wtorek, 30 kwietnia 2013

Ujawnianie czy urabianie?



Dziś będzie o temacie który co jakiś czas powraca jak bumerang. Mowa o coraz częściej pojawiających się zapowiedziach, dotyczących odtajniania rządowych i wojskowych akt, z zakresu obserwacji fenomenu UFO na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. W sumie nic nowego, a wydarzenie w Waszyngtonie nie należy do pionierskich. Próby podobnych działań miały miejsce jeszcze w czasach trwania wojskowego projektu Blue Book (lata 1952- 70), który zawierał przeszło 3200 przypadków obserwacji, a także w latach 70. i 80. Także od lat 90. mieliśmy przynajmniej kilka bardzo interesujących przypadków. W każdym z nich próbowano zwrócić uwagę na to zjawisko i za każdym razem nieśmiało poszerzano kręgi odbiorców. Z czasem, co istotne, o fenomenie zaczęli się wypowiadać fizycy i astronomowie. Oczywiście z wielką dozą ostrożności - ale zawsze. Wśród nich znalazło się też kilku odważnych, którzy spróbowali do tematu podejść nowatorsko i bez uprzedzeń. I tak do wcześniejszych badaczy wielkiego formatu takich jak Stanton T. Friedman czy przytoczony na filmie Steven Greer, dołączyli tacy jak chociażby Nassim Haramein, który jest "czarnym koniem" wielu naukowych konferencji z dziedziny fizyki kwantowej.
Rośnie więc w siłę i poszerza się grono osób, którzy bez ogródek zaczynają mówić o zjawisku UFO. Do tego dochodzą raporty, które gdzieś tam bocznym torem docierają do opinii publicznej, odtajniane stopniowo i ostrożnie (szwedzkie materiały z UFO-Sverige czy australijskie akta sprawy Valenticha). Co ciekawe, najbardziej opornie takie "puszczanie farby" wychodzi jednak amerykanom. Przypadek? Zastanówmy się jednak przez chwilę, co w istocie mają na celu takie "bezpieczne ujawnienia". Czy są to  całkowicie kontrolowane przez kogoś projekty przygotowawcze, czy pozostawione samemu sobie wybryki ambitnych ufologów, lub chcących zaistnieć naukowców? Wydaje się że przynajmniej w większości to pierwsze. I podzielam tu zdanie Pana Bartoszewicza, odnośnie całkowicie wytresowanego społeczeństwa. Całkowitej niemożności wydostania się ludzi z pewnych utopijnych schematów i porzucenia gombrowiczowskiej "gęby". Oczywiście materiał bazowy tego wszystkiego spoczywa znacznie głębiej, dotykając nie tylko światopoglądu ale i religijności, podanych według ustalonych od lat, niezmiennych (wręcz nienaruszalnych) zasad. Choć ktoś w miarę myślący i śledzący pewne wydarzenia widzi, że w istocie na tym polu też pojawiają się "rysy i pęknięcia". Nawet najbardziej wierząca i ortodoksyjna osoba musi zdać sobie sprawę z faktu, że np. konserwatywny Watykan w ostatniej dekadzie ogłosił niebagatelną informację, w której to nie wykluczył istnienia inteligentnego życia we Wszechświecie. Przypadek? Jak widać małe kroczki są cierpliwie stawiane i prowadzą nas w konkretnym kierunku. Kolejna istotna kwestia o której wspomina Bartoszewicz, to sposób w jaki we współczesnej kulturze masowej próbuje się "zaszczepiać" model potencjalnego "obcego". Znamy to nad wyraz dobrze i wszelkie przykłady stają się zbyteczne. Dość powiedzieć, że "obcy" ma w tym schemacie uchodzić za tego złego, przed którym powinniśmy w popłochu uciekać a w momencie groźby ataku, zrobić wszystko by poprzeć jedynie słusznych obrońców. Czyli...wiadomo kogo.
No wybaczcie, ale przecież to całe przereklamowane hollywood jedzie na tym zjełczałym pomyśle już dziesięciolecia i wciąż z tego tytułu ma się dobrze. A ludziki idą do kin i patrzą na Bitwę o Ziemię z takim samym skutkiem jak sześćdziesiąt lat temu oglądając Plan 9 z kosmosu. Przypadek? A może po prostu nie ma żadnych przypadków. Może rzekome odtajniania, odkrywania i pokazywania wraz z zakodowanymi "informacjami" z ekranu, mają na celu jeszcze dalej posuniętą, wyspecjalizowaną tresurę? Skoro Wojna światów przygotowana przez O.Wellesa była ciekawym eksperymentem socjologicznym (o czym dziś wspomina się bez ogródek), to jaką mamy gwarancję że aktualnie nie bierzemy udziału w następnym. Tym razem być może przygotowującym grunt, pod naprawdę nietuzinkowe zdarzenie?

I jeszcze jedno. Nie zaczynałem tego wpisu od ugruntowania pewnych tez w kategoriach "wierzę- nie wierzę", gdyż według mnie fenomen UFO (podobnie jak zagadnienie "ciągłości życia") jest (a w zasadzie powinien być) rozpatrywany w zupełnie innych. Czyli nie w kwestach wiary a...obserwacji. Nie będę tu teraz wchodził w to dokładnie, ale wystarczy odwołać się do tradycji i do współczesnych pojęć. Już bowiem w Mahabharacie często jest mowa o tym, że Ziemia jako Dom, jest odbiciem całego Uniwersum, gdzie istnieją miliardy bytów na różnych stopniach rozwoju. Dzisiejsi fizycy kwantowi również widzą zależności pojedynczego kwarka, względem ogólnych praw kosmicznych. Zasada "jak na górze tak i na dole" znajduje coraz bardziej istotne potwierdzenie wszędzie tam, gdzie widzimy jakikolwiek aspekt bytu. A ten w rzeczy samej jest przecież wszędzie. Zatem- jeśli nasza Ziemia urodziła tyle zupełnie niezależnych, tak złożonych i fascynująco różnorodnych form istnienia, dlaczego Wszechświat nie miałby uczynić tego samego?
Dla mnie to pytanie retoryczne, ale zapewne wielu zobaczy w tym jedynie...przypadek.

