sobota, 28 grudnia 2013

Odpady śmierci



Miesiąc temu były Premier Japonii Junichiro Koizumi rozpalił dyskusję na temat przyszłości energetyki jądrowej kierując uwagę społeczności na drażliwy temat pomijany milczeniem przez  koncerny atomowe ciągnące ogromne zyski z energii jądrowej. Zadając pytanie czy jest miejsce i sposób na bezpieczne przechowywanie wysokoradioaktywnych odpadów zachował się jak Brutus zadający cios Cezarowi.  Koizumi nieopatrznie wygadał się, że rząd Japonii nie ma pomysłu ani sposobu na budowę stałej przechowalni odpadów radioaktywnych, mimo  że ma ochotę na uruchomienie 50 reaktorów, jeżeli spełnią normy bezpieczeństwa.

W obliczu narastającej krytyki rząd postanowił, że do końca stycznia określi swoją linię postępowania Japonii w energetyce jądrowej.
Ile radioaktywnych odpadów jest w Japonii i jakie w związku z tym istnieje zagrożenie? Spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie i określić niebezpieczeństwo jakie niesie energetyka jądrowa.

Co to są odpady radioaktywne?
Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej definiuje, jak każda substancja w której stężenie radio-nukleoidów jest większe niż przyjęte za bezpieczne w danym kraju i których użycie nie jest przewidywane.
Japonia klasyfikuje odpady na dwa rodzaje: wysokoradioaktywne lub powstałe po przetworzeniu wypalonego paliwa po odseparowaniu plutonu i uranu w wyniku recyclingu, oraz niskoradioaktywne pozostałe związki radioaktywne.
Odpady niskoradioaktywne, to używane pręty sterujące, części reaktorów, maszyn, filtry, odpady płynne, zużyte rękawice i inne narzędzia.

Jak powstają wysokoradioaktywne odpady?
Wysokoradioaktywne odpady powstają jako produkt uboczny w wyniku reakcji rozszczepienia w rdzeniu reaktora, są bardzo radioaktywne i niebezpieczne. Mieszane są z roztopionym szkłem, zescalone i umieszczane w ognioodpornych stalowych pojemnikach o średnicy 40cm i wysokości 130cm i wadze 500kg. Pełen pojemnik emituje 1500Sv/h ( wg polskich norm dopuszczalna dawka dla organizmu wynosi 0,000360Sv/h) i jest zabójcza dla organizmów biologicznych. Temperatura pojemnika wynosi 200 st.C. Miną dziesiątki tysięcy lat nim promieniowanie osiągnie poziom rudy uranu.

Ile wysokoradiacyjnych odpadów znajduje się aktualnie w Japonii?

Przed katastrofą w Fukushimie w 2011 r. przez 5 dekad 50 reaktorów ciągle produkowało odpady nuklearne. Według “Nuclear Easte Management Organization of Japan” w grudniu 2009 r. w Japonii były 1664 pojemniki z „zeszklonymi” wysokoradioaktywnymi odpadami. Ponadto każda elektrownia ma własne baseny z zatopionymi w wodzie odpadami, które łącznie mogą zapełnić 23100 pojemników.
Jeżeli Japonia zdecyduje się uruchomić te 50 reaktorów, NUEMO szacuje, że w 2021 r. ich ilość wzrośnie do 40 000.

 Przygotowanie transportu z odpadami promieniotwórczymi. Japonia 2011r.

