niewielkie pętelki na nogawkach zastąpiły dużo dłuższe sznurki

Metalowe D-ringi przy pasie podwyższają efektywność spodni

Jeśli chodzi o inne elementy umundurowania i wyposażenia armii szwajcarskiej, to możemy liczyć na sporadycznie pojawiające się poncha, czapki, plecaki lub ładownice.
Jakże więc prezentuje się ów demobil na tle innych, dostępnych w naszym kraju?
Moim zdaniem całkiem dobrze. Jest co prawda gorzej osiągalny niż sorty Bundeswehry, US-army, brytyjskie lub holenderskie, ale prezentuje dobrą jakość wykonania, przyzwoity materiał i przede wszystkim nader atrakcyjne ceny. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Alpentarn nie każdemu przypadnie do gustu, jednak walory użytkowe tego kamuflażu są na poziomie więcej niż zadowalającym. Sorty te nie tylko dobrze sprawdzą się podczas wypadów do lasu, strzelanek ASG czy eksploracji, ale też zapewne długo posłużą jako np. typowe ubranie robocze.
Jedynym mankamentem może być dość uboga gama zastosowanych w nich materiałów. Nie uświadczymy tu ciuchów szytych w kombinacjach Cotton rip-stop czy NYCO rip-stop, choć bawełna z poliestrem w standardowym 50/50 też robi robotę. Latem co prawda będzie to wszystko raczej mało przewiewne, ale za to jesienią lub zimą, sprawdzi się znakomicie.

Spodnie m83 podczas "testów" w Górach Stołowych
 Reasumując: jak najbardziej polecam :)


c.d.n.


Źródła wybranych zdjęć:
http://art-fox.pl/ 
https://varusteleka.fi/fi/ 
http://airsoftohio.com/ 
https://www.wikipedia.org/ 
http://www.sovietboots.com/ 

             
 
     

              

       

poniedziałek, 14 września 2015

Moto Weteran Bazar


Edycja wrześniowa. Na dwie wcześniejsze niestety nie udało mi się zajrzeć, za to obiecałem sobie, że na tę kończącą sezon zawitam na pewno. I tak się stało :)
Jak było? Jak zwykle na tej imprezie: tłumnie, głośno, niezwykle barwnie i interesująco. Znów zjechało sporo pasjonatów i kolekcjonerów z całej Polski, oraz goście z Czech, Niemiec, Rosji czy Holandii. Znów można było nacieszyć oczy ogromem szpargałów oraz fantów z zamierzchłych czasów, klasyków dwóch i czterech kółek, a w tej nieprzebranej skarbnicy wypatrzeć też coś dla siebie. Jak zwykle miłośnicy zabytkowej motoryzacji, militariów, oraz antyków nie wyszli zawiedzeni. I choć z edycji na edycję coraz drożej niestety, to jednak naprawdę warto tu wpaść, zakosztować tej niezwykłej atmosfery i obejrzeć setki rzeczy, które na co dzień pooglądać możemy co najwyżej w wybranych placówkach muzealnych.

Impreza tradycyjnie odbyła się przy stadionie klubu "Start"

Można by rzec: "1001 drobiazgów"

Militarny szpej...

dominował na wielu stoiskach

Tradycyjnie były też "wykopki"...

I duperele wszelakiej maści

"Wiosło" w otoczeniu ikon, lamp i zegarów gabinetowych. Takie widoki nikogo tu nie dziwią

Rowery produkcji niemieckiej sprzed półwiecza

Były też fajne, umundurowane dziołchy ;-)

Od haftowanych Ułanów, po skrzynki amunicyjne. Dla każdego coś miłego

Kolejne przebogate stoisko

Te maszyny pamiętam jeszcze z rodzimych dróg

Były też projekty bardziej futurystyczne

Pięknie odrestaurowana M-ka

Kogo nie stać było na dużego, mógł nabyć miniaturkę ;-)

Simson Suhl z końca lat 50. Spory rarytas...

oraz bardziej popularna DKW KS 200

Cylindry i bloki dla weteranów

Pod wspólnym dachem dumnie prezentowały się Triumph, Indian oraz...Romet Ogar  :-)

Ekipa ze sklepu na Zgierskiej, postawiła na pełen rozmach

Harley-Davidson WLA. Marzenie niejednego maniaka dwóch kółek

Ford model Y (lata 30. XXw.)

