czwartek, 24 marca 2016

Wiosenny freestyle


Mamy wiosnę. Upragnioną porę odcięcia się od długich miesięcy zastoju, półmroku i egzystencji spowolnionej zimową posuchą. Dzień znacznie dłuższy, przybyło nam sił i jakoś tak szybciej zaczynamy się rozkręcać i nabierać pewności siebie. Nie dziwota. Życie na powrót wnika w każdy skrawek otaczającej nas przestrzeni, zatem jak mielibyśmy tego nie zauważać? Choć w rzeczy samej, nie każdy to widzi.

Kilka dni temu, miałem do załatwienia sprawę na obrzeżach swojego rodzinnego miasta. A że załatwiłem ją sprawnie i szybko, postanowiłem z buta wrócić do domu. Pogoda dopisywała, zatem nie było najmniejszego sensu kisić się w zatłoczonym autobusie. Odpuściłem sobie jednak wędrówkę skrajem szosy i niedbale określając azymut, skierowałem się na polne trakty, drogi donikąd i uliczki o wątpliwej reputacji. Jak to mam w zwyczaju i lubię, starałem się wniknąć w ten krajobraz poboczny, nieokreślony i uznawany za mało interesujący. I dobrze, bo dzięki temu mało też "eksplorowany" przez natchnionych "wojowników cywilizacyjnego upiększania".
I szedłem tak tymi drogami które gdzieś tam powinny prowadzić, choć nieraz wyglądały jak żart jakiegoś prowincjonalnego stwórcy, któremu zamarzyło się machnięcie autografu gdzieś pośród chwastów, krzaków i wszelkich możliwych resztek. I na przemian błocąc lub kurząc sobie buty, waliłem prosto przed siebie i było mi nad wyraz dobrze. Skądś tam dochodziły mnie oddechy miasta, nawet raz czy dwa minął samochód i rowerzysta, ale było to zupełnie niewyczuwalne. Tak, jakbym płynął swobodnie w jakiejś bańce, chroniony przed dosłownością tego świata na wszelkie możliwe sposoby.
A potem był mały sosnowy zagajnik i wybebeszony wrak "malucha". Zrobiłem sobie przerwę i opierając się o jego maskę bawiłem się w coraz to nowe odkrywanie krajobrazu. Bo i miejsce temu sprzyjało i widać było stąd naprawdę dużo. I przy tym umarłym automobilu, gdzieś na pustkowiu i wygwizdowie znów na dobre zapadłem się w sobie. Odpłynąłem, i miałem wrażenie że to żart, że tego skrawka świata nigdy nawet nie było. Ale ponieważ skręciłem tu i pomaszerowałem, pojawił się nagle gotowy, jawny i oczywisty. Przybrał tę formę i ten kształt specjalnie dla mnie. Po prostu się wyświetlił.

Jak powiedział Jiddu Krishnamurti: "tyle Wszechświatów...ile nas". I nie miałem wtedy absolutnie żadnej wątpliwości, że to prawda. Celebrowałem chwilę na tym bezludnym płachetku i coraz bardziej nachodziła mnie ochota, by się stamtąd nie ruszać. Patrzyłem na ten pozostawiony samemu sobie obraz, na te brunatno zielone pola, bezlistne jeszcze krzaki i nieczynny pojazd, jak na odbicie tego króciutkiego błysku minimalnej i nietrwałej ferii barw na tym padole, o której wszyscy powiadają z przejęciem- życie. I nadają temu wagę absolutu, a jednocześnie wierzą, że wcześniej nie było nic i niebawem nic już nie będzie. Albo inaczej. Wierzą, że jakkolwiek zaistniałby ten błysk i jakikolwiek powstałby scenariusz, czeka ich wieczne szczęście albo też potępienie. Zaiste, chyba jednak za mało ludzi chodzi po pustkowiach i ociera się o takie nader ciekawe fragmenta ;)

Było mi dobrze, ale w końcu się ruszyłem. Grałem dalej swoją rolę, wracając do cywilizacji i stopniowo wbijając się klinem w ten harmider, natłok i wrzask, jaki wytworzyły miliardy myśli moich współplemieńców. Wracałem do tej chaotycznej macierzy, wiedząc dobrze że jest sztuczna, dorobiona i nieautentyczna niczym proteza, choć całokształt póki co skonstruowany jest tak, że blokuje wszelką alternatywę. Ale przecież nic nie trwa wiecznie.
Co możemy? Możemy tylko i aż, dalej być sobą. I w zasadzie chyba już wszyscy podjęliśmy decyzję i wiemy, na ile w to wchodzimy. I albo stoimy hardo na kapitańskim mostku, z uwagą wpatrując się w horyzont i kreując odpowiedni naszym zdaniem kierunek, albo...zdecydowaliśmy się na dryf.

Dlaczego w ogóle o tym pisze? Bo trochę wody upłynęło, od kiedy stanąłem kiedyś cicho pod koroną rozłożystego drzewa i spytałem: "czego Ty w ogóle człowieku chcesz, czego oczekujesz?" I może dlatego że nie liczyłem na żadną odpowiedź, tę odpowiedź otrzymałem. I to był błysk, jak strzał w okolicę serca. Dlatego też od tamtego czasu nigdy nie pozostaję obojętny, nigdy nie traktuje tego powierzchownie i nigdy nie staram się podnosić głosu, jeśli wystarczy mówienie szeptem. Przynajmniej staram się...

Nie chcę komplikować i nie chcę upraszczać. Każdy ma możliwość spróbowania i każdy może dosięgnąć tego po swojemu.




