poniedziałek, 31 grudnia 2012

Fala i jej konsekwencje




O zjawisku Fali napisano wiele, szczególnie w samym już 2012 roku. Przypomnijmy jednak pokrótce z czym w istocie mamy do czynienia:

"Fala - kosmiczne zjawisko dotyczące całej galaktyki. Fala, jak to fala, przesuwa się po przestrzeni. Jej „szerokość” obejmuje kilkanaście naszych lat. Jej czoło dotarło do nas już kilka lat temu. Apogeum nastąpi pod koniec roku 2012 i będzie utrzymywało się przez kilka miesięcy. Przez następnych kilka lat natężenie będzie malało. Wykorzystując przedstawioną w tej książce wiedzę, postaram się wyjaśnić, na czym polega to kosmiczne zjawisko. Fala jest wygenerowana przez tzw. piony galaktyczne. Są to miejsca skondensowanego przekazu Głównego Logosa na DSŚ. Czyli miejsca wejścia informacji od samego Rdzenia, przez które Rdzeń interweniuje. DSŚ wysyłają skumulowaną informację na siatki strukturalne. Przekazana informacja może być różna. Tym razem jest to fala, która zmienia strukturę przestrzeni tak, aby umożliwić pożądane zmiany. Informacja przesuwa się po przestrzeni wywołując pobudzenie siatek strukturalnych. Pobudzenie to jest przekazywane właśnie ruchem fali. Fala niesie bardzo duże zaburzenia wywołując zmiany w warunkach fizycznych przestrzeni. W sensie dosłownym, rozbijane są dotychczasowe przestrzenne układy, a na ich miejsce wprowadzana jest inna organizacja. Efektem tego zabiegu jest uaktywnienie innych algorytmów, a w związku z tym, innych bloków zdarzeniowych. Fala jest interwencją Rdzenia. W języku religijnym można powiedzie, że Bóg się zmiłował i naprawia świat. Czy Bóg się zmiłował, czy po prostu materia uniwersalna dojrzała do tej zmiany? Raczej to drugie. Gdyby nie była w stanie zrealizować poleceń, to sam Bóg, by na to nic nie poradził. Fala nie przynosi konkretnych rozwiązań. Czytelnik, już wie, że przestrzeń i algorytmy nie mają treści. Przestrzeń i DSŚ, wyznaczają tylko warunki ich łączenia się. Te algorytmy, z kolei, wpływają na siatki strukturalne wywołując wydarzenia oraz na wzorzec i model postrzegania, budując treści umysłu. Fala umożliwi wprowadzenie zmian, ale propozycje ich muszą istnieć. Jeśli zaistnieje nowy model rzeczywistości to fala go „skrystalizuje”. Jeśli modelu nie będzie – to utrwali chaos, który został nią wywołany. Dlatego, są tylko dwie możliwości zakończania procesu fali. Z tarczą lub na tarczy".

Ten cytat pochodzący z książki "Między chaosem a świadomością- Hiperfizyka" J.Rajskiej, J.Czapiewskiego i M.Rajskiej, to tylko niewielki wgląd w sprawę, którą wcześniej naświetlili chociażby Barbara Marciniak czy Waldemar Witkowski. Sama książka porusza zresztą dużo interesujących zagadnień, jak chociażby spojrzenie na Wszechświat jako "dwufazową przestrzeń informacji" (o której nota bene często wspomina Nassim Haramein), fraktalność, zapisy stanów gęstości czy wreszcie budowę algorytmiczną. Zainteresowanych tymi zagadnieniami odsyłam do owej pozycji bo naprawdę warto. Jednakże pozostańmy przy Fali. Wszystko co aktualnie czytam o tym fenomenie, nabiera dla mnie zupełnie nowej wartości. A to za sprawą przynajmniej dwóch książek, które wpadły w moje ręce mniej więcej pod koniec lat 90. Pierwszą z nich była "Sprawa Andressonów" R.Fowlera a drugą, nieprzetłumaczona niestety na język polski "War in heaven", której fragmenty swego czasu zamieszczało czasopismo "Wizje peryferyjne". Ale do rzeczy. W jednej i drugiej książce pojawiają się bowiem informacje o procesie dostosowawczym, względem nowych warunków na Ziemi. Tyle że o owym zjawisku nie mówi się jako o "fali" a raczej "pewnym okresie". Idąc dalej padają dość już niepokojące stwierdzenia typu "ocalenie najbardziej dostosowanych", "eliminacja ignorantów" lub to które mocno wryło mi się w pamięć, mianowicie: "przejrzycie na oczy lub oślepniecie na zawsze". Brzmi dość wymownie i raczej nie pozostawia wątpliwości co do treści. W artykule "Niewidzialne wydarzenia" z ostatniego "Nexusa", Joanna Rajska jeszcze raz powraca do procesu przygotowawczego Fali, do samego jej charakteru i ostatecznie do bezpośredniego okresu po niej. I tu wymienić trzeba trzy istotne etapy tego zjawiska, obserwowane z punktu widzenia tzw. odcięć fraktalnych (tu odsyłam do wyżej wymienionej książki Pani Rajskiej, gdzie dokładniej wyjaśniono ten problem). Według autorów pierwsze odcięcie miało miejsce w czerwcu 2011roku, drugie w październiku tegoż roku, a następnie trzecie (bardzo znaczące) w lutym 2012. Jednak po odcięciach fraktalnych energia wciąż jeszcze płynęła, choć oczywiście była coraz słabsza i traciła na intensywności. I w tym miejscu dochodzimy do konsekwencji owego procesu. Maksymalnie bowiem w połowie 2013 roku, mają być już wyczuwalne i widoczne skutki odcięć. Jaką formę one przyjmą? Pani Rajska pisze (choć nie tylko ona) o tzw. zzombieniu ludzi. U niektórych z nich nastąpią procesy atawistyczne i dojdzie do mentalnej dezorientacji, bierności bądź "wyłączenia się". Ludzie o niskim potencjale świadomości (niżej wibrującej energii), mają odczuwać wzmagający się dyskomfort, który w konsekwencji może objawić się rożnymi schorzeniami lub chorobami, a niekiedy doprowadzić do samobójstwa. Tak czy inaczej nastąpi przekroczenie pewnego punktu krytycznego, po którym istnieje alternatywa: dostosowanie się lub eliminacja. Autorka w owej koncepcji pozostawia widok przemian dość szokujący, jako że spektakularny przeskok cywilizacyjny ma być domeną jedynie 30% ludzkiej populacji. Tak więc nie są to optymistyczne prognozy dla większości ludzi (choć kto wie?). Proces dostosowawczy już ponoć trwa. Jak mówił Greg Bradden: "DNA Gai prędzej czy później musi posiadać swój fraktalny odpowiednik w postaci DNA ludzkiego. Tylko wtedy częstotliwość wibracji będzie spójna i nie wywoła znaczących dysonansów". Tak jak w istocie ma to miejsce obecnie. Oczywiście wydawać by się mogło że koncepcja Fali ma swoje słabe strony, gdyż w dużej mierze oparta jest na tzw.channelingach. Ale to też duże uproszczenie, bo istnieje coś jeszcze. W książce Williama Bramleya "Bogowie Edenu", autor zwraca uwagę na pewne interesujące przykłady chociażby z Biblii, mówiące o "oczyszczeniu" rasy ludzkiej i powstaniu "nowej Ziemi i nowego Nieba". Czyżby ewidentne nawiązanie do tego procesu? No i dochodzą jeszcze "rewelacje" niejakiego E.Cayce'a, którego wizje "Nowej Ziemi" nie należały wcale do rzadkości. Zresztą i Eckhart Tolle niejako dotyka zagadnienia na łamach swojej ostatniej książki o tytule "Nowa Ziemia" właśnie. Coś jednak się zazębia i po mału rozsypane puzzle zdają się tworzyć przemyślaną całość.

