poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Wzgórza Łomnickie - wspomnienia


Będąc w Kotlinie Jeleniogórskiej, a przede wszystkim w Jeleniej Górze, Cieplicach, Karpaczu lub Kowarach, oprócz poznawania walorów Karkonoszy czy Rudaw Janowickich, warto też skierować swoje kroki nieco w bok, by dotrzeć do mniej popularnych, lecz również atrakcyjnych zakątków. Jednym z nich, są na pewno Wzgórza Łomnickie.
Jest to niewielkie pasmo górskie o wyspowym charakterze, składające się z kilkunastu zalesionych wzniesień, z rzadka przekraczających 500m.n.p.m. Może nie wszystkie z nich rzucają się w oczy i oferują to co najciekawsze, ale na pewno dwa z nich, warte są szczególnej uwagi. Pierwsze to położona w bliskim sąsiedztwie wsi Sosnówka (Seidorf)- Grodna (506m.n.p.m.), będąca jednocześnie najwyższą kulminacją Wzgórz Łomnickich. Osiągnąć ją można idąc z owej wsi szlakiem żółtym, lub też podążając z Cieplic- Śląskich, szlakiem niebieskim. Żółtym szlakiem dojdziemy tam także z drugiej strony, od dworca PKP w Jeleniej Górze, przechodząc po drodze przez Staniszów (Stonsdorf). Z kolei właśnie nad Staniszowem, znajduje się drugie, z interesujących nas wzgórz. Mowa oczywiście o Witoszy (484m.n.p.m.).

Grodna posiada całkowicie zalesiony wierzchołek, zaś od strony północnej i zachodniej, na jej zboczach odnajdziemy liczne granitowe skałki, nierzadko z kociołkami wietrzeniowymi. Największą atrakcją wzniesienia, są ulokowane tu sztuczne ruiny tzw. zamku księcia Henryka (niem. Heinrichsburg) z pierwszej połowy XIXw. Zostały one zbudowane z polecenia ówczesnego właściciela Staniszowa, księcia Henryka von Reuss, jako- jak mawiano- skromną konkurencję dla nieodległego zamku Chojnik. Budowla na planie kwadratu zbudowana jest z cegły oraz nieregularnych kamiennych bloków, natomiast okrągła wieża posiada szczyt zwieńczony blankami, podobnie zresztą jak ściana północna i południowa. Obecnie zamek jest zrujnowany. Zachowały się ściany obwodowe i wieża, którą nie tak dawno wyremontowano i dzięki temu istnieje możliwość dostania się na jej najwyższa kondygnację. Jako że obiekt jest prywatny, można zwiedzać go tylko w określonym terminie (maj- październik, 10-17:00).

Zamek księcia Henryka między 1910-20r.

Drugie wzgórze- Witosza, zdecydowanie góruje nad wspomnianym wcześniej Staniszowem. W dolnej części tej wsi, znajduje się Pałac na Wodzie (Schloss Nieder- Stonsdorf), wybudowany w 1786r, z polecenia wspomnianego wcześniej H.von Reuss (obecnie ekskluzywny hotel i resort Spa), natomiast w górnej części, u stóp wzgórza Czop, znajduje się kolejny, powstały w II poł. XVIw. jako renesansowy dwór. Pałac Staniszów (Schloss Ober- Stonsdorf) to dziś nie tylko hotel, restauracja i centrum konferencyjne, ale też miejsce gdzie organizowane są liczne imprezy kulturalne (wernisaże, prelekcje, koncerty).
Ale powróćmy do Witoszy. Była ona niegdyś (podobnie jak Grodna) bardzo popularnym celem wycieczek. Na jej szczycie znajdowała się kolumna poświęcona "żelaznemu kanclerzowi", która była ówcześnie popularna również na wielu innych miejscach widokowych w Sudetach.
Znajdziemy tutaj interesujący skalny labirynt, z szeregiem grot szczelinowych (np. Skalna Komora, Ucho Igielne, Skalna Uliczka, Pustelnia), które w granitowym rumowisku tworzą miejsca o niezwykłej specyfice i klimacie.
Z górą Witosza związana jest osoba "lewitującego proroka" i samotnika, o pseudonimie Hans Rischmann, który pomieszkiwał tu w burzliwych czasach wojny trzydziestoletniej. To on miał ponoć przepowiedzieć pożar Jeleniej Góry z roku 1633r., późniejsze zawalenie się ratusza w tym mieście, rozwój tegoż, a na końcu także nieszczęśliwy koniec zamku Chojnik, strawionego przez płomienie wywołane uderzeniem pioruna.
Dawnym legowiskiem Rischmanna na Witoszy, miała być właśnie wymieniona wcześniej Pustelnia, przestronna grota, umiejscowiona pod potężnym skalnym okapem. Choć w istocie takich zakamarków, gdzie można swobodnie ukryć się przed postronnymi, znajdzie się tam o wiele więcej.

