czwartek, 29 grudnia 2016

"Kosmiczne porzucenie"- Mark Passio


Przyszła pora na kontynuacje tematu, rozpoczętego w czerwcu tego roku podczas prezentacji Marka Passio pt. Prawo Naturalne
Jednakże tym razem pójdziemy nieco dalej i przyjrzymy się pewnym osobliwym uwarunkowaniom, mającym jak się okazuje podłoże w czasach dość zamierzchłych, by potem sprawnie przełożyć to na mechanizmy działające współcześnie. Niech zaś mottem całej prezentacji, pozostanie przytoczony na samym jej początku cytat z Arystotelesa:
"Cechą uczonego umysłu, jest zdolność do rozważania myśli bez jej przyjmowania".



Wszystkim życzę udanego Sylwestra, oraz pomyślnego roku 2017, obfitującego w chwile budujące i niezwykłe
-Medart

Źródło zdjęcia: internet  

środa, 21 grudnia 2016

W blasku choinki


Niebawem Święta. Niebawem koniec roku. Dla jednych kolejny punkt graniczny, następna cezura lub czas na swoiste podsumowania. Dla innych może nie aż w takim stopniu, choć nie da się ukryć, że ta magia liczb i wyjątkowość dni, działa na każdego i zmusza do nieco głębszej refleksji. Do jakiegoś samookreślenia i wyznaczenia nowych priorytetów. Tak jest zazwyczaj. Wspominamy, porównujemy i próbujemy wytyczyć kształt nowych ścieżek. Mimo że przecież nie wiemy, co czai się za zakrętem jutra. Taka już nasza natura, nasz zew człowieczy :)

Czas płynie nieubłaganie. Niejednokrotnie właśnie Święta przypominają nam o tym oczywistym fakcie. Kiedy na chwilę zwalniamy, zatrzymujemy ten nieznośny potok myśli i w blasku choinki obserwujemy twarze najbliższych. Nieco uważniej niż zwykle. Obiecujemy też sobie przy tym, to i owo. Wobec siebie i innych. Powołujemy do życia mechanizmy, które być może już po paru miesiącach będziemy musieli poddać srogiej weryfikacji. A niekiedy też uznać za niewykonalne. Ale robimy wszystko by udowodnić sobie, że sami kreujemy ten zbiór wydarzeń, sytuacji, wierzeń i przypuszczeń, że trzymamy rękę na pulsie i twardo stąpamy po ziemi. Bawimy się w te umysłowe gierki i niestety robimy to bardzo często kosztem tej specyficznej chwili. Tego wartościowego czasu, który być może powinniśmy staranniej docenić i potraktować jako szczególny dar od Życia, ażeby jeszcze lepiej niż do tej pory zakotwiczyć w chwili obecnej?

Święta nadejdą, zaistnieją i zaraz przeminą, pozostając tylko kolejną notatką zapisaną w naszym sercu i pamięci. Jak wiele innych zbliżonych doświadczeń, które znamy z przeszłości. Staną się nikłym pyłkiem pozostawionym za plecami, który rychło zniknie pod ciężarem nowego, które nadciągnie z nieubłaganą konsekwencją. Bo w istocie będziemy już zupełnie gdzie indziej...

Jakkolwiek byście jednak do tego nie podchodzili, życzę Wam, aby ten czas pozostał dla Was zapisem chwil niezwykłych i wartych zatrzymania w kadrze na dłużej, niż tylko błysk świątecznej iluminacji. Zdrowia i spokoju...
-Medart



Zdjęcia: internet              

sobota, 17 grudnia 2016

Co widział admirał Byrd?


Jest to być może, jeszcze jedna wielka legenda w historii Ziemi. Gdyby tak było w istocie- kto i po co ją wykreował? A jeśli to nie legenda i amerykański oficer opowiedział wydarzenie prawdziwe?

Na całym niemal świecie funkcjonuje idea "Drzewa życia" lub "Osi świata", które łączą i ułatwiają wzajemne przenikanie różnych (najczęściej trzech) sfer rzeczywistości. Tylko ludzie obdarzeni odpowiednią wiedzą i mocą mogą podróżować po innych światach.
W 1962 roku, John A. Wheeler wysunął koncepcję Superprzestrzeni. Wynika z niej, że oprócz naszego Wszechświata (chodzi o wycinek postrzeganej przez nas rzeczywistości), może istnieć nieskończona ilość innych światów, nierzadko równoległych do naszego. Specyfika Superprzestrzeni, pozwalałaby na natychmiastowe przenoszenie się w czasie i przestrzeni do dowolnego miejsca w innych światach, poprzez tzw. "dziury robacze". Problemem pozostaje tylko znalezienie wejścia do takiego tunelu.
Są ludzie, którym ponoć zdarzyło się "podróżować" do innej rzeczywistości, ale szczegóły tych przygód są zazwyczaj okryte mrokiem tajemnicy. Słynny amerykański polarnik, admirał Richard E.Byrd, dokonał w 1926 roku pierwszego przelotu samolotem nad biegunem północnym. Rok później powtórzył swój wyczyn nad Antarktydą, osiągając drogą powietrzną biegun południowy. Doceniając zasługi tego podróżnika, rząd Stanów Zjednoczonych powierzył mu kierownictwo wielkiej ekspedycji naukowej, wysłanej na szósty kontynent. Wyprawa zaczęła się pod koniec 1946 roku i miała zrealizować określone cele militarne, co przekonywująco tłumaczy zasłonę tajemnicy wokół szczegółów tych badań, oraz samej przygody admirała Byrda. W sytuacji politycznej jaka powstała po II wojnie światowej, Stany Zjednoczone zainteresowały się Antarktydą, jako potencjalnym punktem oparcia dla swych wojskowych zamierzeń.

16 lutego 1947 roku, zespół dwóch samolotów pod dowództwem samego admirała, mimo wyjątkowo trudnych warunków atmosferycznych osiągnął biegun południowy. Według zapisków admirała zawartych w jego pamiętniku, doszło wtedy do zadziwiającego zdarzenia, które przez długi czas było objęte tajemnicą. Oto fragment tej relacji:

"Zmuszony jestem pisać ten pamiętnik w tajemnicy i odosobnieniu. To co opisuję (...) dotyczy mojego lotu antarktycznego z dnia 19 lutego 1947 roku (nieścisłość dat, być może chodzi tu o następny lot- przyp.aut.). Pode mną widnieją rozległe połacie śniegu i lodu. Zauważam żółtawe zabarwienie śniegu, układające się w regularny wzór. Zmieniam kurs, aby lepiej przyjrzeć się kolorowemu wizerunkowi. Zataczam dwa pełne kręgi nad tym miejscem. Oba kompasy, magnetyczny i żyrokompas, zaczynają wirować i trząść się. Jesteśmy niezdolni do utrzymania kontroli nad instrumentami. W oddali pojawia się coś, co wygląda jak góry. Poniżej tego pasma górskiego widać coś, co wydaje się być doliną z małą rzeką lub strumieniem. Tam na dole, nie powinno przecież być żadnej zielonej doliny. Coś jest tu zdecydowanie nienormalne i nie tak, jakbyśmy się tego spodziewali. Powinniśmy znajdować się ponad lodem i śniegiem. 
Z lewej strony widać wielkie zielone lasy, rosną na stokach gór. Nasze przyrządy nawigacyjne wciąż wirują. Światło jest tutaj jakieś dziwne. Nie widzę w ogóle słońca. Spostrzegam coś, co wygląda na duże zwierze, to chyba mamut! Melduję o tym do naszej bazy. Przed nami widać coś jakby miasto. To niemożliwe! Mój Boże, w ogóle nie widać słońca. Z prawej i lewej strony, ponad skrzydłami naszego samolotu, widać dziwne obiekty latające. Są idealnie stożkowate wzdłuż burt. Mają kształt dysków i emanują światłem. Nasze radio trzeszczy i nagle dochodzi do nas głos w języku angielskim (...) <Witaj admirale na naszym terytorium>.
Po tym zaskakującym powitaniu, samoloty ekspedycji zaczęły podchodzić do lądowania. Gdy już osiągnięto ziemię, załoga ze zdumieniem dostrzegła...kilku ludzi zbliżających się do lądowiska.
Byli to wysocy blondyni. W oddali było widać duże, roziskrzone światłami miasto. Sprawiało wrażenie pulsującej tęczy. "Komitet powitalny" okazał się bardzo serdecznie nastawiony do gości. Amerykanie zostali poproszeni o wejście na małą platformę, która okazała się miejscowym środkiem lokomocji. Pojazd nie posiadał kół. Kiedy zbliżył się do miasta, amerykańscy lotnicy skonstatowali, że domy wydawały się być zbudowane z kryształo-podobnego materiału.
Mieszkańcy poprosili admirała, aby udał się z nimi. Wszyscy razem poszli wgłąb długiego korytarza rozjaśnionego różowym światłem. Jeden z przewodników powiedział admirałowi, by się nie bał, gdyż będzie miał spotkanie z samum Mistrzem. Mistrz okazał się dojrzałym człowiekiem o delikatnych rysach twarzy i zaczął przemawiać:
<Witamy admirale, znajdziesz się w naszej krainie ART ANNi, w innym świecie, choć wciąż na Ziemi. Nasze zainteresowanie twoją rasą nabrało znaczenia od momentu, gdy dokonaliście pierwszego wybuchu atomowego. Był to niepokojący sygnał, wysłaliśmy więc do twojego wymiaru nasze pojazdy latające. Chcemy w ten sposób obserwować co czynią ludzie. Nigdy dotąd nie wtrącaliśmy się w wojny i całe to barbarzyństwo jakie czyniliście, teraz jednak jesteśmy zmuszeni ostrzec was, że manipulowanie określoną mocą nie jest dobre dla ludzi, chodzi o energię jądrową. Nasi posłańcy przekazali już tę wiadomość do waszych ośrodków władzy, lecz ludzie nadal na nic nie zważają. Wasz wysiłek zbrojeniowy osiągnął punkt krytyczny. Nadciąga wielka katastrofa. Wasza niedawna wojna (chodzi o II wojnę światową- przyp. aut.), to tylko preludium do tego, co nastąpi. Nadal jednak wierzę, że część twojej rasy przeżyje ten kataklizm i w odpowiednim momencie ponownie pośpieszymy z pomocą, aby wskrzesić waszą kulturę i rasę. Dopiero wtedy zostanie wam przywrócona część wiedzy i osiągnięć naukowych, ażeby wasza cywilizacja mogła się odrodzić. Ty mój synu, powróć do swojego świata z tym posłaniem> - dokładnie takimi słowami zostało zakończone nasze spotkanie"- pisze dalej admirał Byrd w swoim pamiętniku.


