sobota, 28 grudnia 2013

Odpady śmierci



Miesiąc temu były Premier Japonii Junichiro Koizumi rozpalił dyskusję na temat przyszłości energetyki jądrowej kierując uwagę społeczności na drażliwy temat pomijany milczeniem przez  koncerny atomowe ciągnące ogromne zyski z energii jądrowej. Zadając pytanie czy jest miejsce i sposób na bezpieczne przechowywanie wysokoradioaktywnych odpadów zachował się jak Brutus zadający cios Cezarowi.  Koizumi nieopatrznie wygadał się, że rząd Japonii nie ma pomysłu ani sposobu na budowę stałej przechowalni odpadów radioaktywnych, mimo  że ma ochotę na uruchomienie 50 reaktorów, jeżeli spełnią normy bezpieczeństwa.

W obliczu narastającej krytyki rząd postanowił, że do końca stycznia określi swoją linię postępowania Japonii w energetyce jądrowej.
Ile radioaktywnych odpadów jest w Japonii i jakie w związku z tym istnieje zagrożenie? Spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie i określić niebezpieczeństwo jakie niesie energetyka jądrowa.

Co to są odpady radioaktywne?
Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej definiuje, jak każda substancja w której stężenie radio-nukleoidów jest większe niż przyjęte za bezpieczne w danym kraju i których użycie nie jest przewidywane.
Japonia klasyfikuje odpady na dwa rodzaje: wysokoradioaktywne lub powstałe po przetworzeniu wypalonego paliwa po odseparowaniu plutonu i uranu w wyniku recyclingu, oraz niskoradioaktywne pozostałe związki radioaktywne.
Odpady niskoradioaktywne, to używane pręty sterujące, części reaktorów, maszyn, filtry, odpady płynne, zużyte rękawice i inne narzędzia.

Jak powstają wysokoradioaktywne odpady?
Wysokoradioaktywne odpady powstają jako produkt uboczny w wyniku reakcji rozszczepienia w rdzeniu reaktora, są bardzo radioaktywne i niebezpieczne. Mieszane są z roztopionym szkłem, zescalone i umieszczane w ognioodpornych stalowych pojemnikach o średnicy 40cm i wysokości 130cm i wadze 500kg. Pełen pojemnik emituje 1500Sv/h ( wg polskich norm dopuszczalna dawka dla organizmu wynosi 0,000360Sv/h) i jest zabójcza dla organizmów biologicznych. Temperatura pojemnika wynosi 200 st.C. Miną dziesiątki tysięcy lat nim promieniowanie osiągnie poziom rudy uranu.

Ile wysokoradiacyjnych odpadów znajduje się aktualnie w Japonii?

Przed katastrofą w Fukushimie w 2011 r. przez 5 dekad 50 reaktorów ciągle produkowało odpady nuklearne. Według “Nuclear Easte Management Organization of Japan” w grudniu 2009 r. w Japonii były 1664 pojemniki z „zeszklonymi” wysokoradioaktywnymi odpadami. Ponadto każda elektrownia ma własne baseny z zatopionymi w wodzie odpadami, które łącznie mogą zapełnić 23100 pojemników.
Jeżeli Japonia zdecyduje się uruchomić te 50 reaktorów, NUEMO szacuje, że w 2021 r. ich ilość wzrośnie do 40 000.

 Przygotowanie transportu z odpadami promieniotwórczymi. Japonia 2011r.

Jakie to stworzy zagrożenie?
Wysokoradiacyjne odpady muszą być przechowane przez dziesiątki tysięcy lat zanim osiągną bezpieczny dla ludzkości poziom radiacji. Nikt nie wie czy w ciągu takiego okresu czasu ludzkość będzie w stanie zabezpieczać tak niebezpieczne substancje. Zmieniać się będą ustroje, polityka, nastąpią różne katastrofy naturalne i te wywołane przez człowieka.
Po pierwsze wyjęte z reaktora zużyte pręty paliwowe muszą przez kilka lat być przechowywane w basenie reaktora celem wygaszenia reakcji łańcuchowej i obniżenia temperatury ich do wartości umożliwiającej transport i ich przeróbkę.
Japonia nawet nie zaczęła ich przeróbki, eksperymentalny zakład przeróbki w Rokkasho – Aomori Prefecture nie podjął pracy z powodu kłopotów technicznych. Oznacza to, że elektrownie jądrowe muszą pozostawić tysiące prętów paliwowych w swoich basenach, gdzie narażone są na klęski żywiołowe podobne do tej, która zniszczyła zakład w Fukushimie.
W chwili katastrofy w elektrowni było 4 656 prętów paliwowych w basenach, z czego 1331 w basenie reaktora nr 4 wystawionych na działanie warunków atmosferycznych przez wybuch wodoru. Jeżeli system chłodzenia tych basenów zostanie uszkodzony z powodu np. trzęsienia ziemi czy tsunami, skażona woda wyparuje do atmosfery, pręty wejdą w stan krytyczny i wybuchną rozprzestrzeniając wkoło substancje radioaktywne, zmuszając Tokio do ewakuacji.

Ile prętów paliwowych jest w elektrowniach jądrowych?
Wg Natural Resources and Energy Agency Japonii w 15 elektrowniach jądrowych (nie licząc Fukushima 1 i Fukishima 2) znajduje się 14 000 ton aktywnych prętów paliwowych w basenach i suchych pojemnikach magazynowych. W tych 15 zakładach może być przechowane maksymalnie 20 000 ton, ale w niektórych już jest brak miejsc na składowanie. Na przykład Kashiwazaki-Kariwa kompleks w Niigata Prefekturze – elektrownia jądrowa Genkai w Saga i elektrownia jądrowa Tsuruga w Fukui, ich zbiorniki zapełnią się po 3 latach od chwili wznowienia pracy.
Rząd Japonii planuje wykonanie magazynu głębokiego składowania dla odpadów wysokoradioaktywnych gdzieś w solidnej skale, tak, żeby przetrwały dziesiątki tysięcy lat.
Ale na razie te odpady muszą schładzać się od 30 do 50 lat magazynie przejściowym w Rokkasho.

 Czy nasi notable tak właśnie widzą składowanie promieniotwórczych odpadów?

Gdzie plan rządowy przewiduje wybudowanie magazynów gwarantujących tak długotrwałe bezpieczne składowanie?
Rząd musi znaleźć takie społeczeństwo, które zgodzi się na lokalizacje na ich terenie takich niebezpiecznych magazynów. Rząd twierdzi, że w aktywnej sejsmicznie Japonii można znaleźć stabilne skały, które będą spokojne przez najbliższe tysiąclecie. Ale eksperci i aktywiści oraz Koizumi twierdzą, że nie ma takiego miejsca, które zapewni pojemnikom bezpieczeństwo przez 10 000 lat.
Budujemy polską elektrownie jądrową. Ale czy w Polsce jest takie miejsce, gdzie przez co najmniej 10 000 lat takie pojemniki będą bezpieczne? Kto zagwarantuje bezpieczeństwo mieszkającym tam ludziom? Nie można liczyć na umowy międzynarodowe w tak długim okresie czasu. Poza tym takie umowy uzależniają Polskę od Rosji, Francji czy Ameryki.
W 2010 r. polski przedstawiciel na posiedzeniu ERDO zaproponował utworzenie międzynarodowych przechowalni odpadów wysokoradioaktywnych na terenie Polski. W 2014 r. ma zapaść decyzja o lokalizacji takiego składowiska. Czy to nie jest działanie na szkodę Narodu Polskiego?


Ano właśnie. Pokusiłem się o zamieszczenie tego artykułu by zwrócić Waszą uwagę na fakt, iż to już nie pozostaje jedynie wewnętrznym problemem państw takich jak Japonia, Rosja czy Niemcy. Wszystko drobnymi kroczkami zmierza do wcielenia w życie scenariusza, kiedy to pod naszym nosem wytyczy się "odpowiednie" miejsca składowania radioaktywnego świństwa. Jednak obserwując poczynania obecnej władzuni w wielu różnych dziedzinach, można (a w zasadzie trzeba) mieć poważne wątpliwości, co do racjonalnego przygotowania takiej operacji. Jest więcej niż pewne, że rząd polski wdroży tu kolejny "wariant oszczędnościowy". A dotyczy on między innymi wyszukiwania specjalnych miejsc, w których będzie można z powodzeniem uprawiać dalszy niecny proceder zasyfiania naszej planety. Na pierwszy ogień pójdą zapewne stare kopalnie, niewykorzystywane sztolnie, dawne militarne kompleksy i odległe poligony. Przeciętnemu Kowalskiemu może wydawać się, że to jak najbardziej właściwe miejsca do takiego magazynowania, gdyż wszystko znajduje się na uboczu, schowane, bądź otoczone betonowym płotem. Czy aby na pewno. A co będzie wtedy gdy okaże się, że odpady jednak nie są przechowywane zgodnie z narzuconymi im normami?
Czy rząd da ludziom gwarancje i świadectwo profesjonalnego podejścia do tego problemu. Czy opinia publiczna zostanie zaznajomiona z procedurami bezpieczeństwa i będzie informowana o każdym nowym miejscu i kolejnym transporcie śmiercionośnego ładunku?
Pozwólcie, że zamiast odpowiedzi wstawię cytat z powyższego tekstu:
"Rząd musi znaleźć takie społeczeństwo, które zgodzi się na lokalizacje na ich terenie takich niebezpiecznych magazynów".

Czyli...jednych kupić, drugich zastraszyć, a kolejnym naopowiadać niestworzonych bajek lub (jak to często w zwyczaju), nie powiedzieć ani słowa. I tak oto zapewne kolejne przedsięwzięcie wejdzie dziarsko w życie, mimo że fundament pod jego fizyczne zaistnienie okaże się zlepkiem iluzji, oraz przypuszczeń, rokowań i obliczeń "tęgich głów". A wszystko, przy przeważającej aprobacie odurzonego "medialnym opium" społeczeństwa.
Cóż...walka o nasze umysły trwa.



Zródła tekstu i zdjęć:
http://losyziemi.pl/ 
http://www.sfora.pl/   
       







poniedziałek, 23 grudnia 2013

Zamiast bombek i Mikołajów...



Ten dzień, ten chłód, ta cisza...
Wykrojony i postawiony obok, zdaję się nie czuć pierwotnego założenia. Za mgłą miliardów spojrzeń, jeden nagły obłoczek pary z ust. Co rusz mniejszy. Mała pociecha, ale jednak.
Na szlaku tak dzielnie i wprost. W kadrze nic, co kazałoby myśleć o jutrze. Jestem tu sam z małym pakuneczkiem przy sercu, plecaka i kijków nie licząc. Drzewa wskazują mi drogę, choć jest też parę drogowskazów z tym co zawsze. Słońce jak zwykle ma je za nic i wolno ucieka nad zachodni grzbiet. Spektakl jest przeogromny i oczom po raz kolejny nie daje wiary. A może jednak istnieje aż tak wielkie piękno? Cisza się wzmaga. I nieubłagany na tej wysokości ziąb...