Jeszcze Mooji:


oraz Vincenty na mocnym freestyle'u ;)
https://www.youtube.com/watch?v=m-2Y9_h_nCA


Życzę Wam wszystkim zdrowych, spokojnych i udanych Świąt, oraz perfekcyjnego odświeżania ekranu świadomości, również na codzień. Pielęgnujcie w sobie światło... :)   



Zdjęcia ze stronki, którą szczerze polecam: http://wyszedlzdomu.pl/

 

               

sobota, 19 marca 2016

Pięć lat po Fukushimie


Jak ten czas szybko leci. To już minęło 5 lat od najgroźniejszej katastrofy w przemyśle jądrowym. Co prawda nadal trwa spór, czy groźniejsza była katastrofa w Czernobylu, czy ta w Fukushimie i jak przypuszczam, nieprędko się on skończy. Proszę zauważyć, że przebieg postępowania rządów jest podobny. Najpierw wielkie hurra i pokazowe akcje ratownicze, a potem bezwzględne wyciszanie problemu i redukcja drastyczna grantów i wszelkich badań skażonych terenów. Przecież monopol wydawniczy pozwala łatwo kontrolować to, co ma się ukazywać i oddzielać od tego, czego w żadnym przypadku do publicznej wiadomości podać nie wolno. Przypominam sobie pewną konferencję na temat Czarnobyla, organizowaną w Płocku przez Atomistów i GIS. Po konferencji miały się ukazać materiały pokonferencyjne, ale atomiści zrobili selekcję i ukazało się to, co miało się ukazać. Byłem jedynym wówczas pracownikiem naukowym, który prowadził badania zarówno obszaru skażenia, jak i ludności w strefie na terenie Białorusi. Mogły się te badana odbyć dzięki pomocy ks. Arcybiskupa Świątka, ostatniego wyświęconego w 1939 roku w Pińsku polskiego kapłana, długoletniego więźnia łagrów. Tam też nawiązałem kontakty z profesorem Wołkowem, który badał skażenie radioaktywne na Błotach Pińskich, efekt stosowania min atomowych w latach 1966/67, które doprowadziły do zerwania warstw wodonośnych i obecnego stepowienia terenu. W Polsce, pomimo istnienia kilku ośrodków atomowych, ten temat nadal jest zakazany.
Był to plan działań wojskowych, tworzących zaporę i pas zabezpieczeń przed uderzeniem NATO. Na Białorusi detonowano 6 takich min, a na Jeziorze Ładoga co najmniej 4. Oczywiście sprawa była tajna, łamane przez poufne i nigdy w Polsce oficjalnie niepotwierdzona. Trudno się dziwić w sytuacji, kiedy pierwszym ministrem od atomu był krawiec ciężki p. Jerzy Bilik, który ewakuował się po 1969 roku do Izraela.

Ciekawe jest również to, że pomimo trwania tzw. zimnej wojny, strona przeciwna także do dnia dzisiejszego oficjalnie ukrywa ten fakt. A przecież wiedzieli i nie ostrzegli Polaków. Jest to jeszcze jeden dowód, że zimna wojna była tylko dla mniej wartościowego tubylczego ludu. Góry cały czas współpracowały. Zresztą inni „naukowcy” także awansowali dzięki ścisłej współpracy z Sowietami, na przykład taki prof. Hrynkiewicz z Krakowa, odznaczony Orderem Czerwonego Sztandaru, prowadził potem ośrodek atomowy i pilnował interesu. To tacy ludzie z namaszczenia Moskwy tworzyli polską atomistykę, o której prof.  K. Zakrzewski  powiedział w 1986 roku: „Fenomenem jest bowiem panika tych wszystkich inżynierów metalurgii, elektrotechników, nauczycieli średnich szkół technicznych, których pezetpeerowskie SB powołało na nomenklaturowe stanowiska dyrektorów i kierowników w instytucjach polskiej atomistyki. Poczuli się oni z nieomylnym instynktem prostaczków, że znaleźli się między Scyllą ujawnienia swojej niekompetencji, a Charybdą popełnienia kardynalnych błędów” [Życie Warszawy nr 121 z 21 maja 1991r]

Tak generalnie, to ta specjalizacja nie ma szczęścia do fachowców. Ostatnio po reaktywizacji budowy elektrowni atomowej, wbrew rządowemu raportowi, że do 2030 roku nie potrzebujemy atomu, powołano kolejnego ministra w pensją ponad 100 000 złotych miesięcznie, ale bez żadnej znajomości ani fizyki, ani promieniowania, ani niczego związanego z atomem, tj. p. Grada. 
Innym zapoznanym fizykiem jądrowym był śp. Rektor Uniwersytetu im. Łomonosowa z Mińska, prof. Łuckoj, którego mieliśmy przyjemność gościć w Gdańsku. Pan ten otwarcie powiedział, że wszelkie materiały dotycząc skażenia od 1986 roku do 1990 zostały zarekwirowane przez KGB i są tajne. Nie ma wiec żadnej możliwości dokonania oceny, jak było naprawdę. Po prostu ówczesne władze zabroniły wykonywania badan i dokonywania pomiarów. 
Nie jest to nic dziwnego. Po 1986 roku, już chyba 3 maja, pewien Generał ,szef GIS, wydał dwa dekrety. Po pierwsze zmienił normy dopuszczalnego skażenia podnosząc je 20 krotnie do 1000 Bq/l mleka. Generał zakazał podawania wyników pomiarów poniżej 1000 Bq/l. Innymi słowy, można było tylko przesyłać do Warszawy wyniki pomiarów powyżej 1000 Bq/l a resztę wymazywać, pomimo, że mogła być nadal 24 razy wyższa od poprzedniej normy.


Nie wspomnę, że pomiary dokonywano sprzętem „pożal się Panie Boże”.  I nie przypomnę już afery Tristana i Saposa, które to aparaty miały być budowane na eksport, a nawet Arabowie ich nie chcieli brać i w końcu wciśnięto je sanepidom i szkolnictwu. Podam tylko, że jak dokonywaliśmy pomiaru za pomocą tego sprzętu, to wyskakiwały jeden, maksimum dwa pierwiastki, a jak ten sam preparat mierzyliśmy na Silenie, to mieliśmy czasami dwie strony radionuklidów. Ot, taka drobna różnica jakościowa i oczywiście ilościowa.
Nic się nie zmieniło. Nadal prawidłowe wykonywanie pomiarów jest zmonopolizowane i robione w większości przez przypadkowe osoby. Oczywiście osoby te posiadają certyfikaty CELOR, ale co można powiedzieć o Celorze? Jego szefem był p. prof. Jaworowski, którego miejsca pracy po studiach nigdzie nie można było znaleźć, aż do Czernobyla. Osobnik ten jak sam się przyznał, odpowiada za podanie 18 000 000 Polaków niepotrzebnej dawki jodu, powodującej niedoczynność tarczycy. Epidemię tej choroby w ówczesnych rocznikach właśnie, od wieli lat obserwujemy.
Jod można podać profilaktycznie na 24 godziny przed dojściem chmury radioaktywnej, albo najdalej 12 godzin po. W POLSCE ROZDAWNICTWO JODU ROZPOCZĘTO DOPIERO 3 DNI PO KATASTROFIE I KONTYNUOWANO PRZEZ MIESIĄC. Tego ani pracownicy CELOR-u, ani GIS nie wiedzieli. Nic się nie zmieniło.
 