"Zawróciliśmy w kierunku windy. Ponownie byłem ze swoim radiotelegrafistą. Wkrótce znaleźliśmy się z powrotem w samolocie. Kilka godzin później znowu jesteśmy na rozległym obszarze lodu i śniegu. Gładko lądujemy w bazie..."
W dalszej części wspomnień, admirał opisał spotkanie w Pentagonie, w trakcie którego poinformował prezydenta, o swoim posłannictwie. Został zobowiązany do zachowania w tajemnicy całego wydarzenia. Opisał je natomiast w swoim prywatnym dzienniku.

Warto dodać, że według oficjalnych danych, ekspedycja High Jump Operation (w jej składzie była także grupa Byrda), dokonała odkrycia nieznanych łańcuchów górskich, oraz uzupełniła na mapie braki linii brzegowych Antarktydy. Prace badawcze dostarczyły także mnóstwa materiałów o znaczeniu strategicznym, które powędrowały do tajnych archiwów Pentagonu. Czy wśród nich znajduje się także opis przygody admirała Byrda? Tego nie wiemy. Wynurzenia admirała można potraktować jako majaczenia, nie mające żadnych odnośników w rzeczywistości. W sukurs pamiętnikom Byrda spieszą jednak najnowsze próby naukowego rozumienia tzw. "światów alternatywnych", istniejących niejako obok naszego ziemskiego wymiaru rzeczywistości (o eksperymencie nawiązującym do powyższego zagadnienia, odnosi się również ten wpis- przyp. Medart). Liczne mity i legendy zawierają relacje o tajemniczych krainach i miastach, często niewidzialnych i niedostępnych dla przeciętnego człowieka. Baśniowe opowieści nierzadko zaczynają się od słów: "za siedmioma górami, za siedmioma morzami...". Jakże często przy tym, fabuły te opowiadają o wycieczkach do podziemnych królestw. Żeby tego dokonać, bohater musi legitymować się odpowiednimi cechami moralnymi, posiadać głęboką wiedzę i "moc" magiczną, a także być odważny. W podobny sposób przedostają się do innych wymiarów rzeczywistości indiańscy lub syberyjscy szamani. Ci ostatni wędrują po "drzewie życia", spotykając złe lub dobre istoty.
W jaki sposób opowieści o "Krainie po drugiej stronie tęczy" (z mitologii celtyckiej), znikających  zamkach i miastach czy o podziemnych państwach, łączą się z przygodą admirała Byrda? Po pierwsze, celem wyprawy była Antarktyda, a więc ląd nie do końca poznany, niezamieszkały, pozbawiony fauny i flory i wyjałowiony. Jest to dla nas obszar "nieżywy" i "nie ludzki", obszar na którym nie działają sprawne jak gdzie indziej, przyrządy pomiarowe. Podobnie w "zaczarowanych krainach", gdzie nie obowiązuje ziemska fizyka, zawodzi wzrok, słuch, dotyk czy rozum, a bardzo często decyduje "głos" serca. [...] Carlos Castaneda dowodził, że świat z "tamtej strony lustra", można osiągnąć niekoniecznie w sposób fizyczny. Dokonać może tego tylko "człowiek wiedzy", wojownik reprezentujący określone cechy charakteru. Don Juan mówił, że można doświadczyć innych światów będąc jednocześnie Tu i Teraz.

Można się sprzeczać o to, czy przygoda admirała Byrda jest faktem rzeczywistym, czy też zaliczyć należy ją do ludowych (ale współczesnych) podań. Nawet jednak taka klasyfikacja bynajmniej nie dyskredytuje wartości tej opowieści. Skoro alternatywne światy charakteryzują się inną fizyką, można je z pewnością postrzegać tylko w "nie-ludzki" sposób. Nawet tak szanowany i ceniony badacz problematyki UFO jak Jaques Velle, nie raz podkreślał kulturowy aspekt tego zjawiska i dowodził istnienie związków między starymi mitami i legendami, a współczesnymi relacjami o NOL-ach i ich załogantach. 
Co jest rzeczywistością w której żyjemy, jak można ją postrzegać i czy istnieje coś poza nią- to pytania nurtujące najwcześniejszych filozofów. Wystarczy wspomnieć o Cieniach widzianych w "Jaskini" Platona. I jeszcze jedno. Ciekawe że masowe obserwacje "latających spodków" nasiliły się od 1947roku, po przygodach admirała...

Zdzisław Miśkiewicz

 ***   
     
Co do ostatniego zdania. To prawda, że spodki zagościły na dobre w kulturze najnowszej po sławetnej obserwacji Kennetha Arnolda w pobliżu góry Mt.Rainier w 1947 roku, ale obserwacje niezidentyfikowanych obiektów miały przecież miejsce również podczas II wojny światowej. Oczywiście głównie chodzi tu o tzw. foo-fighers, masowo obserwowane przez pilotów samolotów alianckich nad Niemcami czy Włochami, choć jak się okazuje, również i my możemy pochwalić się ciekawą obserwacją odnotowaną na tym polu. A dotyczy ona min. incydentu z lipca 1922 roku, kiedy to nad Warszawą zaobserwowano stojącą, metaliczną, silnie spłaszczoną kulę, która po pewnym czasie wydała z siebie przenikliwy huk i błyskawicznie odleciała w kierunku północno- zachodnim. Takich przypadków było w istocie znacznie więcej i to również obserwowanych na terenie naszego kraju, o czym wspominają K.Piechota i B.Rzepecki, na łamach swojej pracy: Ufo nad Polską.
Ale odłóżmy latające wehikuły i powróćmy do sprawy admirała Byrda. A w zasadzie do roli, jaką narzucono ludziom w postrzeganiu kontynentu Antarktydy po dziś dzień. Bo cała ta hucznie lansowana teza, jakoby ostatni okres ciepła na tym kontynencie zakończył się 6 tys.lat temu ma się nijak chociażby do interesującej mapy niejakiego Oronteusa Finaceusa z roku 1531 (choć oficjalne odkrycie Antarktydy nastąpiło przecież 250 lat później), która wyraźnie pokazuje kontynent bez oblodzenia. Podobnie jak mapa admirała Piriego Reisa, która oprócz Europy, Afryki i obu Ameryk, znów pokazuje Antarktydę nie skutą lodem a ponadto, połączoną lądem z Ziemią Ognistą! Czy takie szkice mogłyby powstać bez dostępu do map wzorcowych? Odpowiedz jest oczywista- NIE. A zapytać można jedynie: kto je posiadał i udostępnił?


Jak przekonuje Helga Hoffmann-Schmidt w swojej książce Dziedzictwo Atlantydy, to właśnie na kontynencie antarktycznym szukać należy wejść do systemu jaskiń samadhi, o których wspomina także w swoich pracach prof Muldaszew. Czy ma ona na myśli słynną tezę mówiącą o istnieniu wejść do świata podziemnego, ulokowanych bezpośrednio na biegunach? Bo jeśli tak, to sprawnie koreluje to chociażby z rzeczami opisanymi w książce Aleca Maclellana pt: Tajemnica Pustej Ziemi gdzie jak się okazuje, admirał Byrd w swojej wędrówce do "innego świata" wcale nie był pierwszy. Ale zostawmy czasy zamierzchłe. Okazuje się bowiem, że i w ostatnich dekadach dzieje się na Antarktydzie mnóstwo interesujących rzeczy, choć nadal z uporem maniaka lansuje się tezę (znaną chociażby z przykładu Wielkiej Piramidy), jakoby wszystko było odkryte i wyjaśnione, a ów kontynent nie ma do zaoferowania nic szczególnego. Sprawa ta wygląda jednak zgoła inaczej, dlatego też do omawianego tematu niebawem powrócimy.