Witosza i część Staniszowa w 1910r.

Dziś na samym wierzchołku nie odnajdziemy już słynnej kolumny Bismarcka, a jedynie pozostały po niej niewielki postument. Natomiast jest tu balkonik widokowy, z którego można śmiało podziwiać część Wzgórz Łomnickich, Pogórza Karkonoskiego i oczywiście samych "Gór Olbrzymich".

Galeria archiwalna (lato 2012r.)

Sosnówka

Widok z podejścia pod Grodną...

zbliżenie na Pogórze Karkonoskie, ze wzniesieniami Chojnik, Żar, oraz zbiornikiem "Sosnówka"

Widok na Sosnówkę, Grabowiec i Husyckie Kąty, oraz Karkonosze w tle

Zamek księcia Henryka

Na dziedzińcu

Na murach widoczne fragmenty blanek

Widok os strony północnej

W stronę Staniszowa

Staniszów- kościół pw. Przemienienia Pańskiego z przełomu XV/XVIw. W tle- Witosza

Dawna gospoda z XVIIIw. Mieścił się tu browar, oraz wytwórnia słynnego w okolicy likieru ziołowego- "Echt Stonsdorfer".

Podejście pod Witosze

Są barierki oraz schodki...

ciekawie kluczące wśród skał

Na wierzchołku, pozostałości pomnika ku czci Bismarcka

Widoki

c.d.

c.d.

c.d.

Tablica informacyjna

Na balkoniku widokowym

Wracamy przez ciasne zaułki...

oraz wąskie korytarzyki

Wielkość niektórych bloków na Witoszy jest imponująca

Zejście

c.d.

Witosza widoczna ze Staniszowa



Źródło archiwalnych fotografii: https://dolny-slask.org.pl/ 

     
    
 



       
       

sobota, 19 sierpnia 2017

"Diora"- jak wygaszono polską Dolinę Krzemową


Upadek Dzierżoniowskiej Diory sprokurowany przez środowisko tzw. gdańskich liberałów, jest wzorcową ilustracją transformacyjnego wygaszania polskiej gospodarki.

Na początku przemian produkująca elektronikę hi-tech Diora nie musiała gonić technologicznie Zachodu, gdyż była w I lidze. Diora zapowiadała wówczas utworzenie w Dzierżoniowie polskiej Doliny Krzemowej, która swoimi produktami podbije Europę.
Na początku przemian pisano o Diorze w niemieckim piśmie fachowym „Stereoplay": „Polacy nadchodzą. Czyżby kraj sprzętu hi-fi?". W opublikowanym tam teście Diora wyprzedzała czołowe marki światowe, takie jak JVC, Technics, Aiwa, Grundig. Naturalnie, Zachód nie miał zamiaru zostać podbitym, więc cała polska elektronika została skazana na wygaszenie.

W 1991 premier Jan Krzysztof Bielecki powiedział, że Polsce elektronika jest niepotrzebna. Był to zapewne element dążenia do integracji europejskiej. Europejskie struktury polityczne nigdy nie zgodziłyby się na integrację, gdyby wiedziały, że ich wrażliwe, wysoko rozwinięte i strategiczne sektory gospodarki mogą zostać podbite przez polskie firmy. Polska transformacja musiała więc uporać się z wygaszeniem bądź półdarmową wyprzedażą zachodniej konkurencji tego wszystkiego, co „zagrażało". Jeszcze w ostatnich latach przed wejściem do UE sztucznie dociskano polskie hutnictwo redukcjami produkcyjnymi. Bielecki doglądał integracji europejskiej już w rządzie Hanny Suchockiej. W 1993 został powołany do Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Później był namiestnikiem międzynarodowej finansjery na Polskę.