Właśnie chyba z okazji rocznicy Fukushimy, Prezydent Duda odwiedził Reaktor "Maria" w Świerku. Na dzień dobry usłyszał od dyrektora NCBJ p. Krzysztofa Kurka: 
„To jest jeden z najnowocześniejszych tego typu obiektów w Europie i na świecie. Polscy Naukowcy nie tylko go zaprojektowali i skonstruowali, ale od ponad 40 lat czuwają nad jego bezpieczną eksploatacją”.
Czyli p. Dyrektor Instytutu uważa, że model „syrenki” sprzed pół wieku nadal jest najlepszym samochodem w Europie i na świecie. Normalnie 40-letnie reaktory na świecie idą do kasacji ze względu na zmęczenie materiałów. A tutaj podaje się do publicznej wiadomości, że "Maria" będzie mogła pracować do 2060 roku. Będzie to jedyny przypadek na świecie, że reaktor będzie pracował 100 lat. Tego nawet komentować nie ma sensu. To świadczy tylko i wyłącznie o poziomie merytorycznym tych pracowników. Osobiście bym radził okolicznym mieszkańcom sprzedaż ziemi i wyniesienie się na odległość co najmniej 40 km. We wszystkich przypadkach jądrowych na świecie atomiści także zapewniali, że nic się zdarzyć nie ma prawa. Przecież jak p. dr Strupczewski spowodował awarię reaktora w Świerku w 1979 roku, to także nikt ludności okolicznej nie ostrzegał.

Oczywiście to, że Polska nie ma składowiska odpadów, nie ma żadnego znaczenia. Przez 40 lat narażano ludność Różan na skażenie, ale badań ani ludności ani środowiska, nie pozwolono przeprowadzać. W 1992 roku prowadziłem z prof. Terleckim badania skażenia promieniotwórczego wokoło składowiska odpadów radioaktywnych w Różanach. Beczki zardzewiałe leżały w fosie fortu. Na skali licznika brakowało zakresu. I wył jak wariat. Woda wpływająca do Narwi z fortu skażona była trytem. Oczywiście ani CELOR ani Dozór Jądrowy nic nie notowali w protokołach kontrolnych. Na skarpie, gdzie spływała ta skażona trytem woda, bawiły się dzieci. Ot, taki poziom ochrony radiologicznej w atomowym wydaniu.



To było zamiast informacji rocznicowej o katastrofie w Fukushimie. Przypomnę, że 11 marca 2011 roku, pięć lat temu, doszło do zniszczenia rektorów w elektrowni atomowej w Fukushimie, należących do amerykańsko - japońskiej spółki TEPCO.
W Polsce dopuszczono do głosu, tylko zawodowego dezinformatora, Andrzeja Strupczewskiego. Najciekawsze z tym Panem jest to, że w okresie krótkotrwałej wolności w 1980 roku popełnił artykuł w Materiałach Instytutu, że reaktory sowieckie są delikatnie określając do bani, mają liczne wady i w żadnym przypadku nie powinniśmy ich budować. W pierwszym miesiącu stanu wojennego, jak hunta podjęła decyzje o budowie WWR 440 w Żarnowcu, p. Strupczewski stał się nagle głównym zwolennikiem tej budowy i po całym kraju robił za agitatora. Jak widzimy nic się nie zmieniło, ponieważ do dnia dzisiejszego jest głównym propagandzistą atomu w Polsce, ze swoją wiedzą wyniesioną z lat 50. ubiegłego wieku.
Otóż WNP z dnia 11 marca 2016 roku słowami p. Strupczewskiego przypomniał nam o Fukushimie. Oczywiście według tego Pana nic się nie stało, to tylko trzęsienie ziemi, które przesunęło całą wyspę o 2 metry (???), ale elektrowni nic się nie stało.  Niedługo zacznie pewnie opowiadać, że to wina Marsa lub innej gwiazdy. Tylko wadliwie usytuowane pompy zwiodły. Oczywiście nikt nie zginął, przecież WHO i MEAE tak podały.

Nie wiem czy śmiać się, czy płakać, ale to chyba wina wiary p.Strupczewskiego w obniżanie cholesterolu, za rekomendacjami WHO o celowości obniżania poziomu tego związku. WHO twierdzi przecież, że cholesterol trzeba obniżyć do poziomu poniżej 150. Oczywiście jedynym skutkiem takiego obniżenia będą zaburzenia pamięci. I o to najwyraźniej chodzi [...]

Przypomnę najpierw fakty.
Reaktory w Fukushimie to amerykańska wersja Mark IV, niedopuszczona do budowy w Kalifornii w 1964 roku ze względu na wady konstrukcyjne, na przykład umieszczenie zbiornika do chłodzenia wypalonego paliwa na dachu reaktora. Odporność na trzęsienie ziemi w zakresie do 7 stopni i brak odpowiednich zaworów bezpieczeństwa, w przypadku wzrostu ciśnienia gazów.

Jak pamiętamy w latach 60. Japonia, (zresztą do dnia dzisiejszego), jest pod okupacją amerykańską i musi wykonywać polecenia. Podobnie jest w Niemczech. Wojska okupacyjne stacjonują od 1945 roku tylko w tych dwóch krajach. Reaktory w Fukushimie miały być wyłączone 5 lat wcześniej z powodu zwykłego zmęczenia materiałów. WARUNKOWO COROCZNIE PRZEDŁUŻANO OKRES EKSPLOATACJI.

Samo tsunami było na wysokości miasta Sendai, 80 km od Fukushimy. Fala nie miała 10 metrów wysokości, tylko koło 6. Jest to widoczne na wielu filmach. Na YouTube wyświetla się ponad 960 000 filmików, a w wyszukiwarce wyświetla się ponad 37 milionów rekordów na temat Fukushimy, na których można to doskonale zaobserwować albo przeczytać.