Jakie to stworzy zagrożenie?
Wysokoradiacyjne odpady muszą być przechowane przez dziesiątki tysięcy lat zanim osiągną bezpieczny dla ludzkości poziom radiacji. Nikt nie wie czy w ciągu takiego okresu czasu ludzkość będzie w stanie zabezpieczać tak niebezpieczne substancje. Zmieniać się będą ustroje, polityka, nastąpią różne katastrofy naturalne i te wywołane przez człowieka.
Po pierwsze wyjęte z reaktora zużyte pręty paliwowe muszą przez kilka lat być przechowywane w basenie reaktora celem wygaszenia reakcji łańcuchowej i obniżenia temperatury ich do wartości umożliwiającej transport i ich przeróbkę.
Japonia nawet nie zaczęła ich przeróbki, eksperymentalny zakład przeróbki w Rokkasho – Aomori Prefecture nie podjął pracy z powodu kłopotów technicznych. Oznacza to, że elektrownie jądrowe muszą pozostawić tysiące prętów paliwowych w swoich basenach, gdzie narażone są na klęski żywiołowe podobne do tej, która zniszczyła zakład w Fukushimie.
W chwili katastrofy w elektrowni było 4 656 prętów paliwowych w basenach, z czego 1331 w basenie reaktora nr 4 wystawionych na działanie warunków atmosferycznych przez wybuch wodoru. Jeżeli system chłodzenia tych basenów zostanie uszkodzony z powodu np. trzęsienia ziemi czy tsunami, skażona woda wyparuje do atmosfery, pręty wejdą w stan krytyczny i wybuchną rozprzestrzeniając wkoło substancje radioaktywne, zmuszając Tokio do ewakuacji.

Ile prętów paliwowych jest w elektrowniach jądrowych?
Wg Natural Resources and Energy Agency Japonii w 15 elektrowniach jądrowych (nie licząc Fukushima 1 i Fukishima 2) znajduje się 14 000 ton aktywnych prętów paliwowych w basenach i suchych pojemnikach magazynowych. W tych 15 zakładach może być przechowane maksymalnie 20 000 ton, ale w niektórych już jest brak miejsc na składowanie. Na przykład Kashiwazaki-Kariwa kompleks w Niigata Prefekturze – elektrownia jądrowa Genkai w Saga i elektrownia jądrowa Tsuruga w Fukui, ich zbiorniki zapełnią się po 3 latach od chwili wznowienia pracy.
Rząd Japonii planuje wykonanie magazynu głębokiego składowania dla odpadów wysokoradioaktywnych gdzieś w solidnej skale, tak, żeby przetrwały dziesiątki tysięcy lat.
Ale na razie te odpady muszą schładzać się od 30 do 50 lat magazynie przejściowym w Rokkasho.

 Czy nasi notable tak właśnie widzą składowanie promieniotwórczych odpadów?

Gdzie plan rządowy przewiduje wybudowanie magazynów gwarantujących tak długotrwałe bezpieczne składowanie?
Rząd musi znaleźć takie społeczeństwo, które zgodzi się na lokalizacje na ich terenie takich niebezpiecznych magazynów. Rząd twierdzi, że w aktywnej sejsmicznie Japonii można znaleźć stabilne skały, które będą spokojne przez najbliższe tysiąclecie. Ale eksperci i aktywiści oraz Koizumi twierdzą, że nie ma takiego miejsca, które zapewni pojemnikom bezpieczeństwo przez 10 000 lat.
Budujemy polską elektrownie jądrową. Ale czy w Polsce jest takie miejsce, gdzie przez co najmniej 10 000 lat takie pojemniki będą bezpieczne? Kto zagwarantuje bezpieczeństwo mieszkającym tam ludziom? Nie można liczyć na umowy międzynarodowe w tak długim okresie czasu. Poza tym takie umowy uzależniają Polskę od Rosji, Francji czy Ameryki.
W 2010 r. polski przedstawiciel na posiedzeniu ERDO zaproponował utworzenie międzynarodowych przechowalni odpadów wysokoradioaktywnych na terenie Polski. W 2014 r. ma zapaść decyzja o lokalizacji takiego składowiska. Czy to nie jest działanie na szkodę Narodu Polskiego?


