Ten dzień, ten chłód, ta cisza...
Wykrojony i postawiony obok, zdaję się nie czuć pierwotnego założenia. Za mgłą miliardów spojrzeń, jeden nagły obłoczek pary z ust. Co rusz mniejszy. Mała pociecha, ale jednak.
Na szlaku tak dzielnie i wprost. W kadrze nic, co kazałoby myśleć o jutrze. Jestem tu sam z małym pakuneczkiem przy sercu, plecaka i kijków nie licząc. Drzewa wskazują mi drogę, choć jest też parę drogowskazów z tym co zawsze. Słońce jak zwykle ma je za nic i wolno ucieka nad zachodni grzbiet. Spektakl jest przeogromny i oczom po raz kolejny nie daje wiary. A może jednak istnieje aż tak wielkie piękno? Cisza się wzmaga. I nieubłagany na tej wysokości ziąb...
Jest w tym skrzącym się amfiteatrze mrozu kawałek dobrej nowiny. W moim pochodzie ku niewyrażalnemu, w mechanice kilku gestów, zdradzieckich pchnięciach wiatru i cichym przekonaniu, że już nie ma po co się szarpać. Bo w całej tej nagłej rozpiętości, ciepło mojego ja, zamknięte między tymi górami i niebem staje się niemalże bluźnierstwem. Jakby skazą, raniącą szlif doskonały. Więc tylko cicho nucę. Mały i niewinny hymn o tym, że wcale mnie tutaj nie było.
A pomyśleć, że w dolinach już prawie święta...
***
Wesołych Świąt...
- Medart
:)...
OdpowiedzUsuńDziękuję i wzajemnie!
OdpowiedzUsuńPiękne :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego co najlepsze na ten wspaniały czas!