 Tutaj całkiem świeże rzeczy, skonfrontowane z tymi sprzed kilkudziesięciu lat:



Źródło artykułu: Nieznany Świat nr.4 / 1993r.
Źródło zdjęć: internet 
Korekta: Medart                   

sobota, 10 grudnia 2016

CERN i Giza



CERN to niezwykłe osiągnięcie naszej cywilizacji. Wciąż nie zdajemy sobie sprawy z tego czym ono naprawdę jest i jaki ma potencjał. Tak samo jak nadal nie rozumiemy czym była Wielka Piramida w Gizie. To rodzi przypuszczenie, że być może oba te miejsca łączy silniejsza nić, niż się to pozornie wydaje.
CERN – tworzy ogromną ilość danych. Urządzenie napędzają potężne pola magnetyczne, co tworzy efekt planetarnego – a kto wie, może nawet międzyplanetarnego – rezonansu. W ostatnich latach jesteśmy świadkami niesłychanego rozwoju technologicznego, którego nie da się porównać do czegokolwiek co wydarzyło się w naszej historii. Na dodatek nie o wszystkich wynalazkach i odkryciach jesteśmy informowani. Nikt dokładnie dziś nie wie, jak działała wieża Tesli, która mogła przesyłać bezprzewodowo elektryczność na ogromne dystanse. Nikt też nie jest w stanie powiedzieć czy UFO, które coraz częściej obserwujemy na niebie, to pojazdy pozaziemskie czy też może przejaw zaawansowanej, tajnej, ziemskiej technologii. Kontroluje je być może niewielka grupa, która kontroluje także układ sił na świecie. Taką zaawansowaną, trudną do zrozumienia technologię reprezentuje CERN.


Już samo logo CERN wzbudza niepokój. Tworzą je liczby 666, które uważane są za symbol szatana. Jednak patrząc okiem fizyka można je zinterpretować jako ezoteryczny, hermetyczny kod: 999. Grecki filozof Plotyn napisał serię ksiąg nazywanych Enneadami czyli dziewiątkami. Mało kto je dziś czyta, ale w oczach ekspertów uważane są za szczytowy przejaw filozofii neoplatońskiej zapominając, że to o czym pisał Plotyn, było próbą zrozumienia egipskiej religii. Plotyn żył i mieszkał w Aleksandrii, która była wówczas centrum kultury świata. Liczba dziewięć nawiązuje do dziewięciu najważniejszych egipskich bóstw, wyznaczających egipską kosmologię. Rządzi nimi moc zwana Maat, uważana za boginię praw i porządku kosmosu. Jest to ta sama moc, której życzą sobie Jedi w Gwiezdnych Wojnach. Jest ona kwintesencją kamienia filozoficznego i CERN doskonale wpisuje się w tą tradycję ezoteryczną, dlatego w logo instytucji trzeba raczej widzieć dziewiątki niż szóstki. Ich ułożenie symbolizuje także pięć przyspieszaczy, które są częścią maszyny i wiodą wprost do Wielkiego Zderzacza Hadronów. Jest to uproszczony schemat CERN wkomponowany w jego logo. Ma to głęboki sens, bo oficjalnym celem CERN jest odtworzenie i udokumentowanie podstawowych elementów z których zbudowany jest Kosmos.

To szlachetne poszukiwanie zasady na jakiej działa Kosmos, jest także przykrywką dla innej działalności CERN – okrytej głęboką tajemnicą. Nawet dla laika urządzenie wygląda na coś znacznie więcej niż tylko miejsce, gdzie prowadzi się doświadczenia z dziedziny fizyki. Niezwykle potężne pole elektromagnetyczne jakie ono wytwarza jest w stanie wejść w rezonans z całą naszą planetą (poprzez metalowe jądro Ziemi). CERN jest też największym użytkownikiem internetu na świecie. Uzyskane dane są wysyłane poprzez internet na cały świat do różnych placówek naukowych, gdzie podlegają one weryfikacji. Dane są selekcjonowane poprzez algorytm matematyczny. Każde zderzenie cząstek tworzy ogromną ilość danych matematycznych. Jest to – za każdym razem – ok. 3 miliardy bajtów informacji. Podczas pojedynczego eksperymentu dochodzi do milionów zderzeń. Pierwszej selekcji danych dokonuje komputer i dopiero wtedy rozsyłane są do naukowców. Jednak część danych, które zazwyczaj wykraczają poza fizykę kwantową trafia do tych naukowców, którzy pracują w tajnych, często czarnych programach naukowych. Do tej lawiny informacji dodać trzeba także efekty uboczne do jakich dochodzi podczas prowadzonych w CERN eksperymentów, które również są brane pod uwagę, takie jak oddziaływanie planetarnego rezonansu na ludzi czy zwierzęta. Istnieje cała, osobna grupa naukowców, która bada korelacje pomiędzy doświadczeniami w CERN, a zachowaniem się Słońca. Dzięki temu zaszufladkowaniu rozmaitych badań można ukryć ogromny projekt oparty na anomaliach jakie w danych odnajduje algorytm na podstawie którego pracuje CERN i koordynować go z różnymi innymi elementami. Można mieć pewność że tak się dzieje, bo za każdym razem kiedy w CERN dokonuje się eksperymentów, rejestrowane są poważne zmiany w polu magnetycznym Ziemi. Jest to więc maszyna na skalę planetarną z magnetycznym polem wkomponowanym w skałę na której stoi CERN. Daje to efekt, który daleko wykracza poza fizykę stosowaną we współczesnej nauce.


Internet jest jednym z kluczowych komponentów CERN. Stworzyła go DARPA budując najpierw ARPANET, po to aby stworzyć komunikację pomiędzy centrami dowodzenia armii amerykańskiej podczas wojny nuklearnej. Twórcy CERN szybko zorientowali się, że internet idealnie nadaje się do przekazywania danych pomiędzy grupami naukowców rozsianymi po całym świecie. Kształt obecnego internetu jaki używamy na co dzień jest wynikiem działania i potrzeb CERN i dostosowywania globalnej sieci do potrzeb tej instytucji.
Następnym etapem rozwoju CERN, ma być integracja sztucznej inteligencji w proces tworzenia danych. Jest to Puszka Pandory. Być może jej przejawem był Flash Crash w 2010 r., gdy giełda w Nowym Jorku w ciągu pół godziny spadła o 9%, by powrócić nagle do poprzedniego stanu. W tym czasie dokonano ok. 15 tys. transakcji na których ktoś zarobił setki milionów dolarów. Nikt też nie potrafił do końca wyjaśnić, co się tak naprawdę wówczas stało. Obecnie giełda działa wg. reguł stworzonego dla niej matematycznego algorytmu. Nikt już nie wymachuje na parkiecie plikami zamówień, bo wszystkie te działania przejął komputer. Sztuczna inteligencja, która przejmuje światowe rynki i nimi manipuluje, była do tej pory wytworem sci-fi. Obecnie istnieją podstawy aby sądzić, że jest ona czymś realnym. Sztuczna inteligencja jest w stanie stworzyć chaos wszędzie tam, gdzie stosuje się komputery. Może zmieniać dowolnie światła na skrzyżowaniu, ale także wyłączać prąd, elektrownie atomowe a nawet uruchamiać wyrzutnie pocisków nuklearnych. Aby ogarnąć ogromną ilość danych jakie napływają po każdym doświadczeniu, CERN został zmuszony stworzyć algorytm, który jest bardzo zbliżony do sztucznej inteligencji. Oznacza to, że niektóre informacje niekoniecznie muszą być przekazywane naukowcom i być może są przetrzymywane przez sztuczną inteligencję. Może to jest prawdziwy powód, dla którego światowe banki tak zażarcie walczą z każdą próbą stworzenia nad nimi mechanizmu kontroli? Być może same nie panują nad monstrum, które stworzyły. Albo...strzegą tajemnic ukrytego clearingu pieniędzy, których system nie jest już oparty na elektronicznym przekazie danych, a na jakieś określonej fizyce. Byłaby to podstawa funkcjonowania jakiejś odrywającej się cywilizacji, która dzięki temu mogłaby się doskonale ukryć, będąc na publicznym widoku. W dzisiejszych czasach rada: “follow the money” jest przez to niezwykle trudna do zastosowania, a CERN tak samo jak Wielka Piramida w Gizie – mimo, że widoczny dla wszystkich – skutecznie strzeże swoich tajemnic.