Mercedes-Benz 190C z lat 60.

Był też kącik klasyków PRL-u

Taką milicyjną Warszawą, jechałem za brzdąca przynajmniej kilka razy :-)

Studebaker Lark VI z 1959r...

i jego wciąż sprawne "serce"




piątek, 4 września 2015

Biologiczne roboty


Niewolnictwo, to nie jest coś, co bywało w dawnych czasach i ewolucyjnie uległo przekształceniu w „wyższe”  formy zorganizowanej społeczności. Już w XIX wieku stwierdzono, że o wiele tańszym pracownikiem aniżeli niewolnik, jest robotnik. Różnica polegała na tym, że po pierwsze niewolnika trzeba było kupić i kosztował taki niewolnik mniej więcej równowartość taniego samochodu. Pokaż mi proszę właściciela, który kupiony samochód będzie niszczył świadomie?

O niewolnika trzeba było dbać, żywić go, ubierać, leczyć. To wszystko zwiększało koszty produkcji. Robotnik ma rzekomo wolność, ale sam musi sobie kupować żywność, ubranie, i leczyć się. Jak umrze, to nie ma żadnej straty, ponieważ w tym celu utrzymuje się bezrobocie, aby zawsze mieć tłum nowych robotników. Nawet koszty leczenia robotnika przerzucono na niego, wprowadzając za kanclerzem Bismarckiem (protegowanym konsorcjum Rothschilda) przymus ubezpieczeń społecznych. Jednocześnie wszędzie gdzie się daje i nie daje reklamuje się możliwości techniczne tworzenia robotów, czyli urządzeń technicznych wykonujących prace dawniej wykonywane przez ludzi. W ten sposób zaciera się działania mające na celu stworzenie z człowieka BIOLOGICZNEGO ROBOTA.

Zastanów się  trochę. Najpierw taki "robol" musi płacić przez banki wyznaczoną sumę pieniędzy co miesiąc, rzekomo w celu zabezpieczenia swojego leczenia. Niech spróbuje nie zapłacić. A potem jakiś facecik, zwany specjalistą Zdrowia Publicznego ex catedram stwierdza co za te pieniądze, po odliczeniu sum niezbędnych dla opłacenia armii "gołodupców", czyli urzędników pracujących w tej machinie zwanej w Polsce NFZ, można zrobić. Oczywiście w ten sposób, grupa trzymająca władzę załatwia dwa co najmniej problemy.
Po pierwsze, ma z głowy armię bezrobotnych, przetworzoną w armię robotów biologicznych, czyli ludzi wykonujących każde polecenie bez żadnej zwłoki.
Po drugie, nie musi się martwić o pozory opieki zdrowotnej. Przecież to nie my, to NFZ zajmuje się leczeniem.
Po trzecie, może przeprowadzać testowanie różnych procedur, czy leków, bez najmniejszego naruszenia prawa.