           
       

sobota, 27 kwietnia 2013

Muzyczne remanenty 2

Rock progresywny cz. 2


Pendragon
Kolejna brytyjska grupa, która już dawno temu weszła do progresywnego panteonu. Założona w 1978 roku przez wokalistę i gitarzystę - Nicka Barretta. Ich początki splatają się z karierą Marillion, obie grupy bowiem często razem koncertowały, często też mówiono o nich w tamtym czasie jako o jedynych ostojach tego typu muzyki. Można oczywiście doszukiwać się podobieństw w stylistyce obydwu, ale prawda jest taka, że obie grupy miały własne założenia i koncepcje jeśli chodzi o spojrzenie na nurt. Widać to szczególnie dobrze w drugiej połowie lat 80. Pendragon nagrał kilkanaście płyt, w tym pięć koncertowych (jedna zarejestrowana w Polsce- w Krakowie), oraz wiele pomniejszych składanek i wydawnictw video.
    Utwór z płyty "Passion" (2011)

Pallas
Szkocka grupa z kręgu klasycznych przedstawicieli nurtu, którzy zaczęli tworzyć we wczesnych latach 80. Zadebiutowali podczas koncertów w słynnym londyńskim Marquee Club, obok wykonawców takich jak Pendragon, Marillion, Solstice czy IQ. Mimo że przez wielu fanów uznawani są bezapelacyjnie za grupę progresywną "z pierwszego szeregu", to jednak w twórczości Pallas trudno szukać spektakularnych sukcesów na miarę Marillion czy Pendragon. Od samego początku znajdowali się bowiem nieco w cieniu, co przełożyło się na ich zdecydowanie słabszą popularność. Wydaje się że grupie zabrakło w tym aspekcie nieco szczęścia. Nagrali do dzisiejszego dnia sześć albumów studyjnych, ponad dziesięć koncertowych i wiele singli.
Utwór z płyty "The Dreams of Men" (2005)

The Flower Kings
Tym razem reprezentant progrockowego grania pochodzący ze Szwecji. Grupa powstała w 1994 roku, na fali fascynacji takimi wykonawcami jak Genesis, Frank Zappa, Yes, Utopia czy King Crimson. Od połowy lat 90. (po udanym debiucie) grupa sukcesywnie wydawała kolejne płyty na których prezentowała swoją, dość złożoną i ciekawą receptę na ową muzykę. Zespół został dość szybko zauważony i stał się jednym z czołowych reprezentantów nurtu progresywnego lat 90. i późniejszych. The Flower Kings słyną z niebagatelnego dorobku, na który składa się przeszło trzydzieści płyt i wiele pomniejszych wydawnictw. Muzycy grupy udzielają się również w wielu projektach pobocznych min. Transatlantic czy Kaipa.
Utwór z płyty "Banks of Eden" (2012)

IQ
Grupy tej specjalnie przedstawiać nie trzeba. To kolejni pionierzy, dzięki którym lata osiemdziesiąte zaowocowały nową koncepcją gatunkową rocka progresywnego. Wielu znawców tematu uważa IQ obok Marillion, za najbardziej reprezentatywnego wykonawcę gatunku, przynajmniej do końca lat 80. I faktycznie trudno z tym polemizować. Grupa pozostaje na polu muzycznym wciąż twórcza i aktywna. Ich dorobek to kilkanaście albumów, wśród których znajdują się prawdziwe perełki uznane dziś za kamienie milowe progrocka.
Utwór z płyty "Ever" (1993)

Abraxas
Znakomita polska grupa progresywna, powstała w Bydgoszczy w 1987 roku. Od początku lat 90. Abraxas stał się na rodzimym poletku jednym z najbardziej znaczących reprezentantów nurtu,cenionym za niebagatelne podejście do muzyki, pomysłowość i bardzo dużą inwencję twórczą. Grupa wielokrotnie występowała też obok artystów światowego formatu takich jak Fish, Porcupine Tree czy Jimmy Page & Robert Plant. Niestety już nie istnieje. Pozostawiła po sobie cztery płyty studyjne i jedną koncertową. Warto zaznaczyć, że wielkim propagatorem muzyki grupy Abraxas (jak i innych wykonawców progrockowych) był nieżyjący już, znany tłumacz i dziennikarz muzyczny- Tomasz Beksiński.
Utwór z płyty "Centurie" (1998)

Vanden Plas
Niemiecka grupa spod znaku rocka/metalu progresywnego, działająca z niewielkimi przerwami od 1986 roku. Na ich twórczość duży wpływ wywarły klasyczne grupy takie jak King Crimson, Rush czy Queensryche. Płyty zaczęli wydawać dopiero w latach 90. na wzrastającej fali popularności mocniejszego grania progrockowego. Nagrali osiem albumów.
Utwór z płyty "The Seraphic Clockwork (2010)

Aragon
Grupa powstała w Australii w 1987 roku. Należą do jednych z najciekawszych wykonawców, których twórczość przypada na lata 90. Mimo że ich dorobek nie jest zbyt wielki (siedem płyt), mamy na pewno do czynienia z bardzo dojrzałym i wartościowym projektem, który tchnął pewną świeżość w cały ówczesny gatunek. Można w ich znakomitej twórczości doszukać się źródeł inspiracji, w postaci odwołań do muzyki Yes, Genesis czy Alan Person Project, co nie zmienia faktu iż obcujemy z materią muzyczną na wysokim poziomie, podaną według bardzo przemyślanego i złożonego konceptu. Aragon, to jeden z moich największych faworytów tej sceny.
Utwór z płyty "Rocking Horse" (1993)