Premier-wygaszacz

Diorę załatwiły właśnie banki. Zachodni rynek był wówczas zainteresowany produktami Diory, lecz tuż po podpisaniu dużej umowy eksportowej — naraz banki odmówiły dalszych kredytów. Zaczęło się kawałkowanie zakładu i jego dobijanie fiskalne. Efekt był taki że Diora miała zamówienia, lecz nie miała środków na materiały, więc nie mogła ich realizować. W 1995 zapowiedziano więc wygaszenie zakładu, który jeszcze w roku ubiegłym przyniósł Skarbowi 100 mld zł.

Cudem go wówczas uratowano. Główna w tym zasługa Elżbiety Jaworowicz, która zrobiła niezwykle poruszający całą Polskę materiał w ramach „Sprawy dla reportera", pt. „Ostatnie dni Diory".

Na pomoc fabryce ruszyli wówczas minister przemysłu i handlu Klemens Ścierski, wiceminister przemysłu i handlu, Jerzy Markowski (inżynier górniczy), wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko, poseł wałbrzyski Mieczysław Jedoń. I naraz Agencja Rozwoju Przemysłu podjęła decyzję o ratowaniu zakładu. Nim jednak Diora stanęła na nogi do władzy doszli znów liberałowie gdańscy, którzy dokończyli robotę. Diora padła w 2001. W 2011 na miejscu Diory wybudowano Kaufland, który został cichaczem dofinansowany przez bank Bieleckiego — EBOiR.

Za czasów świetności...

Przemiany w Polsce często są chwalone jako bezkrwawe. Ostatnio zarzucano Kornelowi Morawieckiemu który poruszył Polskę przejmującym orędziem inaugurującym nowy sejm, że swego czasu był on odsunięty na bok jako fanatyk i radykał, który opowiadał się za radykalną zmianą systemu. W istocie jednak przemiany wcale nie były bezkrwawe, tylko ofiary zostały poniesione nie przez szczyty polityczne, lecz doły pracownicze. Przez te tysiące ludzi, którzy pozbawieni wszystkiego popełniali masowo samobójstwa, bądź wegetowali na marginesie społecznym. Ich resztki zostały określone „moherami", gdyż mówili językiem radykalnym i ostrym, jako jedyni rozumiejąc to, co się działo. O ile szeroka publika została nauczona wiary w nowego bożka „Niewidzialną Rękę Rynku" — te marginesy z rozwalonych celowo zakładów, dokładnie wiedziały do kogo owe „niewidzialne ręce" należą.

W 1995 u Jaworowicz jedna z pracownic mówiła zalana łzami: „Mówi się o godności ludzkiej, a gdzie tu jest godność ludzka? Tu jest tylko płacz, tyle mamy z demokracji. Jeśli rozwalą nasz zakład to można nas tutaj powybijać."

Masowe niszczenie takich zakładów na polskiej prowincji było dramatami, których wymiar daleko wykraczał poza kwestie czysto ekonomiczne. Przede wszystkim niszczyły one więzi społeczne, prowadząc nas ku temu zatomizowanemu stanowi, w jakim znajdujemy się dziś.

Były pracownik Diory, Edward Kumorek, tak to opisywał: „Kiedyś, gdy szło się ulicą, co drugi człowiek to był kolega z pracy lub ktoś, kogo zna się z widzenia, bo pracuje w tym samym zakładzie. Diora trzymała ludzi razem, wszyscy żyli jakby bliżej siebie. Dzisiaj wszyscy są zajęci swoimi sprawami, chowają się we własnych mieszkaniach. Bez Diory miasto jest jakby opuszczone".

Podobny wyrok spadł na całą polską elektronikę. Elwro, Elta, Elwa, Cemi, Diora, Fonica, Radmor… Byliśmy jedynym krajem z własną technologią układów scalonych i półprzewodnikowych, nie bazowaliśmy na Tajwanie czy Chinach.