Joseph Farrell w swoich pierwszych książkach (wydanych także po polsku) stworzył hipotezę, że Wielka Piramida w Gizie być może była bronią i to bronią masowego rażenia. Piramida nie została z pewnością stworzona w prymitywny i pracochłonny sposób, jak chcą egiptolodzy. Jest niezwykle precyzyjnie zorientowana wg. stron świata. Ktokolwiek ją zbudował był w posiadaniu nie tylko zaawansowanej technologii, ale miał także ogromną wiedzę fizyczną i matematyczną. W budowlę wkomponowane są rozmaite dane takie jak średnica Ziemi, odległość Ziemi do Księżyca, masa Ziemi, odległość Ziemi do Słońca co oznacza, że wpisana jest w nią także prędkość światła. Taki olbrzymi obiekt był także bardzo kosztowny i kogoś, kto zlecił jego stworzenie- o czym zazwyczaj się zapomina- musiało być na to stać.
Brytyjczyk Chris Dunn napisał książkę pt. “Giza Power Plant”. Jest on inżynierem i zbadał piramidę okiem budowniczego maszyn – bez brania pod uwagę teorii egiptologów. W swoich wnioskach uznał, że piramida była maszyną a jej zadaniem była produkcja energii. Kiedy zmierzyć to wszystko w brytyjskim systemie miar tworzą się pełne liczby. Jeśli więc założyć że ma rację i że była to elektrownia, to z dzisiejszego doświadczenia wiemy, że kształt i bryłę takiej budowli z pewnością nie komponuje się w taki sposób aby zawierała ona w sobie wszystkie informacje na temat naszej planety, a także lokalnej przestrzeni kosmicznej. Coś takiego w fizyce nazywa się sprzężonym oscylatorem harmonicznym. Działa on jak struna w fortepianie, w harmonii z resztą strun w instrumencie. Piramida (podobnie jak CERN) – tak jak struny fortepianu ma wchodzić w rezonans w harmonii z otaczającym ją kosmosem.


Oznacza to także, że manipulując drganiami takiej struny można zmanipulować cały system. Po co? Choćby po to, aby go zniszczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jeśli np. żołnierze albo marsz feministek w obronie macicy wmaszeruje równym krokiem na most, to spowodują drgania harmoniczne, które są zdolne zniszczyć ten most. Czymś takim była właśnie Wielka Piramida, a obecnie jest CERN. Zbudowano ją z kamienia (CERN stworzono w skale), bo taki materiał jest w stanie przyjąć zewnętrzną energię elektromagnetyczną i odbić ją od siebie w sposób koherentny z pominięciem prawa odwrotnych kwadratów, co fizycy czasem nazywają odwracalną strzałką czasu. Skała, z której jest zbudowana piramida ma właściwości bycia takim lustrem. Kiedy dokładnie przyjrzeć się ścianom piramidy nie są one płaskie i są one w swoim centrum lekko wklęsłe, tworząc paraboliczne ekrany. Taki kolektor przejawia wszelkie oznaki wyrafinowanego systemu broni. Ściany piramidy stoją pod kątem 51 stopni co odzwierciedla kąt budowy kryształu, który jest taki sam. Dzięki temu piramida sama staje się gigantycznym kryształem. Jeśli przeczytać starożytne teksty opisujące wojny bogów, to zazwyczaj rozgrywają się one nad górami. Góra w języku staroegipskim czy sumeryjskim oznacza to samo co piramida.

Chris Miekina

Źródło tekstu i zdjęć: http://nowaatlantyda.com/ 
Korekta: Medart 


 

sobota, 26 listopada 2016

Podejrzani są wszyscy


Ten wpis popełniam pod wpływem niepokojących sygnałów, które coraz częściej zaczynają docierać do naszych oczu i uszu praktycznie zewsząd. Najpierw jednak sięgnę do źródła, bowiem jak się okazuje problem jest bardziej złożony i wcale nie dotyka wybranych tylko środowisk, a raczej- nas wszystkich.

Apel do poszukiwaczy i ludzi dobrej woli.

W związku z ograniczaniem swobód obywatelskich co jest niedopuszczalne w cywilizowanym kraju zwracam się z prośbą do kolegów i koleżanek prowadzących strony internetowe, działających na YouTube, oraz prowadzących własne niezależne blogi, o opisywanie nagonki jaką zaczęto stosować na kolekcjonerów , poszukiwaczy, detektorystów i wszystkich którzy zajmują się poszukiwaniem lub kolekcjonowaniem czegokolwiek.

Czyli nagonki na poszukiwaczy minerałów, numizmatyków, poszukiwaczy meteorytów, kolekcjonerów guzików, broni deko, wszelkich militariów itp.itd.


Uważamy, że należy stawić odpór medialnym nagonkom i represjom jakie są stosowane wobec w/w ludzi poprzez swobodnie interpretowanie przepisów prawnych rodem z wczesnych lat powojennych  oraz tworzącego się w Naszym kraju PRL-u. 

Należy zauważyć, że wszelkie protesty w/w środowisk  i próby zmiany tak zwanego "prawa" na wzór stosowanego w Wielkiej Brytanii  skutkują jedynie zaostrzaniem tego "prawa" i dodawaniem coraz bardziej mętnych oraz podlegających swobodnej interpretacji artykułów pseudo prawnych.

Wobec powyższego apelujemy do wszystkich ludzi logicznie myślących, do tych którym leży na sercu zarówno dobro Wasze , Waszych dzieci oraz wnuków ( które jak podrosną może będą chciały zajmować się historią oraz podobnym hobby) o poparcie, i apelowanie w internecie o zmianę tych "przepisów rodem z Kremlowskiego gabinetu ) na cywilizowane przepisy takie jak w Wielkiej Brytanii.


Należy przy tym nagłaśniać szkodliwe działania ( odchodzących w niebyt zapomnienia i bezpowrotnie rozpadających się z każdym rokiem)  dla pozostających w ziemi przedmiotów z dawnych epok,
 których wydobyciem i konserwacją się nikt nie zajmuje, lecz w momencie kiedy zajmie się tym obywatel Polski podlega On represjom zarówno ze strony archeologów jak i organów ścigania, które to usilnie starają się zrobić z danej osoby przestępcę.


Należy również mieć tą świadomość, że to co tutaj w Naszym Kraju jest przestępstwem, w krajach cywilizowanej Europy przestępstwem nie jest.

Wiadomym nam jest, że wielu z Was wyraża swoje oburzenie co widać po komentarzach pod tą medialną nagonką, wobec tego prosimy o stanowczy sprzeciw przeciwko opisanym działaniom  poprzez wszelką internetową aktywność, zarówno w formie artykułów jak i komentarzy oraz o nagłośnienie tego apelu.


Trzeba powiedzieć STOP, tak dalej być nie może, gdyż "kameleon"
przybrał barwy tła na którym teraz stoi. Ale to jest ten sam " kameleon" co był wcześniej.


*** 

 Apel jaki wystosował Wojtek Oki na blogu Sowiogórski Olbrzym- prawda o Riese  jest jednym z wielu głosów niezadowolenia, wokół coraz bardziej panoszącej się samowolki funkcjonariuszy naszego państewka. Okazuje się jednak, że wspieranej również zwykłą niekompetencją, brakiem wiedzy i jakąś sadystyczną wręcz uciechą z możliwości pokazania "kto pan a kto cham".
Kopanie z wykrywaczem nawet na własnym podwórku może być wykroczeniem 

https://www.youtube.com/watch?v=5mNlG7IiVFQ

https://www.youtube.com/watch?v=5C6BcpztMoQ

Dla mnie sprawa jest jasna. Z jednej strony mamy cwaniaczków, którzy zwietrzyli łatwą kasę i pierdząc w urzędnicze stołeczki będą z ochotą wyczekiwać grubych kolejek przed swoimi gabinetami, patrząc jak Kowalski z Iksińskim załatwiają sobie już dziesiąte pozwolenie na "czyszczenie własnego sracza", a z drugiej- nieodpowiedzialny i niedouczony beton, który nie zadaje sobie nawet najmniejszego trudu, by sprawdzić z czym tak naprawdę ma do czynienia i czy faktycznie o jakiekolwiek pogwałcenie prawa tu idzie. Natomiast jedni i drudzy traktują ludzi jak zwykłe śmieci i niejednokrotnie jak potencjalnych przestępców. 
I to nie tylko akurat o poszukiwaczy tu chodzi, ale także o ludzi związanych z kolekcjonerstwem militarnym czy też tzw, grupami rekonstrukcji historycznej. Sam jestem miłośnikiem militariów, sam łażę po lasach oraz górach i gdy kiedyś może znajdę w krzaczorach łuskę 85mm od czołgu T-34 i przytargam do domu na pamiątkę, to nie chcę by wisiało nade mną widmo potencjalnego terrorysty tylko dlatego, że jakaś wybrakowana umysłowo lokalna "konserwa", uzna ten złom za niebezpieczny.