Nie było żadnego trzęsienia ziemi o sile 9.9 R.! Trzęsienie ziemi podane na sejsmografach w Japonii nie przekraczało 4. Dopiero w dwa tygodnie po tej powodzi, w Kalifornii stwierdzono, że to było trzęsienie 9.9 R. Oczywiście priorytet mają uczeni amerykańscy, a co było przyczyną tsunami, także nie jest wyjaśnione.
Na każdym filmiku widać stojące słupy elektryczne, czy telefoniczne. Ludność stoi spokojnie na moście, kiedy nadchodzi fala powodziowa. Wyklucza jeden taki filmik jakiekolwiek poważniejsze trzęsienie ziemi w tym rejonie. Nie znam takiego idioty, który w czasie trzęsienia ziemi stałby spokojnie na moście i obserwował nadchodzącą wodę. To wszystko co pokazuje telewizja w Polsce, miało miejsce w Sendai. W Fukushimie fala miała poniżej metra, jeżeli nie pół metra wysokości. Można to spokojnie zaobserwować na podstawie samochodów stojących na parkingu. Fala dochodzi do mniej więcej połowy wysokości kół. Żaden samochód nie zmienił miejsca postoju, czyli nie przesunął się.
Trzęsienie ziemi musiało być mniejsze od 3 - 4 stopni, ponieważ widoczny jest długi rurociąg - rzędu kilkudziesięciu, czy więcej metrów [ok.200 m] i nie jest w żaden sposób zniekształcony, nawet po wybuchu reaktorów. Elektrownia w Fukushimie znajdowała się na pagórku 5.6 m n.p.m. i była ogrodzona płotem wodoszczelnym w wysokości 10 m, czyli fala musiałaby mieć powyżej 16 metrów wysokości. A dezinformatorzy podają, że wysokość fali wynosiła 10 metrów. Czyli znowu wpadli we własną pułapkę niewiedzy. Zmuszony jestem także do przypomnienia, że WHO zawarło z MAEA porozumienie, że nigdy nie będzie podawało informacji, które mogłyby zaszkodzić drugiej stronie. I to porozumienie jest ściśle przestrzegane.
Przypomnę, że „atomiści” cały czas powtarzają, że w Czarnobylu zginęły tylko 32 osoby. A Europejska Komisja d/s Czarnobyla już chyba 5 lat temu opublikowała raport, że zginęło co najmniej milion osób [Komisja prof. Goldmana]. Do PT Atomistów w kraju nad Wisłą ta informacja jeszcze nie dotarła?
Po drugie, WHO jest półprywatną organizacją, ponieważ jest szeroko dofinansowana przez koncerny farmaceutyczne i na przykład B. Gatesa. Trudno więc mówić o jakiejś nauce, o czym już szeroko pisałem.

Co się obecnie dzieje w Fukushimie?
Po pierwsze, 400 m. sześciennych wody na dobę zużywa się do chłodzenia. Oczywiście zbiorników do przechowywania tej skażonej wody nie ma, wiec co pewien czas woda wlewa się do oceanu. W tej wodzie znajduje się pluton. W terenie elektrowni pracuje 8000 robotników, paliwo uranowe nadal się pali i topi. Skażenie jest tak duże, że do środka reaktorów wejść nie można, topi się nawet okablowanie specjalnych robotów. Czas budowy robota to 2 lata. Dla każdego reaktora trzeba budować oddzielny aparat. Przypomnę również, że jedna milionowa grama plutonu wystarcza do zabicia człowieka. Przypomnę ponadto, że Japonia to górzyste wyspy i ludność żyje głównie nad brzegiem oceanu. Ponad 1100 km kwadratowych jest nadal skażonych. Jak podają, na razie oczyszczono 5% terenu. W tym tempie zajmie to 50 następnych lat. Japonia nie dysponuje składowiskiem odpadów radioaktywnych i po prostu ten skażony materiał gromadzi w workach na normalnym składowisku. Każdy większy cyklon roznosi ten śmietnik.


Skażone zostały już przedmieścia Tokio, aglomeracja z 39 milionami ludzi, oddalone od Fukushimy o 230 km. Ryby skażone są radioaktywnie cezem i strontem. Cez ma tą samą średnicę co potas, a wiec jest powszechnie wymieniany w komórkach. Stront wbudowuje się do kości zamiast wapnia. Skażenie cezem stwierdza się ponad 600 km od wybrzeży Japonii.
Skażenie wody trytem jest 3 razy większe, aniżeli dopuszczalne dawki. Badania 300 000 dzieci wykazały wzrost raka tarczycy o 30 - 50 razy, w zależności od odległości zamieszkania. Ornitolodzy stwierdzają, że u 57 gatunków ptaków w tym rejonie stwierdza się zaćmę, zmniejszenie rozmiarów mózgów, nowotwory, zmniejszenie płodności, zwłaszcza u samców. Nie jest to nic dziwnego. Zawsze mniejsze zwierzęta szybciej reagują. Poza tym, już od lat 60. ubiegłego wieku na podstawie badań angielskich weteranów Bomby Atomowej, jak wynikało z raportu sekretarza Generalnego Sheily Grey, żona takiego weterana musiałaby zajść w ciąże 21 razy, aby urodzić jedno zdrowe dziecko. Kobiety te rodziły dzieci bez powłok brzusznych, bez kończyn, ze zniekształconymi twarzami itd. Podobne wady widziałem u rodzin tzw. "czarnobylców" w domach dziecka. Pełny Raport o skutkach katastrofy w Czarnobylu został wydany przez Gdańskie Towarzystwo Naukowe. Liczne prace naukowe znajdują się w materiałach pokonferencyjnych Gdańskiego Forum Ekologicznego z lat 1990 - 1995r.



Skażona cezem jest herbata z Shizuoka City, znajdującej się ponad 300 km od Fukushimy. Shizuoka City to marka najbardziej znanej herbaty w Japonii. Przypominam również, że energia promieniowania alfa to 5-6 MeV, a energia wiązania komórkowego to 6 -7 eV, czyli jest milion razy mniejsza. Nie trzeba wyobraźni aby wiedzieć co się dzieje, kiedy czołg przejeżdża po pudełku zapałek. Skażone są materiały budowlane, a więc wszystkie nowe budynki w całej Japonii. Dotyczy to ponad 200 firm budowlanych, jak podano w 2012 roku. Skażenie blachy jest tak duże, że w styczniu tego roku w porcie we Władywostoku zatrzymano transport samochodów z Japonii, z powodu skażenia. Może to doprowadzić do upadku przemysłu samochodowego, czyli pogorszyć w znacznym stopniu gospodarkę. Silniki do Nissana są budowane w mieście Iwaki, 42 km od Fukushimy.