Jest w tym skrzącym się amfiteatrze mrozu kawałek dobrej nowiny. W moim pochodzie ku niewyrażalnemu, w mechanice kilku gestów, zdradzieckich pchnięciach wiatru i cichym przekonaniu, że już nie ma po co się szarpać. Bo w całej tej nagłej rozpiętości, ciepło mojego ja, zamknięte między tymi górami i niebem staje się niemalże bluźnierstwem. Jakby skazą, raniącą szlif doskonały. Więc tylko cicho nucę. Mały i niewinny hymn o tym, że wcale mnie tutaj nie było.

A pomyśleć, że w dolinach już prawie święta...


***

Wszystkim życzę spokoju i mnóstwa wyjątkowych chwil, wśród osób Wam bliskich i życzliwych.
Wesołych Świąt...
                                                                                                                                             - Medart
          

piątek, 20 grudnia 2013

Czy tak doszło do katastrofy w Fukushimie?



Na początku 2007 roku, amerykański wiceprezydent Dick Cheney udał się z nieoczekiwaną wizytą do Tokio. Mimo, że ranga amerykańskiego gościa była bardzo wysoka, nie zwołano konferencji prasowej, nie wymieniono tradycyjnych uścisków rąk przed kamerami, nie wysłano żadnych informacji do prasy, nie zrobiono nawet spotkania pracowników amerykańskiej ambasady ze swoim możnym zwierzchnikiem.

Celem tej wizyty było stworzenie czterostronnego porozumienia w regionie Azji i Pacyfiku. Kraje wchodzące w skład tego porozumienia to USA, Japonia, Australia i Indie a jego ostrze wymierzone było w Chiny i ich sojuszników: Rosję i Koreę Północną. Z japońskiego punktu widzenia porozumienie jakie zamierzała podpisać Japonia było niesymetryczne. Wśród czterech krajów wchodzących w jego skład tylko USA było mocarstwem nuklearnym. Z kolei wszyscy przeciwnicy takiego porozumienia posiadali własną broń atomową. Zbudowanie czterostronnego sojuszu nie było zadaniem łatwym i to wcale nie Japonia była najsłabszym ogniwem tego pomysłu a Indie. Wiceprezydent Cheney jednak dobrze wiedział, że niezwykle silny wpływ na dynamicznie rozwijające się Indie ma Japonia i jest ona w stanie przekonać najludniejszy kraj świata, aby przystąpił do paktu. Jednak aby Japonia – sama niechętna takiemu paktowi – wykonała pokładane w niej nadzieje, musiała dostać długo oczekiwaną marchewkę a tą marchewką miała być jej własna broń nuklearna.

Ówczesny japoński premier – Shinzo Abe – widział swój kraj znów jako światowe mocarstwo, mające w swoim arsenale broń nuklearną. Orędownikiem silnej Japonii był dziadek premiera, który sam był także premierem Kraju Kwitnącej Wiśni zaraz po II WŚ. Ojciec premiera Abe – w czasach kiedy był ministrem spraw zagranicznych, aby zdobyć alternatywne do amerykańskiego źródło materiałów radioaktywnych zwrócił się po pomoc do ZSRR. Tą samą linię polityczną kontynuował Shinzo Abe, który postanowił postawić Amerykanów w sytuacji bez wyjścia i w przypadku jeśli nie zgodziliby się na japońską broń jądrową, premier zamierzał o taką pomoc poprosić Rosję. Nawet gdyby Japonia bez niczyjej pomocy postanowiła zbudować bombę atomową, materiał użyty do jej wykonania po zbadaniu znajdujących się w nim zanieczyszczeń, wskazałby źródło swego pochodzenia. Ani Chińczycy ani Rosjanie nie byli w stanie wyprodukować absolutnie czystego plutonu. Taki pluton jednak produkowali Amerykanie. Stworzenie broni z czystego plutonu zatarłoby kompletnie ślady jego pochodzenia i taki właśnie pluton postanowił zdobyć premier Abe.
Ością niezgody dla amerykańskiej akceptacji japońskiego pomysłu, był jednak nie amerykański rząd a Pentagon, dla którego Japonia nadal pozostawała tym samym wrogiem, który rozpoczął wojnę w Pearl Harbor i został pokonany w Hiroszimie. Dla Pentagonu Japonia z bronią atomową stawiała amerykańską dominację pod znakiem zapytania. Jedyne na co mogli się zgodzić Amerykanie to pomoc w budowie kolejnych elektrowni atomowych. Sytuacje tą zaostrzyło jednak nieoczekiwane ultimatum premiera Abe i być może wówczas zgoda na posiadanie broni nuklearnej została wydana w Białym Domu, w którym urzędował prezydent Bush Jr.

W czerwcu 2004 roku, serwer National Nuclear Security System w Albuquerque został zaatakowany przez hakerów i skradziono dane ok. 200 osób bezpośrednio związanych z produkcją amerykańskiej broni nuklearnej. NNSA przez trzy miesiące trzymała całą sprawę w tajemnicy podejrzewając wewnętrzną robotę któregoś z pracowników.
Miejscem, gdzie buduje się a także przechowuje wycofane z armii głowice nuklearne, są zakłady BWXT Pantex, położone na ogromnym obszarze tuż za miasteczkiem Amarillo w Teksasie. Po zamknięciu zakładów nuklearnych w Rocky Flats w Kolorado jest to jedyna firma, która zajmuje się nuklearnymi głowicami bojowymi. Z samej więc swojej natury jest to miejsce pilnie strzeżone, bo z pewnością znajduje się na liście rozmaitych złodziei nuklearnych. W czasie kiedy Bush podejmował w Camp David japońskiego premiera Abe, w zakładach Pantex wybuchł strajk pracowników bezpieczeństwa. Firma mimo usilnych zbiegów nie była w stanie z miejsca zastąpić ich odpowiednio wykwalifikowanymi strażnikami. Strajk i wywołane nim zamieszanie trwało przez dwa miesiące. W tym czasie nieoznakowane ciężarówki wywiozły z zakładów 16 ton rdzeni nuklearnych zapakowanych w specjalnie do tego celu skonstruowane chłodziarki.
Ciężarówki pojechały prosto do portu morskiego w Houston, gdzie skrzynie z głowicami przeładowano na… izraelski frachtowiec. Jedynym człowiekiem który zauważył, że coś jest nie tak był inspektor portowy Roland Carnaby, który wkrótce potem zginął zastrzelony przez policjanta, podczas pościgu samochodowego na ulicach Houston. Na miejsce zwolnione w tak tragiczny sposób przez Carnaby’ego, zatrudniono firmę ochroniarską Neptune Intelligence Computer Engineering z… Izraela, której właścicielem okazali się być byli pracownicy izraelskiego ministerstwa obrony narodowej.

Izraelski udział w wywiezieniu głowic do Japonii był konieczny po to, aby zatrzeć wszelkie ślady udziału w tym procederze zainteresowanych stron. Kiedy jednak Izraelczycy weszli w posiadanie głowic, natychmiast z agentów przemienili się w handlarzy i zażądali od Japończyków dodatkowych i zapewne niemałych pieniędzy. Wściekli Japończycy zgodzili się, ale statek zanim dopłynął do Japonii zatrzymał się w Izraelu, gdzie wymieniono supernowoczesne amerykańskie głowice na najstarsze izraelskie. Japończycy odkryli oszustwo i natychmiast zażądali pieniędzy z powrotem. Żydzi stanowczo odmówili a Amerykanie umyli ręce.
Japończycy pozostali więc ze starymi głowicami i nie pozostało im nic innego jak samemu je wzbogacić. Wybrano elektrownie atomową w Fukushimie, bo była wystarczająco odległa od wścibskich oczu rozmaitych inspektorów kontrolujących prace elektrowni atomowych. Fukushima miała kilka reaktorów i w jednym z nich zamierzano przeprowadzić proces oczyszczania uranu i plutonu. Sposób w jaki dali się oszukać, bolał Japończyków ogromnie i aby zemścić się jakoś na Izraelu nieoczekiwanie poparli w ONZ palestyńskie ambicje państwowe. Izrael był jednak czujny i w odpowiedzi przeciwko japońskim instalacjom nuklearnym wysłano wirus Stuxnet.
Tak długo jak długo działała firewall, elektrownie były przed wirusem bezpieczne, jednak wszystko zmieniło się wraz z trzęsieniem ziemi 3 marca 2011 r. Trzęsienie ziemi przerwało na chwilę dopływ prądu co sprawiło, że firewall przestała działać. To wystarczyło żeby Stuxnet wdarł się do środka i zrobił swoje. Wirus przede wszystkim wyłączył zapasowe generatory prądu. Woda w basenach chłodniczych zaczęła intensywnie parować. Nie chłodzona niczym głowica nuklearna eksplodowała, rozpoczynając największą katastrofę nuklearną w historii ludzkości, której ostatecznego efektu i zasięgu wciąż jeszcze nie znamy.

(na podstawie przemyśleń i wniosków Yoichi Shimatsu)

Ja ostatnie zdanie wywodów Pana Shimatsu, wzbogaciłbym niestety o przeświadczenie (wręcz pewność) że efekt już częściowo znamy. Ostatnie pomiary radiacji na Pacyfiku są wręcz przerażające i ukazują iście apokaliptyczny scenariusz.

Poziom radiacji w Oceanie Spokojnym z maja 2013 r.

Jeszcze dwa lata temu, ludzie ostrzegający przed poważnymi konsekwencjami wycieku w Fukushimie, zostaliby z miejsca wyśmiani i określeni, jako szukająca sensacji grupa panikarzy oraz miłośników teorii spiskowych. A dziś? Dziś jak się okazuje co poniektórym rzedną miny, gdy widzą chociażby te masowo wyrzucane na brzeg, tysiące martwych stworzeń morskich u brzegów Kalifornii czy Meksyku. I nie ma co się dziwić że ocean umiera. W tej "radioaktywnej zupie" znajduje się nie tylko jod czy cez, ale też wiele innych śmiercionośnych izotopów.
Najgorsze z nich to np.ameryk, neptun czy pluton. Dość powiedzieć że ameryk właśnie, wykryto trzy miesiące temu na wybrzeżach...Wielkiej Brytanii. Zatem wszystko wydaje się rozwijać według czarnego scenariusza wielu ekspertów którzy przewidywali, że izotopy będą poprzez Pacyfik wędrowały na wschód, by przez Atlantyk dotrzeć też do Europy. I wydaje się, że niektóre z nich już tu są!

A najgorsze jest to, że wynajęci przez lobby atomowe "eksperci" powtarzają wciąż te same brednie, przy akompaniamencie kolejnych szczekaczy, którym już pachnie świeże korytko i ciepła posadka (nie zapominajmy, że Polska jest kolejnym potencjalnym poligonem dla przetestowania tej fatalnej i brudnej technologii).
Mamy więc kolejny przykład na to, że rządy wielu państw i instytucje utopione w kieszeniach karteli farmaceutycznych, atomowych i transgenicznych, traktują ludzi tylko i wyłącznie jak zwykłe mięso armatnie.
Nic w tym na pozór nowego i zaskakującego. Tyle tylko, że teraz gra być może toczy się o najwyższą stawkę. Nasze być albo nie być na tej planecie.