Omnia Opera
Grupa pochodząca z Wielkiej Brytanii, kojarzona nie tylko z rockiem progresywnym, ale także z muzyką psychodeliczną, elektroniczną i gatunkiem space opera. Powstała w połowie lat 80. Ich muzyka dość mocno nawiązująca do dokonań Pink Floyd, Hawkwind czy Asia, stanowi niezwykle ciekawą mieszankę i konglomerat wielu niebagatelnych brzmień. Nagrali łącznie pięć albumów.
Utwór z płyty "Celebrate for Change" (1987)

Treshold
Kolejni przedstawiciele rocka progresywnego pochodzący z wysp brytyjskich. Zespół sformowany został w roku 1988 w Surrey. Od samego początku cechowało ich dążenie do ambitnego połączenia mocnego rocka i metalu z czysto progresywną i wielopłaszczyznową strukturą brzmień. Dziś należą do jednych z najciekawszych wykonawców w tej kategorii muzycznej. Nagrali kilkanaście albumów (w tym cztery koncertowe) i wiele singli. Grupa bardzo aktywnie koncertuje.
Utwór z płyty "March of Progress" (2012)

Ayreon
Bardzo interesujący projekt, powołany do życia przez holenderskiego kompozytora i multiinstrumentalistę Arjena A. Lucassena. Muzycznie oscyluje wokół takich gatunków jak metal progresywny, folk metal, metal symfoniczny i space rock. Cokolwiek by to znaczyło, mamy tu do czynienia z niezwykle barwną i intrygującą fuzją wielu stylów, jak najbardziej zorientowanych na progrockową otoczkę i klimat. Ów projekt tworzy w zasadzie sam A. Lucassen, który do nagrania kolejnych płyt zaprasza wielu znanych muzyków i instrumentalistów. Współpracowali już z nim min. Fish (ex- Marillion), Bruce Dickinson (Iron Maiden), Sharon del Adel (Within Temptation), Damian Wilson (Treshold), Timo Kotipelto (Stratovarius), James LaBrie (Dream Theater) czy Jonas Renkse (Katatonia). Ta lista jest w istocie dużo dłuższa i zawiera wiele innych, ciekawych nazwisk ze świata muzyki rockowej. Warto nadmienić, że płyty Ayreon to albumy tzw. koncepcyjne, gdzie zawarte utwory tworzą całość pod względem literackim lub muzycznym i skupione są na jakimś temacie pozamuzycznym. Do tej pory nagrali siedem albumów, tyleż singli i kilka kompilacji.
Utwór z płyty "01011001" (2008)

Symphony X
Amerykańscy przedstawiciele metalu progresywnego pochodzący z New Jersey. Zadebiutowali w roku 1994, na fali popularności tego typu muzyki. Od momentu debiutu pozostają w czołówce wykonawców tej sceny muzycznej, zaś ich płyty zazwyczaj zbierają dobre recenzje, będąc mocnym wyznacznikiem zmian zachodzących w obrębie nurtu. Nagrali osiem albumów i kilka kompilacji.
Utwór z płyty "Paradise Lost" (2007)

Collage
Ta nieistniejąca już grupa była czołowym reprezentantem rodzimego rocka progresywnego, pod koniec lat 80 i na początku 90. Powstała w roku 1985 choć pierwszy album ukazał się dopiero pod koniec 1990. Przez lata 90. grupa nagrała pięć płyt studyjnych i jedną kompilację. Za najważniejszy z nich uważa się Moonschine, dzięki któremu zespół stał się znany nie tylko w Europie ale też w Japonii oraz Stanach Zjednoczonych i na dobre zaczęto kojarzyć go z dojrzałą sceną progresywną. Zespół oficjalnie zakończył działalność w roku 2003, choć rok później ukazało się jeszcze koncertowe wydawnictwo DVD. Po dziś dzień Collage uznawany jest za polską legendę rocka progresywnego, będącą inspiracją dla wielu późniejszych twórców tej muzyki.
Utwór z płyty "Moonschine" (1994)


c.d.n.
        

             
         
      
 


niedziela, 21 kwietnia 2013

Muzyczne remanenty 1

Rock progresywny cz. 1


Ponieważ ostatnio zaniedbałem klimaty muzyczne, postanowiłem odświeżyć temat i zaprezentować Wam różnych wykonawców, których cenię słucham i polecam też innym.
Na pierwszy ogień idą grupy wykonujący rock progresywny, zwany też art- rockiem. Nie będę tu bawił się w terminologię i szufladkowanie, bo od tego są całe rzesze dziennikarzy muzycznych. Skupię się jedynie na pobieżnej charakterystyce i zaprezentuje przykład muzyczny. Być może w ten sposób rozniecę choć trochę Waszą ciekawość i sprowokuję do sięgnięcia po więcej...