Co robi Rząd Japonii?
To samo, co każdy przed nim mając problem z atomem. Podwyższa normy skażenia i uznaje za gotowe do zamieszkania tereny o skażeniu 5 mikro siwertów na godzinę dla dzieci, to jest 50 razy powyżej poprzedniej normy. Oczywiście ta nowa wartość będzie się długo utrzymywała. W Polsce także nie cofnięto norm do wielkości sprzed Czarnobyla.


dr Jerzy Jaśkowski

Źródło artykułu: http://www.prisonplanet.pl/
Źródło zdjęć: internet
Korekta: Medart  

sobota, 12 marca 2016

Jak jesteś truty, Polaku


Grabież staje się sposobem na życie dla grupy ludzi żyjących razem w społeczeństwie, tworząc dla siebie system prawny, który upoważnia ich, i kodeks moralny, który gloryfikuje to.
– 
Frederic Bastiat

Upadek państwa ma zawsze te same przyczyny. Czasami wykonanie jest tylko różne i mniej, lub bardziej rozciągnięte w czasie. Główną przyczyną upadku państwa jest zawsze Jurgiel, czyli miłość azjatycka do pieniądza. Inaczej mówiąc, mieć, a nie być.
Widzimy to przypominając sobie losy okresowych krezusów z początku tzw. przemian w latach1989-95. Kto jeszcze dzisiaj pamięta takich „supermilionerów” jak Grobelny – zadźgany przez zawodowego mordercę na bazarze. Tego właściciela pierwszego banku w Lublinie. Los magnata wielkopolskiego H.Stokłosy, czy Gdyńskiego miliardera, z produkcji kotłów przechodzącego na opracowanie gier wojennych dla NATO, według polskojęzycznej prasy. 
Proszę zauważyć, że te wszelkie instytucje, które istnieją w normalnym państwie w celu ochrony obywateli, w Polsce zupełnie nie pełnią tej roli. Nadzór budowlany istnieje tylko w przypadku drobnych budowlańców. W ogóle nie reaguje w przypadku dużych deweloperów. Przykładowo wysypiska śmieci podlegają pod ustawę o Prawie Budowlanym. Gdańskie Zakłady Nawozów Fosforowych utworzyły wysypisko odpadów niebezpiecznych [pierwiastki radioaktywne] we wsi Wiślinka, bez przewidzianych w Prawie Budowlanym zezwoleń i ani Urząd Wojewódzki, ani Sąd prowadzony przez sędziego Miastkowskiego, czy Okręgowy prowadzony przez sędziego Machoja, nie widział w tym jawnym łamaniu prawa nic niestosownego. Sam musisz sobie wytłumaczyć Szanowny Czytelniku, na jakiej to zasadzie się opierało.
Podobnie, czy widziałeś kiedykolwiek na stronach Głównego Inspektora Sanitarnego wyniki badań próbek żywności pod kątem zawartości na przykład pestycydów, czy innych trucizn? Nie! Ale za to w internecie masz wystąpienia rapera o podobnym nazwisku, zachęcającego do szczepień.
Czy widziałeś na stronach wojewódzkich, czy powiatowych inspektorów sanitarnych wyniki analiz twojego chleba powszedniego, czy sprzedawanych owoców? A przecież w tym celu zostały te instytucje powołane. Nie! Oni tylko zajmują się reklamą handlu szczepionkami. Nie dosyć, że piszą w większości przypadków nieprawdę, to jeszcze zajmują się dystrybucją tych szczepionek, zamiast kontrolą tego, do czego są  powołani. Sam możesz to sprawdzić.

Wszystko to wskazuje jednoznacznie, że społeczność mieszkająca pomiędzy Odrą i Bugiem straciła już poziom rozwoju politycznego na stopniu narodu i spadła do wspólnoty pierwotnej, czyli grup interesów. Poszczególni osobnicy tej populacji myślą tylko i wyłącznie o doraźnej korzyści, nie zastanawiając się, co będzie jutro. 
Przykładem są nagminne zadłużania się kolejnych rządów i uzasadnienia usłużnych idiotów [Goldman alias Lenin agent braci Warburg] tych pożyczek. Nie pamiętają owe ludziki, że jeszcze się taki nie narodził, co by system bankowy wykiwał. Najlepszym dowodem są spłaty kredytów zaciągnięte przez poszczególne rządy, czy to w czasie I Wojny Światowej, czy w okresie II Wojny Światowej. Banki ściągają należności z odsetkami bez litości. My za pożyczki genseka Edwarda Gierka agenta Kominternu, robiącego za namiestnika Polski, przekazane do Sowietów w postaci budowy celulozowni zabajkalskiej, czy rurociągu orienburskiego, musieliśmy płacić przez prawie 40 lat. Tak, tak, to nie Sowieci płacili naszym robotnikom, a my sami. Pracownik takiego rurociągu dostawał karteczkę, że zarobił na przykład 1000 rubli zwanych transferowymi. Przyjeżdżał z taką karteczką do banku na przykład w Gdańsku, a tam wypłacali mu w stosunku 62 kopiejki do dolara. I taki robotnik dostawał przykładowo 1500 bonów dolarowych po 75 złotych za bon. A co robił księgowy w banku? Księgowy w banku w grudniu robił bilans, dodawał te ruble transferowe i sumę wysyłał do Warszawy, na przykład 150 000 rubli transferowych. A co robiła warszawka? Przysyłała faks: skreślić. I już było po wszystkim. Czyli budżet naszego państwa został uszczuplony o te głupie kilka milionów. Ale dodatkowo kredyt musieliśmy także spłacać.



Jeszcze bardziej zabawnie działano po 1990 roku. „Nasz” guru od ekonomi p. prof. Balcerowicz wydał rozporządzenie, że ruble transferowe, zupełnie wirtualne pieniądze, można było wymieniać oficjalnie w Narodowym Banku. 143 spółki otrzymały takie zezwolenia. Spółka to był pokój lub dwa z kuchnią, skupowała te śmieci z NRD, czy Czech i wymieniała w NBP po 1000 zł za sztukę. W tym czasie rubel w kantorach był poniżej 10 złotych. Dziennie podobno ściągano w ten sposób po kilkaset milionów rubli transferowych. I oczywiście nie było to żadne przestępstwo skarbowe, ale wiadomo, że za operacjami stała Informacja Wojskowa. Wyraźnie pisze o tym Suworow twierdząc, że banki, ubezpieczenia, handel zagraniczny, przemysł ciężki i wydobywczy, były w gestii GRU. W Polsce odpowiednikiem podległym GRU była Informacja WOJSKOWA. Ostatni szef Wojskowych Służb Specjalnych p. gen Dukaczewski odszedł dopiero w 2006 roku na stanowisko doradcy Prezydenta Komorowskiego. Żadna sprawa tego przekrętu z rublem transferowym, czyli nieistniejącą walutą, nigdy nie wyszła na  światło dzienne. Obojętnie jakie rządy nosiły przymiotniki.
Przypomnę także, że od 1944 roku żaden rząd w Polsce nie publikował księgi otwarcia, czyli bilansu co zrobili poprzednicy.  Jest to dowodem bezpośrednim, że kolejne ekipy po prostu kontynuują politykę finansową poprzedników. Nawet kasjerka przelicza kasę po zmianie, a rządy nie. Ot, taki obyczaj panujący w kondominium.
Przechodząc do trucia naszego zdrowia, czyli Narodu, podam kilka istotnych przykładów. Oczywiście muszę się oprzeć na danych Wielkiego Brata, czyli USA.