P.S. A może niepokojące ruchy FEMA w Ameryce o których pisałem niedawno, mają właśnie swoje podłoże w fukushimskiej tragedii?
Zastanówmy się przez chwilę. Być może niebawem zachodnie wybrzeże USA opustoszeje, a miliony (zapewne spanikowanych i jednocześnie zdeterminowanych) uciekinierów ruszy wgłąb kraju. Czy odbędzie się to przy uwerturze spokoju, zrozumienia i całkowitej zgody na ogrom wyrzeczeń?
Szczerzę w to wątpię choć...chciałbym się mylić.


Źródło tekstu i zdjęć:
http://nowaatlantyda.com/
doubtfulnews.com




  

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Geoinżynieria - cicha wojna




Dziś wrzucam film, na którym dr Jerzy Jaśkowski omawia problematykę geoinżynierii, skutki jej stosowania i odwołuje się do historii podobnych eksperymentów.
(wybaczcie że tylko linki)
http://www.youtube.com/watch?v=B5rINSTuE4Q
http://www.youtube.com/watch?v=9YQ4MNX5vic
http://www.youtube.com/watch?v=7LqkjDTqCkY
http://www.youtube.com/watch?v=HueZ0qfWzI0

W zasadzie na temat geoinżynierii nie ma co dłużej się rozpisywać. Twarde dowody na jej stosowanie wypłynęły już bezpośrednio po wojnie wietnamskiej, gdy rząd USA nieopatrznie przyznał się do kilku swoich grzechów i przewinień (geoinżynieria właśnie, świadome narkotyzowanie żołnierzy czy testy nowych broni i ładunków na polu bitwy). Ale jak w istocie wiemy, nie jest to wewnętrzny problem tylko tego mocarstwa. Są przecież inne, które prowadzą własne badania i  aktywną eksplorację tego tematu.

W sumie podpisuję się pod rozważaniami dr Jaśkowskiego, tyle że uważam, iż akurat fenomen chemtrails to nie tylko geoinżynieryjne narzędzie, ale też wynik nieco dalej i głębiej sięgających eksperymentów.
I tu bliższe prawdy są według mnie badania Sofii Smallstorm, która jako jedna z pierwszych ukazała aspekt zastosowania genetycznej modyfikacji organizmów, odbywający się właśnie poprzez umiejętne rozpylanie nano-cząstek. I ostrzegła przez zakusami tych wszystkich, którzy za pomocą biologii syntetycznej pragną z człowieka uczynić (być może) bezwolnego cyborga.


 Obserwacja z końca listopada. W punkcie "A" samolot wyraznie zmienia kurs i smuga staje się wyraźniejsza



 "A"-dotychczasowa smuga powstała przed manewrem szybko znika. Zaś druga "B"przybiera na sile



 W kilka minut pózniej smuga "A" niemalże nie istnieje. Smuga "B" zaś zaczyna stopniowo zmieniać strukturę (rozszerza się)


 
 Upływają kolejne minuty. Smuga "B" rozmywa się bardziej, tworząc pewną zawiesinę


Około pół godziny pózniej, na jej miejscu zalega już taka chmura


Nie będę teraz do tego wracał, gdyż niejednokrotnie wspominałem o tym we wcześniejszych postach, poruszających analogiczną problematykę. Natomiast sprawa wygląda o tyle interesująco (a dla nas mało optymistycznie), iż wydaje się że przy okazji jednego instrumentarium, próbuje odegrać się kilka różnych utworów. I że tylko jednym z nich, jest wspomniana geoinżynieria. Być może jest to sprytnie i świadomie ukartowane. Najpierw pomijano chemtrails zupełnie, na prawo i lewo propagując bzdury o smugach kondensacyjnych. Kiedy zrobiono analizy gruntów po opryskach i na jaw wyszły zestawienia pierwiastków ciężkich, trzeba było coś wymyślić, by zamknąć usta wszystkim krzyczącym i dociekającym prawdy. Bo w istocie było ich już za wiele. I po pewnym czasie pojawiły się oficjalne raporty o geoinżynierii. Oczywiście i tak większość z nich nie widzi w tym procederze nic zdrożnego, a wręcz przeciwnie- jedynie pożyteczne narzędzie, służące człowiekowi do efektywnego i niepohamowanego rozwoju. Ale możemy tylko domyślać się, jak niektórzy ów rozwój postrzegają i jaką ambicją kierują się przy jego wdrażaniu. Zresztą dr Jaśkowski na filmie wspomina też i o tym.


Nie miejmy zatem złudzeń. Te narzędzia służą i mają dalej służyć jedynie jednemu celowi- sprawowaniu kontroli nie tylko nad klimatem, zasobami wody i złożami, ale też nad charakterem, kształtem i rozmiarem ludzkiej populacji.
Tylko że mimo wszystko, istnieje jeszcze pewne "ale"...


Źródło pierwszego zdjęcia i filmów: http://www.prisonplanet.pl/
 
 

wtorek, 10 grudnia 2013

"Coś" z Uljanowska



Kiedyś wpadła mi w ręce mała i niepozorna książka. Nie od razu ją przeczytałem. Jednak po jakimś czasie sięgnąłem po nią znów i wtedy, skonsumowałem niemalże łapczywie. Bo w istocie zafascynowała mnie ogromnie. Mimo tego że był to początek lat 90. i na rynku wydawniczym zaczęło pojawiać się coraz więcej tytułów z dziedziny parapsychologii, fenomenu UFO czy wszelakich tajemniczych zjawisk, to ta książka jednak i tak się wyróżniała.
Mowa o pozycji "Poczet potworów letnich" Leszka Kleczkowskiego i Sławomira Pikuły. Co ją wyróżniało? Ano przede wszystkim ciekawe podejście do zagadnienia kryptozoologii. Oczywiście termin ów na kartach książki jeszcze nie wypłynął bowiem został powołany wiele lat później, ale zawartość mniej lub bardziej skłaniała się ku temu tematowi. Pamiętać jednak trzeba, że jest to książka z połowy lat 80. i na próżno szukać tam relacji i doniesień z Chupacabrą czy Mothmanem w roli głównej. Jest natomiast i tak spory bagaż podsumowujący wiele obserwacji z całego świata, obejmujący klasycznego już Yeti, Bigfoota czy potwora z Loch Ness. Ale też wielu innych tajemniczych stworzeń, występujących na Syberii, w górach Chin czy dżungli Borneo.


O książce napomknąłem dlatego, iż wydaje mi się pozycją niemalże obowiązkową dla każdego, kto zaczyna interesować się podobnymi zagadnieniami. Tym bardziej, że na rodzimym rynku wydawniczym chyba jako pierwsza (lub jedna z pierwszych), zajęła się penetracją tematu obejmującego spotkania z nieznanymi nauce i wielce zagadkowymi stworzeniami.
Ale powróćmy do meritum dzisiejszego wpisu. Mniej więcej dwa miesiące temu, w sieci ostro namieszał pewien amatorski filmik, nagrany przez mieszkańca Uljanowska w Rosji. Przedstawiać ma on dość nietypową istotę, przemieszczającą się po ścianie wieżowca. Oto on:
https://www.youtube.com/watch?v=j8pvsOj70_g
Na tym niespełna 40 sekundowym filmie widać "coś" schodzące z dachu (na samym początku filmu, ciemny zarys części sylwetki pojawia się na tle ciemniejącego nieba) i poruszające się w dół po bocznej ścianie budynku. Następnie mniej więcej w jego połowie zbliża się do krawędzi, wyraznie poza nią wygląda(!), po czym przechodzi na dłuższą część budynku mieszkalnego. Widać jeszcze ją przez chwilę, gdy zasłania odnóżami okna po owej stronie, po czym wykonuje jakby skok w stronę stojącego poniżej drzewa.

Informacje odnośnie tego krótkiego filmu są dość skąpe i lakoniczne. Operator nagrywający całe zajście, wypowiada raptem dwa zdania: "O ku*wa, to schodzi, to schodzi..." i pózniej- "myślę że widzi nas" (czy coś w tym stylu).
Co do samego nagrania możemy stwierdzić, że jest niestety kiepskiej jakości, natomiast całe "miejsce akcji" w ogóle pozostaje dość słabo oświetlone. Jedyne źródło światła znajduje się na ulicy i jest w dodatku mocno rozproszone. Przy zbliżeniu widać, że istota praktycznie nie rzuca cienia na ścianę budynku, co kazało by sądzić że nagranie jest spreparowane. Natomiast kąt pod jakim zdarzenie jest filmowane (i kąt padania światła z ulicznych latarni) nie do końca gwarantują powodzenie owej tezy.

Od momentu pojawienia się nagrania, wielu zwolenników jego prawdziwości opowiedziało się z miejsca za tezą, iż przedstawia ono słynnego "Slendermana".

Slender Man to jedna z tajemniczych postaci pojawiających się w legendach i siejących strach. Choć pod nazwą Slander Man znany jest od niedawna, to jednak w opowieściach pojawia się już od dawna – najprawdopodobniej już od starożytności. Postać tajemnicza, nic pewnego o niej nie wiadomo. Istnieją zdjęcia na których jest widoczna, film, na którym została nagrany, pojawiają się nieliczne relacje osób które go widziały. Jednak świadkowie pojawienia się Slender Mana znikają, ofiary bardzo rzadko są odnajdywane. Pierwsze współczesne obserwacje tego stworzenia zostały poczynione w latach 80-tych XX w. Do tej pory nie udało się w przekonywujący sposób dowieść, że Slendy istnieje lub nie, przez dużą część ludzi (nawet wielbicieli demonów i zjawisk paranormalnych) uważany jest tylko za jeszcze jedną miejską legendę, wymyśloną tylko po to, żeby straszyć dzieci.


Artystyczna wizja Slendermana

Legenda tegoż (zwanego też Tall Man, Thin Man czy Mr Thin), towarzyszy wielu społecznościom jak się okazuje od dawien dawna.

Wysoka postać z długimi mackami pojawia się również w wierzeniach egipskich oraz u Majów i Azteków. W mitologii mezopotamskiej występuje Lamasztu. Jest to demon żeński, ale ma umiejętność zmiany płci. Często łączyła cechy obu płci i zwierząt. Na niektórych podobiznach Lamasztu przedstawiano jako postać bez płci i twarzy, z wieloma mackami zamiast rąk. Porywa on dzieci, żeby dręczyć ich dusze w Tartarze. Wzmianki o nim pojawiają się również w wierzeniach asyryjskich, babilońskich i innych. Demon ten wywołuje też objawy choroby podobne do slendersickness. Pewne cechy podobne do Lamasztu ma Lamia, Lilith czy strzygi. Demon porywający dusze pojawia się też w legendach słowiańskich. Czasem jest to wysoka postać bez twarzy, ubrana na czarno, czasem zaś kobieta w bieli. Podobno jest to sama Śmierć, przychodząca po swoje ofiary. Według innych wierzeń wysokie, ciemne postaci bez twarzy, z mackami zamiast rąk to diabły, porywające zabłąkane w lesie dzieci i straszące pijaków. Inny demon, który miał zwyczaj straszyć w lasach i na bezdrożach to Latawica. Są to demony męskie porywające dzieci i nękające kobiety w ich sypialniach. Opętanych przez te demony ludzi można było leczyć za pomocą magii.
Slenderman, uchwycony rzekomo przed jedną z angielskich szkół w latach 30.