Na koniec pokuszę się o pewne subiektywne spostrzeżenie. Jako że od około trzech lat zajmuje się czynnie technikami wizualizacji i kreatywną medytacją, mam pewne przemyślenia związane z bezpośrednimi odczuciami co do tego. Otóż mniej więcej od połowy roku 2011, zacząłem doświadczać bardzo szybkiego "momentu połączenia" w trakcie medytacji. Dotychczas musiałem niekiedy uciekać się do specjalnych technik wizualizacji, by osiągnąć efekt i wielokrotnie odczuwałem coś na kształt "bariery". Od opisywanego momentu "bariera" wyraznie osłabła a wkrótce jakby zniknęła zupełnie. Kilka sesji medytacyjnych z początku tego roku (styczeń, luty) miało dla mnie zabarwienie niemalże mistyczne, kiedy to niedługo po podstawowym akcie "wyciszenia" dostawałem tak dużą dawkę energii, że przynajmniej do końca dnia odczuwałem w rękach i nogach przyjemne mrowienie. Pojawiały się też niekiedy zawroty głowy. Wtedy też za namową znajomej (dobrze obeznanej z technikami MT i Reiki), zacząłem zwracać uwagę na sposoby dozowania owej energii, której nieopanowanie może w ostateczności doprowadzić do "usmażenia układu" i fizycznej śmierci. Wydarzenia te doprowadziły też z czasem do pewnych (jak najbardziej pozytywnych) efektów ubocznych, jak chociażby całkowitego wyleczenia mnie z chronicznej choroby zatok (z którą wojowałem niemalże dekadę) i zdecydowanej poprawy kondycji psychofizycznej.
Czy to wszystko ma swoje podłoże w owych odcięciach fraktalnych i przyjęciu energii Fali? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że wielu ludzi pracujących nad swoim wnętrzem doświadcza coraz ciekawszych i mocno złożonych stanów, być może zwiastujących narodziny nowej percepcji, całkowicie już niezależnej od umysłu.             
    
  

