sobota, 26 listopada 2016

Podejrzani są wszyscy


Ten wpis popełniam pod wpływem niepokojących sygnałów, które coraz częściej zaczynają docierać do naszych oczu i uszu praktycznie zewsząd. Najpierw jednak sięgnę do źródła, bowiem jak się okazuje problem jest bardziej złożony i wcale nie dotyka wybranych tylko środowisk, a raczej- nas wszystkich.

Apel do poszukiwaczy i ludzi dobrej woli.

W związku z ograniczaniem swobód obywatelskich co jest niedopuszczalne w cywilizowanym kraju zwracam się z prośbą do kolegów i koleżanek prowadzących strony internetowe, działających na YouTube, oraz prowadzących własne niezależne blogi, o opisywanie nagonki jaką zaczęto stosować na kolekcjonerów , poszukiwaczy, detektorystów i wszystkich którzy zajmują się poszukiwaniem lub kolekcjonowaniem czegokolwiek.

Czyli nagonki na poszukiwaczy minerałów, numizmatyków, poszukiwaczy meteorytów, kolekcjonerów guzików, broni deko, wszelkich militariów itp.itd.


Uważamy, że należy stawić odpór medialnym nagonkom i represjom jakie są stosowane wobec w/w ludzi poprzez swobodnie interpretowanie przepisów prawnych rodem z wczesnych lat powojennych  oraz tworzącego się w Naszym kraju PRL-u. 

Należy zauważyć, że wszelkie protesty w/w środowisk  i próby zmiany tak zwanego "prawa" na wzór stosowanego w Wielkiej Brytanii  skutkują jedynie zaostrzaniem tego "prawa" i dodawaniem coraz bardziej mętnych oraz podlegających swobodnej interpretacji artykułów pseudo prawnych.

Wobec powyższego apelujemy do wszystkich ludzi logicznie myślących, do tych którym leży na sercu zarówno dobro Wasze , Waszych dzieci oraz wnuków ( które jak podrosną może będą chciały zajmować się historią oraz podobnym hobby) o poparcie, i apelowanie w internecie o zmianę tych "przepisów rodem z Kremlowskiego gabinetu ) na cywilizowane przepisy takie jak w Wielkiej Brytanii.


Należy przy tym nagłaśniać szkodliwe działania ( odchodzących w niebyt zapomnienia i bezpowrotnie rozpadających się z każdym rokiem)  dla pozostających w ziemi przedmiotów z dawnych epok,
 których wydobyciem i konserwacją się nikt nie zajmuje, lecz w momencie kiedy zajmie się tym obywatel Polski podlega On represjom zarówno ze strony archeologów jak i organów ścigania, które to usilnie starają się zrobić z danej osoby przestępcę.


Należy również mieć tą świadomość, że to co tutaj w Naszym Kraju jest przestępstwem, w krajach cywilizowanej Europy przestępstwem nie jest.

Wiadomym nam jest, że wielu z Was wyraża swoje oburzenie co widać po komentarzach pod tą medialną nagonką, wobec tego prosimy o stanowczy sprzeciw przeciwko opisanym działaniom  poprzez wszelką internetową aktywność, zarówno w formie artykułów jak i komentarzy oraz o nagłośnienie tego apelu.


Trzeba powiedzieć STOP, tak dalej być nie może, gdyż "kameleon"
przybrał barwy tła na którym teraz stoi. Ale to jest ten sam " kameleon" co był wcześniej.


*** 

 Apel jaki wystosował Wojtek Oki na blogu Sowiogórski Olbrzym- prawda o Riese  jest jednym z wielu głosów niezadowolenia, wokół coraz bardziej panoszącej się samowolki funkcjonariuszy naszego państewka. Okazuje się jednak, że wspieranej również zwykłą niekompetencją, brakiem wiedzy i jakąś sadystyczną wręcz uciechą z możliwości pokazania "kto pan a kto cham".
Kopanie z wykrywaczem nawet na własnym podwórku może być wykroczeniem 

https://www.youtube.com/watch?v=5mNlG7IiVFQ

https://www.youtube.com/watch?v=5C6BcpztMoQ

Dla mnie sprawa jest jasna. Z jednej strony mamy cwaniaczków, którzy zwietrzyli łatwą kasę i pierdząc w urzędnicze stołeczki będą z ochotą wyczekiwać grubych kolejek przed swoimi gabinetami, patrząc jak Kowalski z Iksińskim załatwiają sobie już dziesiąte pozwolenie na "czyszczenie własnego sracza", a z drugiej- nieodpowiedzialny i niedouczony beton, który nie zadaje sobie nawet najmniejszego trudu, by sprawdzić z czym tak naprawdę ma do czynienia i czy faktycznie o jakiekolwiek pogwałcenie prawa tu idzie. Natomiast jedni i drudzy traktują ludzi jak zwykłe śmieci i niejednokrotnie jak potencjalnych przestępców. 
I to nie tylko akurat o poszukiwaczy tu chodzi, ale także o ludzi związanych z kolekcjonerstwem militarnym czy też tzw, grupami rekonstrukcji historycznej. Sam jestem miłośnikiem militariów, sam łażę po lasach oraz górach i gdy kiedyś może znajdę w krzaczorach łuskę 85mm od czołgu T-34 i przytargam do domu na pamiątkę, to nie chcę by wisiało nade mną widmo potencjalnego terrorysty tylko dlatego, że jakaś wybrakowana umysłowo lokalna "konserwa", uzna ten złom za niebezpieczny.