Galahad
Tych brytyjskich przedstawicieli nowej fali rocka progresywnego, znają chyba wszyscy. Początki ich działalności (połowa lat 80.) to stałe nawiązywanie do popularnych wówczas wykonawców takich jak Marillion czy IQ. Z czasem jednak styl Galahad mocno ewoluował, a sama grupa znacznie uatrakcyjniła i unowocześniła swoje brzmienie. Do dzisiejszego dnia wydali kilkanaście płyt i wiele pomniejszych wydawnictw klubowych. Odwiedzili Polskę dwukrotnie, w 2006 i 2008r.
    Utwór z płyty "Empires never last" (2006)

Twelfth Night
Kolejny brytyjski, niestety mało doceniony przedstawiciel progrockowego grania. Choć wśród prawdziwych wielbicieli tego nurtu ma status niemalże kultowego. Ich działalność przypada na lata 1978- 1987 a dorobek obejmuje sześć albumów, w tym dwa koncertowe. W roku 2007 zespół reaktywował się po dłuższej przerwie i istnieje do dziś. Dla mnie osobiście ich płyta "Fact and fiction" z 1982 roku, to prawdziwy brylant tej sceny muzycznej
Utwór z płyty "Fact and fiction" (1982)

Gerard
Mało znane u nas japońskie trio (aktualnie kwartet), grające wirtuozerską odmianę progrocka. Powstali w roku 1983 dzięki inicjatywie Yukihiro Fujimury, wokalisty i gitarzysty obecnego Gerard. Między 1984 a 2010 rokiem nagrali kilkanaście, świetnie przyjętych przez fanów i krytykę albumów. Są przykładem wciąż rozwijającej się i czynnej grupy na tym polu
Utwór z płyty "Pandora's Box" (1997)

Solaris
Kolejny mało znany (a zasługujący na uwagę) przedstawiciel rocka progresywnego. Zespół pochodzi z Węgier i powstał w 1980 roku w Budapeszcie.Do chwili obecnej nagrał kilkanaście płyt.
Utwór z płyty "Nostradamus" (1999)

Ozric Tentacles
Bardzo twórczy i zasłużony zespół grający instrumentalną muzykę progresywną, ocierającą się o psychodelię elektronikę a nawet jazz. Założony w 1984 roku w Anglii, ma już na swoim koncie przeszło trzydzieści płyt. Ostatnimi laty ich stylistyka zbliżyła się mocno do gatunku określanego mianem Space rocka.
Utwór z płyty "The yumyum tree" (2009) 

Iluvatar
Amerykański zespół progresywny, powstały w Baltimore w 1992 roku. Od początku tworzący muzykę powstałą pod wpływem dokonań takich grup jak Genesis, Yes czy Marillion. Mimo że zespół wciąż koncertuje, to jednak lata 90. jak na razie pozostają ich "złotą erą". Nagrali cztery płyty.
Utwór z płyty "Children" (1995)

Dream Theater
Niezwykle popularna amerykańska grupa muzyczna, spod znaku rocka i metalu progresywnego. Założona w 1985 roku, od samego początku podążała szlakiem wytyczonym przez rockowych dinozaurów spod znaku Yes, Rush czy Queensryche. Przez lata styl grupy dojrzewał i ulegał znacznym modyfikacjom. Obecny Dream Theather cechuje mocne metalowe brzmienie, świetnie kooperujące z progresywnymi schematami rytmiczno- harmonicznymi. Uznawani są za jednego z najlepszych i najdojrzalszych reprezentantów tej muzyki na świecie. Ich dorobek to kilkanaście albumów studyjnych, kilka koncertowych i wiele pomniejszych kompilacji.
   Utwór z płyty "Metropolis Pt2: Scenes from a memory" 

Porcupine Tree
Kolejny reprezentant progrockowego grania, którego znaczący wkład w tę muzykę od ponad dwóch dekad jest absolutnie bezdyskusyjny. Od momentu debiutu w 1991 roku, nagrali już ponad dziesięć krążków studyjnych i wiele pomniejszych wydawnictw. Grupa początkowo zafascynowana chociażby spuścizną Pink Floyd, z czasem rozszerzała muzyczne spektrum nie bojąc się wycieczek w stronę jazzu, klasyki a nawet awangardy. Dzisiejsze Porcupine Tree to bardzo dojrzały muzycznie twór, którego cechuje mnogość eksperymentów z dziedziny brzmienia, kompozycji czy zaawansowanej, ambitnej aranżacji. Warto zaznaczyć że muzycy tej grupy poświęcają się też wielu pobocznym projektom, w czym zdecydowanie przoduje ich lider- Steven Wilson, udzielający się także w No Man, Blackfield czy I.E.M.
 Utwór z płyty "Deadwing" (2005)

Indukti
To polski projekt muzyczny, utworzony w Warszawie w roku 2000. Grupa stylistycznie od początku skupiała się wokół stylistyki rocka i metalu progresywnego, czasami zbaczając w rejony charakterystyczne dla psychodelii lub niekiedy instrumentalnej awangardy. Ich twórczość trudno jednoznacznie sklasyfikować, ale na pewno Indukti to przykład wykonawcy o bardzo zróżnicowanym i pomysłowym podejściu do tworzenia muzyki. Nagrali dwa albumy studyjne, kilka składanek i kompilacji. Ostatni album Idmen, uznany został za jeden z ważniejszych dokonań na gruncie europejskiego progresywnego rocka ostatnich lat. 
Utwór z płyty "S.U.S.A.R" (2004)

Riverside
Kolejny przedstawiciel rodzimego grania spod znaku rocka i metalu progresywnego, z którego możemy być szczerze dumni. Od momentu powstania (2001), przez następne lata, grupa wykształciła bardzo ambitny styl progrockowego grania nierzadko zbaczając w rejony new metalu, co tylko korzystnie odbiło się na atrakcyjności kompozycji. Do dnia dzisiejszego nagrali pięć płyt długogrających i sześć singli. Największym jak na razie sukcesem okazał się ostatni album: Shrine of New Generation Slaves, który min. w Niemczech, Belgii, Holandii i Szwajcarii uzyskał bardzo wysokie notowania. Warto dodać że Riverside aktywnie koncertuje, a jego muzycy należą do bardzo lubianych artystów sesyjnych.
Utwór z płyty "Out of myself" (2003)