Nie będziemy dalej wchodzić w rejony zarezerwowane (być może) dla antropologii kultury i psychoanalizy, ale jako że każda obserwacja odsyła niejako do istniejących stereotypów i każe doszukiwać się tam podobieństw, także i w tym przypadku doszło do pewnej próby zaszufladkowania.
Oczywiście abstrahując od tego czy Slanderman jest autentyczną postacią, kolejną "miejską legendą", czy może upostaciowaniem fobii i lęków ujawniających się pod wpływem chociażby pewnego mechanizmu purytanizmu społecznego, faktem jest, że jakoś do tej pory nikt nie łączył jego "działalności" z dość ekwilibrystycznym przemieszczaniem się po budynkach. Tyle że w tym akurat przypadku, o zbieżności tej zadecydował zdecydowanie wygląd.
Przyjrzyjmy się jeszcze raz owej istocie z Uljanowska. Mamy tu "coś" ewidentnie posiadającego cztery odnóża, niewielki tułów i małą (chyba) głowę. Jednak najbardziej intryguje fakt, że istota posiada wręcz unikalną zdolność rozciągania swoich odnóży. Widać to dobrze kiedy schodząc w dół, chwyta się kolejnych segmentów ściany bocznej, a później krawędzi bloku. Oczywiście widać doskonale, że owo rozciąganie idzie w grube metry, bowiem standardowe okno w bloku tego typu ma mniej więcej 130-150cm.
I to chyba pozostaje najbardziej fantastycznym elementem wizerunku tego niesamowitego stwora. Na tyle fantastycznym że można przyjąć tezę, iż mamy tu do czynienia z mistyfikacją. Przemawia za tym również swego czasu "wyczekiwanie" operatora na przebieg zdarzeń. Bowiem podobne incydenty (jeśli są prawdziwe) łapane są zazwyczaj "w trakcie", co niejednokrotnie rzutuje kiepską jakością i nieodpowiednią ekspozycją. Tu jest inaczej. Rzekłbym- zbyt ładnie i  zbyt widowiskowo. A jak to zrobiono? Dobry grafik komputerowy i program After Effects, być może w zupełności wystarczą.

Tu jeszcze zaznaczę, że media rosyjskie poinformowały zaraz o rzekomych zniknięciach ludzi mających ponoć miejsce w okolicy, a trwających już od ponad dwóch dekad. Jakkolwiek sensacyjnie by to nie brzmiało, zapewne jest tylko echem wyemitowania tego nagrania i ma za zadanie stworzyć odpowiednią "otoczkę" wokół całego incydentu. Znamy to juz z autopsji. Po sukcesie kasowym filmu "Blair Witch Project", celowo wypuszczano spreparowane historyjki, mające z Burkittsville uczynić niemalże miejsce przeklęte. I udało się. Efekt marketingowy osiągnięto, czego dowodem były liczne pielgrzymki rządnych wrażeń turystów i fanów filmu. Jest zatem wielce prawdopodobne, że też informacje z Uljanowska służą temu samemu. Ponoć eksperci od obróbki zdjęć zaczęli badać ów filmik i mają dowieść (lub nie) jego autentyczności. Czy jednak tak się stanie?

Oszustwo zatem, czy może jednak nowa tajemnicza kryptyda? A może coś jeszcze innego. Może czysta manifestacja istoty z innej rzeczywistości, albo (jak sądzą niektórzy) efekt poczarnobylowskiej mutacji? Można snuć domysły i ciągnąć to dalej w nieskończoność, powielając schematy i tworząc nowe (niekiedy mocno irracjonalne) teorie. W dobie medialnych "fajerwerków", takie materiały będą stale budzić kontrowersje i nastrajać do dywagacji na przeróżne tematy. A może nie powinniśmy ufać tak bardzo oku kamery i aparatu? Patrzymy w te wszystkie magiczne wizjery i inne, zapewne zapominając że jeśli zbyt długo patrzymy w czeluść, to czeluść...sami dobrze wiecie co. ;)


Źródło cytatu i zdjęć: http://www.slenderman.pl/
http://hdw.eweb4.com
http://altereddimensions.net
   

    

   

  

      

wtorek, 3 grudnia 2013

Przyszłość



Dziś trochę na temat przyszłości. A to dlatego, że obserwując wielu ludzi dochodzę do wniosku, że jednak enigmatyczność i fantastyka są nieodzownym elementem patrzenia na grę, zwaną życiem. Oczywiście gdy nazywasz owych ludzi fantastami bądź tymi, którzy sami tworzą iluzję, jedynymi zazwyczaj reakcjami są niezrozumienie, rozdrażnienie i chęć udowodnienia że jest inaczej.
Dlatego nazywanie i metkowanie zarzuciłem już dawno. Oczywiście zdarza mi się niejednokrotnie łapać swoje ego, na próbach uzurpowania sobie konkretnych wniosków i poglądów, ale już patrzę na to niejako z innej perspektywy. Ale nie o tym chciałem pisać.

Odkąd na poważnie zainteresowałem się ezoteryką, a później po mału wchodziłem w szersze zagadnienia tego typu, częściowo przez własne spostrzeżenia i praktyczne doświadczenie zrozumiałem, że w istocie istnieją pewne prawidłowości. Już nadmieniałem o tym wcześniej, bowiem od dawna tak miałem, że potrafiłem z danej chwili uczynić sobie "przyjaciela". Pamiętam nawet pewne zdarzenia z dzieciństwa, kiedy moje niezaspokojone z jakiegoś powodu ego, tworzyło frustrację, rozgoryczenie czy smutek, a potem jakby na fali odreagowania potrafiłem "zakotwiczyć" w czymś absolutnie natychmiastowo. I zerwać z dotychczasowym schematem. Potem przychodziła właśnie ulga. Wtedy tego tak nie zauważałem, a i przecież o żadnej analizie nie było nawet mowy. Ale to działo się na zasadzie jakiejś opozycyjnej interakcji względem gorączki umysłu. Taka "reakcja obronna" wobec ukierunkowanego szaleństwa. Później pod wpływem pomocnej literatury, ale też dzięki rozmowom z kilkoma ludźmi, którzy w tej kwestii mieli własne doświadczenia stwierdziłem, że w istocie mam możliwość zapanować nad wieloma rzeczami. Zanim na dobre zagłębiłem się w zagadnienia "nie dualności/ nie dualizmu" wiedziałem już, że odpowiedzi na wiele z pytań mnie nurtujących są niemalże pod nosem. A ponadto że wiele z nich, nie jest w ogóle pytaniami. Ot, mimo że noszą takich znamiona, są niemalże stwierdzeniem rzeczy prostej i oczywistej. Do jej rozwikłania jednak potrzeba było nieco innej platformy obserwacji, niż umysłowy schemat.
Później zdałem sobie sprawę, jak owe schematy działają. Pomogła mi w tym obserwacja nawet drobnych rzeczy niemalże "wykuwanych na gorąco", mających jednak pewien oddźwięk w wydarzeniach z przeszłości. Dzięki książkom Eckharta Tolle, Kena Wilbera czy Neelam, zacząłem dostrzegać pułapki formy, które niemalże na poczekaniu potrafią zmienić sposób patrzenia i tym samym przenosić ciężar życia z chwili teraźniejszej do wymiaru czysto...enigmatycznego.
Jak przyszłość właśnie.
Posłuchajcie ludzi z którymi obcujecie. Nader wielu z nich, buduje tak skomplikowane i fantastyczne struktury oparte na fundamencie wydarzeń przyszłych, że aż dziw bierze, skąd znajdują źródło dla takich idei. Oczywiście gdy spojrzycie na to jeszcze dokładniej zobaczycie, że te skomplikowane figury powstają z podszeptów umysłu i opierają się na bardzo lichych i niestabilnych materiałach. Ale póki co są, żyją i stanowią "uświęconą ziemię" od której wara zwykłym śmiertelnikom ;)
Tak tak, ludzie strzegą tych swoich wątpliwych świątyń i robią wszystko, by nie dopuścić do siebie faktu, że byle zdarzenie z dnia jutrzejszego, może pogrzebać bezpowrotnie cały ten majdan zbudowany misternie na dalszych dwadzieścia lat. Bo jeśli dopuszczą nawet skrawek takiego przypuszczenia, to wnet może się okazać że skądś tam nadejdą pierwsze echa niepewności, obawy a nawet lekkiej paniki. A tego nikt nie lubi.

Oczywiście w tej "jeździe bez trzymanki" idealnie wspiera nas cała obecna cywilizacja medialna, serwująca pakiety doczesnej szczęśliwości i dobrobytu wszelkiego i udająca stabilną "matkę- rodzicielkę". W rzeczy samej to tylko złudzenie, gdyż dziś człowiek jako produkt, ma za zadanie wpasować się w odpowiednią rolę proponowaną przez system i tam, odgrywać grzecznie swoją rolę. W przeciwnym razie staje się półproduktem z którego system nie ma pożytku i tym samym, staje się niebezpieczną zadrą na całym tym "nieskazitelnym ołtarzu niewinności". I dlatego właśnie, w te wszystkie odgórnie wtłaczane mody, trendy, opinie, schematy i scenariusze, ładuje się tyle kasy i dba, by trafiły pod strzechy. To element gry, prowadzonej przez "możnych tego świata", by nie dać nam na chwilę nawet zwolnić, pomyśleć i być może dostrzec, w jakiej pułapce egzystujemy. I że pobłądziliśmy. A dodatkowo nasza gonitwa za widmami i zachciankami egocentrycznego umysłu, cały czas nabija im kasę i utrwala schemat "kieratowego osła". Zatem budują coraz to nowe dekoracje, wymyślają kolejne scenariusze i czekają na nasze reakcje.
A my odgrywamy posłusznie role, zadowoleni i ufni, że oto dane nam jest uczestniczyć w spektaklu premierowym, najwyższej próby i u najsławniejszego reżysera. Czyżby?

Czy jednak nie jest tak, że schowani za którąś już tam warstwą pudru i kostiumu, odgrywamy wciąż tę samą tragifarsę w dodatku, do tej samej dysharmonijnej muzyki?
Kto nam każe pędzić tak do przodu, budować zamki na piasku gdy przypływ tuż, i jeszcze wierzyć ślepo w obrazki, które wywiodły na manowce już całe pokolenia?
Gdzie oddech ludzie kochani, gdzie oddech? Ta jedna chwila, kiedy gwałtownie nabieramy powietrza, przytrzymujemy w płucach i swobodnie wypuszczamy radzi, że to JEDYNY i trwały ślad tego, że naprawdę istniejemy. Gdzie ten moment rozpoznania, kiedy to nie budzimy się już w zmiętej i mokrej od potu pościeli, a rozdygotane myśli nie każą nam wskakiwać w pantofle i gnać w dzień na złamanie karku, by potem u jego schyłku stwierdzić, że wszystko co dziś otrzymaliśmy, to...kilka gorzkich słów więcej i sromotny ból w okolicy serca?