Zresztą działania te jakby nie patrzeć idą starym znajomym szlakiem, przetartym tu już z powodzeniem za czasów poprzedniego ustroju. Obywatel ma słuchać, zdobywać za kasę kolejne kwity oraz koncesje i cieszyć się, jeśli w ogóle państewko go zauważa i pozwala coś tam dłubać pod nosem. Zaczyna się od nagonki na ludzi chodzących po polach, a jak się skończy możemy się domyślać. Gdy wkrótce zasiejesz sobie marchewkę w przydomowym ogródku, albo wykopiesz studnię, może odwiedzić cię w trybie przyspieszonym komando "niebieskich orłów" i zakutego w "bransoletki" wyprowadzić ku powszechnej uciesze sąsiadów. Za Oceanem, w najpotężniejszym na świecie państwie prawa, już to przecież funkcjonuje:
https://futrzak.wordpress.com/2012/08/02/mezczyzna-z-oregonu-skazany-na-kare-wiezienia-za-zbieranie-deszczowki/ 

Niektórzy przejawiają co prawda symptomy zdrowego rozsądku
https://www.wprost.pl/swiat/10031304/Slowenia-gwarantuje-w-konstytucji-dostep-do-wody-pitnej-Oznacza-to-powazne-zmiany.html?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+wprost-komentarze+(Komentarze+Wprost+24)  
ale nie wiadomo jak to będzie, kiedy zawita tam Coca-Cola i (podparta klauzulami CETA) zacznie robić bajzel, jaki wcześniej dokonała w Indiach czy Brazylii.

Sprawa jest prosta. Tylko społeczeństwo obywatelskie, świadome realnego zagrożenia związanego z zawłaszczeniem przez państwo każdego skrawka przestrzeni tożsamego z naszą samodzielnością i kreatywnością, może wyjść cało z tego konfliktu. W przeciwnym wypadku zostanie bezlitośnie zmiażdżone i poddane kontrolowanemu rozczłonkowaniu. Dlatego przyłączam się do apelu takich ludzi jak Wojtek i dodam jeszcze: interesujcie się i nie pozostawajcie obojętni. Tam gdzie mieszkacie, gdzie pracujecie, gdzie bywacie, patrzcie co aktualnie dzieje się wokół i nie dajcie wmawiać sobie kolejnych bzdur w stylu "państwo wie lepiej". Wasz dom, wasza ulica, osiedle, dzielnica oraz miasto, musi stać się zalążkiem kreowania rzeczywistości, w jakiej macie swobodnie i pewnie egzystować wraz ze swoimi rodzinami. To Ty i Twój bliski sąsiad, dalszy sąsiad i znajomy mieszkający dwie ulice dalej, macie podstawowe prawo do tego, by postulować, zmieniać i dążyć do stworzenia czegoś, co w Waszej opinii będzie dobre i satysfakcjonujące. Jeśli położycie na to lachę, to zrobi to za Was urzędas z ratusza lub spółdzielni i możecie być pewni, że zrobi to po swojemu i w sposób mało zbieżny z Waszą wizją.


Zastanówmy się więc nad tym póki czas, porozmawiajmy z najbliższymi i wyrzućmy wreszcie na śmietnik tę patologiczną "mentalność ofiary", zapatrzonej w lica wciąż tych samych pasożytów, po których spodziewać możemy się co najwyżej szerokich uśmiechów, pustych gestów i słów zaczynających się w kółko na "jedno kopyto".                
 

Źródło zdjęć: internet    

środa, 23 listopada 2016

Projekcja



Najpierw 

Lubię gdy tak kwili i macha na dzień dobry. O wschodzie słońca, rana jest zaogniona i sił jeszcze pod dostatkiem. Ale nie boli. Świętość białych ścian rzuca na główkę nikły promień, który roztkliwi nawet skamieniałego. Mam na myśli już tych ułożonych, ukształtowanych. Łapki igrają i szarpią materię. Słońce przechwytuje gesty. Małe, czułe próby pajączka, który zaplata skąpą nić i tworzy z niej potem prawdziwe arcydzieło. Jest ich więcej. Takich małych łapek, łowców skutków bez przyczyny i zdań bez orzeczenia. Niewielu jednak zdaje sobie z tego sprawę. Nad łóżeczkiem powoli rozwija się dzień. Policzki częstuje światłem i szarpie harfą paru grzechotek. Ach, żeby mógł tu dotrzeć każdy strudzony. Oparł by się o stół i dostrzegł tego małego w morzu pościeli. Ale byłaby heca. Lecz nikt już tu nie przychodzi. I jest jeszcze ten mały porcelanowy aniołek, rozkrzyżowany nad białym czółkiem. Kolibie się i trzęsie, ale zawsze pozostaje uśmiechnięty. Wszyscy mówili: „To po to, by miał szczęście w życiu”.