Ano właśnie. Pokusiłem się o zamieszczenie tego artykułu by zwrócić Waszą uwagę na fakt, iż to już nie pozostaje jedynie wewnętrznym problemem państw takich jak Japonia, Rosja czy Niemcy. Wszystko drobnymi kroczkami zmierza do wcielenia w życie scenariusza, kiedy to pod naszym nosem wytyczy się "odpowiednie" miejsca składowania radioaktywnego świństwa. Jednak obserwując poczynania obecnej władzuni w wielu różnych dziedzinach, można (a w zasadzie trzeba) mieć poważne wątpliwości, co do racjonalnego przygotowania takiej operacji. Jest więcej niż pewne, że rząd polski wdroży tu kolejny "wariant oszczędnościowy". A dotyczy on między innymi wyszukiwania specjalnych miejsc, w których będzie można z powodzeniem uprawiać dalszy niecny proceder zasyfiania naszej planety. Na pierwszy ogień pójdą zapewne stare kopalnie, niewykorzystywane sztolnie, dawne militarne kompleksy i odległe poligony. Przeciętnemu Kowalskiemu może wydawać się, że to jak najbardziej właściwe miejsca do takiego magazynowania, gdyż wszystko znajduje się na uboczu, schowane, bądź otoczone betonowym płotem. Czy aby na pewno. A co będzie wtedy gdy okaże się, że odpady jednak nie są przechowywane zgodnie z narzuconymi im normami?
Czy rząd da ludziom gwarancje i świadectwo profesjonalnego podejścia do tego problemu. Czy opinia publiczna zostanie zaznajomiona z procedurami bezpieczeństwa i będzie informowana o każdym nowym miejscu i kolejnym transporcie śmiercionośnego ładunku?
Pozwólcie, że zamiast odpowiedzi wstawię cytat z powyższego tekstu:
"Rząd musi znaleźć takie społeczeństwo, które zgodzi się na lokalizacje na ich terenie takich niebezpiecznych magazynów".

Czyli...jednych kupić, drugich zastraszyć, a kolejnym naopowiadać niestworzonych bajek lub (jak to często w zwyczaju), nie powiedzieć ani słowa. I tak oto zapewne kolejne przedsięwzięcie wejdzie dziarsko w życie, mimo że fundament pod jego fizyczne zaistnienie okaże się zlepkiem iluzji, oraz przypuszczeń, rokowań i obliczeń "tęgich głów". A wszystko, przy przeważającej aprobacie odurzonego "medialnym opium" społeczeństwa.
Cóż...walka o nasze umysły trwa.



Zródła tekstu i zdjęć:
http://losyziemi.pl/ 
http://www.sfora.pl/   
       







poniedziałek, 23 grudnia 2013

Zamiast bombek i Mikołajów...



Ten dzień, ten chłód, ta cisza...
Wykrojony i postawiony obok, zdaję się nie czuć pierwotnego założenia. Za mgłą miliardów spojrzeń, jeden nagły obłoczek pary z ust. Co rusz mniejszy. Mała pociecha, ale jednak.
Na szlaku tak dzielnie i wprost. W kadrze nic, co kazałoby myśleć o jutrze. Jestem tu sam z małym pakuneczkiem przy sercu, plecaka i kijków nie licząc. Drzewa wskazują mi drogę, choć jest też parę drogowskazów z tym co zawsze. Słońce jak zwykle ma je za nic i wolno ucieka nad zachodni grzbiet. Spektakl jest przeogromny i oczom po raz kolejny nie daje wiary. A może jednak istnieje aż tak wielkie piękno? Cisza się wzmaga. I nieubłagany na tej wysokości ziąb...

Jest w tym skrzącym się amfiteatrze mrozu kawałek dobrej nowiny. W moim pochodzie ku niewyrażalnemu, w mechanice kilku gestów, zdradzieckich pchnięciach wiatru i cichym przekonaniu, że już nie ma po co się szarpać. Bo w całej tej nagłej rozpiętości, ciepło mojego ja, zamknięte między tymi górami i niebem staje się niemalże bluźnierstwem. Jakby skazą, raniącą szlif doskonały. Więc tylko cicho nucę. Mały i niewinny hymn o tym, że wcale mnie tutaj nie było.

A pomyśleć, że w dolinach już prawie święta...


***

Wszystkim życzę spokoju i mnóstwa wyjątkowych chwil, wśród osób Wam bliskich i życzliwych.
Wesołych Świąt...
                                                                                                                                             - Medart
          

piątek, 20 grudnia 2013

Czy tak doszło do katastrofy w Fukushimie?