Zresztą działania te jakby nie patrzeć idą starym znajomym szlakiem, przetartym tu już z powodzeniem za czasów poprzedniego ustroju. Obywatel ma słuchać, zdobywać za kasę kolejne kwity oraz koncesje i cieszyć się, jeśli w ogóle państewko go zauważa i pozwala coś tam dłubać pod nosem. Zaczyna się od nagonki na ludzi chodzących po polach, a jak się skończy możemy się domyślać. Gdy wkrótce zasiejesz sobie marchewkę w przydomowym ogródku, albo wykopiesz studnię, może odwiedzić cię w trybie przyspieszonym komando "niebieskich orłów" i zakutego w "bransoletki" wyprowadzić ku powszechnej uciesze sąsiadów. Za Oceanem, w najpotężniejszym na świecie państwie prawa, już to przecież funkcjonuje:
https://futrzak.wordpress.com/2012/08/02/mezczyzna-z-oregonu-skazany-na-kare-wiezienia-za-zbieranie-deszczowki/ 

Niektórzy przejawiają co prawda symptomy zdrowego rozsądku
https://www.wprost.pl/swiat/10031304/Slowenia-gwarantuje-w-konstytucji-dostep-do-wody-pitnej-Oznacza-to-powazne-zmiany.html?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+wprost-komentarze+(Komentarze+Wprost+24)  
ale nie wiadomo jak to będzie, kiedy zawita tam Coca-Cola i (podparta klauzulami CETA) zacznie robić bajzel, jaki wcześniej dokonała w Indiach czy Brazylii.

Sprawa jest prosta. Tylko społeczeństwo obywatelskie, świadome realnego zagrożenia związanego z zawłaszczeniem przez państwo każdego skrawka przestrzeni tożsamego z naszą samodzielnością i kreatywnością, może wyjść cało z tego konfliktu. W przeciwnym wypadku zostanie bezlitośnie zmiażdżone i poddane kontrolowanemu rozczłonkowaniu. Dlatego przyłączam się do apelu takich ludzi jak Wojtek i dodam jeszcze: interesujcie się i nie pozostawajcie obojętni. Tam gdzie mieszkacie, gdzie pracujecie, gdzie bywacie, patrzcie co aktualnie dzieje się wokół i nie dajcie wmawiać sobie kolejnych bzdur w stylu "państwo wie lepiej". Wasz dom, wasza ulica, osiedle, dzielnica oraz miasto, musi stać się zalążkiem kreowania rzeczywistości, w jakiej macie swobodnie i pewnie egzystować wraz ze swoimi rodzinami. To Ty i Twój bliski sąsiad, dalszy sąsiad i znajomy mieszkający dwie ulice dalej, macie podstawowe prawo do tego, by postulować, zmieniać i dążyć do stworzenia czegoś, co w Waszej opinii będzie dobre i satysfakcjonujące. Jeśli położycie na to lachę, to zrobi to za Was urzędas z ratusza lub spółdzielni i możecie być pewni, że zrobi to po swojemu i w sposób mało zbieżny z Waszą wizją.


Zastanówmy się więc nad tym póki czas, porozmawiajmy z najbliższymi i wyrzućmy wreszcie na śmietnik tę patologiczną "mentalność ofiary", zapatrzonej w lica wciąż tych samych pasożytów, po których spodziewać możemy się co najwyżej szerokich uśmiechów, pustych gestów i słów zaczynających się w kółko na "jedno kopyto".                
 

Źródło zdjęć: internet    

środa, 23 listopada 2016

Projekcja



Najpierw 

Lubię gdy tak kwili i macha na dzień dobry. O wschodzie słońca, rana jest zaogniona i sił jeszcze pod dostatkiem. Ale nie boli. Świętość białych ścian rzuca na główkę nikły promień, który roztkliwi nawet skamieniałego. Mam na myśli już tych ułożonych, ukształtowanych. Łapki igrają i szarpią materię. Słońce przechwytuje gesty. Małe, czułe próby pajączka, który zaplata skąpą nić i tworzy z niej potem prawdziwe arcydzieło. Jest ich więcej. Takich małych łapek, łowców skutków bez przyczyny i zdań bez orzeczenia. Niewielu jednak zdaje sobie z tego sprawę. Nad łóżeczkiem powoli rozwija się dzień. Policzki częstuje światłem i szarpie harfą paru grzechotek. Ach, żeby mógł tu dotrzeć każdy strudzony. Oparł by się o stół i dostrzegł tego małego w morzu pościeli. Ale byłaby heca. Lecz nikt już tu nie przychodzi. I jest jeszcze ten mały porcelanowy aniołek, rozkrzyżowany nad białym czółkiem. Kolibie się i trzęsie, ale zawsze pozostaje uśmiechnięty. Wszyscy mówili: „To po to, by miał szczęście w życiu”.

Nazajutrz

Długi czerwcowy dzień. Jego zapał i bieg ku światłu jest nie do ogarnięcia. Ręce i nóżki w zapamiętaniu. Do przodu, nieustannie i znów. A inni mali zuchwalcy wtórują jego próbom. Jakże dużo ma sił. Tamci aż przystają, bo widok wymyka im się spod kontroli. Jest za szczery. Potem żwawo pod górkę. Setka dmuchawców pęka pod stopami, a wiatr dokonuje sprawiedliwego podziału. Trawa jeszcze nigdy nie była tak zielona. Ale na płaskim wierzchołku dołączają inne barwy. Widzi teraz więcej niż potrafi udźwignąć. Nagły podmuch stawia mu kucyka, gdy z wypiekami na twarzy macha matce. Jej seledynowa koszula tam niżej, zwiastuje bezpieczny powrót i sen. Ten dzień skończy się po prostu tak, jak dziesiątki innych. Nic nie zakłóci spokojnego oddechu, a miękka kołderka odgrodzi niezauważenie od ciężaru nocy. Będzie śnił o ptakach.

Dalej

Opierając czoło o chłodną szybę, po raz pierwszy zada sobie pytanie: Więc to tak?
Odpowiedzi nie będzie, więc uda się nad pobliski staw i ze złością zacznie ciskać kamienie. A już wieczorem, donośny krzyk lelka obudzi w nim pierwsze zaprzeczenie, pierwszą niezgodę. Więc tak kilka miesięcy i lat pod to dyktando. Trochę dat które niosły obietnice, a zostały tylko kupką popiołu. Szaleństwo nie jednej nocy, gdy wychodził w mrok gorący od wódki, w starej, znoszonej skórze z podpinką sromotnego lęku. I gdy spał pod jej oknem na stercie bólu. Później gdy to nie wyszło, uczył się słów na nowo. Szkoły wynajdywał wśród ludzi spłoszonych, jak on sam. Dzika zwierzyna jego myśli gnała do przodu i czuła na grzbiecie całą sforę życia. Szukał przystanków. Podejmował próby. Ale słyszał tylko huk sztucera za plecami. Więc biegł. I wył. Księżyc jeżył mu sierść, a mrok był zbyt dosłowny. Wtedy właśnie stracił najwięcej. Puste miejsca, wilcze doły i lód. Zamiast serca.

Później

Nieco zwolnił. Gonitwa ustała a lody stopniały. Nabrał świeżego powietrza. Teraz albo nigdy. I nowe próby, przykłady dostosowań i zalążek własnego rozumienia. I ambicja. Ta nieformalna matka psychopatów. Dawał z siebie wiele. Na drodze stawali mu różni, ale się nie przyglądał. Wchodził w to na pół gwizdka i nie więcej. Zrobił się szorstki. Musiał. Brali go za innego, więc tylko wyżej stawiał kołnierz i szedł. Udowadniał sobie i tamtym, że warto. Jakże był wtedy swobodny. Ale nic nie trwa wiecznie. Coś wreszcie obudziło w nim tamten lęk. Tak z dnia na dzień. I potknął się. Wystarczyło. Od tamtego czasu coś pękło. Nie szukał jednak przyczyny, bo pachniało mu to słabością. Zawijał się w koc po same uszy i starał nie oddychać. Zbawcza noc jednak nie zawsze przychodziła. Więc zdawał się wtedy na garść sprawdzonych marzeń i dat. Jakże trudno było zachować pozory.

Zawsze

Przyszła więc którejś nocy i przysiadła na brzegu łóżka. Nie była jego matką, nie była też kochanką. Nazwał ją Piękna i już się nie bał. Była tą inną. Wytarła mu czoło i dołożyła do ognia. Nie marzł już. Kilka sinych bruzd z warg zmyła pocałunkiem. Zapełniała świat i wiedział, że jest inaczej. Nie czekali zbyt długo. Radosny promień szczęścia w dziecinnym łóżeczku i śniadania we dwoje, które nosiły znamiona mszy.