"W roku 2000 dowiedziałem się, ze zdziwieniem, iż w Republice Czeskiej jest więcej serwerów Internetu niż w Polsce. W dodatku Czesi produkowali też więcej nowoczesnej technologii niż Polacy. A jest ich cztery razy mniej (!). Sprowadzając w latach 2000-2001 oryginalne, amerykańskie, podręczniki do programowania obiektowego ze zdziwieniem stwierdzałem, że zostały już dawno przetłumaczone i wydane w Bułgarii (o Rosji nawet nie wspomnę). Amerykański wydawca chwalił się w internecie, okładkami swoich książek w wersji cyrylicą (а вот какая экзотика!).

Działo się coś dziwnego ...

Na początku lat dziewięćdziesiątych wrócił do Polski inżynier Jacek Karpiński (twórca legendarnego mikrokomputera K-202). Nie przybył z pustymi rękami — przywiózł nowatorską koncepcję ręcznego mini-skanera, którego produkcję chciał wdrożyć w swoim kraju. Niestety znów został udupiony, tym razem ostatecznie.

Przykładem „prywatyzacji" w wykonaniu liberałów gdańskich, było sprzedanie polskiej firmy państwowej również firmie państwowej, tyle że francuskiej. Oczywiście chodzi o Thomson-POLKOLOR. Mało kto wie, że oprócz produkcji kineskopów, zakłady te miały rozbudowany sektor badawczo-rozwojowy. Opracowano tam między innymi, rewelacyjne systemy noktowizyjne. Rozwiązania sprzedawano za twardą (i ciężką) walutę. Był dynamicznie rozwijający się, przyszłościowy dział ekranów LCD. Było … No sporo tam było. Wkrótce po sprzedaży zespoły rozwojowe rozwiązano. Co się stało z dokumentacją techniczną — nie wiem..."

Jestem przekonany, że historia polskiej transformacji zostanie rychło napisana na nowo, z pokazaniem jej prawdziwych mechanizmów.

Póki co opowiada się brednie o tym, że nie dało się przewidzieć skutku reform i „zachowań rynku", który doprowadził nas do tego, że młode pokolenie z prowincji musiało wyjechać za granicę, a ci co zostali mają problemy z utrzymaniem rodziny, o rozwoju osobistym czy kulturalnym już nawet nie mówiąc. Oczywiście nie dotyczyło to grup wielkomiejskich, które kształtują przekaz o Polsce.

Wszystko dało się przewidzieć!

W 1995 w programie Jaworowicz zwykły pracownik Diory przestrzegał:

„Jak tak dalej będziemy robić to niedługo wszyscy będą kelnerami na Zachodzie. Polak jest Polakiem. Tutaj mamy tysiącletnie państwo i tutaj musimy istnieć!"

Jeśli prości robotnicy rozumieli ekonomię doskonale i potrafili celnie przewidzieć przyszłość Polski z wyprzedzeniem 10-15 lat, to dlaczego te wszystkie uczone głowy ekonomiczne opowiadały wówczas na łamach gazet tak kuriozalne brednie? Może dlatego, że nie byli ekonomistami, lecz namiestnikami zachodniego kapitału ds. wygaszenia polskiej konkurencji?

To lud był wówczas racjonalny, to lud rozumiał wówczas procesy gospodarcze. Elity natomiast krzewiły wiarę w nieistniejącą „Niewidzialną Rękę Rynku", w którą uwierzyły całe tabuny lemingów.

Potraktujmy to jako lekcję. Nie dajmy sobie dziś wmówić pseudokonfliktów wewnątrz polskich, o drugorzędne dla procesów gospodarczo-społecznych kwestie, konfliktów o symbole, wierzenia, obyczaje. Nasi okupanci stoją dziś na miejscu naszych dawnych zakładów produkcyjnych, które były głównymi ośrodkami lokalnego życia społecznego.

i obecnie...