Na początku 2007 roku, amerykański wiceprezydent Dick Cheney udał się z nieoczekiwaną wizytą do Tokio. Mimo, że ranga amerykańskiego gościa była bardzo wysoka, nie zwołano konferencji prasowej, nie wymieniono tradycyjnych uścisków rąk przed kamerami, nie wysłano żadnych informacji do prasy, nie zrobiono nawet spotkania pracowników amerykańskiej ambasady ze swoim możnym zwierzchnikiem.

Celem tej wizyty było stworzenie czterostronnego porozumienia w regionie Azji i Pacyfiku. Kraje wchodzące w skład tego porozumienia to USA, Japonia, Australia i Indie a jego ostrze wymierzone było w Chiny i ich sojuszników: Rosję i Koreę Północną. Z japońskiego punktu widzenia porozumienie jakie zamierzała podpisać Japonia było niesymetryczne. Wśród czterech krajów wchodzących w jego skład tylko USA było mocarstwem nuklearnym. Z kolei wszyscy przeciwnicy takiego porozumienia posiadali własną broń atomową. Zbudowanie czterostronnego sojuszu nie było zadaniem łatwym i to wcale nie Japonia była najsłabszym ogniwem tego pomysłu a Indie. Wiceprezydent Cheney jednak dobrze wiedział, że niezwykle silny wpływ na dynamicznie rozwijające się Indie ma Japonia i jest ona w stanie przekonać najludniejszy kraj świata, aby przystąpił do paktu. Jednak aby Japonia – sama niechętna takiemu paktowi – wykonała pokładane w niej nadzieje, musiała dostać długo oczekiwaną marchewkę a tą marchewką miała być jej własna broń nuklearna.

Ówczesny japoński premier – Shinzo Abe – widział swój kraj znów jako światowe mocarstwo, mające w swoim arsenale broń nuklearną. Orędownikiem silnej Japonii był dziadek premiera, który sam był także premierem Kraju Kwitnącej Wiśni zaraz po II WŚ. Ojciec premiera Abe – w czasach kiedy był ministrem spraw zagranicznych, aby zdobyć alternatywne do amerykańskiego źródło materiałów radioaktywnych zwrócił się po pomoc do ZSRR. Tą samą linię polityczną kontynuował Shinzo Abe, który postanowił postawić Amerykanów w sytuacji bez wyjścia i w przypadku jeśli nie zgodziliby się na japońską broń jądrową, premier zamierzał o taką pomoc poprosić Rosję. Nawet gdyby Japonia bez niczyjej pomocy postanowiła zbudować bombę atomową, materiał użyty do jej wykonania po zbadaniu znajdujących się w nim zanieczyszczeń, wskazałby źródło swego pochodzenia. Ani Chińczycy ani Rosjanie nie byli w stanie wyprodukować absolutnie czystego plutonu. Taki pluton jednak produkowali Amerykanie. Stworzenie broni z czystego plutonu zatarłoby kompletnie ślady jego pochodzenia i taki właśnie pluton postanowił zdobyć premier Abe.
Ością niezgody dla amerykańskiej akceptacji japońskiego pomysłu, był jednak nie amerykański rząd a Pentagon, dla którego Japonia nadal pozostawała tym samym wrogiem, który rozpoczął wojnę w Pearl Harbor i został pokonany w Hiroszimie. Dla Pentagonu Japonia z bronią atomową stawiała amerykańską dominację pod znakiem zapytania. Jedyne na co mogli się zgodzić Amerykanie to pomoc w budowie kolejnych elektrowni atomowych. Sytuacje tą zaostrzyło jednak nieoczekiwane ultimatum premiera Abe i być może wówczas zgoda na posiadanie broni nuklearnej została wydana w Białym Domu, w którym urzędował prezydent Bush Jr.