piątek, 21 grudnia 2012

Moje antyświęta



No właśnie...dlaczego anty? Długo jakoś walczyłem z samym sobą i zastanawiałem się czy warto w ogóle podejmować ten temat. Ale niech tam. Ponarzekam sobie trochę, nim wzejdzie pierwsza gwiazdka. Będzie zatem o Świętach, a w zasadzie o dzisiejszym...ich braku. Już widzę zdziwione miny co poniektórych, kiwanie głowami i myśli typu "o czym on pisze?", ale cóż. Żyję już trochę na tym świecie i chcąc niechcąc, świadomie bądź nie, wyłapuje pewne nieścisłości, różnice i najzwyklejsze zmiany. A zmiany są i z której strony bym do nich nie podszedł, jakkolwiek bym nie spojrzał to i tak widzę jedno. Brak. Permanentny brak czegoś, co zwiastowało ów wyjątkowy i nadzwyczajny czas. Ktoś może powiedzieć- to kwesta wieku. Być może. Jako stary pierdafon, już pewnie nigdy nie spojrzę na choinkę z perspektywy wiecznie rozbrykanego młokosa. Choćbym się bardzo starał, będzie to nie możliwe. Dzieciństwo ma bowiem swoją zasadniczo inną sferę postrzegania i na próżno w naszym układzie odniesienia szukać tych samych priorytetów. Ale wróćmy do owego braku. Mam nadzieję że nikt w tym momencie nie pomyśli o półkach sklepowych i magazynach z milionami świątecznych dupereli. Ów brak, znajduje się gdzieś indziej. W naszych wnętrzach. Pod tą na pozór trwałą fasadą szczęśliwości i wszędobylskiego dostatku, gdzieś tam głębiej, na poziomie znacznie skromniejszym ale też szczerszym, pojawia się pustka. Czasem też żal i łzy. Gdy spojrzymy na to nieco głębiej, widzimy że ten szczególny czas, te kilka dni które powinny być wyjątkowe, stają się machinalnie odgrywaną farsą przy akompaniamencie kolęd z nowego iPhona i blasku z roku na rok bardziej kiczowatej choinki. Wtedy uzmysławiamy sobie że coś tu nie halo. Że czar prysł, a my przemieszczamy się tylko miedzy tymi strojnie wyglądającymi dekoracjami, za którymi tak na prawdę nie ma nic. Żadnej głębi, żadnych emocji i zachwytu. I brniemy w to dalej, bo przecież nawet jeśli jest niedosyt, to lepiej się do tego nie przyznawać. Nawet przed samym sobą.
Pamiętam wiele niezwykłych Świąt. Były może biedniejsze materialnie, czegoś tam nieraz brakowało, ale jakże były one bogate wewnętrznie. Ludzie wokół byli bardziej mili i ani trochę nie udawali. Najbliżsi sąsiedzi potrafili być jak rodzina. Istniała wyraźna magia przywiązania i wspólnoty, a także potrzeba niesienia pomocy. Dziś widzę plakaty typu "Wielka świąteczna zbiórka żywności" a pod spodem tekst, "wyślij sms pod numer". To dla mnie przejaw "świątecznego wampiryzmu". Nic więcej. Takich przykładów można przytoczyć więcej. Ja wiem że te dziesiątki fundacji i stowarzyszeń muszą z czegoś żyć, ale nieraz robi się to po prostu niesmaczne. Zresztą o ludziach potrzebujących trzeba pamiętać zawsze, a nie tylko w tych niby "momentach szczególnych". Tyle że w dobie ewidentnie wrogiej polityki państwa wobec obywateli, można o tym pomarzyć. Pamiętam czasy, kiedy sąsiad okazywał drugiemu bezinteresowną pomoc. Po prostu. Ludzie tworzący pewną wspólnotę wspierali się wzajemnie i było to jak najbardziej normalne. Nawet gdy czegoś brakowało, potrafili wspaniale dzielić się "kromką chleba". Dziś pozamykaliśmy się w twierdzy swoich czterech ścian i ze słuchawkami na uszach udajemy że jesteśmy szczęśliwi. Że mamy swój bezpieczny świat i sami nad nim panujemy. Nic bardziej mylnego. Wraz ze wzrastającym postępem cywilizacyjnym, stajemy się tylko bezwolnym trybikiem w maszynie, który musi kręcić się w wyznaczonym odgórnie kierunku. W przeciwnym bowiem razie, prędzej czy później czeka nas niemiła niespodzianka. Ale wróćmy do Świąt. Telewizji na szczęście nie oglądam, więc profanacja wynikła chociażby z działania reklam mi nie grozi. Ale wystarczy wyjść na miasto i człowiek też po chwili ma dość. Natężenie bodźców staje się nie do zniesienia. Żadnej magii, żadnej atmosfery, żadnego sacrum wyczuwalnego w tak specyficzny sposób. Za to na każdym kroku marketingowy bełkot i wszędobylski gwałt "przedświątecznych okazji". I to właśnie rdzeń i opoka dzisiejszych Świąt. Człowiek zmalał przy tej gadżetomanii i orgii konsumpcji, stając się bezwolnym i małym szaraczkiem. Jak w takich warunkach mam opowiedzieć dziecku, co znaczy smak świątecznego piernika czy błysk świeczki pod choinką? Przecież to niemożliwe.
Nie będę jednak walczył z wiatrakami, gdyż nie ma to najmniejszego sensu. "Pamięć to rzecz zabójcza"- napisał kiedyś Samuel Beckett. To prawda, ale cieszę się że przy takich okazjach mnie nie opuściła. Zatem gdy będę czekał na tę pierwszą gwiazdkę, z przyjemnością pogrzebie w annałach pamięci i wydobędę stamtąd najpiękniejsze wspomnienia Świąt. Świąt, które niosły w sobie niesamowite przesłanie i były czymś więcej niż plastikowymi dekoracjami, jak w tej dzisiejszej arii niespełnienia.
No ale...dość narzekania.

Wszystkim życzę spokojnych i pogodnych Świąt.
Abyście znalezli nie tylko pod choinką, ale głównie we własnych sercach odrobinę tego, za czym uganiacie się płochliwie przez cały rok w nadziei na spokój i spełnienie.         
I życzę Wam dużo szczerości i otwartości wobec drugiego człowieka.
Wszystkiego dobrego...
                              

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Tajemnicze zjawiska?



Ostatnio docierają do nas informacje, o coraz częstszych i niespodziewanych efektach wizualnych i optycznych w atmosferze. Wielu widzi w tym niewątpliwy "znak czasów". Nie da się ukryć, że zjawiska te są ostatnio szeroko komentowane i pokazywane nawet w mediach głównego nurtu. Oczywiście nie wietrzmy od razu sensacji, gdyż chyba każdy zdaje sobie sprawę że chodzi tu głównie o tzw. efekt halo.
Halo (gr. hálos, „tarcza słoneczna”) – zjawisko optyczne zachodzące w atmosferze ziemskiej obserwowane wokół tarczy słonecznej lub księżycowej. Jest to świetlisty, biały lub zawierający kolory tęczy (wewnątrz czerwony, fioletowy na zewnątrz), pierścień widoczny wokół słońca lub księżyca. Zjawisko wywołane jest załamaniem na kryształach lodu i odbiciem wewnątrz kryształów lodu znajdujących się w chmurach pierzastych piętra wysokiego (cirrostratus) lub we mgle lodowej. Różne rodzaje kryształów lodowych, możliwych ustawień w powietrzu i dróg optycznych w kryształach sprawia, że występuje wiele efektów halo.
Tyle wikipedia. Najbardziej efektowną odmianą halo jest układ słońc pobocznych (perheliony), wraz z łukiem (lub łukami) stycznymi. Tego typu zjawiska są charakterystyczne dla terenów okołobiegunowych, choć ostatnio coraz częściej pojawiają się i w naszych szerokościach geograficznych. Z kolei tzw. łuk okołohoryzontalny i okołozenitalny, wielokrotnie można było obserwować na nieboskłonie, po obfitych opryskach (chemtrails).
Łuk okołohoryzontalny

Łuk okołozenitalny

Ich powstawaniu może służyć niewątpliwie specyficzny skład pierwiastków (Bar, Bor, Magnez, Stront, Wanad), dzięki czemu światło słoneczne odbijając się od nich tworzy wielokolorowe, barwne plamy i struktury. Kolejny tajemniczy fenomen to tzw. "dziury w niebie". Ponieważ ostatnio dopatrzono się gwałtownego nasilenia tego zjawiska, toteż starano się znalezć również jakieś logiczne wyjaśnienie. I tu teorii jest kilka, choć skupmy się jednak na tej najbardziej prawdopodobnej.
Typowa "dziura w niebie"