Komisja Europejska wydała dziś uchwałę, która przewiduje specjalne znakowanie towarów produkowanych na terenach sporu pomiędzy Izraelem a Palestyną. Izrael jest oczywiście oburzony i podnosi, że jest to antysemicki bojkot. Unia odcina się, że nie jest to wcale bojkot, tylko danie konsumentom możliwości świadomego wyboru, czy chcą produkty izraelskie czy też nie. Uważam, że jest to dla nas bardzo dobra okazja, by pójść za ciosem i zrobić coś analogicznego na całym polskim rynku. Dziś konsument nie ma możliwości świadomego wyboru, nawet jak się stara, gdyż zachodnie firmy podszywają się pod polskimi markami — i drenują nas z kapitału. Tymczasem faktem jest, że proces integracji z Unią kosztował nas destrukcję polskich zakładów produkcyjnych. I skala tego była o wiele większa u nas niż np. w Czechach. Byliśmy zbyt dużym krajem, by nam odpuszczono. Dlatego polscy konsumenci powinni dziś mieć możliwość świadomego wyboru, czy chcą kupować co popadnie, czy wezmą współudział w czekającym nas procesie odbudowy polskiej produkcji, rezygnując zwłaszcza z produktów wytwarzanych w tych krajach, które były największymi beneficjentami polskiej transformacji. Gdyby Unia miała co do tego pretensje, można odpowiedzieć jej własnymi słowami: to nie jest bojkot czy dyskryminacja, lecz danie wolności wyboru.

Program „Ostatnie dni Diory" jest dziś wielkim wyrzutem dla polskich mediów, gdyż stanowi on dowód na to, że media mogły wówczas całkowicie zatrzymać proces destrukcji. Świadomie jednak wybrały wówczas tematy zastępcze. Obejrzyjcie na czym powinno polegać prawdziwe dziennikarstwo w okresie transformacji:

Mariusz Agnosiewicz

 
***

A tu raptem kilka (z tysięcy) przykładów skutecznego wygaszenia...







Zakłady Przemysłu Ciągnikowego- "Ursus"- Warszawa

Zakłady przemysłu bawełnianego "Uniontex"- Łódź

Cementownia "Szczakowa"- Pieczyska

Cukrownia "Racibórz"

"Celwiskoza"- Jelenia Góra

...bo komuż dziś potrzebny tutaj silny i nowoczesny polski przemysł? No przecież nie tym, którzy uzurpują sobie prawa do machania buławą i szabelką, nad tym umęczonym krajem nad Wisłą, gdzie jak zwykle każdy ciągnie do siebie, by ugrać, udźwignąć lub pochwycić jak najwięcej.
I tylko ludzi żal. Tych normalnych, prostych ludzi i ich zmarnowanego potencjału, pracy, pomysłów, zaangażowania, ambicji i niejednokrotnie wielkiej chęci na faktyczną poprawę sytuacji.
Kogoś tu koszmarnie oszukano. Komuś splunięto w twarz i odarto nie tylko z godności. A owoce pracy rozjechano spychaczami i koparkami każąc wierzyć, że to domena jedynie słusznej opcji. Historia się powtórzyła. Ale człowiek żyje chyba jednak za krótko i przez to zawsze jest jak ten pocisk, ładowany do lufy. Nigdy sam nie strzeli. Zawsze wystrzelą go inni, i to częstokroć w momencie najmniej przewidywalnym. A poleci i wybuchnie z reguły tam, gdzie go nakierowano. I nie będzie już niczego. Bo czas na to by wszystkiemu zaradzić i coś poprawić, właśnie minie. Gdy ucichnie wrzawa i opadnie kurz, następni podejdą i posłusznie dadzą się umieścić w komorze. I tak w kółko. I znowu. I wciąż.
Jak długo jeszcze?           
 

Źródło artykułu: http://www.racjonalista.pl/
Źródło zdjęć: http://m.fotopolska.eu/
internet
Korekta: Medart  

niedziela, 13 sierpnia 2017

Góry Bialskie / Złote 2016


Część 6 - Dolina Białej Lądeckiej- Rez.Puszcza Śnieżnej Białki- Iwinka- Przełęcz Działowe Siodło- Dział- Przełęcz pod Działem- Travna hora- Palaš- Horska chata Paprsek- Palaš- Dukt nad Spławami- Dolina Białej Lądeckiej- Bielice