Jeśli sami nie rozpoznamy w tym szaleństwa i całkowitego braku poszanowania dla naszego życia, kosztem kilku wyblakłych klisz z przeszłości, lub tych, mieniących się kabaretowym blaskiem z przyszłości, to wciąż będziemy wystraszeni, smutni i całkowicie odseparowani. Nigdy w chwili która właśnie istnieje, w TERAZ, nie zobaczymy przyjaciela i nie zrozumiemy, że to JEDYNE co tak na prawdę mamy. Że reszta to tylko gra świateł, miraże i lodowe figurki, które znikają na długo przed tym, nim słońce osiągnie zenit.

Nie zrozumcie mnie źle. Tu nie chodzi o porzucenie wszystkiego, co łączy nas z konkretnym zamierzeniem. Wytyczajmy sobie cele i realizujmy je. Z pełnym zaangażowaniem, pasją i poświęceniem. Ale spróbujmy zrozumieć, że jedyny uczciwy i niepodważalny stan budowany do tego, tworzony jest właśnie tu i teraz. I nie ma do tego historyjki, nie ma zdeklarowania konkretnego poglądu czy ustanowienia praw. Jest nasz wolny wybór. Tylko od nas zależy czy z niego skorzystamy. Czy wejdziemy w "ciało" robota, zoptymalizowanego na umysłowo- schematyczną masturbację, czy wreszcie zakotwiczymy w jedynie uczciwej materii, której wyznacznikiem jest nasz własny oddech i bijące mocno serce.

Przyszłość?

A co to takiego?

         
    

          
      

    

czwartek, 28 listopada 2013

Elektryczna grawitacja w elektrycznym Wszechświecie



Artykuł ten zaczerpnąłem ze strony davidicke.pl 
Jego autorem jest Wal Thornhill, jeden z twórców teorii "elektrycznego wszechświata", która z roku na rok zdobywa coraz więcej zwolenników wśród dotychczasowych "ortodoksów".
Wywiad jest skróconą wersją prezentacji, wygłoszonej w Cambridge a Anglii, jesienią 2007 roku [stąd załączniki i bibliografia]

Grawitacja jest najbardziej nam znajomą siłą. W naszym życiu jesteśmy jej poddawani każdego dnia. Newton dał nam swoje "prawo ciążenia", które opisuje jego efekty ale nie tłumaczy jego samego. “Nie formułuję żadnych hipotez,” pisał. Einstein nie był tak skromny kiedy przedstawiał swoje “postulaty.” Niestety jego nierealna geometria również nie wyjaśnia grawitacji. Zwyczajowe demonstracje z użyciem ciężkich stalowych kul na gumowych płachtach by przedstawić "studnie grawitacyjne" polegają na grawitacji jako jej własnym wytłumaczeniu!

Analogia gumowej płachty dla "zakrzywionej czasoprzestrzeni"

Fakt, że w tej kosmicznej erze nie rozumiemy grawitacji powinien wywołać alarm. Nasza kosmologia — nasz pogląd na naszą sytuację we wszechświecie — jest oparty na tajemnicy! "Wielki Wybuch – Big Bang" jest monumentalnie drogim dziełem fikcji.

Trochę historii
Przegapiliśmy szanse by włączyć do astronomii elektryczność we wczesnych latach 1900-nych. Birkeland dokonywał w Norwegii swych elektrycznych eksperymentów z "małą Ziemią",lub inaczej Terellą a Gauss i Weber odkrywali elektryczne interakcje materii. Dziś fizycy trudzą się pod balastem błędnych przekonań o naturę materii i przestrzeni; związku pomiędzy materią, masą i grawitacją; elektrycznej natury gwiazd[2] i galaktyk; oraz rozmiaru, historii i wieku wszechświata. Więc gdy astrofizycy zwrócili się do fizyków cząstek by ci rozwiązali ich kapryśne problem fizycy użyli tego jako wymówki do szastania miliardami dolarów na bezcelowe eksperymenty, i żadna ze stron nie przyznawała, że druga dyscyplina jest w nadzwyczaj złym stanie.

Birkeland (z lewej) i jego eksperyment pokazujący fenomen wyładowania plazmy na magnetyzowanej metalowej kuli

W końcu, samo całkowicie złe pojmowanie wszechświata w obliczu wyraźnych dowodów przez ponad 75 lat zasługuje na monumentalne zażenowanie i powinno wzbudzić odrobinę pokory.” [3]

“Wygląda na to, że Standardowy Model fizyki cząstek zawiódł w niemal każdy możliwy sposób, a wszystkie jego porażki zdają się wywodzić ze wczesnych lat 1930-tych. Według wszystkich wskazówek to właśnie wtedy nauka źle skręciła. Po trzech stuleciach progresywnego upraszczania opisu wszechświata, z mniejszą ilością bytów i prostszymi prawami, nauka nagle zawróciła w drugą stronę, wraz ze złożonościami i bytami mnożącymi się jak króliki.” [4] 

Wchodzimy w XXI wiek ale nasze zrozumienie pochodzenia inercji, masy i grawitacji pozostaje wciąż tym czym było przez wieki – nierozwiązaną zagadką.” [5] 

Jak doszło do tej sytuacji? W XX wieku technologia udoskonaliła komunikację bezprzewodową i komputery i zabrała człowieka w kosmos podczas gdy fundamentalna nauka wpadła głębiej w ‘czarną dziurę’ komplikacji, nielogiczności i metafizyki. Za główną tego przyczynę, od czasów Einsteina, uważam uzurpowanie filozofii naturalnej i fizyki przez matematyków teoretycznych. Tymczasem Einstein, być może na swą korzyść, pozostał sceptyczny co do swej własnej pracy.[6,7]
Zawsze uznawałem za pouczające czytanie tego co niegdysiejsi luminarze nauki myśleli o radykalnie nowych ideach. Wolna wymiana przeciwstawnych opinii została już później zduszona przez efekt przyłączania się do większości. Nauka, jak wszystkie ludzkie działania jest podatna na fanaberie mody i omylność.
Kiedy wciąż jeszcze tolerowano kontrowersje wokół teorii Einsteina, Sir Oliver Lodge, wybitny członek Królewskiego Towarzystwa (Naukowego) pisał w Nature 17 Lutego 1921:
“..tym co jest naprawdę oczekiwane od prawdziwie naturalnej filozofii jest uzupełnienie do mechaniki Newtonowskiej, wyrażone w znaczeniu medium (ośrodka) który podejrzewał i którego poszukiwał ale nie mógł dosięgnąć i wprowadzić dodatkowe fakty, przede wszystkim elektryczne—a zwłaszcza fakt zmiennej inercji (bezwładności)—odkrytych od tego czasu


Gdybyśmy mogli zrozumieć strukturę cząstki, w znaczeniu ośrodka (medium) z którego jest złożona, i gdybyśmy znali strukturę reszty medium, tak by wyliczyć potencjalne obciążenie w każdym punkcie—to byłby to genialny krok, ponad wszystko co dotąd osiągnięto.” [8]

Jest to dokładna perspektywa Elektrycznego Uniwersum. Filozofia naturalna zwiędła w swej konfrontacji ze współczesną modłą matematycznej metafizyki i gier komputerowych (w postaci symulacji). Większość ‘odkryć’ jest teraz zaledwie generowaną komputerowo ‘rzeczywistością wirtualną’ — czarne dziury, ciemna materia, ciemna energia, etc. Te modele komputerowe są zbudowane na niewyraźnym jądrze ignorancji. Nie rozumiemy grawitacji!
Einstein w swojej szczególnej teorii względności postulował, że nie ma ośrodka (medium) zwanego ‘eterem’ (lub ‘aetherem’).’ Ale teoria elektromagnetyzmu Maxwella wymaga tego. No i Sir Oliver Lodge postrzegał aether jako kluczowy dla naszego zrozumienia. Tak więc Einstein, za jednym pociągnięciem wymazał jakąkolwiek możliwość tego, że on, lub jego zwolennicy znajdą związek pomiędzy elektromagnetyzmem i grawitacją. Posłużyło to jednak ego jego zwolenników by uświęcić pomysły Einsteina i traktować odmienne poglądy jak bluźnierstwo.

“Czasem koncept nie jest zawiły dlatego, że jest głęboki ale dlatego, że jest mylny.” [9,10]

Dekady później Paul R. Heyl pisze w Scientific Monthly w Maju 1954:  

“Im więcej badamy grawitację, tym mocniej narasta w nas uczucie, że jest coś szczególnie fundamentalnego w tym fenomenie, w stopniu który nie ma sobie równych pośród innych naturalnych fenomenów. Jej zależność od czynników które wpływają na inne fenomeny i jej wyłączna zależność od masy i odległości sugeruje, że jej korzenie unikają powierzchownych rzeczy i schodzą głęboko w niewidoczne, ku samej esencji materii i przestrzeni.”—Gravitation: Still A Mystery.