Powstają one głównie w chmurach Altocumulus i Stratocumulus, czyli w chmurach nieopadowych średniego i niskiego piętra. Składają się one z kropelek wody, często przechłodzonej do temperatur poniżej zera ale mimo to zachowującej płynność.Otwór ma rzekomo powstawać wtedy, gdy jakiś czynnik, (prąd powietrza o innej temperaturze) zaburzy równowagę i doprowadzi do skrystalizowania części kropelek. Kryształki lodu zlepiają się z kryształkami wody, a woda zamarzając wypromieniowuje ciepło, zmieniając warunki w chmurze. Owe kryształki powodują zamarzanie fragmentów chmury dookoła, rozwijając się koliście od miejsca pierwotnego zaburzenia. Kryształki lodu opadają odsłaniając tym samym dziurę, w której może z powrotem narastać chmura (co często się dzieje). Za owym zjawiskiem według wielu specjalistów, stoi wzmożony ruch samolotów pasażerskich, które chcąc niechcąc przebijają warstwy chmur i tworzą widoczny efekt. I choć w niektórych przypadkach wszystko to wygląda na prawdę niesamowicie, to wydaje się być jak najbardziej wytłumaczalne. Ale to jeszcze nie wszystko. Kolejnym czekającym w kolejce fenomenem są "świecące słupy".
"Świecące słupy" w Szwecji

Zjawisko to pojawiło się na obszarze północnej i wschodniej Europy (pierwszy głośny przypadek dotyczył Ukrainy) i wywołało sporo kontrowersji. Wielu widziało już w tym fenomen pozaziemski, jednak wyjaśnienie okazało się znów dość prozaiczne. Otóż mroźne powietrze zadziałało na ziemskie źródła światła jak swoisty światłowód, znaczenie przedłużając (a w zasadzie wydłużając) jego strukturę. Wydaje się to logiczne, gdyż zjawisko na terenach gdzie nie ma niskich temperatur, po prostu nie występuje. Czyli niestety znowu pudło. A mogło być już tak fajnie, tym bardziej że niektórzy widzieli w tym swoiste bramy teleportacyjne dla aniołów. Do powyższych fenomenów natury świetlnej dochodzą jeszcze inne- dźwiękowe. Od jakiegoś czasu pełno w sieci filmów i nagrań zawierających tajemnicze i trudne do sprecyzowania odgłosy. Z kolei ich natura wydaje się być mocno złożona.


Mamy więc odgłosy trąbo pochodne, buczenia niby olbrzymiego transformatora, metaliczne odgłosy jakby pochodzenia industrialnego czy rytmiczne bicia w wielki bęben. Pomijam fakt, że wiele z tych filmików jest celowo spreparowanych i można zauważyć że identyczna ścieżka dźwiękowa pojawia się przy różnych sceneriach. Ale znaleźć można też sporo interesujących. Jak zwykle teorii jest wiele. Jedni widzą tu wpływ tajemniczych urzadzeń ukrytych pod ziemią, inni efekt działania HAARP (o którym nota bene tak na prawdę nic nie wiemy); dla kolejnych to dowód przebiegunowania Ziemi, a są też tacy, którzy łączą to ze zjawiskiem Fali. Jak jest w istocie trudno jednoznacznie stwierdzić. I o ile wymienione wcześniej zjawiska świetlne wydają się być zupełnie naturalne (w sporej większości przynajmniej), to w przypadku dźwięków można mieć już wątpliwości. Dlaczego? Ano chociażby dlatego, że już od ładnych paru lat naukowców wprawia w konsternację tzw. "poziome" buczenie Ziemi. Obok do tej pory znanych dzwięków "pionowych", pojawiło się coś zupełnie nowego, co zdawało się być zsynchronizowane z polem magnetycznym słońca.
Eksplozja słoneczna z marca 2012

I tu dochodzimy małymi kroczkami do pewnych ciekawych zależności. Już około 2008 roku, specjaliści z NASA "wygadali się", że ochronny pęcherz wokół naszej gwiazdy. który pomaga w osłanianiu Ziemi przed szkodliwym promieniowaniem kosmicznym, ulega stopniowemu zanikowi. Dane te dowodzą, że heliosfera- ochronna tarcza energetyczna otaczająca nasz układ słoneczny, osłabła w ciągu ostatniej dekady o 25% i osiągnęła obecnie najniższy poziom od czasu mniej więcej 50 lat!
Oczywiście szanowni naukowcy nie wiedzą co powoduje tak gwałtowne kurczenie się ochronnego pola, stąd pomysły na wystrzelenie min. eksploratora IBEX. Czy owo osłabienie powinniśmy zaś wiązać ze wzrastającą ostatnio aktywnością słońca? Być może. Wiele wskazuje że istnieje taka zależność. Ale wróćmy do tajemniczych dźwięków. Mało kto wie że ich pojawienie, pokrywa się mniej więcej z czasem (odkrytego w 2009r.) zjawiska, określanego mianem FTE, czyli rekoneksji magnetycznej. Polega ono na tymczasowym otwarciu portalu magnetycznego łączącego Ziemię z oddalonym o 149670000km Słońcem. Co najciekawsze jednak, zjawisko to nie jest właśnie stałe a cykliczne (podobnie jak dźwięki). Portale łączą się na jakiś czas, następuje swobodny przepływ cząstek, po czym wszystko wraca do pierwotnego położenia. Póki co naukowcy są zdezorientowani i nie widzą logicznego wyjaśnienia nie tylko cykliczności zjawiska, ale też nie potrafią wyjaśnić dlaczego pola magnetyczne wewnątrz tego cylindra zwijają się w specyficzny sposób. Może zatem tu tkwi wyjaśnienie zarówno "poziomego" buczenia Ziemi, jak i wszelkiego rodzaju tajemniczych dźwięków, słyszanych przez ostatnie lata na całym świecie? Nie można tego wykluczyć. I choć niektórzy w dalszym ciągu widzą tu magiczne właściwości, ja osobiście skłaniam się ku tezie że obserwujemy po prostu naturalne procesy. Oczywiście nieznane do tej pory, ale przecież jako cywilizacja jesteśmy niemalże niemowlakiem i nasza nauka to na razie nic innego, jak proces wiecznej weryfikacji. Nasz Układ Słoneczny odczuwa już wzmożony wpływ Fali. Co za tym idzie, dochodzi do procesów całkowicie nieznanych nauce. Część naszej galaktyki, nasz układ planetarny a co za tym idzie Ziemia, podlegają właśnie pewnym odwiecznym prawom, które są przecież też jak najbardziej cykliczne i naturalne. Jednakże błędem byłoby zakładać, że zmiany widoczne w kosmosie nie wpłyną na to co dzieje się z naszą cywilizacją. Zasada "jak na górze tak i na dole" wydaje się tu kluczowa. Zresztą zmiany na Ziemi już są widoczne, a myślę że niebawem staniemy się bezpośrednimi uczestnikami coraz to ważniejszych i fundamentalnych wręcz wydarzeń. No dobrze- zapyta ktoś, ale czemu tak dużo dzisiaj tych "dziur w niebie", "halo" i podobnych fenomenów. Przecież wcześniej tyle tego nie było? No ale pamiętajmy że przez ostatnią tylko dekadę, kilkakrotnie wzrosła liczba latających nam nad głową samolotów. Że pojawiło się zjawisko chemtrails, które (czymkolwiek by było) jak zauważono, znacząco wpływa na zmianę składu naszej atmosfery, co z kolei niejednokrotnie przyczynia się do wzrostu optycznych zjawisk wymienionych wcześniej.
Rzecz w tym, że żadnego zjawiska w świecie nie powinno rozpatrywać się wybiórczo. Każdy skutek ma swoją przyczynę i wypływa z pewnych zależności. Jednak jak już pisałem wcześniej, postrzeganie oparte na oddzieleniu jeszcze wyraźnie dominuje i wydaje się być obowiązujące. Jeszcze...                        
               