Leczenie nowotworów pod koniec XX i na początku XXI wieku było poważnym problemem. Przykładowo, w województwie pomorskim w okresie 15 lat , od 1990 roku, liczba chorych nowotworowych wzrosła z ok. 5000 do 17500, a liczba zgonów z ok. 1500 do ponad 3000 rocznie. NFZ, jako obowiązkową terapię w procedurach uznawał chemioterapię i rentgenoterapię, ograniczając chirurgię i operacje. Koszt leczenia jednego chorego za pomocą tych metod wynosił wg NFZ-u około 200 000 złotych [ponad 65 000 dolarów] rocznie. Najciekawsze jest to, że już 15 lat wcześniej stwierdzono, że przeżywalność chorych po chemio, czy/i radioterapii, wynosi średnio statystycznie około 3.5 roku, a przeżywalność chorych bez chemii wynosi ok.12,5 roku. Czyli specjaliści od Zdrowia Publicznego okradali system, wyciągając z niego olbrzymie kwoty rocznie, bez żadnej korzyści dla chorego, ale za to z pożytkiem dla big pharmy. Stąd zrozumiały pośpiech Rządu, do zatwierdzenia USTAWY O ZDROWIU PUBLICZNYM. Przecież trzeba wyznaczyć swoich na „ekspertów”, którzy dokonają podziału tych pieniędzy na z góry upatrzone tematy. Po wyborach nie wiadomo, kto będzie rozdającym. Dodać muszę, że przeżywa najczęściej na 10 chorych tylko jeden leczony chirurgicznie.
I przez cały okres po 1990 roku, nikomu z tych BIOLOGICZNYCH ROBOTÓW wypełniających procedury, nie wiadomo przez kogo ustanawiane, nie przyszło do głowy zmienić tego sytemu eutanazji. BIOLOGICZNE ROBOTY na stołkach administracyjnych mają dodatkowo możliwości manipulowania opinią społeczną, ogłaszając na przykład epidemie nieistniejących chorób.

Przypomnę kilka takich spraw

Pod pretekstem rzekomej epidemii Afrykańskiego Pomoru Świń wprowadzono embargo na sprzedaż mięsa wieprzowego. W Polsce w okresie po 1990 roku nastąpiło i tak drastyczne ograniczanie pogłowia trzody chlewnej, z 22 milionów sztuk do około 8 milionów sztuk. W tym samym okresie nastąpił wzrost ferm hodowlanych po drugiej stronie Odry, zatrudniających polskie roboty biologiczne. I pomimo tego, nagle na początku 2015 roku Ministerstwo Rolnictwa ogłasza epidemię APŚ, po rzekomym znalezieniu dwu martwych dzików na drodze. W okresie prowadzonej szerokiej  kampanii dezinformacyjnej dotyczącej APŚ, zanotowano w całej Polsce kilka rzekomych przypadków tej choroby, ale embargo wprowadzone przez Ministerstwo spowodowało straty nawet ponad miliard złotych. Jeżeli jedna strona straciła, to druga musiała zyskać. Komu to taki prezent zrobiono? Jak się okazuje, o rzekomej epidemii pomoru wiedzieli  Duńczycy  już na dwa tygodnie, zanim grupa trzymająca władzę w Polsce ogłosiła tą epidemię. Duńczycy oficjalnie poinformowali polskich hodowców na targach w Moskwie o rzekomej epidemii APŚ.
Jak w marcu sprawa stała się administracyjnie załatwiona, czyli zaczęto niszczyć polskich producentów wieprzowiny, to wszelkie informacje o rzekomo zarażonych dzikach równie nagle jak się pojawiły, tak i zniknęły. Podkreślam, ta choroba nie ma żadnego znaczenia dla człowieka. Po przetworzeniu mięso jest całkowicie bezpieczne do konsumpcji. Czyli z jednej strony urzędnicy wymordowali kilkanaście tysięcy zwierząt pod pretekstem epidemii, a z drugiej strony inni urzędnicy podają, że 30% polskich dzieci czyli ponad 800 000, cierpi na niedożywienie i z powodu biedy, sądy coraz częściej odbierają dzieci rodzicom. Odbieranie dzieci rodzicom, to generalnie zorganizowany proceder wprowadzany w Polsce. Policzmy: w MOP-sach pracuje (w 2014 roku) 168 000 robotów biologicznych. Jak podał GUS, średnie wynagrodzenie urzędnicze w tym okresie wynosiło około 6000 zł. Czyli miesięcznie z kasy podatnika wypływało ponad miliard złotych na utrzymanie tych biologicznych robotów, czyli ponad 12 miliardów rocznie.