 Nadszedł czas, by niestety pożegnać ten piękny skrawek wschodnich Sudetów. Oby nie na długo...
Ostatniego dnia wykręciliśmy pętlę, sięgającą południowej części Gór Bialskich, położonych niedaleko czeskiej miejscowości Velke Vrbno (u południowych sąsiadów to oczywiście Rychlebske hory). Zaczęliśmy zielonym szlakiem, który poprowadził nas z Doliny Białej Lądeckiej, aż na sam wierzchołek Iwinki (1076m.n.p.m.). Po drodze natomiast, mieliśmy okazję przejść przez sam środek rezerwatu Puszcza Śnieżnej Białki. O pozostałości dawnej puszczy, oraz bliskich i nieco dalszych okolicach Bielic, traktuje też wpis Jana Wieczorka , którego bloga przy okazji serdecznie wszystkim polecam. 
Początkowe zamglenie tego dnia (w nocy przeszła krótka, lecz intensywna burza) szybko zaczęło ustępować i już na początku szlaku przez rezerwat przywitały nas pierwsze przebłyski słońca. Ten odcinek jest naprawdę niesamowity. Przemieszczamy się lekko pod górę niewielką, krętą ścieżką, przy której co chwile mamy okazję podziwiać ostatnie relikty tutejszego starodrzewia. Nie tylko jawory, ale i wiekowe świerki co chwilę przykuwają uwagę i każą choć na moment pochylić się nad wspaniałością Natury. Po jakimś czasie docieramy do granicy i skromną ścieżynką odbijamy w bok. Czeka nas teraz swobodna i raczej niewymagająca wędrówka granicznym grzbietem w stronę wzniesienia Dział (1028m.n.p.m.). Ten odcinek nie obfituje w specjalne widoki, na które trzeba jeszcze trochę poczekać. Pierwsze z nich na dobre pojawiają się dopiero za Przełęczą pod Działem, kiedy to szlak graniczny zbacza bardziej na wschód. Przy podejściu pod zbocza Postawnej (1117m.n.p.m.) oraz Travnej hory (1125m.n.p.m.), z czasem ładnie pokazuje się część Masywu Śnieżnika, a niekiedy fragmenty Jesioników. Granicę na dobre przekraczamy na zboczach Travnej hory, początkowo korzystając z czeskiego szlaku dla narciarzy biegowych. Podchodzimy nim niemalże pod sam wierzchołek, po czym odbijamy w stronę szlaku zielonego, którym schodzimy w kierunku rozdroża przy Cisarskej boudzie. Tutaj rozpoczynamy trawers dość szeroką drogą, prowadzącą bezpośrednio na Palaš (1021m.n.p.m.), z którego to kierujemy się asfaltem w stronę znanej nie tylko w całych Rychlebskych horach- Chaty Paprsek.
O samej chacie i jej historii możemy poczytać tutaj
Ponieważ to niedziela, zatem trafiamy na znaczny ścisk i gwar. Ludzi sporo i w środku i na zewnątrz, ale cierpliwie ustawiamy się w kolejce, by skosztować legendarnych już jagodowych knedlików. I jak się okazuje, jesteśmy jednymi z ostatnich, którzy je otrzymują! :)
Po tym sycącym daniu, siadamy sobie na ławeczce przed schroniskiem i oddajemy się podziwianiu rozległej panoramy Jesioników. Pogoda dopisuje, zatem można liczyć na ładne i dość obszerne widoki. Odpoczywamy i kontemplujemy, stając się po chwili obiektem zainteresowania wielkiego i przyjaznego nowofundlanda, który wkrótce ogałaca Izę z całego pudełka herbatników, oraz domaga się notorycznych pieszczot. Cóż, coś musi w końcu mieć od życia, za to stałe i męczące stróżowanie ;)
Po przeszło pół godzinie błogiego leniuchowania, żegnamy się wreszcie z sympatyczną psiną oraz widokami na Jesioniki i ruszamy w drogę powrotną. Kawałek wracamy asfaltem, a następnie korzystamy ze skrótu, który wiedzie ze zboczy Pałasza prosto do szlaku granicznego, którym to szliśmy w przeciwną stronę. Wracamy tak jakiś czas i schodząc ze szczytu Dział, odbijamy w dół, kierując się na znaną nam już Drogę Nad Spławami. I podobnie jak dwa dni wcześniej, odwiedzamy po drodze umiejscowioną tu ładną wiatkę, po czym tak samo jak rano, zielonym szlakiem schodzimy w dolinę, kierując się do Bielic.