       
 
 

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Dalsza droga




Od wielu miesięcy, w kręgach ezoterycznych i na wszelakich forach zajmujących się tą tematyką wrze. Nie może być inaczej, jako że pewna data (o czym pisałem już wcześniej), wryła się w ludzką świadomość nad wyraz mocno. Konsekwencje tego są bardzo różne. Niektórzy wzięli to za kolejny chwyt marketingowy, inni uznali za totalną bzdurę, jeszcze dla innych temat jest intrygujący do tego stopnia, że zaczęli z obawą spoglądać w przyszłość. Ale są też tacy, którzy patrzą na to jak na swego rodzaju szansę. Osobiście należę do takich osób. Dlaczego szansę? Otóż lata siedzenia w kręgu zainteresowań związanych z rozwojem duchowym, ezoteryką czy tematami pokrewnymi dały mi możliwość spojrzenia na pewne rzeczy z perspektywy "ponad to". Nim to się jednak stało, byłem niejednokrotnie uwikłany w taką bądź inną frazeologię czy "podaną na tacy" teorię. Teraz zdaje sobie jednakże sprawę, że był to całkowicie normalny proces. Taka mała ewolucja we mnie samym. I choć wcześniej niejednokrotnie pojawiały się wątpliwości co do "właściwego kursu", to teraz z perspektywy czasu, widzę w tym jedynie piękny i swobodny proces progresu. Ale wróćmy do tej szansy. Za taką rozumiem powstanie (wytworzenie się) sprzyjających okoliczności ku temu, by wreszcie po wielu latach uwarunkowań dotrzeć do czegoś nowego i zagłębić się w nową strukturę istnienia. W rzeczy samej to tak na prawdę nic nowego, a tylko odkrycie tego, co zalega głęboko w naszym wnętrzu. Zawsze skłaniałem się ku prawdzie, o jakiej już dawno temu wiedzieli buddyści, a co współcześnie coraz częściej potwierdzają  naukowcy pokroju Gregga Bradena czy Nassima Harameina. Że absolutnie wszystko jest powiązane i stanowi Jedność. Jedność rozumianą jako pierwotną, niepodzielną strukturę, z której wyrasta wszystko inne. Taka "boska matryca" o której pisał G.Bradden, choć jak mówi księga Tao Te Ching, jest to coś, czego w żaden sposób nie da się wyrazić słowami.
I niech tak będzie. Bowiem z perspektywy umysłu i tak nie jesteśmy w stanie rozwikłać tego fenomenu. Owa jedność, jest więc całkowicie naturalnym stanem Wszechświata. Wiedziało o tym wiele kultur starożytnych i nawet pierwotnych społeczności. Czy była to spuścizna nauk wcześniejszych cywilizacji, nie wiemy. Możemy się domyślać jednak, że tamte potężne cywilizacje pozostawiły tu choć część swojej nauki, nim całkowicie stąd zniknęły. Lemuria, Hyperborea czy cywilizacja Atlantów są tu najbardziej reprezentatywnymi przykładami. Mamy wiele przesłanek na to, że cywilizacje te stworzyły na Ziemi swoiste "sanktuaria wiedzy". I nie mam tu na myśli tylko oklepanych piramid czy wyspy Wielkanocnej. Paleostronautyka, bada setki jeśli nie tysiące przykładów tego typu i to rozsianych po całym globie. Ale zostawmy to. Nawet jeśli przyjmiemy tezę, że starożytne kultury miałyby być niejako "strażnikami" owej wiedzy, nie ulega wątpliwości że została ona zapomniana. I tu widać całkowitą rozbieżność kultury wschodu i zachodu. O ile myśl starożytna (europejska) otwarta była na tę wiedzę, ba- starała się konsekwentnie ją zgłębiać (vide- Platon), o tyle już późniejszy światopogląd chrześcijański dokonał wyraźnego podziału. Oczywiście z początku jeszcze mało widocznego (wszak gnostycyzm nie odcinał się od korzeni), ale z czasem wzorcem obowiązującym stała się hermetyka. Nie będę tu przytaczał kolejnych faz rozwoju i dominacji egocentrycznego światopoglądu jaki w istocie opanował świat zachodni. Zresztą też na wschodzie, zdecydowanie odcięto się od pierwotnych nauk, i choć tu także istniały prądy nowatorskie czerpiące z pradawnych wierzeń (w luddyzmie- zen, w islamie- sufizm), to jednak już tylko w opozycji do powszechnie obowiązujących doktryn. Zatem doszło do wyraźnego oddzielenia. Od tego czasu wszystko zaczęło podążać w kierunku świadomej separacji. Jeszcze nie tyle od natury, co od drugiego człowieka. Można przyjąć że nastały czasy dominacji egotycznego umysłu, o którym tak często wspomina E.Tolle. W istocie każdy następny wiek, zamiast przybliżać nas do zrozumienia natury świata (a tym samym natury człowieka), oddalał nas od tego. Kryzys się pogłębiał, a tak chwalony postęp cywilizacyjny, okazał się narzędziem do podporządkowania sobie innych i dzielenia ludzi na "my i oni". Reprezentatywny przykład punktu kulminacyjnego tej paranoi, stanowi wiek XX. Zdmuchnął on niczym świece miliony istnień, w imię rzekomego poszukiwania "raju na Ziemi" i tworzenia cywilizacji pokoju. To ta ironia właśnie. Każda próba budowania "nowego, wspaniałego świata", wynikła z utworzonego "harmonogramu zadań" kończy się w istocie fiaskiem i krzywdą ludzką. Dlaczego? Odpowiedz jest bardzo prosta. Separacja i oddzielenie. Jeśli uważamy siebie za coś odrębnego od wszelkiego innego przejawu stworzenia; jeśli według siebie mamy monopol na "produkcje idei", gdzie inni mają z góry określone miejsca które im wytyczymy, jeśli traktujemy nasz świat jak poletko doświadczalne w którym nasza pycha i chęć zysku przysłania zdrowy rozsądek, to punktem wyjścia będzie zawsze morze krwi i jałowa, pozbawiona życia ziemia. Taki jest dzisiejszy modus operandi działań człowieka. Ale to mija. Jestem w tym aspekcie coraz większym optymistą, gdyż wszystko wskazuje na to, że faktycznie powoli zbliżamy się do przełomu. Ten "koniec czasów" to jak już wspominałem wcześniej nie żadna oznaka końca cywilizacji, a jedynie koniec pewnego haniebnego postrzegania siebie i wszystkiego wokół. Już dziś wielu ludzi widzi gwałtowną potrzebę zmian. Co za tym idzie, uruchamia emocjonalny system kreowania i postrzegania świata w zupełnie inny sposób. Działającego na zasadach partnerskich i wspólnotowych. To w rzeczy samej potężne narzędzie kreacji. Zrozumieć, że razem tworzymy jedność i siłę, która może na powrót przywrócić równowagę na naszej planecie i dać nową perspektywę rozwoju rasy ludzkiej. Zmiany już trwają. I choć są oczywiście pewne kręgi, które w rzeczy samej starają się dalej trzymać nas na smyczy uwarunkowań i mamią perspektywą sukcesu, proces uświadamiania sobie pewnych rzeczy już się rozpoczął. Nie dokona się on przez jedno pokolenie, może i nie przez dwa (choć w istocie nie wiemy jak to się rozwinie), jednak z czasem dojdzie do całkowitego zerwania z obowiązującymi doktrynami szoku, strachu i podporządkowania. I jeszcze parę uwag na koniec. W całym tym procesie budzenia się nowej świadomości, jest pewien niezwykle ważny i istotny szczegół. Naszego zaangażowania. Nie chodzi o wyjście na ulicę z transparentem i rzucanie kamieniami w siedziby władzy. Jest to dużo bardziej złożony proces, w którym świadomie rozpoczynamy zmiany od siebie samych. Skupiamy się na intensyfikacji przeżywania swojego życia, z dala od ukierunkowań cywilizacyjnych. Pomocna może być dla nas literatura. Tu ponownie odsyłam do książek Eckharta Tolle, który chyba możliwie najobszerniej w swojej twórczości odniósł się do pracy na rzecz "wyzwalania się z ego". Uważam że to nie przypadek, że tego typu literatura pojawiła się właśnie teraz. Że ludzie tacy jak Tolle, Adyashanti czy Mooji są z nami i starają się dać nam tyle wskazówek, w tym jakże ważnym momencie. Czy to wykorzystamy, to już zupełnie inna kwestia. Wszak w szeroko pojętym aspekcie rozwoju duchowego, każdy posiada wolną wolę i sam obiera taką drogę, jaka go interesuje. Istota równowagi i prawa karmy jest prosta i logiczna, choć nie do poznania z punktu widzenia konkretnej formy. Spróbujmy zatem dotknąć tej bardzo subtelnej, niepodlegającej zmianom sfery istnienia, o której zupełnie zapomnieliśmy w codziennej pogoni za miliardami spraw, które w rzeczy samej przepadają szybciej...niż łzy w ulewnym deszczu.          


sobota, 8 grudnia 2012

Świadkowie, badacze i...tajemnica "złotego pociągu"




 Po wysłuchaniu wystąpienia Mirosława Figiela i jego akolitów mam mieszane uczucia. Co prawda zawsze przyznawałem rację jego proobywatelskiej postawie,odnośnie poszukiwań. Nie może być inaczej, gdyż tylko w ten sposób doprowadzić można do jakiejkolwiek konsolidacji nie tylko środowisk poszukiwawczych, ale zwykłych ludzi, którzy może chcieliby poznać prawdę ale nie wiedzą do kogo i gdzie pójść, by przekazać taką lub inną informację. Z drugiej strony mam wrażenie, że potykamy się o wciąż te same korzenie i na tej samej ścieżce. Pan Figiel nie należy do osób co najpierw lecą i kopią a potem uruchamiają szare komórki. Już wielokrotnie w przeszłości dał temu przykład. Może więc jego lekko asekuracyjna postawa jest uzasadniona?
Przypomnijmy. Najpierw był niejaki Władysław Podsibirski. To dzięki niemu świat dowiedział się o górze Sobiesz już w latach 70. Próbował zarazić tematem skarbu nie tylko urzędników ale i polityków. Bezskutecznie. Sprawa stanęła w martwym punkcie i trwała w nim niemalże do 1998r. Wtedy prace ruszyły na nowo, tym razem bowiem Podsibirski zainteresował tematem prywatnego inwestora i na Sobiesz przybył sprzęt ciężki. Ponoć użyto też dynamitu. W latach 90. górą zainteresował się też znany poszukiwacz Mieczysław Bojko, ale jak się okazało nie na długo. Swoje dołożył także Ryszard Wójcik, dzięki któremu informacja znów wypłynęła według niektórych pod koniec lat 90. a według innych jakoś około 2000roku. Były nawet ponoć dość poważne analizy zdjęć lotniczych i satelitarnych, które miały rzekomo odkryć jakieś anomalia i to nie małe (LANDSAT stwierdził w Kotlinie Jeleniogórskiej dwa naprawdę duże-80x80 i 30x30m). Mocno w sprawę zaangażował się min. mjr Siorek. Tyle w sprawie dość momentami głośnych, ale mało efektywnych poszukiwań. I oto dziś znów sprawa powraca, tym razem w nowej szacie proobywatelskich zamierzeń Pana Figiela. Czemu ma to służyć?
Cicha Dolina- 2008r. Przed jedną ze sztolni.