1. Jedna na 10 kobiet w wieku rozrodczym ma niebezpiecznie wysokie stężenie rtęci w organizmie. Głównym źródłem rtęci jeszcze do niedawna były szczepienia małych dzieci. Obecnie także rtęć występuje w szczepionkach przeciw grypie. Liczba szczepionek wzrasta z roku na rok. Brak jakichkolwiek wyników badań, co się dzieje z dziećmi tak faszerowanymi szczepionkami. Ani Ministerstwo zwane nie wiadomo dlaczego Zdrowia, ani żadna instytucja naukowa nie prowadzi takich badań. Stwierdzono nadumieralność kobiet rasy białej w USA.
2. Wzrasta systematycznie liczba osób z zapaleniami przewodu pokarmowego. Przyczyny tych zapaleń mogą być różne, od zażywania słodzików typu splendy, poprzez środki przeczyszczające pochodzenia chemicznego.
3. Poza kontrolą instytucji państwowych jest wzrost skażenia środowiska zanieczyszczeniami przemysłowymi. Do tych zanieczyszczeń znajdujących się w żywności zaliczyć należy powszechnie występujące dioksyny – rakotwórcze, polifenylowe pochodne – rak, bezpłodność. Brak jakichkolwiek informacji na stronach odpowiednich instytucji o tych zanieczyszczeniach w Polsce.
4. Już w roku 1994 okazało się, że 62% przebadanych próbek żywności posiadało wykrywalny poziom co najmniej jednego pestycydu. W Polsce nikomu do głowy nie przyszło prowadzić takie badania na szeroką skalę.
5. Wśród tych próbek aż 34% miało substancje uznane za neurotoksyczne, powodujące na przykład Chorobę Parkinsona. Podobna wielkość zawierała pestycydy rakotwórcze.
6. Aż u 90% kobiet karmiących wykryto w mleku rakotwórczy DDT, zakazany podobno już w latach 70. ubiegłego wieku. W POLSCE STOSOWANO TEN ŚRODEK JESZCZE W LATACH 90.
7. W USA aż o 800% więcej antybiotyków stosuje się w tuczeniu zwierząt, aniżeli w medycynie. Głównymi antybiotykami są makrocykliny. U ludzi występuje wielka odporność na te antybiotyki – erytoromycyna, makrocyklina itd.
8. W badaniach u świń wykryto duże ilości sztucznych witamin. Powodują one sterylizacje potomstwa. Syntetyczne witaminy nie dostarczają żadnych wartości, są generalnie trujące. W Polsce mamy modę na stosowanie witaminy C w tabletkach. Sam musisz dokonać wyboru, dobry człeku.
9. W celu poprawy barwy mąki nie stosuje się lepszego przesiewu, tylko dodaje środki chemiczne, takie jak chlor, nadtlenek benzoilu, nadtlenek acetonu, wodorotlenek aluminium, czy tlenki tytanu. Kupowanie więc „białej” mąki jest po prostu truciem siebie, złudzeniem optycznym, a nie lepsza jakością.


10. Podawany powszechne do żywności Glutaminian –  MSG powoduje uszkodzenie mózgu, czyli przyspieszanie demencji, zaburzenia endokrynologiczne, na przykład niedoczynność tarczycy, niszczenie dobrych bakterii w przewodzie pokarmowych, a wiec powodowanie stanów zapalnych jelit.
11. W niektórych pokarmach, m.in. chipsach, frytkach, krakersach, stwierdza się duże ilości akryl amidu, wysoce toksycznego związku.
12. Ostatnio American Journal of Public Health podał, że picie wody chlorowanej może zwiększyć ryzyko zachorowania na raka aż o 95 %. Innymi słowy, musisz koniecznie stosować filtry i woda musi oczekiwać na spożycie, czyli odstać się kilka godzin, aby wywietrzała. Nie wolno wody bezpośrednio z kranu pić, ze względu właśnie na powszechne chlorowanie. Gotowanie dopiero po około 15 minutach usuwa chlor.
13. Skażenie fluorem jest powszechne, woda butelkowana, mleko dla dzieci, pasty do zębów zawierają niedopuszczalnie wysokie stężenia fluoru. FLUOR, JAK TO OSTATNIO CORAZ CZĘŚCIEJ SIĘ STWIERDZA, JEST BARDZIEJ TOKSYCZNY OD OŁOWIU. A tylko nieco mniej trujący od arsenu.
14. I teraz pytanie dla PT Czytelników: proszę pokazać jeden portal internetowy, który o tym informuje, gazetę, tygodnik itd., szczególnie jakiekolwiek z kobiecych pism, ostrzegających przyszłe matki o możliwości wystąpienia skażenia jej organizmu tymi produktami i konsekwencjach dla zdrowia nienarodzonych dzieci???
I musisz się zastanowić, czy warto te polskojęzyczne gazety niemieckich właścicieli pod amerykańskim zarządem kupować? A sprawę tej spółki prawa handlowego, zwanej Niemcami, doskonale przedstawia p. dr Brzeski.