W Polsce rodzi się ok 300 – 350 000 dzieci. Załóżmy, że 10-20% rodzin potrzebuje wsparcia. Liczba rodzin wymagających wsparcia wynosi więc 30 – 50000. Załóżmy, że na każde dziecko dajemy po 500 złotych miesięcznie, to jest raptem 15 000 000 miesięcznie, czyli 180 000 000 milionów rocznie, a nie dwanaście miliardów. Można nawet kobietom dawać po 1000 złotych na każde urodzone dziecko, to raptem około 400 000 000 rocznie.
To, że obecne działania Rządu to jest pospolity kant, świadczą przedstawione fakty. Dodatkowo trzeba dodać te tysiące złotych, które dostaje tzw. rodzina zastępcza zamiast prawdziwej. Innymi słowy, stawiam przysłowiowego konia z rzędem, jeżeli ktoś znajdzie inne wytłumaczenie tego przykładu ograbiania społeczeństwa.
Innym faktem potwierdzającym tezę o formalnym istnieniu państwa jest sprawa tzw. epidemii odry, ogłoszona w mas mediach głównego nurtu dezinformacji. Przypomnę to co podał "Nasz Dziennik" przed kilku laty, że 99% tzw. polskiej prasy jest w rękach wydawnictw niemieckich. Tylko 6 jakiś parafialnych dzienników jest jeszcze polskich. Przypomnę także, co podał generał niemiecki w 2009 roku, że od 1949 roku cała prasa, czyli mass media i oświata niemiecka, aż do 2099 roku jest kontrolowana przez USA. Praktycznie wszystkie wielkie koncerny szczepionkowe są amerykańskie. Ośrodki masowej dezinformacji, wspomagane przez tzw. państwowe instytucje w rodzaju Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, a co jest publiczne to już pisałem, straszyły niedouczone społeczeństwo straszną chorobą jaką jest odra.
Jak natomiast podają podręczniki medyczne, odra to choroba nie wymagająca żadnego leczenia. Ale która to matka kiedykolwiek o tym słyszała? W szkołach prowadzonych zgodnie z programem powszechnego ogłupiania podają bzdety o rzekomym globalnym ociepleniu, o jakiś dziurach itd. Nie ma natomiast podstawowych informacji o chorobach i profilaktyce.
Przecież właśnie w tym celu wprowadzono program tworzenia BIOLOGICZNYCH ROBOTÓW, polegający między innymi na testowym sprawdzaniu wiadomości. Musi taki Biologiczny Robot znać zawsze tylko jedną odpowiedź na zadane pytanie. Wtedy jest przewidywalny. Biologiczny robot jest znacznie tańszy w eksploatacji aniżeli robot mechaniczny.

Biologiczny Robot sam siebie żywi.
Biologiczny Robot sam siebie ubiera.
Biologiczny Robot sam opłaca koszta swojego szkolenia oraz leczenia.
Biologiczny Robot nie wymaga kupowania zastępstwa, ponieważ jest ich nadmiar.
Mechaniczny robot wymaga serwisu naprawczego.
Mechaniczny robot wymaga pomieszczeń do przechowywania.
Mechaniczny robot wymaga inwestycji po zniszczeniu.

A tak naprawdę o co chodziło?