Potem trochę nieuważnych kroków i parę kolejnych lat bez przesilenia. Czasem smutek pod wieczór. Gdy ich płomień niekiedy przygasał, zaraz odzywało się stadko nieproszonych pretensji. Później się przepraszali i w pościeli ciężkiej od potu i łez, szeptali te same rzeczy. I każdy dzień po, okazywał się krótszy o tę jedną chwilę. A potem nagle nie wróciła do domu. Szukał wszędzie, ale nikt nic nie wiedział. Było kilka iluzji, kilka śladów i gorących tropów. Na nic. Wszystkiego dowiedział się już znacznie później, gdy ktoś tam przez przypadek znalazł ciało.
Nigdy 

Czasami przytulał się do trawy. Gdy wszyscy odchodzili, nadawał właściwy rytm swym skojarzeniom i padał na kolana. Cały szkopuł w tym, że z tej perspektywy okłamywał horyzont. Łapał się jeszcze na wspomnieniu, gdy lekki ciepły deszcz obmywał mu poliki. Później zahaczał czołem o ten krąg chmur, co zazwyczaj. Czy ktoś w ogóle wątpi, że w takim stanie jest miejsce na troskę?

Nie odróżniał barw i konturów. Wziąłby osę za muchę, lub odwrotnie. Ale gdy zachwyt wdzierał się błękitem do dna, nie zasłaniał oczu. Kilka sekund później, na świat przychodziło kilka westchnień więcej. Droga przez łąki kradła ciszę. Ciągnęła potok słów, samowolkę pobliskich maszyn i nieopanowaną orgię wolności. Więc nie wszyscy poszli. Nie ci co chcieli, lub też nie wiedzieli gdzie. Jest w tym jakaś pierwotna myśl by złamać wszystko w zasięgu wzroku, albo przynajmniej to oswoić.

Widział ich już z daleka. Uzbroił się w spokój i czekał. Pierwsze uderzenia wcale nie bolały, ale to dopiero początek. Przyszło zbyt wielu. Wkrótce nie zasłaniał już nic. Okłamany horyzont, to tylko kilka nóg więcej niż przypuszczał. Dlaczego oszczędzają głowę?- pomyślał jeszcze.
Kiedy wiatr się uspokoił, było już późno. Suma wszystkich źdźbeł zaniechania i jednakowo pusty lęk króliczej nory. Gwiazdy drżały. Dzień miał wstać piękniejszy niż zwykle.

  
***

P.S. Czas płynie nieubłaganie. Wczoraj "strzeliła" czwarta rocznica tego bloga. Pamiętam jak to się zaczynało. Kiedy zastanawiałem się, czy to wszystko potrwa choćby rok. Czy będzie warte tego, by w ogóle zaistnieć w tej wirtualnej grze. W tej nie do końca sprecyzowanej i ustalonej przestrzeni. Jak widać jednak trwa jakoś. Jakoś dycha i wierzga, choć zapewne nastąpi kiedyś moment przerwy i znieruchomienia. Jak ze wszystkim zresztą.
A póki trwa i kręci się, to dziękuję Wam że się pojawiacie i że zostawiacie tutaj też coś od siebie. I wcale nie musi być to komentarz. Nieraz wystarczy nikły powiew myśli, lub mały szept emocji.


Zdjęcie: Hengki Koentjoro
                

sobota, 19 listopada 2016

Militarne zajawki


Część 2- Buty Protektor Commando

W ramach cyklu przyszła pora na pierwszą recenzję. W końcu pięć lat użytkowania to czas wystarczający, ażeby o produkcie mieć dostatecznie wyrobione zdanie. Ale od początku.
Buty Protektor Commando nabyłem jesienią 2011r. Poszukiwałem lekkiego obuwia, które posłuży mi jako jesienno-zimowe po mieście, a jednocześnie pozwoli na nieskrępowane wypady w teren najróżniejszego typu. No może z wyjątkiem gór. Zależało mi na butach tym razem nie za wysokich, ale jednak skutecznie zabezpieczających staw skokowy i zapewniających mu należytą stabilność. I oczywiście całych ze skóry, bez najróżniejszych wstawek typu "łatka- szmatka", które to dominują ostatnio w zbliżonych konstrukcjach. Trochę poczytałem, połaziłem i poprzymierzałem, po czym przyszedł czas na podjęcie decyzji.
Wybór padł na model lubelskiego producenta obuwia specjalistycznego- Protektor. Z firmą nie miałem wcześniej do czynienia, choć oczywiście trafiały do mnie pojedyncze opinie osób użytkujących ich obuwie. W większości pochlebne. Postanowiłem więc i ja spróbować. Z tego co pamiętam, za buciki zapłaciłem niewiele ponad 200zł w jednym z internetowych sklepów. Tym samym zaoszczędziłem kilka dyszek względem stacjonarnego, gdzie jednak wcześniej buciki dokładnie sobie poprzymierzałem. Co mnie skłoniło do zakupu? Obok wcześniej wymienionych zależności, głównie waga i oczywiście...cena.
Zresztą buty już od przymiarki mi się spodobały. Czuło się bowiem, że na nogach ma się solidny produkt, a nie jakieś tam jedynie cieszące oko "gównienko" :)
Miałem już wcześniej do czynienia z różnymi modelami butów militarnych i trekkingowych, zatem pewną skale porównawczą posiadałem. Nigdy jednak specjalnie nie podchodziłem do zakupów pod kątem "magii" danej marki, starając się za każdym razem koncentrować raczej tylko na konkretnym modelu. Tym bardziej, że z czasem faktycznie utrwaliłem się w przekonaniu, iż każda firma potrafi wyprodukować produkt niemalże doskonały, ale czasem wypuścić też na rynek niedopracowany chłam. No ale w końcu każdy przecież szuka i oczekuje czegoś innego, czyż nie?
Zatem nabyłem. Mimo że buciki sprawiają wrażenie masywnych, wcale takie nie są. Cholewka wykonana jest z bukatu bydlęcego hydrofobizowanego, zaś od strony wewnętrznej mamy podszewkę z wszytą paroprzepuszczalną membraną wodoodporną (TE-POR). Natomiast szczyt cholewki tworzy miękki kołnierz z owczej skóry, w którym umieszczono niewielkie otwory wentylacyjne (dla lepszej cyrkulacji powietrza podczas chodu). Całości dopełnia język na stałe połączony z cholewką, dzięki czemu ryzyko zamoczenia stopy przy brodzeniu nawet w głębokiej kałuży spada niemalże do zera. Jako że osobiście nie należę do ślepych wyznawców, bezgranicznie wierzącym w cudotwórcze właściwości membran, przy doborze obuwia staram się zawsze zwracać uwagę na liczbę przeszyć i jakość szwów. Prędzej czy później bowiem każda membrana "wyzionie ducha", albo przynajmniej dość znacząco straci na wydajności.
I nie oznacza to wcale, że but jest już do niczego i można rzucić go w piwnicy na stertę ziemniaków. Można użytkować dalej, ale pamiętać trzeba wtedy o właściwej impregnacji. A przy konstrukcji z niewielką ilością szwów, będzie to zdecydowanie łatwiejsze. O impregnacji napiszę może kiedy indziej, a teraz wróćmy do Protektorów.

Kolejnym istotnym elementem omawianego obuwia jest podeszwa. Tu producent zaszczycił nas terminologią typu "samoczyszcząca" ,"antypoślizgowa" i "antystatyczna", ale póki nie pójdziemy w teren i nie sprawdzimy jak jest naprawdę, nie rozwikłamy tajemnicy drzemiącej w owych zaklęciach. Jedno natomiast można powiedzieć od razu. Podeszwa składająca się z dwuwarstwowego poliuretanu, jest niezwykle elastyczna. Zgina się w rękach niemalże jak te z obuwia sportowego! To oczywiście znacząco odróżnia te buty od wielu innych, gdzie część ta wykonana jest z gumy lub kauczuku. A jak jest z samoczyszczeniem? Ja zawsze uważałem i uważam, że nie ma podeszew tego typu. Wszystko zależy bowiem od tego w co wdepniemy. Jeśli wejdziemy w glinę lub psią kupę, to z czasem faktycznie co nieco skruszy się i odpadnie. Ale już przy spotkaniu z materiałem typu żywica lub smoła tak różowo nie będzie, bez względu na zastosowany bieżnik.
Bieżnik w Protektorach Commando nie jest może głęboki i trudno mówić o nim "agresywny", a jednak na podłożu różnego typu radzi sobie nad wyraz dobrze. Na miejskich chodnikach, również tych zimą  oblodzonych i przysypanych śniegiem, można w niej poczuć się o wiele pewniej niż na wielu renomowanych podeszwach, z Vibramem na czele. Oczywiście vibramów jest od pyty, natomiast na rodzimym rynku głównie dominuje kilka sprawdzonych typów. Z nich to właśnie, w mojej ocenie jedynie Vibram Foura pretenduje do tytułu podeszwy "na każdą okazję i w każdy teren". Natomiast buty z Lublina, pod tym kątem zaskoczyły mnie naprawdę na plus. Nie przypominam sobie sytuacji, bym zaliczył w nich jakiś niekontrolowany poślizg, o wywinięciu orła już nie wspomnę. W terenie jest podobnie. Mimo że to nie jest but stricte trekkingowy, bez problemu można zasuwać w nim po lesie, jakichś piachach czy podłożu błotnisto- grząskim. Pamiętam że jakoś niedługo po ich kupnie, pokonałem trasę dwudziestu kilku kilometrów w dość zróżnicowanym terenie (z przewagą lasu mieszanego). Po wędrówce z przyjemnością stwierdziłem że nogi nie zmęczyły mi się ani trochę, nie miałem żadnych otarć o pęcherzach nie wspominając, a buty stabilnie trzymały nogę podczas pokonywania najróżniejszego rodzaju przeszkód. Wcześniej jakoś zawsze bardziej ufałem obuwiu wyższemu, natomiast eksploatacja Protektorów uświadomiła mi, że but wcale nie musi sięgać kolan, by dostatecznie dobrze trzymał nogę :)
Skosztowałem więc z nimi przez lata najróżniejszego terenu, za wyjątkiem górskiego. Natomiast znajomy przemierzył w omawianym obuwiu prawie cały Masyw Ślęży i jak sam zapewniał, w bucikach było mu nie mniej przyjemnie niż w jego "wypasionych" Chiruca Gredos Supra . Może więc faktycznie o czymś to świadczy?