Arena
Ta brytyjska grupa to na pewno jedna z ikon progresywnego rocka ostatnich kilkunastu lat. Założona w 1995 roku z inicjatywy Clive'a Nolana i Micka Pointera, nagrała piętnaście albumów, w tym kilka koncertowych. Ich twórczość jest przykładem ambitnego i żywiołowego podejścia do muzyki progresywnej. Począwszy od lat 90. zespół stworzył wiele docenianych na całym świecie kompozycji i tym samym zapewnił sobie trwałe miejsce w pierwszym szeregu progrockowych wykonawców.
Utwór z płyty "The Seventh Degree of Separation" (2011)

Marillion
Tego zespołu wszelkim miłośnikom omawianej muzyki przedstawiać nie trzeba. Mowa bowiem o jednym z najpłodniejszych i bodajże najbardziej reprezentatywnym wykonawcy nurtu. Powstał on w 1979 roku, na fali kryzysu tej muzyki, zdominowanej przez gwałtowny boom punk rocka i nowej fali. Dlatego jest uznawany za prekursora gatunku i wyraziciela jego nowej wartości, która nawiązuje do spuścizny wielkich art- rockowych grup lat 60. i 70. takich jak Yes, Genesis, King Crimson czy Van Der Graaf Generator. Na polu walki o nową twarz rocka progresywnego, Marillion nie był na szczęście osamotniony, gdyż istniały jeszcze takie grupy jak IQ czy Pendragon. Ale to właśnie Marillion we wczesnych latach osiemdziesiątych zaczął być jednoznacznie kojarzony z liderem progrocka i zespołem mającym na tym polu najwięcej do powiedzenia. Wybitne albumy takie jak Script for a Jester's Tear, Fugazi, Misplaced Childhood czy Clutching at Straws jednoznacznie udowadniały, że opinie te nie były ani trochę przesadzone. Gdy w roku 1988 pokład zespołu opuścił charyzmatyczny wokalista- Fish (co zapoczątkowało spekulacje o kryzysie i rychłym rozpadzie grupy) pozostali muzycy po odnalezieniu nowego wokalisty (Steve Hogarth) od razu poszli za ciosem i nagrali płytę Seasons End. Płytę, która szybko zdobyła status złotej, co jednoznacznie udowodniło że Marillion wciąż zasługuje na uwagę, mimo utraty dotychczasowego lidera. Zespół przez lata zasłynął z olbrzymiego i imponującego dorobku, na który składa się piętnaście albumów studyjnych, pięć koncertowych, kilkadziesiąt singli, kompilacji i wydawnictw video. Grupa Marillion posiada miliony wiernych fanów na całym świecie, a ich liczne koncerty pozostają wydarzeniami na długo zapadającymi w pamięć.
Utwór z płyty "Script for a Jester's Tear" (1983)

c.d.n.    
   
    

środa, 17 kwietnia 2013

Atlas chmur cz.1

Nie, nie będzie o filmie. Takowego nie oglądałem, dlatego nawet za bardzo nie miałbym o czym pisać. Natomiast przedwczoraj przeprowadziłem spore porządki na dysku, gdzie przechowuję wszelkie możliwe zdjęcia. I zmusiłem się wreszcie do zrobienia z nimi należytego porządku. Potworzyłem różne galerie tematyczne i umiejscowiłem w nich odpowiednie foty. Poniższe akurat, znalazły miejsce w galerii o tytule tego wpisu.

Odkąd zacząłem pstrykać na prawo i lewo, często w obrębie moich fotograficznych zainteresowań pojawiają się chmury. W sumie nic dziwnego. Kolejny aspekt bliskiej mi natury, który często aż prosi się o uwiecznienie. Tak więc próbowałem nieraz "ustrzelić" co nieco, a wynik takich "polowań" bywał niekiedy dość interesujący. Zdjęcia które tu zamieściłem pochodzą z ostatnich trzech lat, z kilkunastu różnych miejsc, w których to dane mi było dostrzec przeróżne fragmenty chmurnych inscenizacji. Jaki jest tego efekt- ocenicie sami.
Ja tylko ze swej strony proszę o wyrozumiałość. Daleko mi do zaawansowanego fotoamatora, także co do spraw natury techniki ekspozycji  itd. to...sami wiecie.
Miłego oglądania.



 





































czwartek, 11 kwietnia 2013

Tajemnicze Sudety cz.2

Der Hohe Stein


We wschodniej części Gór Bardzkich znajduje się pewien niepozorny szczyt. Wyrasta raptem 585m n.p.m. i leżąc na uboczu nie zwraca niczyjej uwagi- tym bardziej, że w jego pobliżu nie przebiega żaden szlak turystyczny. W miarę dobrze widać go jedynie z Przełęczy Łaszczowej, przez którą przechodzi szosa z Kłodzka do Laskówki. Jak większość szczytów w tych górach jest całkowicie porośnięty lasem, co tylko potęguje aurę tajemniczości otaczającą to miejsce. Ale od początku...
Każdy miłośnik sudeckich legend i tajemnic, zapewne raz słyszał historię o Wysokim Kamieniu. Tym bardziej że jest to historia, prawie żywcem wyjęta z opowiadań Lovecrafta. Po raz pierwszy bodaj, przytoczyli ją B.Romaszewski, E.Pazdioara i T.Karamon w drugim tomie książki "Legendy i opowieści ząbkowickie". Pierwotne wydarzenie miało miejsce w lipcu 1966 roku. Wtedy to na ową górę wybrało się czterech młodzieńców, z zamiarem przeprowadzenia seansu spirytystycznego. Ponoć wcześniej dowiedzieli się że jest to miejsce idealne gdyż "złe tam przesiaduje". Autorzy nie podają jednak źródła tych informacji. W każdym razie chłopaki jak zamierzali, tak uczynili. Wszystko szło zgodnie z planem, jednak tylko do pewnego momentu. Niedługo po północy bowiem, w okolicy wierzchołka zaczęły dziać się niestworzone rzeczy.