Otóż, jak to podał do publicznej wiadomości starszy naukowiec CDC William Thomson, już od 2004 roku wiadomym było, że szczepionka MMR (czyli ta przeciwko odrze), powoduje liczne powikłania, między innymi autyzm. Merck, monopolista w produkcji tego badziewia, wiedział o tym i udawało mu się ten fakt ukrywać przez kolejne ponad 14 lat. Kiedy sprawa zaczęła wychodzić na jaw, okazało się, że w magazynach leżą stosy niewykorzystanych ampułek szczepionki. Oczywiście, można to było utylizować, ale to jest procedura kosztowna. O wiele tańsze jest wmówienie BIOLOGICZNYM ROBOTOM konieczności zakupu tego preparatu. Nie tylko nie trzeba wydawać pieniędzy na utylizację, ale dodatkowo można zarobić. Do tego celu używa się użytecznych trolli, dosadniej zwanych przez czołowego socjalistę Lenina-Goldmana użytecznymi idiotami. Na tą niechlubną listę wpisywali się masowo pracownicy Narodowego Instytutu  Zdrowia Publicznego oraz Towarzystwa Wakcynologicznego w licznych wystąpieniach publicznych. Rozwiązanie zagadki, dlaczego to czynili, byłoby bardzo proste po ujawnieniu źródeł finansowania. Pomimo że są to instytucje publiczne, wpływy finansowe z niewiadomych powodów są tajne. Czyli już wiesz dlaczego???
Na czym polega problem tej szczepionki?
 Szczepionka ta zawiera bowiem rekombinowaną albuminę ludzką, obok bydlęcej. Co to znaczy z polskiego na nasze –  rekombinowana? Są to cząsteczki DNA utworzone metodami sztucznymi, coś w rodzaju klonowania. Czyli gromadzi się materiał genetyczny z różnych źródeł i tworzy coś na kształt „świdra”. Czyli tworzyć się mogą sekwencje DNA, które nie istnieją w przyrodzie i nie powinny się znaleźć w organizmie człowieka. Innymi słowy dr A.Wakefield miał 100% rację, zalecając ostrożność w stosowaniu tego preparatu. Jak możesz sam sprawdzić w Y.T., tacy specjaliści jak prof. Radziszewski jeszcze w 2013 roku o tym nie wiedzieli. Tego nie było przecież w „testach”.

Klinicznie, dostanie się takiej sztucznej, nieznanej własnemu systemowi ochronnemu cząsteczki, można porównać do znanych już chorób, takich jak Choroba Wściekłych Krów, czy Choroba Creutzfeldta- Jakoba występujące wśród bydła. Problem polega na tym, że wczesne objawy takich chorób mogą naśladować zupełnie inne zespoły, w zależności od miejsca uszkodzonego, przez taką rekombinowaną cząsteczkę. U ludzi takie schorzenia noszą nazwę ASD, czyli zaburzenia ze spektrum autyzmu, albo jak wolą to sędziowie, stany zapalne mózgu. Mogą to być na przykład nerwowe przewlekłe tiki, lub cięższe uszkodzenia, wymagające opieki do końca życia osobnika. Oprócz tego, w szczepionce MMR znajduje się sorbitol i neomycyna. Przypomnę co to jest sorbitol i co on robi w organizmie po wstrzyknięciu do krwiobiegu. Sorbitol powoduje wielomiejscowe uszkodzenie szlaku metabolicznego w naszym organizmie. Objawami takiego uszkodzenia może być wzrost ciśnienia krwi, podwyższony poziom cholesterolu, cukrzyca, odkładanie się tkanki tłuszczowej wokoło talii. Może nastąpić zwiększenie ryzyka udaru mózgu, wzrost chorób serca, stany zapalne przewodu pokarmowego. Hydrolizowana żelatyna, czyli MSgG jest powszechnie dodawana do szczepionek. Inna nazwa tego związku, to glutaminian L-monosodium, hydrolizat żelatyny, opisałem skutki oddziaływania tego związku w innych artykułach.
Proszę zauważyć, rzekomo państwowe instytucje nagle zaczęły wszem i wobec głosić o wirtualnej epidemii, jak zachorowało jakieś 100 osób, a przed kilku laty, jak chorowało 40 000 dzieci, to nawet ust otworzyć nie śmieli. Nie dostali polecenia?
Czyli widzisz wyraźnie, że musi być określony sygnał dla BIOLOGICZNYCH ROBOTÓW do rozpoczęcia działania.