W czerwcu 2004 roku, serwer National Nuclear Security System w Albuquerque został zaatakowany przez hakerów i skradziono dane ok. 200 osób bezpośrednio związanych z produkcją amerykańskiej broni nuklearnej. NNSA przez trzy miesiące trzymała całą sprawę w tajemnicy podejrzewając wewnętrzną robotę któregoś z pracowników.
Miejscem, gdzie buduje się a także przechowuje wycofane z armii głowice nuklearne, są zakłady BWXT Pantex, położone na ogromnym obszarze tuż za miasteczkiem Amarillo w Teksasie. Po zamknięciu zakładów nuklearnych w Rocky Flats w Kolorado jest to jedyna firma, która zajmuje się nuklearnymi głowicami bojowymi. Z samej więc swojej natury jest to miejsce pilnie strzeżone, bo z pewnością znajduje się na liście rozmaitych złodziei nuklearnych. W czasie kiedy Bush podejmował w Camp David japońskiego premiera Abe, w zakładach Pantex wybuchł strajk pracowników bezpieczeństwa. Firma mimo usilnych zbiegów nie była w stanie z miejsca zastąpić ich odpowiednio wykwalifikowanymi strażnikami. Strajk i wywołane nim zamieszanie trwało przez dwa miesiące. W tym czasie nieoznakowane ciężarówki wywiozły z zakładów 16 ton rdzeni nuklearnych zapakowanych w specjalnie do tego celu skonstruowane chłodziarki.
Ciężarówki pojechały prosto do portu morskiego w Houston, gdzie skrzynie z głowicami przeładowano na… izraelski frachtowiec. Jedynym człowiekiem który zauważył, że coś jest nie tak był inspektor portowy Roland Carnaby, który wkrótce potem zginął zastrzelony przez policjanta, podczas pościgu samochodowego na ulicach Houston. Na miejsce zwolnione w tak tragiczny sposób przez Carnaby’ego, zatrudniono firmę ochroniarską Neptune Intelligence Computer Engineering z… Izraela, której właścicielem okazali się być byli pracownicy izraelskiego ministerstwa obrony narodowej.

Izraelski udział w wywiezieniu głowic do Japonii był konieczny po to, aby zatrzeć wszelkie ślady udziału w tym procederze zainteresowanych stron. Kiedy jednak Izraelczycy weszli w posiadanie głowic, natychmiast z agentów przemienili się w handlarzy i zażądali od Japończyków dodatkowych i zapewne niemałych pieniędzy. Wściekli Japończycy zgodzili się, ale statek zanim dopłynął do Japonii zatrzymał się w Izraelu, gdzie wymieniono supernowoczesne amerykańskie głowice na najstarsze izraelskie. Japończycy odkryli oszustwo i natychmiast zażądali pieniędzy z powrotem. Żydzi stanowczo odmówili a Amerykanie umyli ręce.
Japończycy pozostali więc ze starymi głowicami i nie pozostało im nic innego jak samemu je wzbogacić. Wybrano elektrownie atomową w Fukushimie, bo była wystarczająco odległa od wścibskich oczu rozmaitych inspektorów kontrolujących prace elektrowni atomowych. Fukushima miała kilka reaktorów i w jednym z nich zamierzano przeprowadzić proces oczyszczania uranu i plutonu. Sposób w jaki dali się oszukać, bolał Japończyków ogromnie i aby zemścić się jakoś na Izraelu nieoczekiwanie poparli w ONZ palestyńskie ambicje państwowe. Izrael był jednak czujny i w odpowiedzi przeciwko japońskim instalacjom nuklearnym wysłano wirus Stuxnet.
Tak długo jak długo działała firewall, elektrownie były przed wirusem bezpieczne, jednak wszystko zmieniło się wraz z trzęsieniem ziemi 3 marca 2011 r. Trzęsienie ziemi przerwało na chwilę dopływ prądu co sprawiło, że firewall przestała działać. To wystarczyło żeby Stuxnet wdarł się do środka i zrobił swoje. Wirus przede wszystkim wyłączył zapasowe generatory prądu. Woda w basenach chłodniczych zaczęła intensywnie parować. Nie chłodzona niczym głowica nuklearna eksplodowała, rozpoczynając największą katastrofę nuklearną w historii ludzkości, której ostatecznego efektu i zasięgu wciąż jeszcze nie znamy.