Nazajutrz

Długi czerwcowy dzień. Jego zapał i bieg ku światłu jest nie do ogarnięcia. Ręce i nóżki w zapamiętaniu. Do przodu, nieustannie i znów. A inni mali zuchwalcy wtórują jego próbom. Jakże dużo ma sił. Tamci aż przystają, bo widok wymyka im się spod kontroli. Jest za szczery. Potem żwawo pod górkę. Setka dmuchawców pęka pod stopami, a wiatr dokonuje sprawiedliwego podziału. Trawa jeszcze nigdy nie była tak zielona. Ale na płaskim wierzchołku dołączają inne barwy. Widzi teraz więcej niż potrafi udźwignąć. Nagły podmuch stawia mu kucyka, gdy z wypiekami na twarzy macha matce. Jej seledynowa koszula tam niżej, zwiastuje bezpieczny powrót i sen. Ten dzień skończy się po prostu tak, jak dziesiątki innych. Nic nie zakłóci spokojnego oddechu, a miękka kołderka odgrodzi niezauważenie od ciężaru nocy. Będzie śnił o ptakach.

Dalej

Opierając czoło o chłodną szybę, po raz pierwszy zada sobie pytanie: Więc to tak?
Odpowiedzi nie będzie, więc uda się nad pobliski staw i ze złością zacznie ciskać kamienie. A już wieczorem, donośny krzyk lelka obudzi w nim pierwsze zaprzeczenie, pierwszą niezgodę. Więc tak kilka miesięcy i lat pod to dyktando. Trochę dat które niosły obietnice, a zostały tylko kupką popiołu. Szaleństwo nie jednej nocy, gdy wychodził w mrok gorący od wódki, w starej, znoszonej skórze z podpinką sromotnego lęku. I gdy spał pod jej oknem na stercie bólu. Później gdy to nie wyszło, uczył się słów na nowo. Szkoły wynajdywał wśród ludzi spłoszonych, jak on sam. Dzika zwierzyna jego myśli gnała do przodu i czuła na grzbiecie całą sforę życia. Szukał przystanków. Podejmował próby. Ale słyszał tylko huk sztucera za plecami. Więc biegł. I wył. Księżyc jeżył mu sierść, a mrok był zbyt dosłowny. Wtedy właśnie stracił najwięcej. Puste miejsca, wilcze doły i lód. Zamiast serca.

Później

Nieco zwolnił. Gonitwa ustała a lody stopniały. Nabrał świeżego powietrza. Teraz albo nigdy. I nowe próby, przykłady dostosowań i zalążek własnego rozumienia. I ambicja. Ta nieformalna matka psychopatów. Dawał z siebie wiele. Na drodze stawali mu różni, ale się nie przyglądał. Wchodził w to na pół gwizdka i nie więcej. Zrobił się szorstki. Musiał. Brali go za innego, więc tylko wyżej stawiał kołnierz i szedł. Udowadniał sobie i tamtym, że warto. Jakże był wtedy swobodny. Ale nic nie trwa wiecznie. Coś wreszcie obudziło w nim tamten lęk. Tak z dnia na dzień. I potknął się. Wystarczyło. Od tamtego czasu coś pękło. Nie szukał jednak przyczyny, bo pachniało mu to słabością. Zawijał się w koc po same uszy i starał nie oddychać. Zbawcza noc jednak nie zawsze przychodziła. Więc zdawał się wtedy na garść sprawdzonych marzeń i dat. Jakże trudno było zachować pozory.

Zawsze

Przyszła więc którejś nocy i przysiadła na brzegu łóżka. Nie była jego matką, nie była też kochanką. Nazwał ją Piękna i już się nie bał. Była tą inną. Wytarła mu czoło i dołożyła do ognia. Nie marzł już. Kilka sinych bruzd z warg zmyła pocałunkiem. Zapełniała świat i wiedział, że jest inaczej. Nie czekali zbyt długo. Radosny promień szczęścia w dziecinnym łóżeczku i śniadania we dwoje, które nosiły znamiona mszy.

Potem trochę nieuważnych kroków i parę kolejnych lat bez przesilenia. Czasem smutek pod wieczór. Gdy ich płomień niekiedy przygasał, zaraz odzywało się stadko nieproszonych pretensji. Później się przepraszali i w pościeli ciężkiej od potu i łez, szeptali te same rzeczy. I każdy dzień po, okazywał się krótszy o tę jedną chwilę. A potem nagle nie wróciła do domu. Szukał wszędzie, ale nikt nic nie wiedział. Było kilka iluzji, kilka śladów i gorących tropów. Na nic. Wszystkiego dowiedział się już znacznie później, gdy ktoś tam przez przypadek znalazł ciało.
Nigdy 

Czasami przytulał się do trawy. Gdy wszyscy odchodzili, nadawał właściwy rytm swym skojarzeniom i padał na kolana. Cały szkopuł w tym, że z tej perspektywy okłamywał horyzont. Łapał się jeszcze na wspomnieniu, gdy lekki ciepły deszcz obmywał mu poliki. Później zahaczał czołem o ten krąg chmur, co zazwyczaj. Czy ktoś w ogóle wątpi, że w takim stanie jest miejsce na troskę?