Zastanówmy się jednakże nad faktami. W Piechowicach (Petersdorf) podczas wojny istniały zakłady Karelma, które według świadków zajmowały się produkcją zbrojeniową (torpedy?). Ponieważ do zboczy góry Sobiesz i Cichej Doliny jest "rzut beretem", nie można wykluczyć jakiegoś ciągu dalszego. W samej Cichej Dolinie znajdziemy dwa wyraźnie wejścia do sztolni (jedno zamurowane, drugie częściowo- do jednej z nich można było jeszcze niedawno się wczołgać. W środku poziom wody utrzymywał się mniej więcej na wysokości 50cm), oraz sporo dość luźnej infrastruktury (studzienki, szyby wentylacyjne), które znajdziemy nie tylko w Cichej Dolinie, ale także za Przełęczą Cmentarzyk i przy wierzchołku Trzmielaka. Najwięcej zaś tego na zachodnich zboczach góry Sobiesz.
Jedna ze studzienek.

Zatem jeśli istnieją kanały odwadniające i pozostawiona na powierzchni infrastruktura, można (a nawet trzeba) sądzić że coś jest pod ziemią. Na jakiej powierzchni i jak głęboko, jak na razie nikt nie potrafi odpowiedzieć.
Drugie wejście do sztolni.

Interesujący jest moim zdaniem sam teren przed wejściami do sztolni. Tu gdzie dziś swobodnie płynie sobie Cichy Potok, widać obetonowane pozostałości drogi, która kieruje się ewidentnie w stronę Piechowic. Zresztą obetonowanych fragmentów w tym miejscu jest więcej.
Fragment dawnej drogi?

Na samych zboczach Sobiesza, na co niektórzy zwracają wciąż uwagę, cały czas zalegają  gruzowiska mające sugerować ewentualne miejsca odstrzału skał. Najwięcej ponoć jest tego od strony pobliskiej góry Ostasz, a więc w kierunku przeciwnym niż sztolnie w Cichej Dolinie. A więc szukaj teraz wiatru w polu (a raczej na całym pogórzu). Zastanówmy się jednakże nad kwestią samego pociągu. Od stacji w Piechowicach do zboczy Sobiesza jest ok. 700-800m.(od najbliższego odcinka torów, trochę mniej). Czy opłacało by się na gwałt budować tam specjalny tor, by wprowadzić na niego lokomotywę z wagonami i później zaszyć ją we wnętrzu góry? Nie lepiej byłoby ładunek przetransportować dzięki dobrze rozwiniętej infrastrukturze drogowej, na powiedzmy kilkunastu ciężarówkach? Tym bardziej że na upartego można by było zrobić to i od strony Sobieszowa. Chyba że założenia były inne, choć tego niestety nie wiemy.
Skały w okolicach sztolni.

Ciekawi zatem fakt ponownego odgrzewania starego jak świat tematu. Pana Figiela mam od dawna za człowieka wiedzącego "co się święci" na terenie Dolnego Śląska. Wskazują na to liczne dowody. Więc albo rzeczywiście dokopał się czegoś ciekawego, albo...no właśnie.Zgadzam się jednak z tym, że jeśli nie pociągnie się tego dalej, to sprawa przycichnie jak wcześniej, po tych namiastkach burzliwych "eksploracji". Jeśli faktycznie sporo zainteresowanych ludzi zacznie się wokół tematu kręcić, to coś będzie można z tym zrobić. Jakoś osobiście nie jestem specjalnie optymistą w sprawie "złotego pociągu" i tu proponował bym powściągliwość. Zresztą Mirosław Figiel sam przekazał nam niejako "ostrzeżenie" o wcześniejszej penetracji (oby nie profanacji) obiektu, i jeśli to faktycznie prawda możemy się niebawem srodze rozczarować. Jednakowoż uważam że warto trochę podziałać, bo jest więcej niż pewne że sztolnie i szyby są znacznie obszerniejsze niż to co od dawna widać. A co tak naprawdę skrywają, to już sprawa drugorzędna.     
   

Źródło pierwszego zdjęcia: internet 

wtorek, 4 grudnia 2012

Ta mityczna Ślęża



O tajemnicach związanych ze świętą górą Słowian można by napisać nie jeden wyczerpujący elaborat. Nie może być inaczej. Historia niejednej nacji czy narodu jest niczym młokos, wobec historii tej niezwykłej góry. Zresztą co tu dużo mówić- historii wciąż dziś mało poznanej.