Innym takim cyrkiem była epidemia rzekomego wirusa E-boli, także masowo nagłaśniana przez te same instytucje. Przypomnę, że nagle w szpitalu eksperymentalnym Armii Amerykańskiej w Sierra Leone doszło do strajku personelu medycznego z powodu śmierci kilku osób na oddziale tego amerykańskiego szpitala. Personel medyczny od razu skojarzył to z doświadczeniami prowadzonymi na oddziale zamkniętym. Dodatkowo prawdopodobnie wybuchły strajki na plantacjach kauczuku. Pracuje na nich ponad 80 000 ludzi i w kopalniach diamentów. Rząd amerykański, na skutek nacisków właścicieli kopalń i plantacji, wysłał do Sierra Leone ponad 3000 ludzi z najbardziej bojowych jednostek, chluby Armii Amerykańskiej, tj. Marines i ponad 1000 spadochroniarzy ze słynnej 101. Jak przecież każdy wie, do walki z wirusami najlepiej nadaje się M-16 i spadochroniarze. W samym mieście wprowadzono stan wojenny, co pogorszyło zdecydowanie sytuację mieszkańców, z powodu braku możliwości przetrzymywania żywności w swoich domach (vide film „Krwawe diamenty”). Po 2 tygodniach takiej sytuacji zamilkł prezydent tego kraju, a wszelkie działania publiczne podejmowało wojsko, oczywiście jest to sytuacja normalna i żadnego zamachu stanu prasa nie opisała. Po kilku miesiącach takiej zabawy wszelkie informacje o rzekomej epidemii zniknęły z nagłówków prasowych. Aha, w międzyczasie okazało się, że występujące przed kamerami rzekome ofiary cudownie wyleczone, okazały się być agentami CIA. I zauważ, że Rząd USA dokonał bezprzykładnej agresji na samodzielne państwo na innym kontynencie, bez zachowania nawet pozorów politycznych, czyli uzyskania zaproszenia i nikt na tym ludzkim łez padole na Świecie nie zaprotestował. I to by było na tyle w kwestii otumaniania społeczeństwa rzekomymi epidemiami.
 O podobnym cyrku z grypą, wywołanym przez pracownika tegoż Narodowego … typową znachorkę p. mgr prof. Brydak, już nie będę wspominał.

W podobny sposób w połowie lat 90-tych z lekarzy stomatologii zrobiono dentystów. Około 40 000 grupa ludzi z wyższym wykształceniem dała się zwieść argumentacji, że to to samo. Problem polega na tym, że na przykład w Niemczech nadal są dentyści, czyli rodzaj techników do wykonywania prostych zabiegów i lekarze stomatologii, jako powiedzmy, ten drugi, wyższy stopień wiedzy. Dlaczego taki podział? Przecież pisałem, w Polsce ma być tylko poziom felczerski, a wszelkie droższe zabiegi będą wykonywane za granicą. Takie to proste, a 40 000 dało się ogłupić łącznie z profesorami.
Pragnę tylko uzmysłowić Tobie, jak to udowodniono w minionym okresie, że prowadzenie przez osoby, dawniej zwane oficerami propagandowymi, a dzisiaj ekspertami pijaru, bardzo łatwe jest dzięki powszechnemu ogłupianiu pod nazwą powszechnej edukacji, manipulowanie ludźmi. Drugim wnioskiem jest fakt, że BIOLOGICZNE ROBOTY wytresowane w okresie minionego ćwierćwiecza, nie są w stanie samodzielnie przeciwstawić się czemukolwiek.
No i o to przecież chodziło. Wystarczyło 25 lat, aby całkowicie spacyfikować społeczeństwo w kraju nad Wisłą.


dr Jerzy Jaśkowski

Źródło tekstu: http://wolna-polska.pl/
Źródło zdjęć: j.w,  internet
Korekta: Medart