Ten sentyment odbijał się echem do obecnych czasów ale niewielu go słuchało. Problem został pogorszony przez fizyków cząstek którzy używają sobie w ich własnej wirtualnej rzeczywistości — wynajdując “wirtualne cząstki” by transmitować siły. Gdyby tylko oni “mogli zrozumieć budowę cząstki w znaczeniu ośrodka (medium) z którego jest złożona” i obłożyć ciałem metafizyczne kości teorii kwantowej wtedy powinniśmy być o wiele bardziej zaawansowani. Sir Oliver Lodge zasługuje by raz jeszcze zostać wysłuchanym:
“..może być tak, że kiedy struktura elektronu jest zrozumiana, zobaczymy, że koniecznością jest udział ‘równomiernie zasilanego’ obciążenia w otaczającym eterze. Tym co instynktownie czuje jest to, że to jest kierunek dla odkrycia, i, że to czego potrzebujemy jest czymś wewnętrznym i faktycznym, i, że wszystkie próby wytłumaczenia grawitacji jako wynikającej z działania jakiegoś zewnętrznego czynnika, czy to latających cząstek czy zderzających się fal, są skazane na porażkę; ponieważ wszystkie te spekulacje uważają atom za obcą substancję — swego rodzaju ‘piasek’ w eterze — pędzony stamtąd tu i tam i z powrotem przez siły obce dla siebie samego. Kiedy pewnego dnia zrozumiemy prawdziwą relację pomiędzy eterem i materią, zaryzykuję przewidywaniem, że dostrzeżemy też coś bardziej satysfakcjonującego niż to.” [11]
Elektryczna grawitacja 
W 1850 Faraday próbując powiązać grawitację z elektromagnetyzmem dokonał eksperymentów które nie przyniosły sukcesu. Jednakże jego przekonania pozostały:
(I to uwiarygodnia, przynajmniej w teorii koncepcję urządzeń komunikacyjnych w rodzaju tzw. telefonu grawitacyjnego do natychmiastowej komunikacji bez względu na odległość – przypis tłumacza.)
Musimy mieć nadającą się do pracy z nią koncepcję struktury materii która odpowie wymaganiom obserwacji tego, że masy bezwładności i grawitacyjna obiektu są sobie równe. Kiedy przyspieszymy elektrony lub protony w polu elektromagnetycznym to wraz ze wzrostem przyspieszenia będą coraz mniej responsywne do tych pól. Jest to interpretowane jako wzrost w masie cząstki, co nie jest pomocne dopóki nie zrozumiemy źródła masy. Jeśli naładowane subtrony mają niewiele faktycznej masy to jak w połączeniu nadają elektronom, protonom i neutronom właściwości masy?
Pole elektryczne ściśnie poprzecznie orbity subtronów wewnątrz elektronu lub protonu. Jeśli spowodujesz przyspieszenie w jednym punkcie orbity kołowej i wyhamowanie w diametralnie przeciwnym punkcie orbity rezultatem jest orbita eliptyczna. W przypadku przyspieszonej cząstki orbita będzie dążyć do spłaszczania w kierunku przyłożonej siły. Wydaje się, że im więcej energii dostarcza się by przyspieszyć cząstkę tym więcej tej energii jest asymilowanej niesprężyście w dalszym zniekształceniu raczej niż w przyspieszeniu. Innymi słowy siła elektryczna staje się coraz mniej i mniej efektywna w przyspieszeniu, Einstein chciał byśmy interpretowali to zjawisko jako wzrost masy. Dla porównania, klasyczne podejście Webera do problem zawiera “spadek w sile elektrycznej bez zmian w jej masie inercyjnej.” [16] 
“Długie i trwałe przekonanie, że wszystkie siły natury są wzajemnie zależne, posiadając jedno wspólne źródło, czy też raczej będąc różnymi manifestacjami jednej fundamentalnej siły, często skłaniało mnie do myślenia nad możliwością ustalenia drogą eksperymentu powiązania pomiędzy grawitacją i elektrycznością …żadne określenia nie mogłyby przesadzić wartości relacji które by ustalił.” [12]
Wyceniona przez Faradaya ważność takiego powiązania wciąż jest aktualna. Dziś wielu badaczy podąża tą oczywistą ścieżką dociekań. W końcu, siły elektryczne i grawitacyjne podzielają swe fundamentalne charakterystyki—obie maleją wraz z odwrotnie proporcjonalnym kwadratem odległości; obie są proporcjonalne do produktu oddziałujących wzajemnie mas lub ładunków; i obie siły działają wzdłuż linii pomiędzy nimi.

Masa i materia 
Grawitacja działa w proporcji do masy obiektu. Co mamy na myśli kiedy odnosimy się do ‘masy’ obiektu? “Jedną z najbardziej zdumiewających cech historii fizyki jest dezorientacja która otacza definicję kluczowego terminu w dynamice - masy.” [13] We wczesnych początkach 20 wieku liczne podręczniki równały masę obiektu z jego wagą. To zrównanie doprowadziło do pomieszania ponieważ nie tłumaczy ono dlaczego masa obiektu który mierzymy na maszynie ważącej (masa grawitacyjna) jest identyczna do masy tego obiektu kiedy go popchniemy (masa bezwładności/inercji).

Kiedy odkryto, że atomy składają się z naładowanych cząstek nastąpiły próby wytłumaczenia masy w sensie elektromagnetyzmu. Henri Poincaré pisał w 1914, “To co nazywamy masą nie wydaje się być niczym innym niż pozorem, a cała inercja mieć elektromagnetyczne źródło.” Całkiem sensowne jest, że równoważność masy grawitacyjnej i inercyjnej (bezwładności) powinna być tłumaczona poprzez elektryczną strukturę materii. Jednakże to nie filozoficzna koncepcja masy ale jej matematyczne traktowanie zajmuje fizyków. Słynne równanie E = mc2 Einsteina demonstruje, że masa i energia elektromagnetyczna są bezpośrednio powiązane. Ale wprowadzenie w błąd wynikło tu kiedy wcześniejsza koncepcja która odnosiła masę do ‘ilości materii’ zostały nieświadomie podstawione. Dzisiejsze podręczniki i encyklopedie niezauważenie wprowadzają w błąd poprzez swoje zamienne używanie słów ‘masa’ i ‘materia’. Edukacyjna strona NASA mówi nam, że “masa jest miarą tego jak wiele materii składa się na planetę.” To pokazuje jak bardzo dotyka astrofizyki to mylenie masy z ilością materii.

Konsekwencje dla kosmologii są głębokie. Masa ciała niebieskiego nie może nam powiedzieć o jego składzie. Nie możemy powiedzieć z czego jest zrobione Słońce! Kolejnym przykładem jest jądro komet które są naładowanymi elektrycznie ciałami. Rejestruje się ich masy przez które powinny być zbudowane jak pusta gąbka jednak wyglądają one jak solidna skała. To ich pojawianie się, wraz z ostatnio odkrytymi minerałami wysokotemperaturowymi (cząstki skalne) z komet dają nam właściwy obraz. Komety i asteroidy są fragmentami planet. I nie są one pierwotnymi ciałami niebieskimi—faktycznie jest wprost przeciwnie (są wtórne).

Ten niewybaczalny filozoficzny mętlik nad masą i materią dał początek naruszeniu fundamentalnych zasad fizyki czyli nie tworzenia i nie anihilowania materii. Pozwoliło to nabrać uznania cudownej kosmologicznej historii stworzenia, znamy ją jako ‘big bang.’ [14] Pojęcia ‘energii próżni’ oraz cząstek ‘mrugających do i poza egzystencję’ w próżni kosmosu są jednakowo cudowne. Prostym faktem jest, że nie mamy pojęcia dlaczego materia manifestuje się z masą.

Ale kiedy do ciała przyłożymy siłę, jak to się dzieje, że siła jest przenoszona by przezwyciężyć inercję? Odpowiedź brzmi ‘elektrycznie’ poprzez odpychanie pomiędzy zewnętrznymi elektronami w atomach najbliższych do punktu kontaktu. Równowartość mas bezwładności i grawitacyjnych mocno sugeruje, że siła grawitacji jest manifestacją siły elektrycznej.


Źródło masy w elektrycznej naturze materii


Bez akceptowania jego modelu w całości, uważam, że prostolinijna elektryczna teoria magnetyzmu i grawitacji[15] Ralpha Sansbury ma jednak swą wartość konceptualną. Mówiąc prosto, wszystkie cząstki subatomowe, włączając elektron, są systemami rezonującymi orbitujących pomniejszych ładunków elektrycznych o przeciwnej polaryzacji które sumują się na ładunek tej cząstki. Te pomniejsze ładunki elektryczne nazywa on ‘subtronami’. Jest to ten rodzaj upraszczania fizyki cząstek wymagany przez tzw. brzytwę Ockhama (oczywiście w jej współczesnej wersji nie mającej oprócz nazwy nic wspólnego z jej zabobonnym prymitywnym pierwowzorem – przypis tłumacza) i można się z nim zgodzić filozoficznie, choć pozostawia bez odpowiedzi prawdziwą naturę i pochodzenie tych subtronów. W modelu tym elektron nie może być traktowany jako fundamentalna, punktowa cząstka. Musi mieć strukturę by posiadać moment kątowy - skręt i preferowaną orientację magnetyczną znaną niejasno jako ‘spin.’ Wewnątrz elektronu musi istnieć ruch orbitalny subtronów, tak aby wygenerować dipol magnetyczny. Transfer energii pomiędzy subtronami na ich orbitach wewnątrz promienia klasycznego elektronu musi być rezonujący i niemal natychmiastowy aby elektron pozostawał stabilną cząstką. Ten sam argument stosuje się do protonu, neutronu, i jak zobaczymy — do neutrino.



(Zwróćcie uwagę na uderzające choć prawdopodobnie tylko przypadkiem podobieństwo struktury elektronu do starożytnego symbolu zwanego potrójnym celtyckim węzłem oraz do figury tetrahedronu w które można ten model wpisać, o ile założymy oczywiście, że ów wykres jest prawidłowy - przypis tłumacza.)
Model ten satysfakcjonuje pogląd Einsteina, że musi istnieć jakiś niższy poziom struktury w materii który powoduje rezonujące efekty kwantowe. Ironiczne jest tutaj to, że taki model wymaga tego by siła elektryczna między ładunkami działała nieporównywalnie szybciej od (ustalonej przez niego granicznej) prędkości światła by elektron mógł pozostać spójną cząstką. Oznacza to, że szczególna teoria względności Einsteina która zabrania sygnalizowania szybciej od światła musi zostać unieważniona. Weryfikuje to niedawny eksperyment.
Fale elektromagnetyczne są o wiele za wolne by być jedynym środkiem sygnalizowania we wszechświecie. Grawitacja wymaga tego aby niemal natychmiastowy charakter sił elektrycznych kształtował stabilne systemy takie jak nasz układ słoneczny i galaktyki spiralne. Grawitacyjnie Ziemia ‘widzi’ Słońce tam gdzie jest natychmiastowo a nie tam gdzie było ono ponad 8 minut temu (tyle czasu światło słońca potrzebuje na dotarcie do Ziemi – przypis tłumacza). Słynne prawo ciążenia Newtona nie odnosi się do czasu.
(I to uwiarygodnia, przynajmniej w teorii koncepcję urządzeń komunikacyjnych w rodzaju tzw. telefonu grawitacyjnego do natychmiastowej komunikacji bez względu na odległość – przypis tłumacza).
Musimy mieć nadającą się do pracy z nią koncepcję struktury materii która odpowie wymaganiom obserwacji tego, że masy bezwładności i grawitacyjna obiektu są sobie równe. Kiedy przyspieszymy elektrony lub protony w polu elektromagnetycznym to wraz ze wzrostem przyspieszenia będą coraz mniej responsywne do tych pól. Jest to interpretowane jako wzrost w masie cząstki, co nie jest pomocne dopóki nie zrozumiemy źródła masy. Jeśli naładowane subtrony mają niewiele faktycznej masy to jak w połączeniu nadają elektronom, protonom i neutronom właściwości masy?
Pole elektryczne ściśnie poprzecznie orbity subtronów wewnątrz elektronu lub protonu. Jeśli spowodujesz przyspieszenie w jednym punkcie orbity kołowej i wyhamowanie w diametralnie przeciwnym punkcie orbity rezultatem jest orbita eliptyczna. W przypadku przyspieszonej cząstki orbita będzie dążyć do spłaszczania w kierunku przyłożonej siły. Wydaje się, że im więcej energii dostarcza się by przyspieszyć cząstkę tym więcej tej energii jest asymilowanej niesprężyście w dalszym zniekształceniu raczej niż w przyspieszeniu. Innymi słowy siła elektryczna staje się coraz mniej i mniej efektywna w przyspieszeniu, Einstein chciał byśmy interpretowali to zjawisko jako wzrost masy. Dla porównania, klasyczne podejście Webera do problemu zawiera "spadek w sile elektrycznej bez zmian w jej masie inercyjnej" [16] Model ten zakłada, że naładowane centra protonów w spoczynku są bardziej odseparowane niż te w elektronach w spoczynku. Pozwala to protonowi zniekształcać się łatwiej niż elektronowi w tym samym polu elektrycznym i może tłumaczyć ich klasyczną różnicę w rozmiarze i masie. “Przewagą tej interpretacji konwersji masy w energię i vice versa jest to, że nie jesteśmy zmuszeni akceptować wzrostu masy do nieskończoności gdy poruszająca się masa zbliża się do prędkości światła.” [17]
Czym jest grawitacja?
Grawitacja wynika z radialnie (promieniście) zorientowanych elektrostatycznych dipoli wewnątrz protonów, neutronów i elektronów Ziemi. [18]Siła między jakimikolwiek dwoma wyrównanymi dipolami elektrostatycznymi zmienia się odwrotnie proporcjonalnie jako czwarta potęga odległości między nimi a połączoną siłą podobnie wyrównanych elektrostatycznych dipoli która ponad daną powierzchnią jest podniesiona do kwadratu. Rezultatem tego jest siła dipol-dipol która zmienia się odwrotnie proporcjonalnie jako czwarta potęga pomiędzy współlinearnymi siłami i staje się znajomym odwrotnym kwadratem grawitacji dla ciał rozszerzonych. Grawitacyjna i inercyjna odpowiedź materii może być postrzegana jako wynikła z podobnej przyczyny. Zagadkowa ekstremalna słabość grawitacji (jeden tysiąc bilionów bilionów bilionów bilionów razy) jest miarą niewielkiego zniekształcenia cząstek subatomowych w polu grawitacyjnym.