"Jest tam „wielka grota w kształcie jaja, ściany idealnie gładkie, a na środku wielki kryształ. Kształt i kolory jakby co chwilę się zmieniały. W części centralnej było coś na kształt swastyki - być może to był czarny wir, ale ja widziałem swastykę. Gdy nas tam przywieziono była wiosna. Ile czasu byłem pod ziemią nie wiem, moja skóra była szara, ręce od ciężkiej pracy wyglądały jak szpony. Co utkwiło mi w pamięci to zastrzyki, po których mogłem pracować bez przerwy i jedzenia, potem zapadałem w dziwny letarg, z którego wyrywały mnie owe zastrzyki. Jednak rysunki jakie malował i szkicował Rosjanin (nazywał się Zwiezdin) najbardziej utkwiły mi w pamięci. Rysował górę, na której pracowaliśmy, opowiadał o niej bez przerwy. Przed wojną był geologiem, zajmował się poszukiwaniem złóż żelaza, teraz jednak szukał innej rudy, takiej z której można wyprodukować super bombę. Lecz nie to go ożywiało najbardziej lecz wnętrze góry, był to ponoć nie wybuchły wulkan, a w jego wnętrzu znajdowały się naturalne groty, hale i chodniki. Niemcy znaleźli podziemne komnaty ogromnych rozmiarów, na jej środku stał wielki diament, źródło gigantycznej mocy, sam Himmler przyjechał aby go obejrzeć. Opowieści i rysunki tego Rosjanina wyryły się głęboko w mojej pamięci. Tuż przed wkroczeniem Rosjan, Zwiezdina wywieziono gdzieś w okolice Waldenburga (Wałbrzych). Ja natomiast jako elektryk, zostałem zabrany pod ziemię do części góry, której nie znałem. Mieliśmy wszystko demontować i zasypywać chodniki, które wcześniej drążyliśmy i wtedy widziałem diament pierwszy i ostatni raz - był piękny, taki jak opowiadał Zwiezdin, magiczny, mienił się wszystkimi kolorami tęczy, hipnotyzował - trwało to chwilę, lecz nigdy tego widoku nie zapomnę..."


Przytoczony wyżej fragment to jakby nie patrzeć swoista "historia alternatywna", która powraca niczym nieznośny bumerang, podczas pewnych koncepcji autorskich. Zresztą nie trzeba sięgać aż do takich przykładów by zdać sobie sprawę, iż Ślęża sypie niespodziankami na prawo i lewo. Jak pokazują ostatnie badania, słynne rzeźby kultowe w okolicy wierzchołka góry (Panna z Rybą i Niedźwiedź) mogą być starsze niż się obecnie sądzi. I to być może o tysiące (!) lat. Niewiarygodne? A może wcale nie. Dlaczego bowiem pewna symbolika odnaleziona na Ślęży, żywo przypomina na przykład tę znaną z Sumeru.
I dlaczego Ślęża znajduje się idealnie na siatce tzw. pentagramowego centrum Świata?

Osobiście zresztą uważam że owa siatka jest niczym innym, a tzw. "siecią wilka" opisaną przez naszego znakomitego ufologa Kazimierza Bzowskiego. Abstrahując już od spekulacji, czy w istocie istniał hitlerowski projekt "Ebores" (poszukiwania Ślężańskiego kryształu i podziemnych grot) a także jeszcze bardziej fantastycznego "Brunhilda" (mającego swoje źródła w eugenice), trzeba zwrócić uwagę na parę kwestii.
Po pierwsze jeśli już idziemy tropem wojennym ,to nie da się ukryć że są realne przesłanki na to, że prowadzono prace w obrębie masywu Ślęży. Pracowało tu przynajmniej jedno komando więźniów. Wszelkie zaś znaki sugerują że miało to miejsce na zachodnich zboczach Ślęży i najprawdopodobniej na północnych Czernicy.
Jest jeszcze trop w postaci szybu w okolicy wieży widokowej (sam stwierdziłem w jednym miejscu obecność jakby kruszywa skalnego, które może sugerować odstrzał naturalnych skał i zakrycie "czegoś" urobkiem). To oczywiście luźna hipoteza, ale...
Również to co pozostaje pod kościołkiem na szczycie wciąż budzi gorące emocje. I nie mam tu na myśli fundamentów zamku, gdyż niedawno natrafiono jeszcze niżej na...coś starszego. Niestety dużo też daje do myślenia stanowisko kurii wrocławskiej, która trzyma na dystans wszystkich ciekawskich (w tym niektórych archeologów). Ktoś tu chce mieć monopol na prowadzenie badań, czy chodzi może o coś innego?
Kolejnym ważnym aspektem jest promieniowanie samej Ślęży. Jak stwierdziło wielu radiestetów, mamy tu do czynienia z niezwykle silną wibracją, rozpoznawalną w wielu miejscach góry. Nie tylko przy skałach w okolicy wierzchołka, ale też przy zródle Jakuba czy tzw. świętym źródle Ślęży. Również kilku badaczy zwracało uwagę na idealne energie pentagramowe całego masywu.

Leszek Matela, jeden z czołowych polskich badaczy "miejsc mocy" niejednokrotnie wspominał o możliwości "reprodukcyjnej" dla wielu istot żywych, przebywających w tych rejonach. Z kolei inny sławny radiesteta poświęcił parę miesięcy by "prześwietlić" górę wzdłuż i wszerz. Efektem jego pracy stała się interesująca mapa podziemnych instalacji, których potencjalne istnienie wykrył.

Czyżby pozostałości po projekcie "Ebores"?
Nie można tego wykluczyć, gdyż najprawdopodobniej naziści doskonale wiedzieli "co w Ślęży piszczy". Jednak mimo przynajmniej kilku interesujących tropów mamy tu spory problem z odszukaniem nawet potencjalnych wejść pod ziemię. Napomknę tylko, że kolejny ciekawy trop stanowi zabytkowy Browar w Górce (i jego otoczenie), oraz wieś Sulistrowiczki.
Kilka luźnych wskazówek łączy także Ślężę z niedalekimi Górami Sowimi i projektem "Riese".
Ta niezwykła góra wciąż więc zaskakuje nie dając się jednoznacznie sklasyfikować i zaszufladkować. I dobrze. To przecież święte miejsce wszystkich Słowian, a my powinniśmy dbać o swoją daleką choć ważną spuściznę.

Na koniec mała dygresja. To szczera prawda że Ślęża posiada ten niesamowity lecz wyczuwalny klimat. Kto choć raz tam był wie co mam na myśli. Co prawda by tego doświadczyć potrzebna jest chwila wyciszenia, pewnej nostalgii i zadumy, choć może nie jest to konieczne. Dla mnie akurat było.
I jeszcze pewien zagadkowy fakt. Na zachodnim zboczu tej wyjątkowej góry znalazłem jedno z bardzo ciekawych miejsc. Według opinii geologa z którym rozmawiałem, to ewidentnie nie jest dzieło natury. Mam na myśli starannie ociosane bryły gabrowej skały, stanowiące być może luźną budowlę lub postument pod (co właśnie?)

Takich miejsc można spotkać znacznie więcej. Kolejna Ślężańska tajemnica. Tak ich wiele a przecież...nigdy dość.