Tuż po zakoszeniu seansu nagle ucichł wiatr. Letnie, ciepłe powietrze zamarło i zgęstniało. Nie poruszało się ani jedno źdźbło trawy, ani jedna gałązka. Nastąpiła głucha cisza. Ognisko, które rozpalili, zgasło nagle tak jakby po prostu ktoś je zdmuchnął. Przerażeni rzucili się do plecaków po latarki. W tym momencie usłyszeli szelest kroków. Coś lub ktoś zaczęło się poruszać biegiem, w szaleńczym pędzie, dookoła ich obozowiska. Łamiąc z trzaskiem gałęzie, poruszając krzaki, kołysząc mniejszymi drzewami. Świecąc latarkami w ciemnościach, w kierunkach skąd dobywały się te dźwięki widzieli tylko ruszające się gałęzie i drzewa. Spanikowali. Rzucili się do ucieczki na oślep w dół zbocza. 

Po owym incydencie, do wsi Lasówka dotarło tylko dwóch uczestników seansu. Byli wykończeni i nieziemsko przerażeni. Ludzie ze wsi postawieni w środku nocy na równe nogi, szybko zawiadomili milicję i wkrótce rozpoczęto poszukiwania pozostałej dwójki. Miały trwać one przez sześć dni, w przeciągu których przeczesano góry od Barda aż po szosę Kłodzko- Złoty Stok. Jednak nic to nie dało. Chłopaków nie odnaleziono i oficjalnie uznano ich za zaginionych. To jednak bynajmniej nie koniec historii. Dwójka pozostałych uczestników pechowego seansu, zaczęła miewać co noc niesprecyzowane koszmary senne, gdzie pojawiała się ponoć istota o imieniu Aargaroth (lub Argoroth). Wkrótce jak się okazało, osiem dni po znamiennym wydarzeniu znika bez wieści kolejny z chłopaków, a dwa dni później- ostatni z czwórki śmiałków (według drugiej wersji- obaj popełnili potem samobójstwo w odludnym miejscu). I tu można by postawić końcową kropkę gdyby nie fakt, że od tamtego czasu w najbliższej okolicy Wysokiego Kamienia zaginęło kolejnych pięć osób. Mieli być to pracownicy leśni i turyści. Ostatni tego typu przypadek miał ponoć miejsce na początku lat 90. Jak podawał Jarosław "Fox Mulder" Krzyżanowski na łamach niedokończonej pracy "Projekt Sudety", informację o tym można było znaleźć wtedy na łamach lokalnej prasy kłodzkiej. Czy to już wszystko?
Wydaje się że tak. Pojawiały się od czasu do czasu wzmianki o tym miejscu również na wszelkiej maści forach internetowych, choć w większości była to już "dziesiąta woda po kisielu" względem informacji pierwotnych. Choć niekiedy znaleźć można było relacje ludzi podążających w to miejsce, zawierające pewne niepokojące akcenty, to jednak "siłą przekazu" nic już nie dorównało informacjom z lat 60. i przypadkom późniejszym.
Czy zatem Wysoki Kamień to w istocie miejsce przeklęte? Czy w szczytowych partiach góry, przy skałach, faktycznie doszło do manifestacji pewnych sił i (co za tym idzie) uaktywnienia w tym rejonie zjawisk anomalnych? Czytając informację o tym miejscu, mimowolnie nie mogłem powstrzymać się do pewnych odniesień. A są to różnego rodzaju przekazy i podania mówiące o tzw."diabelskich kamieniach". Pojawiają się one nie tylko przy okazji studiowania ludowych legend i opowieści, ale są też obecne np.w literaturze ufologicznej lub psychotronicznej. O "diabelskich kamieniach" pisali niejednokrotnie Leszek Matela, Kazimierz Bzowski, Miłosław Wilk czy dr Jan Pająk. To ostatni jest autorem ciekawej hipotezy, zakładającej że są one pewnymi "punktami nawigacyjnymi" dla UFO. Według innych teorii, owe kamienie są rezerwuarami kosmicznej energii, które aktywują się przy pewnych, specyficznych warunkach. Podobnie jak pewne skupiska skał i kamieni na Ślęży, znane megality w południowej Karelii, a także nie mniej tajemnicze głazy z okręgu North Salem w stanie Nowy Jork.
Istnieje wiele relacji mówiących o "dziwnej atmosferze" w otoczeniu takich miejsc, zaś badania radiestezyjne niejednokrotnie stwierdzają spore anomalie, cechujące się dużym zróżnicowaniem. Stąd właśnie doniesienia o dziwnych dźwiękach, światłach czy specyficznych stanach emocjonalnych u ludzi odwiedzających takowe. Przyznam szczerze, że kiedyś sam doświadczyłem w pewnym miejscu takiej psycho- mentalnej projekcji i po dziś dzień zachodzę w głowę, co to mogło być. Czy spłatała mi figla moja wyobraznia, czy może jednak było to...coś więcej? Ale wróćmy jeszcze do bohatera niniejszego odcinka- ustronnego i tajemniczego wzgórza w Górach Bardzkich. Jak na razie nikt nie pokusił się o przeprowadzenie specjalistycznych badań tego miejsca, które mogłyby jednoznacznie wskazać na istnienie tajemniczych energii. Choć na szczęście już pojawiają się pozbawieni uprzedzeń śmiałkowie, którzy do tajemnicy Der Hohe Stein podchodzą nie obciążeni bagażem historii sprzed wielu lat i starają się z nowej perspektywy ocenić "co w trawie piszczy".