I to by było na tyle, w temacie trucia polskiej nacji. Wiadomo, że dzietność kobiet spadła do 1.1, czyli praktycznie nie ma możliwości odtworzenia się narodu. Innymi słowy, zrealizowano w okresie 2 pokoleń Program Klubu Rzymskiego z 1971 roku. Przypomnę, że „komuniści” oddelegowali do brania udziału w tych obradach mjr UB, pracującego potem na stanowisku ideologicznym, czyli profesora filozofii Kołakowskiego. Prof. Kołakowski, biegający z TT-ką w „rencach”, był ostatnio szeroko fetowany we Wrocławiu. Ustalono na tej rzymskiej konferencji, że Polska będzie zasiedlona 15 300 000 ludzi, mającymi stanowić zaplecze siły roboczej dla cywilizowanej Europy. Proszę zauważyć spokojnie, to się dokonuje, a ludkowi mniej wartościowemu daje się do dyskutowania tematy w rodzaju: czy Bolek To Bolek.
O truciu ich samych nie mają prawa nic wiedzieć.

dr Jerzy Jaśkowski

Źródło artykułu: http://www.polishclub.org/
Źródło zdjęć: internet
Korekta: Medart







sobota, 5 marca 2016

Góry Złote 2015


Część 2- Droga Bukowa- Trojak- Rozdroże Zamkowe- Karpiak- Królówka- Zielona Polana- Sztolne Skały- Droga Sarnia- Arboretum

Tego dnia wybraliśmy się na niewymagającą i dość krótką wycieczkę, obejmującą południowo- wschodnie grzbiety Gór Złotych, położone w bliskim sąsiedztwie Lądka.
Po lekko deszczowej nocy i dość pochmurnym poranku, pogoda poprawiła się na tyle, że już przed południem cieszyliśmy się pierwszymi manifestacjami słońca. Chmury wciąż były, ale liczne przejaśnienia utrzymały się jak się okazało już do końca dnia.
Wyruszyliśmy szlakiem niebieskim, który ulicą Leśną wywiódł nas na Drogę Bukową i poprowadził  nią prosto na wzniesienie Trojak (766m.n.p.m.). To chyba jedno z bardziej znanych takich miejsc w okolicy. Już przed wojną na jednej ze skałek o nazwie Trojan, znajdował się słynny punkt widokowy, którego licznie odwiedzali turyści oraz kuracjusze pobliskiego uzdrowiska. Nie inaczej jest dziś. I mimo że stopniowo skalną ambonkę widokową przysłaniają coraz wyższe wierzchołki drzew, to jednak wciąż pozostaje ona świetnym miejscem do podziwiania widoków Masywu Śnieżnika, Krowiarek i częściowo zachodnich grzbietów Gór Złotych.

Skały Trojaka w latach 30.XXw.

Na samym Trojaku znajduje się kilka ciekawych formacji skalnych, które bywają dość licznie odwiedzane min. przez amatorów wspinaczki. Jednymi z większych są Skalny Mur, Trzy Baszty oraz Skalne Wrota.
Niebieski szlak pozwala przyjrzeć się każdej z nich, a następnie sprowadza nas w dół, do Rozdroża Zamkowego. Znajduje się tu spory "węzeł szlaków", oraz niewielka drewniana wiatka. Z tego miejsca zaczęliśmy podchodzić pod wzniesienie Karpiak, słynące z reliktów jednego z najbardziej znanych zamków w okolicy- Karpień.

Prawdopodobnie w pierwszej połowie czternastego stulecia na skalistym wzgórzu (758 m n.p.m.) zwanym Karpiakiem wzniesiono zamek Karpień. Być może warownię zbudowano w miejscu wcześniejszego grodu ziemnego. Twierdza składała się z zamku górnego i położonego na północny-zachód od niego przedzamcza. W 1346 roku król czeski Jan Luksemburski podarował zamek Tomaszowi von Glaubitz. Warownia chroniła pobliskie przełęcze i przebiegającą nimi tzw. „Drogę Solną”. W skład należącego do właściciela zamku klucza dóbr wchodziło miasto Lądek i 13 wiosek. W 1354 roku król Karol IV, syn i następca Jana Luksemburskiego przekazał dobra obejmujące m.in. Karpień swemu młodszemu bratu Janowi Henrykowi (ur.1322r., zm.1375r.), margrabiemu morawskiemu. Następnie na przełomie XIV i XV wieku zamek należał do przedstawicieli rodów: von Tawlitz, von Parchwitz i von Niemanitz. Od 1422 roku właścicielem dóbr zamkowych Karpień był Puta III z Czastalovic. W 1428 roku zamek został zdobyty przez oddział husytów. Puta III z Czastalovic posiadał znaczne włości zarówno w Czechach jak i na Śląsku, był m.in. panem zastawnym hrabstwa kłodzkiego. Po jego śmierci w 1435 roku rodzina nie była w stanie spłacić długów i w 1440 roku sprzedała prawa zastawne do ziemi kłodzkiej Hynkowi Krušinie (ur.1391r., zm.1454r.). Nowy właściciel odbudował zamek Karpień, z którego uczynił bazę wypadową do rozbójniczych rajdów na okoliczne ziemie. W 1442 roku oddział Hynka Krušiny splądrował klasztor cystersów w Henrykowie. Rok później wojska miast i książąt śląskich pod wodzą księcia Wilhelma opawsko-ziębickiego przeprowadziły wyprawę odwetową w czasie której zdobyły i uszkodziły zamek Karpień. Po śmierci Hinka Krušiny warownia na Karpniaku popadła w ruinę. W kolejnych latach ruiny służyły jako miejsce schronienia band rozbójniczych. Ostatecznie zamek zburzono w 1513 roku. W 1580 roku po raz pierwszy wzmiankowano użycie kamienia z zamku do prac budowlanych w Lądku Zdroju. Ruiny zamku w znacznym stopniu zostały rozebrane w XIX wieku. W 2009 roku na terenie zamku rozpoczęto prace archeologiczne, kontynuowane w kolejnych latach. Po zakończeniu badań naukowych planowana jest odbudowa wieży.

Ruiny zamku Karpień na początku XXw.