2,000-krotna różnica w masie protonu i neutronu przeciwko masie elektronu oznacza, że grawitacja utrzymuje polaryzację ładunku poprzez niepokojenie jądra wewnątrz każdego atomu (jak pokazano). Masa ciała jest zmienną elektryczną—zupełnie jak proton w akceleratorze cząstek. I dlatego tak zwana stała grawitacyjna—‘G’ ze szczególnym wymiarem [L]3/[M][T]2, jest zmienną! To dlatego ‘G’ jest tak trudna do określenia.


Antygrawitacja?
Metale przewodzące zaekranują pola elektryczne. Jednakże, brak ruchu elektronów w odpowiedzi na grawitację tłumaczy dlaczego nie możemy po prostu ekranować się przeciwko grawitacji poprzez proste stanie na metalowym arkuszu blachy. Jak pisał inżynier elektryczny, “my [nie musimy] się martwić wpływem grawitacji na elektrony wewnątrz przewodu prowadzącego do naszego czajnika.” [19] Jeśli grawitacja jest siłą dipoli elektrycznych pomiędzy cząstkami subatomowymi jasne jest, że siła “układów szeregowych” przenika materię bez względu na to czy jest przewodząca czy nieprzewodząca. Sansbury wyjaśnia: 
“..dipole elektrostatyczne wewnątrz wszystkich jąder atomowych są bardzo małe ale wszystkie mają wspólną orientację. Stąd ich efekt na przewodzący kawałek metalu polega mniej na wciąganiu wolnych elektronów w metalu na jedną stronę w kierunku środka Ziemi a bardziej na równoczesnym przyciąganiu podobnie zorientowanych dipoli elektrostatycznych wewnątrz jądra i wolnych elektronów przewodzącego kawałka metalu.” [20] 
To oferuje nam wskazówkę co do zgłaszanych efektów ‘ekranowania grawitacyjnego’ wirujących superprzewodzących dysków.[21] Elektrony w superprzewodniku przejawiają ‘powiązanie’, co oznacza, że ich bezwładność jest (w nim) zwiększona. Cokolwiek co interferuje ze zdolnością cząstek subatomowych wewnątrz wirującego dysku z uszeregowaniem ich grawitacyjnie indukowanych dipoli wraz z tymi (dipolami) które należą do Ziemi będzie przejawiało efekty antygrawitacyjne.
 Pomimo licznych eksperymentów demonstrujących efekty antygrawitacyjne nikt nie był w stanie przekonać naukowców przywiązanych do Ogólnej Teorii Względności, że były one w stanie modyfikować grawitację. Wygląda to na przypadek odwracania wzroku na nieprzychylny dowód. Wsparcie antygrawitacji domyślnie podważa teorię Einsteina.[22] 
Natychmiastowa grawitacja
Znaczącym, zwykle przeoczanym faktem jest to, że w prawie ciążenia Newtona nie bierze udziału czas. To powoduje problem dla jakiegokolwiek konwencjonalnego zastosowania teorii elektromagnetycznej do siły grawitacyjnej pomiędzy dwoma ciałami w przestrzeni odkąd sygnały elektromagnetyczne są ograniczone do prędkości światła. Aby planety orbitowały wokół słońca w stabilny sposób grawitacja musi działać natychmiastowo. Gdyby Ziemia była przyciągana tam gdzie słońce jest widoczne na niebie krążyłaby wokół w większości pustej przestrzeni ponieważ słońce również porusza się przez te 8.3 minuty których potrzeba światłu słonecznemu na dotarcie do Ziemi. Gdyby grawitacja działała z prędkością światła wszystkie planety doświadczyłyby momentu obrotowego który wystrzeliłby je z układu słonecznego w ciągu paru tysięcy lat. Wyraźnie nie ma to miejsca. Wspiera to pogląd, że siła elektryczna działa w naszej kosmicznej skali z niemal nieskończoną prędkością, tak jak musi to robić wewnątrz elektronu.[23] 
Jest to znaczące uproszczenie tego całego krętego teoretyzowania które ma miejsce wokół natury grawitacji i masy. Postulaty Einsteina są mylne. Materia nie ma wpływu na pustą przestrzeń. Przestrzeń jest trójwymiarowa—to coś co mówią nam nasze zmysły. Istnieje uniwersalny zegar więc podróż w czasie i zmienne starzenie (tzw. dylatacja czasu) jest niemożliwe—to coś co zawsze nam podpowiadał zdrowy rozsądek. Ale co najważniejsze—wszechświat jest powiązany i spójny.
Prawdziwa natura światła
Jednakże pozostawia to pytanie o to co oznacza prędkość światła. W tym miejscu rozstaje się poglądowo z Sansburym i innymi którzy tłumaczą ją w znaczeniu opóźnionej odpowiedzi na natychmiastowy sygnał. W mojej opinii kluczową różnicą pomiędzy niemal nieskończoną prędkością siły elektrycznej i relatywną powolnością światła w jakiejkolwiek kosmicznej skali jest to, że siła elektryczna jest wzdłużna podczas gdy światło jest oscylującym, poprzecznym sygnałem poruszającym się powoli poprzez ośrodek.
Jeśli mogę użyć prostej analogii światło przemieszcza się powoli, niczym poprzeczne fale na powierzchni stawu a grawitacja porusza się gładko i wzdłużnie niczym prędkość dźwięku w wodzie. Po raz kolejny, stoi to w sprzeczności z metafizyką Einsteina ponieważ przywraca to eter (aether) Maxwella: elektromagnetyczna teoria Maxwella wymaga ośrodka. Jak można falować nicość?
Piwniczny eksperyment Michelsona-Morleya ogłoszono kresem dla pojęcia eteru. Tak się nie stało.[24] Dayton Miller przeprowadził o wiele bardziej rygorystyczne powtórki tego eksperymentu w różnych lokalizacjach i wzniesieniach. Znalazł on pozostałości co pozwoliło mu wywnioskować, że ważkie ciała takie jak Ziemia ciągną eter ze sobą. Był w stanie określić relatywny ruch układu słonecznego w odniesieniu do eteru.

Dayton Miller ( z lewej) i Irving Michelson. Dwaj prekursorzy badań nad "dryftem eteru"

Ja i inni dowiedliśmy, że to plenum neutrin kształtuje eter.[25] W oparciu o eksperymenty nuklearne postulowałem również, że neutrina są najbardziej zapadniętym, najniższym energetycznie stanem materii. Innymi słowy przejawiają znikomo małą masę. Jednakże, będąc normalną materią złożoną z subtronów są one zdolne do formowania elektrycznych dipoli. W oscylującym polu elektromagnetycznym neutrino musi obracać się o 360˚ na cykl. To powiązałoby prędkość światła w próżni z momentem bezwładności (inercji) neutrina. Posiadając pewną masę neutrino muszą być ‘wleczone’ przez ciążące ciała. Kształtują one swego rodzaju rozszerzoną ‘atmosferę’ która zagina światło. Nie ma to nic wspólnego z metafizycznym (jak u Einsteina) ‘zakrzywianiem przestrzeni.’
Elektryczny wszechświat
Nieporozumienie dotyczące jakiejkolwiek roli elektryczności w dynamice ciał niebieskich nastąpiło z powodu naszej ignorancji co do elektrycznej natury materii i grawitacji. Klasyczne znaki drogowe dla zrozumienia grawitacji były na swoim miejscu na początku 20 wieku, ale wydaje się, że po dwóch straszliwych wojnach światowych ludzie szukali herosów z nową wizją. W ciągu nocy Einstein stał się idolem geniuszu a jego geometryczna metafizyka nową modą w nauce. Oddanie mitowi Einsteina stało się tak zakorzenione, że powiedzenie, że “cesarz jest nagi” zaprasza do drwiny. Ale, po niemal stuleciu mamy do zapłacenia astronomiczną cenę za to niekwestionowane przywiązanie do dogmatu. Niedawny przegląd historii astronomii wnioskuje.
“Niezdolność badaczy do wyzbycia się wcześniejszych idei doprowadziła do wieków stagnacji. Niewiarygodne serie celowych przeoczeń, słownych uników nie do obrony, krótkowzroczności i jawnego oślego uporu charakteryzują pieszy postęp wzdłuż tej uchwytnej dla nauki drogi. Musimy być nieustannie czujni, krytycznie badając w naszej pracy wszystkie ukryte założenia.” [26]
Odkąd naukowcy zademonstrowali swą niezdolność do tego, należy uświadomić opinię publiczną co do tego jak naprawdę działa nauka i w jaki sposób jest chroniona przed badaniem. Będzie to wymagało tego rodzaju nieustraszonego dziennikarstwa śledczego które często widzimy w polityce. Niestety, reporterzy naukowi są częścią problemu jeśli kłaniają się ekspertom i leniwemu rozpowszechnianiu akademickiej propagandy.
Ostatecznie kosmologia nie może mieć niejasności. Model elektrycznego wszechświata jest próbą połączenia wielu nurtów wiedzy. “Propozycje które ostatecznie wpływają na świat znacznie częściej są w stanie wykazać się konsekwencją narracyjną – być może tym co Edward O. Wilson nazywa w swej książce pod tym samym tytułem ‘zgodnością’.” [27]
“Celem zgodności jest osiągnięcie progresywnej unifikacji wszystkich nurtów wiedzy w służbie bezterminowego polepszenia ludzkiego bytu.” [28]
Nie ma znaczenia istnienie całej lawiny książek i publikacji wspierających kosmologię Wielkiego Wybuchu—powtarzanie nie zapewni tego, że jedna szczególna interpretacja rezultatów jest ważna. (W takim wypadku mamy jedynie do czynienia z naukową wersją religii a nie z rzeczywistą nauką – przypis tłumacza.) “Pewność interpretacji może się brać jedynie poprzez porównanie sukcesów konkurujących hipotez w interpretowaniu danych z rożnych obszarów.” [29] Kosmologia Wielkiego Wybuchu oblewa ten test ponieważ nie znosi żadnej konkurencji. (Dokładnie tak samo jest w przypadku darwinizmu i teorii geologicznej Lyella – przypis tłumacza.) 
Przykładowo kosmologia plazmy jest oficjalnie uznawana przez największą organizację zawodową na świecie, Instytut Inżynierów Elektrycznych i Elektronicznych (IEEE) podczas gdy kosmolodzy (matematycy teoretyczni) Wielkiego Wybuchu ją ignorują. Elektryczny model wszechświata jest rozszerzeniem kosmologii plazmy. Jest oparty na koncepcjach wywodzących się z obserwacji tak różnych jak petroglify i przesunięcie kwazarów ku czerwieni (Halton Arp). Kosmolodzy Wielkiego Wybuchu nie posiadają narracji która może z tym konkurować. Ale, poprzez prosty akt ignorowania alternatyw odrzucają je—jeśli opinia publiczna po prostu na to przystaje i nie zabiera głosu.