   

Film z blogu: http://zamekgogolow.blogspot.com/


c.d.n.

       

sobota, 6 kwietnia 2013

Nic nie trzeba...



Odkąd pamiętam, wokół mnie zawsze roiło się od opinii typu "nie masz ambicji", "nie umiesz", "nie chce Ci się", "powinieneś bardziej się postarać". Te sentencje (i wiele podobnych) towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Wtedy, a głównie w czasach młodzieńczej już, rosnącej struktury ego, stawały się nierzadko moim przekleństwem i wyznacznikiem że "coś ze mną nie tak". Tak zaczynały się lata budowania murów i zapór. Czasy odgradzania się i separacji od wszelkich powszechnie uznawanych wartości. Zza tych murów i ścian, sam ze zdziwieniem patrzyłem na gorączkę i upór co poniektórych i zwyczajnie w świecie...nie rozumiałem, nie dawałem wiary. Ale nie przynosiło mi to ulgi. Z jednej strony wiedziałem że coś trzeba zrobić i że moja bierność jest ułomnością a z drugiej...wręcz przeciwnie. Że to odseparowanie i odizolowanie ma sens. I wystarczy patrzenie i czucie. Pamiętam niezliczone poranki i późne wieczory z tego okresu. Kiedy oglądałem na przemian wschód słońca, lub migoczące gwiazdy i zadawałem pytania. Ale jakiś czas później zauważyłem że coś się zmienia, że oto pytań jest coraz mniej. Że przestaje je zadawać a staram się...jedynie patrzeć. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie że ta gorączka, pogoń za milionami spraw, ambicja i chęć zaistnienia to zupełnie i bezapelacyjnie-NIE JA. Po raz pierwszy przyznałem się przed samym sobą, że w istocie to nie skaza i nie ułomność, a tylko to, co we mnie prawdziwe. To nie przyszło jednak prędko. Wcześniej, oprócz pytań istniała jeszcze twarda i bezlitosna analiza wielu źródeł, z których czerpałem, by rozwiązać "zagadkę bytu". Dziś zaś widzę i wiem, że wszystko to było potrzebne. Że każde, małe ziarenko dosypane w odpowiedniej sekundzie, poprowadziło mnie ku nowym doświadczeniom. Przypadek? Jak  to kiedyś pisałem...już w nie nie wierzę.

Nie jestem wyzwolony z ego. Mimo że wiem na jego temat dużo więcej niż kilka lub kilkanaście lat temu to jednak wciąż jest ono obecne w moim życiu. Jednak staram się traktować je inaczej. I tu buduję te proste, ale jakże skuteczne sposoby uwolnienia się od emocji i skupianiu na obserwacji. Mając wskazówki poczynione przez Mooji, Eckharta Tolle czy Jeffa Fostera, wystarczyło tylko nie dać się sprowokować. Niby proste, ale jakże w istocie złożone wyzwanie? Zaczynałem od rzeczy prozaicznych. Od chwil i sytuacji drobnych, które jednak nosiły znamiona pewnych frustracji. I dopiero po jakimś czasie nabyłem umiejętność "stawania z boku". Nie od razu, nie gwałtownie, ale jednak z czasem zaczęło mi to wychodzić. Zaistnienie płaszczyzny OBSERWATOR zamiast UCZESTNIK, to w rzeczy samej duże wyzwanie. Szczególnie wtedy, gdy ego uderza niespodziewanie i przejmuje inicjatywę. Ale zdarzyło mi się już trochę sytuacji, kiedy bez osądu i odpowiedniej etykietki, odciąłem emocję od jej rdzenia. Od sytuacji kryzysowej. I zdziwiłem się bardzo, bo oto nagle poczułem spokój i coś na kształt przeświadczenia że...tak jest dobrze...

Pamiętam wyraznie pewne zdarzenie z ubiegłego roku. Była połowa kwietnia, byłem na działce i zajmowałem się wiosennymi porządkami. Ten dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły, toteż wziąłem się za okopywaniem jabłonek. I gdy kopałem w ziemi wokół jednej z nich, w pewnym momencie doznałem na jedną, krótką chwilę tego niesamowitego uczucia utożsamienia. Zapach rozkopanej ziemi, bliski świergot ptaka, ciepło słońca i dotknięcie wiatru zlały się w jedno i jakby stały się przestrzenią, którą właśnie poczułem niesamowicie głęboko w sobie. Nie opiszę tego, bo tu słowa stają się niewystarczające. Pamiętam że wyprostowałem się, zacisnąłem ręce na łopacie i poczułem coś na kształt wdzięczności. Nawet nie wiem kiedy łzy poleciały mi po twarzy. Mogłem tylko stać i BYĆ tym WSZYSTKIM, podczas gdy wszelkie słowa umknęły w cień i stały się zbyteczne. To było krótkie doznanie, ale spokój i szczęście jakie z niego uchwyciłem spowodowało że uśmiech już nie zszedł mi tego dnia z twarzy. Wtedy zrozumiałem właśnie, że moje prawdziwe JA puściło do mnie oko, jakby chciało powiedzieć:


Nic nie trzeba...wszystko już jest...


   

piątek, 5 kwietnia 2013

Co z tą wiosną?