Obecny zamek, to jedynie pozostałości kamiennych murów o wysokości 1-2m. Od strony podzamcza zachowała się jeszcze zaokrąglona ściana, jako jedyna pozostałość stołpu. Widoki z tego miejsca w sezonie letnim są dość ograniczone okolicznymi drzewami, choć z najwyższych fragmentów murów widać część Masywu Śnieżnika. W obrębie zamku znajduje się też kamienna ławka, będąca jedną z wielu pamiątek po działalności GGV, czyli Kłodzkiego Towarzystwa Górskiego.
Po krótkim odpoczynku i miłej pogawędce z napotkanym tu turystą z Kłodzka, ruszyliśmy dalej w stronę nieodległego wzniesienia Królówka. W jego partiach szczytowych odnajdziemy również gnejsowe skałki, choć już nie tak imponujące jak na Trojaku. Ze szlaku mamy jednak możliwość co jakiś czas oglądać ładnie wyeksponowany Masyw Śnieżnika i południowe krańce Gór Złotych. Wkrótce osiągamy Drogę św.Antoniego i znajdujące się w jego pobliżu Trzy Ambony- pierwszą grupę skał, należącą do większej formacji zwanej Sztolne Skały. Są one już dość mocno zarośnięte, choć z pewnych miejsc dostrzec wciąż można grzbiet graniczny. Za Zieloną Polaną czeka już na nas Skalny Ząb, a niebawem kolejne z ciekawych formacji skalnych: Iglica, Wyżna, Niżna oraz Mała Baszta. Ładnie stąd prezentują się przede wszystkim Kuźnicze Góry, będące najbliżej położoną częścią Krowiarek. Jednak na widoki okolic samego Lądka i dalszej części gór nie ma już co liczyć, gdyż Natura skutecznie upomniała się tu o swoje.

Po skałkowych emocjach kierujemy się Sarnią Drogą w stronę Ronda Małego i niebawem osiągamy ostatnią atrakcję tego dnia, czyli lądeckie Arboretum. To najwyżej położone tego typu miejsce w Polsce, zaś jego założenie zrealizowano na podmokłej, częściowo zarośniętej łące leśnej, położonej na rozległym południowo- zachodnim stoku Trojaka. Ogród zajął powierzchnię ok 1,8ha na wys.470-500m.n.p.m. W otoczeniu arboretum dominującymi gatunkami drzew są buki, jodły, modrzewie, sosny i świerki, tworzące dorodne drzewostany mieszane. Dogodne warunki klimatyczne i glebowe tworzące specyficzny mikroklimat, początkowo sprzyjały rozwojowi ponad 250 gatunkom i odmianom drzew i krzewów niemalże z całego świata. Jednak z czasem okazało się, że spora część z nich ma wyraźnie problemy nie tylko z odpowiednim wzrostem, ale też samą aklimatyzacją. Na ostatniej inwentaryzacji przeprowadzonej pod koniec lat 90.,stwierdzono tu już tylko 150 gatunków.
Miejsce jest jednak jak najbardziej warte odwiedzenia, chociażby ze względu na specyficzną "piętrową" budowę i ciekawe zagospodarowanie terenu.

ul.Leśna

Fragment ulicy powyżej Oślej Łączki

Wchodzimy do lasu

Szlak pomału zmienia charakter

Dorzucamy co nieco, do mijanego kamiennego kopczyka...

ocieramy się o skałkę Samotnik...

i stopniowo podchodzimy niebieskim szlakiem

Mijamy Drogę Małą Okólną...

by niebawem dotrzeć do pierwszych większych skał

Skały na Trojaku...

i najdłuższa z nich...
zwana Skalnym Murem

My zaczynamy skrabać się na Trojana

Na szczycie podchodzimy długą skalną ławą...

która kończy się ambonką widokową

Pogoda dopisuję, zatem widać całkiem sporo. Ładnie prezentuje się lekko zachmurzony Śnieżnik...

oraz Czarna Góra

Fajnie widać też Krowiarki na tle Gór Bystrzyckich...

jednak kierunek na Lądek- Zdrój i okoliczne grzbiety, po mału przysłaniają najwyższe drzewa

Chwila relaksu

Spoglądamy też w dół

...

I jeszcze jedna panorama, z Czarną Górą i Żmijowcem w tle

Skałki Trojana

Skała Trzy Baszty

Wejście do Skalnej Bramy...

i ona sama już z dołu...

gdzie dopiero robi imponujące wrażenie

Rozdroże Zamkowe. Z tego miejsca odchodzi aż sześć dróg. No...może nie do końca dróg ;)

Idziemy nieco pod górę...

by wkrótce osiągnąć wzgórze Karpiak

Z zamku Karpień pozostało już niewiele...

choć z najwyżej położonych jego reliktów, zobaczyć można Śnieżnik i najbliższe grzbiety

Chodzimy ścieżkami wokół murów...

i wstępujemy niekiedy na wyższe kulminacje

Widok na pozostałości murów obwodowych

Jest i słynna ławeczka G.G.V.

Ruiny od strony wschodniej

Mocno zarośniętą dróżką opuszczamy zamkowe wzgórze...

zmierzając dalej przez Grodzki Las

Skałki na szczycie Królówki...

z pobliża których znów ładnie widać Masyw Śnieżnika

...

W lesie zaczyna dominować buczyna

Źródło św.Antoniego

Zbliżamy się do kolejnej kulminacji...

czyli skały Trzy Ambony

Widoki z góry dość ograniczone...

choć dostrzec jeszcze można np.graniczny grzbiet

Okolica Zielonej Polany

i umiejscowiony za nią Skalny Ząb

Skała jest dość rozległa...

zaś pod nią, znajdują się resztki dawnego wystroju tego miejsca

...

Szlak nieco opada i jest tak aż do następnej atrakcji, czyli...

skały Iglica (Krzyżowa)

Dawne "graffiti", być może lądeckich kuracjuszy

Od południa, skała jest o wiele potężniejsza

Stąd już w zasadzie kilkadziesiąt metrów...

do ostatniej grupy Sztolnych Skał

Na Małej

Trochę widoczków...

które obejmują głównie Kuźnicze Góry, skrawek Gór Bialskich i Masywu Śnieżnika

Na Wyżnej...

widoki są nieco rozleglejsze...

i pojawia się częściowo Śnieżnik

...

Na zachodnich krańcach Wyżnej...

i ta sama skała, widziana już z dołu

Na Sarniej Drodze

Źródło św.Jadwigi...

za którym osiągamy lądeckie arboretum

Ścieżki wiją się tu na różnych poziomach...

prowadząc do malowniczych zaułków i altanek

Wystrój i aranżacje mogą się podobać

Mini fontanna z paprociami

Gdzieniegdzie coś tam jeszcze kwitło

Podmokłe miejsca pokonywaliśmy po drewnianych pomostach

...

Strumień Jadwiżanka, przepływający przez cały teren arboretum

Biskupie Stawy...

i zabytkowy dom na ul.Moniuszki w Lądku-Zdroju


c.d.n.

Źródło cytatu: http://www.palaceslaska.pl/
Źródła zdjęć archiwalnych: http://fotopolska.eu/
                                            http://www.ladek.wroclaw.lasy.gov.pl/