Jeśli chodzi o amortyzację, to również należałoby użyć tutaj jedynie ciepłych słów. Buciki wręcz doskonale amortyzują na sztywnym i twardym podłożu, toteż nawet biegnąc w nich czujemy się niemalże jak w jakichś adidaskach, a nie obuwiu taktycznym. Zresztą co by nie mówić, to podeszwy PU konstruowane są właśnie z myślą o tego typu udogodnieniach. Na pięcie mamy dodatkowo umiejscowiony element (shock absorber), rozkładający siłę uderzenia na boki i w stronę śródstopia. Dzięki czemu nie musimy obawiać się dyskomfortu i urazów nawet przy nagłych i szybkich zeskokach.
No dobrze, a jak ma się sprawa z tą całą wodoodpornością? Otóż nie mogę z tego miejsca zbyt obiektywnie oceniać tych parametrów membrany, jako że od samego początku poddawałem buciki dość sumiennej impregnacji. Jestem bowiem od pewnego już czasu nastawiony do owej czynności wręcz fetyszystycznie i nie wyobrażam sobie wyjść w teren (czy nawet na miasto) w odpowiednio niezabezpieczonym obuwiu. Cóż...tak już mi się ubzdurało :)
Zatem nie żałowałem specyfików i smarowałem równo od samego początku. Buty oczywiście nigdy nie przemokły, choć niekiedy po zimowych roztopach przyszło mi taplać się kałużach spokojnie sięgających kostek. Zaznaczyć też muszę, że przynajmniej parokrotnie buciki miałem na sobie w okresie później wiosny, gdzie temperatura spokojnie przekraczała 20st. Ale również  w tym przypadku obyło się bez przykrych niespodzianek i stopy nie zagotowałem. Może więc zapewnienia producenta, co do tej cyrkulacji wcale nie są przesadzone? W drugą stronę jest zresztą podobnie. Nosiłem je przy mrozach między -5 do -20 i raczej nie zmarzłem, mimo używania głównie zwykłej skarpety trekkingowej, niekiedy tylko wymieniając na grubszą wojskową, na czystej wełnie.

Ale cóż...jak to ze wszystkim bywa, kiedyś wreszcie musi przyjść czas rozstania. Moje Protektory Commando po pięciu latach dość intensywnej eksploatacji, zaczęły zdradzać wreszcie symptomy wieku zaawansowanego :) Najpierw na piętach w obu butach pojawiły się dość znaczące pęknięcia, a ostatnio również na prawym z nich, też w okolicy pięty tyle że z boku, zaczęły ziać złowieszczo dwie koszmarne szczeliny. A ponieważ procesu tego raczej już nie da się zatrzymać, można więc przyjąć, iż właśnie w tym momencie buty spokojnie mogą już sobie przejść na zasłużoną emeryturkę :)

Podsumowując moją subiektywną mini recenzję, buty taktyczne Protektor Commando, to według mnie produkt godny uwagi dla wielu osób: militarystów, survivalowców, wędkarzy, poszukiwaczy, myśliwych, turystów a nawet zwykłych zbieraczy rydzów :) Za niewielkie pieniądze dostajemy lekkie, wygodne i trwałe obuwie, które z racji specyfikacji poradzi sobie dobrze nie tylko w "miejskiej dżungli", ale także na wypadach w nader zróżnicowany teren. Przy choć dostatecznej "opiece", dzięki której zapewnimy skórze odpowiednich wartości odżywczych (tłuszcz do skór + pasta woskowa lub olejowa), możemy śmiało przypuszczać, że buciki przez kilka lat będą służyć nam niemal koncertowo, nawet podczas "ostrzejszej" eksploatacji.

Pięciolatki Commando na emeryturze :)

Z tyłu, wyraznie rzuca się w oczy wyżej "nalana" podeszwa i system chroniący ścięgno Achillesa

Język typu miechowego wszyty jest bardzo wysoko

Podeszwy świetnie amortyzują, zaś bieżnik sprawdza się na wielu różnych podłożach

Połączenie oczek i haków, pozwala na bardzo szybkie zawiązanie buta

Pęknięcia na boku pięty

Pęknięcia na spodzie podeszwy

Protektor Commando w terenie. Na polnych kamorach trzymały się niczym gekon ściany :)
    

    Strona producenta: http://www.protektorsa.pl/
                

piątek, 11 listopada 2016

Góry Sowie 2015


Część 4- Walim i okolice. Kompleks "Rzeczka".

Przyszedł czas na przybliżenie miejscowości w której się zatrzymaliśmy. Walim to jedna z lepszych baz wypadowych w Góry Sowie, a szczególnie w ich część północną oraz zachodnią. Wieś uroczo "przycupnęła" pomiędzy mocno zarysowanym grzbietem Małej Sowy, masywem Włodarza, oraz Działem Jawornickim. Główne zabudowania ulokowane są między wzgórzami Wawel, Chłopska Góra, Brzeznik, Ostra oraz zboczami wspomnianej już Małej Sowy, choć do Walimia należą też dawne osady Domachów, Mirostów i Sędzimierz. Sama wieś pochwalić się może długą i burzliwą historią:

Walim to jedna z najstarszych osad sowiogórskich, której początki należy umiejscawiać na przełomie XIII i XIVw. Trudne położenie wśród górskich szczytów nie sprzyjało w początkowej fazie rozwojowi wsi. W XV wieku (wojny husyckie), nastąpił nawet regres osadnictwa na tym terenie. Ślady dawnego górnictwa (około 30) w okolicach Walimia, wskazują na jedną z dziedzin lokalnej gospodarki tamtych czasów. Od XVI wieku, kolejnym zajęciem ludności stało się także tkactwo chałupnicze. Niestety, stulecie to przyniosło także krwawą wojnę religijną (Wojna Trzydziestoletnia), która pociągnęła za sobą ogromne straty ludności. Po tym okresie osada przybrała nazwę Wüstewaltersdorf (Pusta wieś Waltera). Kolejne stulecia to rozwój miejscowości. Widać to szczególnie w II połowie XVIII wieku, po przejęciu tych terenów przez Prusy. Lokalnie o rozwój Walimia dbali jego właściciele- ród Zedlitz.
Najważniejszym z nich był Carl A. von Zedlitz, który spędził tu ostatnie 2 lata życia (od 1793 roku), obejmując majątek po swym stryju. Wcześniej był ministrem sprawiedliwości, oraz do spraw kościoła i szkół w rządzie pruskich Hohenzollernów (królów Fryderyka II i jego bratanka oraz następcy Fryderyka Wilhelma II). Reformatorskie działania Carla Zedlitz, wywindowały szkolnictwo średnie Prus na wysoki poziom [...]
W tym czasie powstały w Walimiu pierwsze manufaktury współpracujące z miejscowymi tkaczami, a wykańczane tu płótna, trafiały na rynek europejski i nie tylko. Do dziś, w zachowanej zabudowie z tego czasu zobaczyć można tkackie domy handlowe, oraz bielarnie. Od lat 20. XIX wieku nastąpił jeszcze szybszy rozwój tej branży. Z czasem (lata 40. tegoż stulecia), powstały pierwsze tkalnie mechaniczne i zakłady towarzyszące obróbce lnu i bawełny. Obecne ruiny w centrum miasteczka, to dawne zakłady spółki "Websky, Hartmann & Wiesen A.G." (w okresie PRL- Zakłady Przemysłu Lniarskiego "Walim"), które rozbudowały się znacznie po 1883r.
Pod koniec XIX wieku, Walim stał się także atrakcyjną osadą letniskową oraz jednym z punktów wyjściowych na Wielką Sowę. Lokalnemu przemysłowi i turystyce przysłużyła się także budowa w latach 1913- 1914 elektrycznej (drugiej w Sudetach), linii kolejowej zwanej "sowim ekspresem", a po 1945 roku- "sowiogórskim tramwajem". W okresie II wojny światowej, w okolicach Walimia, Niemcy prowadzili rękami jeńców a później więźniów, prace przy drążeniu podziemnych korytarzy i hal w ramach projektu pod kryptonimem "Riese". W miejscowości, w obiekcie zakładów lniarskich, znajdował się obóz dla części robotników [...] W latach Polski Ludowej, miejscowe zakłady lniarskie stały się wizytówką Walimia. Produkowano tu obrusy i ręczniki, a duża ich część trafiała na eksport.
Niestety nie dbano o środowisko, a wody Walimianki zanieczyszczały górny bieg Bystrzycy. Lata 80. i 90. XX wieku, to z kolei znaczny regres miejscowości. Wiązał się on z upadkiem zakładu "żywiciela". Obiekt przejęty został przez prywatnych właścicieli, którzy wyprzedawali maszyny i stopniowo "wygaszali" produkcję. Opuszczony zakład zaczął popadać w ruinę. Nieco ożywienia przyniósł miejscowości koniec lat 90. XXw. i początek XXI. W zabudowie na obrzeżach Walimia i w sąsiednich miejscowościach, dawne budynki są remontowane i stanowią atrakcyjne miejsca wypoczynku. Dzięki udostępnieniu dla ruchu turystycznego podziemnego kompleksu pomiędzy Walimiem a Rzeczką, turystyka stała się jedną z szans lokalnej gospodarki.