Nie odróżniał barw i konturów. Wziąłby osę za muchę, lub odwrotnie. Ale gdy zachwyt wdzierał się błękitem do dna, nie zasłaniał oczu. Kilka sekund później, na świat przychodziło kilka westchnień więcej. Droga przez łąki kradła ciszę. Ciągnęła potok słów, samowolkę pobliskich maszyn i nieopanowaną orgię wolności. Więc nie wszyscy poszli. Nie ci co chcieli, lub też nie wiedzieli gdzie. Jest w tym jakaś pierwotna myśl by złamać wszystko w zasięgu wzroku, albo przynajmniej to oswoić.

Widział ich już z daleka. Uzbroił się w spokój i czekał. Pierwsze uderzenia wcale nie bolały, ale to dopiero początek. Przyszło zbyt wielu. Wkrótce nie zasłaniał już nic. Okłamany horyzont, to tylko kilka nóg więcej niż przypuszczał. Dlaczego oszczędzają głowę?- pomyślał jeszcze.
Kiedy wiatr się uspokoił, było już późno. Suma wszystkich źdźbeł zaniechania i jednakowo pusty lęk króliczej nory. Gwiazdy drżały. Dzień miał wstać piękniejszy niż zwykle.

  
***

P.S. Czas płynie nieubłaganie. Wczoraj "strzeliła" czwarta rocznica tego bloga. Pamiętam jak to się zaczynało. Kiedy zastanawiałem się, czy to wszystko potrwa choćby rok. Czy będzie warte tego, by w ogóle zaistnieć w tej wirtualnej grze. W tej nie do końca sprecyzowanej i ustalonej przestrzeni. Jak widać jednak trwa jakoś. Jakoś dycha i wierzga, choć zapewne nastąpi kiedyś moment przerwy i znieruchomienia. Jak ze wszystkim zresztą.
A póki trwa i kręci się, to dziękuję Wam że się pojawiacie i że zostawiacie tutaj też coś od siebie. I wcale nie musi być to komentarz. Nieraz wystarczy nikły powiew myśli, lub mały szept emocji.


Zdjęcie: Hengki Koentjoro
                

sobota, 19 listopada 2016

Militarne zajawki


Część 2- Buty Protektor Commando

W ramach cyklu przyszła pora na pierwszą recenzję. W końcu pięć lat użytkowania to czas wystarczający, ażeby o produkcie mieć dostatecznie wyrobione zdanie. Ale od początku.
Buty Protektor Commando nabyłem jesienią 2011r. Poszukiwałem lekkiego obuwia, które posłuży mi jako jesienno-zimowe po mieście, a jednocześnie pozwoli na nieskrępowane wypady w teren najróżniejszego typu. No może z wyjątkiem gór. Zależało mi na butach tym razem nie za wysokich, ale jednak skutecznie zabezpieczających staw skokowy i zapewniających mu należytą stabilność. I oczywiście całych ze skóry, bez najróżniejszych wstawek typu "łatka- szmatka", które to dominują ostatnio w zbliżonych konstrukcjach. Trochę poczytałem, połaziłem i poprzymierzałem, po czym przyszedł czas na podjęcie decyzji.
Wybór padł na model lubelskiego producenta obuwia specjalistycznego- Protektor. Z firmą nie miałem wcześniej do czynienia, choć oczywiście trafiały do mnie pojedyncze opinie osób użytkujących ich obuwie. W większości pochlebne. Postanowiłem więc i ja spróbować. Z tego co pamiętam, za buciki zapłaciłem niewiele ponad 200zł w jednym z internetowych sklepów. Tym samym zaoszczędziłem kilka dyszek względem stacjonarnego, gdzie jednak wcześniej buciki dokładnie sobie poprzymierzałem. Co mnie skłoniło do zakupu? Obok wcześniej wymienionych zależności, głównie waga i oczywiście...cena.
Zresztą buty już od przymiarki mi się spodobały. Czuło się bowiem, że na nogach ma się solidny produkt, a nie jakieś tam jedynie cieszące oko "gównienko" :)
Miałem już wcześniej do czynienia z różnymi modelami butów militarnych i trekkingowych, zatem pewną skale porównawczą posiadałem. Nigdy jednak specjalnie nie podchodziłem do zakupów pod kątem "magii" danej marki, starając się za każdym razem koncentrować raczej tylko na konkretnym modelu. Tym bardziej, że z czasem faktycznie utrwaliłem się w przekonaniu, iż każda firma potrafi wyprodukować produkt niemalże doskonały, ale czasem wypuścić też na rynek niedopracowany chłam. No ale w końcu każdy przecież szuka i oczekuje czegoś innego, czyż nie?
Zatem nabyłem. Mimo że buciki sprawiają wrażenie masywnych, wcale takie nie są. Cholewka wykonana jest z bukatu bydlęcego hydrofobizowanego, zaś od strony wewnętrznej mamy podszewkę z wszytą paroprzepuszczalną membraną wodoodporną (TE-POR). Natomiast szczyt cholewki tworzy miękki kołnierz z owczej skóry, w którym umieszczono niewielkie otwory wentylacyjne (dla lepszej cyrkulacji powietrza podczas chodu). Całości dopełnia język na stałe połączony z cholewką, dzięki czemu ryzyko zamoczenia stopy przy brodzeniu nawet w głębokiej kałuży spada niemalże do zera. Jako że osobiście nie należę do ślepych wyznawców, bezgranicznie wierzącym w cudotwórcze właściwości membran, przy doborze obuwia staram się zawsze zwracać uwagę na liczbę przeszyć i jakość szwów. Prędzej czy później bowiem każda membrana "wyzionie ducha", albo przynajmniej dość znacząco straci na wydajności.
I nie oznacza to wcale, że but jest już do niczego i można rzucić go w piwnicy na stertę ziemniaków. Można użytkować dalej, ale pamiętać trzeba wtedy o właściwej impregnacji. A przy konstrukcji z niewielką ilością szwów, będzie to zdecydowanie łatwiejsze. O impregnacji napiszę może kiedy indziej, a teraz wróćmy do Protektorów.