Pierwsze podejście

Na szlaku zielonym. Początkowo błotniście...

później już bez utrudnień

U granic rezerwatu

Podejście stokami Iwinki

W rezerwacie

Starodrzewie jaworowe...

choć już nieliczne, wciąż robi wrażenie

Polana. Kiedyś znajdował się tutaj schron turystyczny

Mijamy powalone pnie, o wcale nielichej średnicy

Są też stare świerki

Wkrótce osiągamy graniczną ścieżkę

Ograniczone widoki w stronę Masywu Śnieżnika

Na szlaku

Niebo robi się bardzo fotogeniczne :)

Rozlewiska po nocnych opadach

I ponownie: Masyw Śnieżnika

Granicą

Jesioniki też jeszcze zasnute chmurami

A w około jak zwykle- morze jagodzin

Czeska strona Sudetów Wschodnich

Król Ziemi Kłodzkiej, pod lekką pierzyną

Niewielkie podejście pod Travną hore

Przekraczamy granicę

Początkowo walimy na skróty aż osiągamy...

czeski szlak zielony

Widok na kulminacje Smrk i okolicę Przełęczy Trzech Granic

Znów opuszczamy szlak idąc na czuja 

Wierzchołek Travnej hory. Po prawej złamany słupek triangulacyjny...

a w jego pobliżu dawny słupek graniczny. Kiedyś granica biegła nieco bardziej na południe

Po kilkunastu minutach wracamy na szlak zielony...

rozpoczynając zejście z ładnymi widokami na Jesioniki

Ładnie stąd widać Masyw Keprnika (czes.Keprnicka hornatina)

Docieramy do szlaku czerwonego i od południa rozpoczynamy trawers Travnej hory...

z którego momentami znów pięknie widać czeskie Sudety (głównie Králický Sněžník)

Osiągamy płaską wierzchowinę Pałasza

I po krótkim asfaltowym odcinku meldujemy się koło Chaty Paprsek. A tu- weekendowy tłok

Są nawet turyści z arami. Ciekawe czy klęły po czesku ;)

W środku znajdujemy w miarę przestronny kącik, czekając na danie główne

Wybaczcie byle jaką jakość, ale musiałem wstawić te pyszności ;)

Po obiedzie wychodzimy przed schronisko, siadając na skromnej ławeczce

Budynek sąsiedni. Tu chyba też można wynająć pokoje

Wkrótce odwiedza nas nowy gatunek: rychlebsky niedźwiedź ;)

Nie dość że łasuch, to jeszcze okropny pieszczoch :)

Z ławeczki znów podziwiamy Jesioniki

...

Teren z drugiej strony. Jest tu mini plac zabaw...

oraz kapliczka św. Krzysztofa

Obok schroniska funkcjonuje wyciąg, łączący je z miejscowością Velké Vrbno

Wracamy korzystając ze skrótu narciarskiego z Pałasza w stronę granicy

Na szlaku granicznym. Znów mijamy Dział (w przeciwną stronę jakoś nie dostrzegliśmy tabliczki)...

i odbijamy w prawo, na kolejny szlak dla narciarzy biegowych

Krótkie dojście...

i po raz kolejny jesteśmy na Dukcie Nad Spławami

Rozpoczynamy ostatnie tego dnia zejście

Momentami znów błoto. Przed nami rowerzyści, którzy chwilowo utknęli w grząskim gruncie

Widoki na Pasieczną i jej skałki

Imponujący świerk, zaraz przy Białej Lądeckiej

W Dolinie Białej Lądeckiej

...

W Bielicach


Polecam zajrzeć:
-Pudelek w Rudawach Janowickich:
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/2017/08/zatancz-ze-mna-na-polanie-rudawy.html

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/2017/08/zatancz-ze-mna-na-polanie-rudawskie.html

oraz Sudeciarz na szlakach Gór Kamiennych i Wałbrzyskich:
http://sudeckieprzechadzki.blogspot.com/2017/05/przez-borowa-do-rybnicy-i-jeszcze-dalej.html