Ciekawa panorama Walimia z okolicy cmentarza przy obecnej ul.Żeromskiego. Dobrze widać stacje kolejową i zabudowania (częściowo nieistniejące) na ul.Wyszyńskiego i Piastowskiej. Zdjęcie najprawdopodobniej z końca lat 20.

Cóż można jeszcze dodać? W Walimiu na pewno da się odpocząć od zmasowanego ruchu turystycznego. Oczywiście w weekendy sytuacja nieco się zmienia i pojawiają się, głównie zmotoryzowane grupy turystów, ale ruch koncentruje się w zasadzie tylko w określonych miejscach. Może też dlatego, że na dobrą sprawę Walim nie stanowi specjalnie wymarzonej bazy noclegowo-gastronomicznej, w tej kwestii znacznie ustępując min. pobliskiemu Sokolcowi czy trochę dalszemu Zagórzu. Nam jednak wystarczał w zupełności. Mieliśmy tu bowiem miłą i niedrogą kwaterę, zaś pobliskie sklepy spokojnie dawały możliwość zaopatrzenia się w niezbędne produkty.
Trochę zatem połaziliśmy po samym miasteczku, trochę po jego najbliższej okolicy, nie omieszkując oczywiście dojść do mieszczących się na zboczach góry Ostra, Muzeum Sztolni Walimskich, czyli dawnego kompleksu "Rzeczka". Tam to, do wnętrza góry prowadzą trzy wejścia, oddalone od siebie o ok. 40m. Sztolnie biegną równolegle i połączone są poprzecznymi halami. Więcej o tym najbardziej "jawnym" z systemów kompleksu "Riese" poczytamy tutaj


Całkowita długość wyrobisk "Rzeczki" wynosi 500m, powierzchnia 2500m² a kubatura 14000m³.
Jeśli ktoś by jednak sądził, że ów kompleks to wszystko "czarno na białym" i nie ma w nim niczego zagadkowego i godnego spojrzenia z nieco szerszej perspektywy, to odsyłam do opinii ludzi którzy z tematem "walczą" od dawna, a ich przemyślenia warte są uwagi wcale nie mniejszej, niż sztandarowe publikacje książkowe, którym to niejednokrotnie robi się reklamę zbyt nachalną i chyba trochę na wyrost:

Rzeczka- przeznaczenie
http://riese-inne.blogspot.com/2012/09/rzeczka-przeznaczenie.html 

Rzeczka- przeznaczenie c.d.
http://riese-inne.blogspot.com/2012/09/rzeczka-przeznaczenie-cd.html 

Rzeczka- przeznaczenie c.d. 1
http://riese-inne.blogspot.com/2012/09/rzeczka-przeznaczenie-cd1.html 

Rzeczka- przeznaczenie c.d. 2
http://riese-inne.blogspot.com/2012/12/rzeczka-przeznaczenie-cd2.html 

Rzeczka- przeznaczenie c.d. 3
http://riese-inne.blogspot.com/2012/12/rzeczka-przeznaczenie-cd3.html


Kościół pw. św. Barbary...

i znajdująca się w jego sąsiedztwie, klasycystyczna kaplica grobowa Klinbergów z 1813r.

Jeden z najstarszych budynków w Walimiu. Dom z poddaszem o konstrukcji wieńcowej z wyżką, z końca XVIIIw. znajdujący się przy ul.Kilińskiego 3. Przed nim piękny okaz lipy drobnolistnej o obwodzie pnia ok.560cm

Zaraz obok odnajdziemy też, już znacznie późniejszą tablicę pamiątkową

Uregulowane koryto Walimki

Fragment ulicy 3 maja...

z wieloma domami pamiętającymi początki XXw.

...

...

Skwerek przy ulicy T.Kościuszki...

i znajdujący się tuż obok reprezentacyjny dom

Po drugiej stronie ulicy straszą natomiast ruiny dawnych zakładów włókienniczych...

widoczne nawet z dalszych rejonów

Na jednym z budynków, można jeszcze dostrzec motywy zdobnicze dawnej fabryki Websky, Hartmann & Wiesen

Kościół pomocniczy św.Jadwigi. Obecną formę otrzymał po przebudowie w 1795r.

Kolejny zabytkowy dom, z całkowicie nowym pokryciem dachu

I jeszcze jeden...

nad którego portalem wyryta została data budowy

Znajdujący się trochę na uboczu, budynek walimskiej straży pożarnej

Takie drewniaki w Walimiu, to wcale nie wyjątek

Budynek dawnego zajazdu z 1704r., obecnie "Gościniec pod Starym Puchaczem"

I jeszcze jeden dom, usytuowany już w połowie drogi do Rzeczki

"Zajazd Hubert". Całkowicie wyremontowany dom z 1801roku, gdzie wpadliśmy na kawę i szarlotkę ;)

Najwyższa część Walimia, ulokowana w pobliżu wierzchołka wzgórza Wawel. W tle Masyw Włodarza

Dwie drogi w pobliżu sztolni kompleksu "Rzeczka". Nowa (po lewej) i stara

Resztki infrastruktury w pobliżu sztolni

...

Ktoś pozwoził tu trochę sprzętu, min. 76,2mm armatę dywizyjną (ZiS-3)

Most saperski konstrukcji amerykańskiej

Niewielka żelbetowa wartownia, również ściągnięta z innego miejsca

Pawilon wejściowy

W środku fajna kolekcja znaczków turystycznych...

trochę broni długiej...

a nawet minerały. Ogólnie niezły misz masz

Przed wejściem do sztolni nr.1

W środku

Wejście do wartowni

Skorodowany, ale wciąż na posterunku- MG 42

Kanał technologiczny?

Kolejne żelbetowe pomieszczenie...

skrywające mnóstwo sprzętów i narzędzi (nie wszystkich z epoki)

Trochę skały i trochę betonu

Zwieziono tu nawet replikę V-1!

Kolejne obetonowane pomieszczenie

Komora z podwójnym betonowym stropem i fundamentem na przewody

Oprowadzał nas człowiek działający w S.G.P.

Fragment największej z hal...

o wymiarach 80m długości, 8 szerokości i 10 wysokości

Wychodzimy sztolnią nr.2

...

Prefabrykaty przed "dwójką"

Wchodzimy do sztolni nr.3

Wstępna faza drążenia komór

W sztolni nr.3

Skamieniałe worki cementu. Pozwożono je tutaj, najprawdopodobniej z kompleksu "Włodarz"

Iza chciała fotę z V2 w tle. Swoją drogą, dobrze że nie przywieźli tutaj repliki "Haunebu":)

Ciekawe resztki wystające z ziemi

Widok z drogi, na wyloty sztolni 2 i 3

Widok z drogi nad dawną osadą Mirostów, na stokach Przygodnej Kopy...

oraz głównie bukowy las na jej zboczach

Trochę wyżej odnajdujemy gnejsową wychodnie skalną...

o mniej więcej 10-metrowej wysokości

Kiedyś był tu zapewne ładny punkt widokowy na okolice. Dziś drzewa skutecznie otoczyły samotną skałę

c.d.n.


Źródło cytatu: T.Śnieżek: Góry Sowie.Przewodnik. Wydawnictwo "Rewasz" 2012
Źródło archiwalnego zdjęcia: http://dolny-slask.org.pl/
Źródło planu: M.Aniszewski, P.Zagórski: Podziemny świat Gór Sowich. Wydawnictwo "Technol" 2006
Korekta: Medart