Kolejnym istotnym elementem omawianego obuwia jest podeszwa. Tu producent zaszczycił nas terminologią typu "samoczyszcząca" ,"antypoślizgowa" i "antystatyczna", ale póki nie pójdziemy w teren i nie sprawdzimy jak jest naprawdę, nie rozwikłamy tajemnicy drzemiącej w owych zaklęciach. Jedno natomiast można powiedzieć od razu. Podeszwa składająca się z dwuwarstwowego poliuretanu, jest niezwykle elastyczna. Zgina się w rękach niemalże jak te z obuwia sportowego! To oczywiście znacząco odróżnia te buty od wielu innych, gdzie część ta wykonana jest z gumy lub kauczuku. A jak jest z samoczyszczeniem? Ja zawsze uważałem i uważam, że nie ma podeszew tego typu. Wszystko zależy bowiem od tego w co wdepniemy. Jeśli wejdziemy w glinę lub psią kupę, to z czasem faktycznie co nieco skruszy się i odpadnie. Ale już przy spotkaniu z materiałem typu żywica lub smoła tak różowo nie będzie, bez względu na zastosowany bieżnik.
Bieżnik w Protektorach Commando nie jest może głęboki i trudno mówić o nim "agresywny", a jednak na podłożu różnego typu radzi sobie nad wyraz dobrze. Na miejskich chodnikach, również tych zimą  oblodzonych i przysypanych śniegiem, można w niej poczuć się o wiele pewniej niż na wielu renomowanych podeszwach, z Vibramem na czele. Oczywiście vibramów jest od pyty, natomiast na rodzimym rynku głównie dominuje kilka sprawdzonych typów. Z nich to właśnie, w mojej ocenie jedynie Vibram Foura pretenduje do tytułu podeszwy "na każdą okazję i w każdy teren". Natomiast buty z Lublina, pod tym kątem zaskoczyły mnie naprawdę na plus. Nie przypominam sobie sytuacji, bym zaliczył w nich jakiś niekontrolowany poślizg, o wywinięciu orła już nie wspomnę. W terenie jest podobnie. Mimo że to nie jest but stricte trekkingowy, bez problemu można zasuwać w nim po lesie, jakichś piachach czy podłożu błotnisto- grząskim. Pamiętam że jakoś niedługo po ich kupnie, pokonałem trasę dwudziestu kilku kilometrów w dość zróżnicowanym terenie (z przewagą lasu mieszanego). Po wędrówce z przyjemnością stwierdziłem że nogi nie zmęczyły mi się ani trochę, nie miałem żadnych otarć o pęcherzach nie wspominając, a buty stabilnie trzymały nogę podczas pokonywania najróżniejszego rodzaju przeszkód. Wcześniej jakoś zawsze bardziej ufałem obuwiu wyższemu, natomiast eksploatacja Protektorów uświadomiła mi, że but wcale nie musi sięgać kolan, by dostatecznie dobrze trzymał nogę :)
Skosztowałem więc z nimi przez lata najróżniejszego terenu, za wyjątkiem górskiego. Natomiast znajomy przemierzył w omawianym obuwiu prawie cały Masyw Ślęży i jak sam zapewniał, w bucikach było mu nie mniej przyjemnie niż w jego "wypasionych" Chiruca Gredos Supra . Może więc faktycznie o czymś to świadczy?

Jeśli chodzi o amortyzację, to również należałoby użyć tutaj jedynie ciepłych słów. Buciki wręcz doskonale amortyzują na sztywnym i twardym podłożu, toteż nawet biegnąc w nich czujemy się niemalże jak w jakichś adidaskach, a nie obuwiu taktycznym. Zresztą co by nie mówić, to podeszwy PU konstruowane są właśnie z myślą o tego typu udogodnieniach. Na pięcie mamy dodatkowo umiejscowiony element (shock absorber), rozkładający siłę uderzenia na boki i w stronę śródstopia. Dzięki czemu nie musimy obawiać się dyskomfortu i urazów nawet przy nagłych i szybkich zeskokach.
No dobrze, a jak ma się sprawa z tą całą wodoodpornością? Otóż nie mogę z tego miejsca zbyt obiektywnie oceniać tych parametrów membrany, jako że od samego początku poddawałem buciki dość sumiennej impregnacji. Jestem bowiem od pewnego już czasu nastawiony do owej czynności wręcz fetyszystycznie i nie wyobrażam sobie wyjść w teren (czy nawet na miasto) w odpowiednio niezabezpieczonym obuwiu. Cóż...tak już mi się ubzdurało :)
Zatem nie żałowałem specyfików i smarowałem równo od samego początku. Buty oczywiście nigdy nie przemokły, choć niekiedy po zimowych roztopach przyszło mi taplać się kałużach spokojnie sięgających kostek. Zaznaczyć też muszę, że przynajmniej parokrotnie buciki miałem na sobie w okresie później wiosny, gdzie temperatura spokojnie przekraczała 20st. Ale również  w tym przypadku obyło się bez przykrych niespodzianek i stopy nie zagotowałem. Może więc zapewnienia producenta, co do tej cyrkulacji wcale nie są przesadzone? W drugą stronę jest zresztą podobnie. Nosiłem je przy mrozach między -5 do -20 i raczej nie zmarzłem, mimo używania głównie zwykłej skarpety trekkingowej, niekiedy tylko wymieniając na grubszą wojskową, na czystej wełnie.