Ano właśnie. Zamiast przeważnie już o tej porze znajomego preludium wiosny, okraszonego coraz cieplejszym wiatrem, śpiewem ptaków i wyrastającą świeżą trawką mamy...całkiem niezłą zimę. Temperatury w dzień nieznacznie wychylają się na plus, by w nocy znów spaść przynajmniej do zera. Zaś śniegu zalega w wielu regionach kraju nieraz grubo powyżej 20cm. Wszyscy są zdziwieni, poddenerwowani, a meteorolodzy co chwilę obiecują wiosnę której...wciąż jakoś nie ma. Wobec zaistniałej sytuacji nie trzeba było zbyt długo czekać na reakcję środowisk wszelkich badaczy, którzy prześcigają się w odnajdywaniu przyczyn takiego "kryzysu". Wszędzie już słychać głosy, że dynamiczne zjawiska pogodowe występujące na całej Ziemi, to efekt nie tylko zmian jej orbity, ale także znacznego wahania promieniowania słonecznego. Tu jednak wielu ekspertów przejawia postawę asekuracyjną zgodnie twierdząc, że jeszcze zbyt wielu zjawisk w skali kosmicznej nie jesteśmy w stanie poprawnie zinterpretować. No dobrze, zostawmy zatem przestrzeń kosmiczną (choć może nie do końca to mądry pomysł; wszak podług reguły "jak na górze tak i na dole", mamy zapewne na naszym "łez padole", niejako odbicie sytuacji w skali makro). Ale niech już będzie- pozostańmy na Ziemi. Jak też można zauważyć, na przestrzeni paru ostatnich lat teza o globalnym ociepleniu zaczęła wyraznie słabnąć i dziś, mamy już nieskrywane i coraz liczniej pojawiające się argumenty na korzyść sytuacji przeciwnej- gwałtownego ochłodzenia. Oliwy do ognia dodały ostatnie badania rosyjskich naukowców i rzekome pomiary "cofnięcia się" Golfsztromu, choć pierwszą "czerwoną lampką" jaka zapaliła się naukowcom było zamarznięcie Morza Czarnego. Ale wróćmy do Golfsztromu:

"Golfsztrom to jeden z najbardziej istotnych prądów oceanicznych na świecie.  Każdej sekundy transportowane jest pięćdziesiąt milionów metrów sześciennych wody.  Jest to 20 razy więcej niż przepływ wszystkich rzek świata razem wziętych.  Prąd Zatokowy jak sama nazwa wskazuje rozpoczyna się w Zatoce Meksykańskiej i niesie ciepłe masy wody wzdłuż zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej do północno-wschodniej Europy.  Ale nawet dzisiaj, naukowcy z całego świata biją na alarm, że w ciągu ostatnich dwóch lat, Golfsztrom odszedł od pierwotnego kierunku na 800 kilometrów, a teraz zamiast przenieść ciepło do północno-wschodniej Europy obraca się na północny-zachód w kierunku Kanady. Jeżeli to odchylenie jest stałe i Golfsztrom będzie dalej podróżować w kierunku północnego Atlantyku na Ziemi dojdzie do globalnej katastrofy. Ciepły prąd morski zamiast ogrzać Europę stopi lód Grenlandii".

W połowie zeszłego roku przeprowadzono nawet badania, które miały rzekomo stwierdzić, czy aby na pewno prąd zatokowy zmienia położenie. Cóż się okazało?

"Aby potwierdzić lub obalić to założenie, że Prąd Zatokowy rzeczywiście się zatrzyma kanadyjscy naukowcy zaprojektowali eksperyment z użyciem specjalnego barwnika, wlewanego do pojemników i wysyłanego do Zatoki Meksykańskiej na głębokość 900 metrów. Tam, na danej głębokości, pojemniki z barwnikiem eksplodują spryskując zawartością setki metrów. Kolorowa masa wody dostaje się do Prądu Zatokowego. To niesamowite, ale założenia naukowe zostały potwierdzone.  Kolorowa woda, rzeczywiście, nie poruszała się w kierunku Europy. Zamiast tego po pewnym czasie zboczyła o 800 kilometrów na zachód i obecnie zmierza w kierunku Grenlandii. Dlatego, od ostatniej zimy w Kanadzie przyszło anomalne ocieplenie. Zamiast mrozu w Kanadzie, druga zima z rzędu serwuje pogodę z około 10 stopniami Celsjusza i deszczem".

Tego typu badanie było już zatem dużo bardziej przekonywujące niż komputerowe symulacje i dało mocno do myślenia ludziom zajmującym się tematem. Niektórzy zauważyli także że anomalia przemieszczania się Golfsztromu, koresponduje z kolejnym cyklem słonecznym który wydaje się być w absolutnym spadku. Co za tym idzie, postępujący spadek aktywności słonecznej sprzyja sytuacji wzrastającego chłodu i coraz częstszego i dłuższego zalegania pokrywy śnieżnej w Europie.
Czyli co. W niedalekiej przyszłości mamy jak nic szykować futro z karibu, i poszukiwać terenów na osiedlenie się powyżej 500m.n.p.m? Wszystko możliwe. Jak to napisał kiedyś Czesław J. Centkiewicz "Ekosystem raz zaburzony, może stać się areną trudnych do przewidzenia i oszacowania zjawisk".
Marna to pociecha dla nas, zwykłych zjadaczy chleba, rzuconych w sam środek owych zjawisk i procesów. Tym bardziej, że ten nasz cały postęp technologiczny i całkowicie skomputeryzowany system w obliczu takiego kryzysu okaże się zapewne bezwartościowym śmieciem. Co zostanie? Ano znów rzeczy najprostsze. Jakiś kij, tobołek, kawał skóry lub futra oraz sprawne ręce i głowa by zrobić z tego użytek. I tak to być może po raz kolejny...historia zatoczy koło.

Tutaj strona monitorująca prądy atlantyckie:
http://tropic.ssec.wisc.edu/real-time/mimic-tpw/natl/main.html 

Wszystkie cytaty ze strony: http://zmianynaziemi.pl/