Wall Thornhill

Tłumaczył: Redmix dla http://davidicke.pl/
Odniesienia:

[1] Sir Oliver Lodge, F.R.S., The Geometrisation of Physics, and its supposed Basis on the Michelson-Morley Experiment. Nature, Feb 17, 1921, p. 797.
[2] W. Thornhill, The Z-Pinch Morphology of Supernova 1987A and Electric Stars, IEEE Transactions on Plasma Science, Vol. 35, No. 4, August 2007, pp. 832-844.
[3] Halton Arp, What has Science Come to?, Journal of Scientific Exploration, Vol. 14, No. 3, 2000, pp. 447–454.
[4] D. L. Hotson, Dirac’s Equation and the Sea of Negative Energy, Infinite Energy, issue 43, 2002, p. 4. It was noted by H. C. Dudley in Smithsonian, Vol. 5, No. 7, October 1974, that, “Dirac doradzał grupie amerykańskich fizyków by przestali podszukiwać coraz to większej i większej ilości cząstek i skierowali swoje wysiłki gdzie indziej.”
[5] Vesselin Petkov,Did 20th century physics have the means to reveal the nature of inertia and gravitation?, arXiv:physics/0012025v3, 17 Dec 2000.
[6] Albert Einstein, “Możesz sobie wyobrazić, że patrzę wstecz na mój życiowy dorobek ze spokojną satysfakcją. Ale z bliska wygląda to całkiem inaczej. Nie ma jednej koncepcji o której jestem przekonany, że się utrzyma i nie jestem nawet pewien czy ogólnie jestem na właściwej ścieżce.”Osobisty list do profesora Solovine datowany na 28 Marca 1949.Quoted in B. Hoffman, Albert Einstein-Creator and Rebel (N.Y.: Viking Press, 1972).
[7] Lee Smolin, Einstein’s Lonely Path, DISCOVER 30/9/2004, “Specjalna teoria względności była rezultatem 10 lat intelektualnych zmagań, jednak Einstein przekonał samego siebie, że była błędna w ciągu dwóch lat od jej publikacji. Odrzucił swoją teorię zanim nawet inni fizycy ją zaakceptowali.”
discovermagazine.com/2004/sep/einsteins-lonely-path/
[8] Sir Oliver Lodge, op. cit., p. 799.
[9] Edward O. Wilson, The Biological Basis of Morality, The Atlantic Monthly, Vol. 281, No. 4, April 1998, pp. 53-70.
[10] Stephen J. Crothers, A Brief History of Black Holes, Progress in Physics, Vol. 2, April 2006, pp. 54-7. See online at
http://www.sjcrothers.plasmaresources.com/index.html“Einstein ... nie rozumiał podstawowej geometrii swego pola grawitacyjnego. Inni teoretycy uzyskali swe czarne dziury z równania Einsteina przy użyciu argumentów którym Einstein zawsze był przeciwny. Ale Einstein został przegłosowany przez swych mniej ostrożnych kolegów którzy również zawiedli w zrozumieniu geometrii pola grawitacyjnego Einsteina.”
[11] Oliver Lodge, University of Birmingham, March 25, 1911. Letters to the Editor, Nature, Volume 87, March 30, 1911.
[12] M. Faraday, Experimental researches in electricity, Vol. 3. Dover Publications Inc., New York, 1965, pp 161-168.
[13] G. Burniston Brown, Gravitational and Inertial Mass, American Journal of Physics 28, 475 (1960).
[14] Mike Disney, The Case against Cosmology, General Relativity and Gravitation, 32, 1125, 2000. “Najbardziej niezdrowym aspektem kosmologii jest jej niewypowiedziane podobieństwo do religii. Obie maja do czynienia z wielkimi, prawdopodobnie niemożliwymi do odpowiedzi pytaniami. Oczarowana opinia publiczna, obecność w mediach, wielka sprzedaż książek, kusi szelmy i kapłanów jak również łatwowiernych jak żadne inne zagadnienie w nauce.”
[15] mysite.verizon.net/r9ns/
[16] A. K. T. Assis’ and R. A. Clemente, The Ultimate Speed Implied by Theories of Weber’s Type, Int. J. Theoretical Physics. Vol. 31, No. 6, 1063-73 (1992).
[17] R. Sansbury, The Infinite or Finite Speed of Gravity and Light?, CP Institute, N.Y., 1994, p. 123.
[18] R. Sansbury, The Common Cause of Gravity and Magnetism, p 1. See
http://www.magna.com.au/~prfbrown/news96_f.html
[19] D. E. Scott, The Electric Sky: A Challenge to the Myths of Modern Astronomy, Mikamar Publishing, 2006, p. 73.
[20] R. Sansbury, op. cit., p.15.
[21] E. Podkletnov, Weak gravitation shielding properties of composite bulk Y Ba2Cu3O7-x superconductor below 70 K under e.m. field,
arxiv.org/abs/cond-mat/9701074v3
[22] Boemer, Examples of Suppression in Science, “Fizyka głównego nurtu sądzi również, że może sobie zlekceważyć eksperymenty z ekranowaniem grawitacji i z antygrawitacją używając kręcącego się w kółko rozumowania rywalizująego w tym z z fundamentalistyczną teologią: ponieważ żaden eksperyment nie zaprzeczył kiedykolwiek ogólnej teorii względności to ogólna teoria względności musi być prawdziwa i niemożliwe jest by antygrawitacja i efekty ekranowania grawitacyjnego były prawdziwe, a to dlatego, że przeczyłyby ogólnej teorii względności.”
[23] T. Van Flandern, The Speed of Gravity – Repeal of the Speed Limit, Meta Research, On the basis of 6 experiments the lower limit for the speed of gravity is 2×1010 c.
[24] R. T. Cahill, The Einstein Postulates: 1905-2005—A Critical Review of the Evidence, “Istnieją wykrywalne lokalne ramy odniesienia lub ‘przestrzeni’ a układ słoneczny ma dużą zaobserwowaną prędkość galaktyczną jakichś 420±30km/s w kierunku (RA=5.2hr, Dec= -67deg) poprzez tą przestrzeń.”
[25] See for example, H. C. Dudley, Is there an ether? Industrial Research, Nov 15, 1974, pp. 43-6.
[26] Simon Mitton, reviewing The Milky Way by Stanley L. Jaki, New Scientist, 5 July 1973, p. 38.
[27] W. Paschelles, New Scientist, 13 January 2007, pp. 18-19.
[28] Charles C. Gillispie, E. O. Wilson’s Consilience: A Noble, Unifying Vision, Grandly Expressed, American Scientist, May-June 1998.
[29] J. A. Hewitt, A Habit of Lies, Chapter 2; Scientific Logic and Method. 
 


 ***


Ufff...można by rzec. Ciężar gatunkowy owego artykułu idzie w parze z jego enigmatycznością. Niemniej jednak zamieszczając go, chciałem przedstawić pewien punkt widzenia. Po raz kolejny bowiem widać, że ludzie pokroju Kristiana Birkelanda, Walla Thornhilla, Nassima Harameina czy Bruce'a Liptona na naszych oczach biorą udział w czynnych bataliach w ramach akcji "odkłamywania" nauki.
Dziś można już z pełną świadomością skłonić się ku tezie, że XX- wieczna nauka wytworzyła schematy, które pogrążyły nas w postrzeganiu wybiórczym i niekompletnym. Co prawda errare humanum est, tyle że za każdym razem wyjścia na prostą, skutecznie broniły straże systemowego i światopoglądowego reżimu. Czy to przypadek czy świadome działanie- nie wnikam teraz. Na szczęście na przestrzeni wielu lat pojawiło się wielu wybitnych uczonych, których osiągnięcia choć negowane i niedoceniane (wspomniany w artykule Miller i Michelson, a u nas nieżyjący już ks.prof Sedlak czy doskonały znawca fizyki plazmy- Michał Gryziński), wywarły olbrzymi wpływ na następne pokolenia naukowców.
Dzięki temu na obrzeżach ortodoksyjnej nauki działała (i działa) silna grupa opozycjonistów, którzy po mału dochodzą do coraz bardziej konstruktywnych wniosków, tym samym niejednokrotnie zadając potężny cios akademickiemu "betonowi" zapatrzonemu w jedynie im słuszny "ołtarzyk".
Powyższy artykuł odszukałem niemalże na fali zainteresowania tym, co w swojej prelekcji na temat komety ISON powiedział Grzegorz Michałowski:

Jeśliby faktycznie wiele zjawisk dziejących się obecnie w kosmosie podpiąć pod koncepcje "elektrycznego wszechświata", to być może okaże się, że w oka mgnieniu pozytyw zamienia się w odwrotność.
Jakie ma to dla nas znaczenie? Ano może i takie, że rzeczona ISON zamiast bryłą skalno-lodową, jest faktycznie kulą plazmy mogącą w zasadniczy sposób oddziaływać na Słońce? I że owo oddziaływanie może oznaczać bezpośredni wzrost CME-s, co z kolei w znaczący sposób odbije się np. na ziemskiej sejsmice?
Nie chcę oczywiście być propagatorem nowych teorii spiskowych (choć to zużyty już termin, jako że życie uczy iż teoria mocno pozostaje w tyle za praktyką) czy katastrofizmów, jednakże ostatnie "ruchawki" na podłożu geopolitycznym i społecznym każą przypuszczać, że być może KTOŚ o CZYMŚ już wie. 
Czy zatem po raz kolejny masy z klapkami na oczach i na łańcuchu, prowadzone są grzecznie do obory?
Zresztą jeśli tam, to jeszcze można liczyć na zachowanie tu ciągłego status quo. Gorzej jeśli obórka, docelowo zamienić ma się w...rzeźnie.
 
Czy więc musimy trwożyć się tym, niepokoić i dostawać głupawki pod wpływem coraz to nowych sensacji?
O tym i paru innych rzeczach- już w kolejnym wpisie.