Ale cóż...jak to ze wszystkim bywa, kiedyś wreszcie musi przyjść czas rozstania. Moje Protektory Commando po pięciu latach dość intensywnej eksploatacji, zaczęły zdradzać wreszcie symptomy wieku zaawansowanego :) Najpierw na piętach w obu butach pojawiły się dość znaczące pęknięcia, a ostatnio również na prawym z nich, też w okolicy pięty tyle że z boku, zaczęły ziać złowieszczo dwie koszmarne szczeliny. A ponieważ procesu tego raczej już nie da się zatrzymać, można więc przyjąć, iż właśnie w tym momencie buty spokojnie mogą już sobie przejść na zasłużoną emeryturkę :)

Podsumowując moją subiektywną mini recenzję, buty taktyczne Protektor Commando, to według mnie produkt godny uwagi dla wielu osób: militarystów, survivalowców, wędkarzy, poszukiwaczy, myśliwych, turystów a nawet zwykłych zbieraczy rydzów :) Za niewielkie pieniądze dostajemy lekkie, wygodne i trwałe obuwie, które z racji specyfikacji poradzi sobie dobrze nie tylko w "miejskiej dżungli", ale także na wypadach w nader zróżnicowany teren. Przy choć dostatecznej "opiece", dzięki której zapewnimy skórze odpowiednich wartości odżywczych (tłuszcz do skór + pasta woskowa lub olejowa), możemy śmiało przypuszczać, że buciki przez kilka lat będą służyć nam niemal koncertowo, nawet podczas "ostrzejszej" eksploatacji.

Pięciolatki Commando na emeryturze :)

Z tyłu, wyraznie rzuca się w oczy wyżej "nalana" podeszwa i system chroniący ścięgno Achillesa

Język typu miechowego wszyty jest bardzo wysoko

Podeszwy świetnie amortyzują, zaś bieżnik sprawdza się na wielu różnych podłożach

Połączenie oczek i haków, pozwala na bardzo szybkie zawiązanie buta

Pęknięcia na boku pięty

Pęknięcia na spodzie podeszwy

Protektor Commando w terenie. Na polnych kamorach trzymały się niczym gekon ściany :)
    

    Strona producenta: http://www.protektorsa.pl/
                

piątek, 11 listopada 2016

Góry Sowie 2015


Część 4- Walim i okolice. Kompleks "Rzeczka".

Przyszedł czas na przybliżenie miejscowości w której się zatrzymaliśmy. Walim to jedna z lepszych baz wypadowych w Góry Sowie, a szczególnie w ich część północną oraz zachodnią. Wieś uroczo "przycupnęła" pomiędzy mocno zarysowanym grzbietem Małej Sowy, masywem Włodarza, oraz Działem Jawornickim. Główne zabudowania ulokowane są między wzgórzami Wawel, Chłopska Góra, Brzeznik, Ostra oraz zboczami wspomnianej już Małej Sowy, choć do Walimia należą też dawne osady Domachów, Mirostów i Sędzimierz. Sama wieś pochwalić się może długą i burzliwą historią:

Walim to jedna z najstarszych osad sowiogórskich, której początki należy umiejscawiać na przełomie XIII i XIVw. Trudne położenie wśród górskich szczytów nie sprzyjało w początkowej fazie rozwojowi wsi. W XV wieku (wojny husyckie), nastąpił nawet regres osadnictwa na tym terenie. Ślady dawnego górnictwa (około 30) w okolicach Walimia, wskazują na jedną z dziedzin lokalnej gospodarki tamtych czasów. Od XVI wieku, kolejnym zajęciem ludności stało się także tkactwo chałupnicze. Niestety, stulecie to przyniosło także krwawą wojnę religijną (Wojna Trzydziestoletnia), która pociągnęła za sobą ogromne straty ludności. Po tym okresie osada przybrała nazwę Wüstewaltersdorf (Pusta wieś Waltera). Kolejne stulecia to rozwój miejscowości. Widać to szczególnie w II połowie XVIII wieku, po przejęciu tych terenów przez Prusy. Lokalnie o rozwój Walimia dbali jego właściciele- ród Zedlitz.
Najważniejszym z nich był Carl A. von Zedlitz, który spędził tu ostatnie 2 lata życia (od 1793 roku), obejmując majątek po swym stryju. Wcześniej był ministrem sprawiedliwości, oraz do spraw kościoła i szkół w rządzie pruskich Hohenzollernów (królów Fryderyka II i jego bratanka oraz następcy Fryderyka Wilhelma II). Reformatorskie działania Carla Zedlitz, wywindowały szkolnictwo średnie Prus na wysoki poziom [...]
W tym czasie powstały w Walimiu pierwsze manufaktury współpracujące z miejscowymi tkaczami, a wykańczane tu płótna, trafiały na rynek europejski i nie tylko. Do dziś, w zachowanej zabudowie z tego czasu zobaczyć można tkackie domy handlowe, oraz bielarnie. Od lat 20. XIX wieku nastąpił jeszcze szybszy rozwój tej branży. Z czasem (lata 40. tegoż stulecia), powstały pierwsze tkalnie mechaniczne i zakłady towarzyszące obróbce lnu i bawełny. Obecne ruiny w centrum miasteczka, to dawne zakłady spółki "Websky, Hartmann & Wiesen A.G." (w okresie PRL- Zakłady Przemysłu Lniarskiego "Walim"), które rozbudowały się znacznie po 1883r.
Pod koniec XIX wieku, Walim stał się także atrakcyjną osadą letniskową oraz jednym z punktów wyjściowych na Wielką Sowę. Lokalnemu przemysłowi i turystyce przysłużyła się także budowa w latach 1913- 1914 elektrycznej (drugiej w Sudetach), linii kolejowej zwanej "sowim ekspresem", a po 1945 roku- "sowiogórskim tramwajem". W okresie II wojny światowej, w okolicach Walimia, Niemcy prowadzili rękami jeńców a później więźniów, prace przy drążeniu podziemnych korytarzy i hal w ramach projektu pod kryptonimem "Riese". W miejscowości, w obiekcie zakładów lniarskich, znajdował się obóz dla części robotników [...] W latach Polski Ludowej, miejscowe zakłady lniarskie stały się wizytówką Walimia. Produkowano tu obrusy i ręczniki, a duża ich część trafiała na eksport.
Niestety nie dbano o środowisko, a wody Walimianki zanieczyszczały górny bieg Bystrzycy. Lata 80. i 90. XX wieku, to z kolei znaczny regres miejscowości. Wiązał się on z upadkiem zakładu "żywiciela". Obiekt przejęty został przez prywatnych właścicieli, którzy wyprzedawali maszyny i stopniowo "wygaszali" produkcję. Opuszczony zakład zaczął popadać w ruinę. Nieco ożywienia przyniósł miejscowości koniec lat 90. XXw. i początek XXI. W zabudowie na obrzeżach Walimia i w sąsiednich miejscowościach, dawne budynki są remontowane i stanowią atrakcyjne miejsca wypoczynku. Dzięki udostępnieniu dla ruchu turystycznego podziemnego kompleksu pomiędzy Walimiem a Rzeczką, turystyka stała się jedną z szans lokalnej gospodarki.

Ciekawa panorama Walimia z okolicy cmentarza przy obecnej ul.Żeromskiego. Dobrze widać stacje kolejową i zabudowania (częściowo nieistniejące) na ul.Wyszyńskiego i Piastowskiej. Zdjęcie najprawdopodobniej z końca lat 20.

Cóż można jeszcze dodać? W Walimiu na pewno da się odpocząć od zmasowanego ruchu turystycznego. Oczywiście w weekendy sytuacja nieco się zmienia i pojawiają się, głównie zmotoryzowane grupy turystów, ale ruch koncentruje się w zasadzie tylko w określonych miejscach. Może też dlatego, że na dobrą sprawę Walim nie stanowi specjalnie wymarzonej bazy noclegowo-gastronomicznej, w tej kwestii znacznie ustępując min. pobliskiemu Sokolcowi czy trochę dalszemu Zagórzu. Nam jednak wystarczał w zupełności. Mieliśmy tu bowiem miłą i niedrogą kwaterę, zaś pobliskie sklepy spokojnie dawały możliwość zaopatrzenia się w niezbędne produkty.
Trochę zatem połaziliśmy po samym miasteczku, trochę po jego najbliższej okolicy, nie omieszkując oczywiście dojść do mieszczących się na zboczach góry Ostra, Muzeum Sztolni Walimskich, czyli dawnego kompleksu "Rzeczka". Tam to, do wnętrza góry prowadzą trzy wejścia, oddalone od siebie o ok. 40m. Sztolnie biegną równolegle i połączone są poprzecznymi halami. Więcej o tym najbardziej "jawnym" z systemów kompleksu "Riese" poczytamy tutaj


Całkowita długość wyrobisk "Rzeczki" wynosi 500m, powierzchnia 2500m² a kubatura 14000m³.
Jeśli ktoś by jednak sądził, że ów kompleks to wszystko "czarno na białym" i nie ma w nim niczego zagadkowego i godnego spojrzenia z nieco szerszej perspektywy, to odsyłam do opinii ludzi którzy z tematem "walczą" od dawna, a ich przemyślenia warte są uwagi wcale nie mniejszej, niż sztandarowe publikacje książkowe, którym to niejednokrotnie robi się reklamę zbyt nachalną i chyba trochę na wyrost:

Rzeczka- przeznaczenie
http://riese-inne.blogspot.com/2012/09/rzeczka-przeznaczenie.html 

Rzeczka- przeznaczenie c.d.
http://riese-inne.blogspot.com/2012/09/rzeczka-przeznaczenie-cd.html 

Rzeczka- przeznaczenie c.d. 1
http://riese-inne.blogspot.com/2012/09/rzeczka-przeznaczenie-cd1.html 

Rzeczka- przeznaczenie c.d. 2
http://riese-inne.blogspot.com/2012/12/rzeczka-przeznaczenie-cd2.html 

Rzeczka- przeznaczenie c.d. 3
http://riese-inne.blogspot.com/2012/12/rzeczka-przeznaczenie-cd3.html


Kościół pw. św. Barbary...

i znajdująca się w jego sąsiedztwie, klasycystyczna kaplica grobowa Klinbergów z 1813r.

Jeden z najstarszych budynków w Walimiu. Dom z poddaszem o konstrukcji wieńcowej z wyżką, z końca XVIIIw. znajdujący się przy ul.Kilińskiego 3. Przed nim piękny okaz lipy drobnolistnej o obwodzie pnia ok.560cm

Zaraz obok odnajdziemy też, już znacznie późniejszą tablicę pamiątkową

Uregulowane koryto Walimki

Fragment ulicy 3 maja...

z wieloma domami pamiętającymi początki XXw.

...

...

Skwerek przy ulicy T.Kościuszki...

i znajdujący się tuż obok reprezentacyjny dom

Po drugiej stronie ulicy straszą natomiast ruiny dawnych zakładów włókienniczych...

widoczne nawet z dalszych rejonów

Na jednym z budynków, można jeszcze dostrzec motywy zdobnicze dawnej fabryki Websky, Hartmann & Wiesen

Kościół pomocniczy św.Jadwigi. Obecną formę otrzymał po przebudowie w 1795r.

Kolejny zabytkowy dom, z całkowicie nowym pokryciem dachu

I jeszcze jeden...

nad którego portalem wyryta została data budowy

Znajdujący się trochę na uboczu, budynek walimskiej straży pożarnej

Takie drewniaki w Walimiu, to wcale nie wyjątek

Budynek dawnego zajazdu z 1704r., obecnie "Gościniec pod Starym Puchaczem"

I jeszcze jeden dom, usytuowany już w połowie drogi do Rzeczki

"Zajazd Hubert". Całkowicie wyremontowany dom z 1801roku, gdzie wpadliśmy na kawę i szarlotkę ;)

Najwyższa część Walimia, ulokowana w pobliżu wierzchołka wzgórza Wawel. W tle Masyw Włodarza

Dwie drogi w pobliżu sztolni kompleksu "Rzeczka". Nowa (po lewej) i stara

Resztki infrastruktury w pobliżu sztolni

...

Ktoś pozwoził tu trochę sprzętu, min. 76,2mm armatę dywizyjną (ZiS-3)

Most saperski konstrukcji amerykańskiej

Niewielka żelbetowa wartownia, również ściągnięta z innego miejsca

Pawilon wejściowy

W środku fajna kolekcja znaczków turystycznych...

trochę broni długiej...

a nawet minerały. Ogólnie niezły misz masz

Przed wejściem do sztolni nr.1

W środku

Wejście do wartowni

Skorodowany, ale wciąż na posterunku- MG 42

Kanał technologiczny?

Kolejne żelbetowe pomieszczenie...

skrywające mnóstwo sprzętów i narzędzi (nie wszystkich z epoki)

Trochę skały i trochę betonu

Zwieziono tu nawet replikę V-1!

Kolejne obetonowane pomieszczenie

Komora z podwójnym betonowym stropem i fundamentem na przewody

Oprowadzał nas człowiek działający w S.G.P.

Fragment największej z hal...

o wymiarach 80m długości, 8 szerokości i 10 wysokości

Wychodzimy sztolnią nr.2

...

Prefabrykaty przed "dwójką"

Wchodzimy do sztolni nr.3

Wstępna faza drążenia komór

W sztolni nr.3

Skamieniałe worki cementu. Pozwożono je tutaj, najprawdopodobniej z kompleksu "Włodarz"

Iza chciała fotę z V2 w tle. Swoją drogą, dobrze że nie przywieźli tutaj repliki "Haunebu":)

Ciekawe resztki wystające z ziemi

Widok z drogi, na wyloty sztolni 2 i 3

Widok z drogi nad dawną osadą Mirostów, na stokach Przygodnej Kopy...

oraz głównie bukowy las na jej zboczach

Trochę wyżej odnajdujemy gnejsową wychodnie skalną...

o mniej więcej 10-metrowej wysokości

Kiedyś był tu zapewne ładny punkt widokowy na okolice. Dziś drzewa skutecznie otoczyły samotną skałę

c.d.n.


Źródło cytatu: T.Śnieżek: Góry Sowie.Przewodnik. Wydawnictwo "Rewasz" 2012
Źródło archiwalnego zdjęcia: http://dolny-slask.org.pl/
Źródło planu: M.Aniszewski, P.Zagórski: Podziemny świat Gór Sowich. Wydawnictwo "Technol" 2006
Korekta: Medart