(na podstawie przemyśleń i wniosków Yoichi Shimatsu)

Ja ostatnie zdanie wywodów Pana Shimatsu, wzbogaciłbym niestety o przeświadczenie (wręcz pewność) że efekt już częściowo znamy. Ostatnie pomiary radiacji na Pacyfiku są wręcz przerażające i ukazują iście apokaliptyczny scenariusz.

Poziom radiacji w Oceanie Spokojnym z maja 2013 r.

Jeszcze dwa lata temu, ludzie ostrzegający przed poważnymi konsekwencjami wycieku w Fukushimie, zostaliby z miejsca wyśmiani i określeni, jako szukająca sensacji grupa panikarzy oraz miłośników teorii spiskowych. A dziś? Dziś jak się okazuje co poniektórym rzedną miny, gdy widzą chociażby te masowo wyrzucane na brzeg, tysiące martwych stworzeń morskich u brzegów Kalifornii czy Meksyku. I nie ma co się dziwić że ocean umiera. W tej "radioaktywnej zupie" znajduje się nie tylko jod czy cez, ale też wiele innych śmiercionośnych izotopów.
Najgorsze z nich to np.ameryk, neptun czy pluton. Dość powiedzieć że ameryk właśnie, wykryto trzy miesiące temu na wybrzeżach...Wielkiej Brytanii. Zatem wszystko wydaje się rozwijać według czarnego scenariusza wielu ekspertów którzy przewidywali, że izotopy będą poprzez Pacyfik wędrowały na wschód, by przez Atlantyk dotrzeć też do Europy. I wydaje się, że niektóre z nich już tu są!

A najgorsze jest to, że wynajęci przez lobby atomowe "eksperci" powtarzają wciąż te same brednie, przy akompaniamencie kolejnych szczekaczy, którym już pachnie świeże korytko i ciepła posadka (nie zapominajmy, że Polska jest kolejnym potencjalnym poligonem dla przetestowania tej fatalnej i brudnej technologii).
Mamy więc kolejny przykład na to, że rządy wielu państw i instytucje utopione w kieszeniach karteli farmaceutycznych, atomowych i transgenicznych, traktują ludzi tylko i wyłącznie jak zwykłe mięso armatnie.
Nic w tym na pozór nowego i zaskakującego. Tyle tylko, że teraz gra być może toczy się o najwyższą stawkę. Nasze być albo nie być na tej planecie.


P.S. A może niepokojące ruchy FEMA w Ameryce o których pisałem niedawno, mają właśnie swoje podłoże w fukushimskiej tragedii?
Zastanówmy się przez chwilę. Być może niebawem zachodnie wybrzeże USA opustoszeje, a miliony (zapewne spanikowanych i jednocześnie zdeterminowanych) uciekinierów ruszy wgłąb kraju. Czy odbędzie się to przy uwerturze spokoju, zrozumienia i całkowitej zgody na ogrom wyrzeczeń?
Szczerzę w to wątpię choć...chciałbym się mylić.


Źródło tekstu i zdjęć:
http://nowaatlantyda.com/
doubtfulnews.com




  

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Geoinżynieria - cicha wojna




Dziś wrzucam film, na którym dr Jerzy Jaśkowski omawia problematykę geoinżynierii, skutki jej stosowania i odwołuje się do historii podobnych eksperymentów.
(wybaczcie że tylko linki)
http://www.youtube.com/watch?v=B5rINSTuE4Q
http://www.youtube.com/watch?v=9YQ4MNX5vic
http://www.youtube.com/watch?v=7LqkjDTqCkY
http://www.youtube.com/watch?v=HueZ0qfWzI0

W zasadzie na temat geoinżynierii nie ma co dłużej się rozpisywać. Twarde dowody na jej stosowanie wypłynęły już bezpośrednio po wojnie wietnamskiej, gdy rząd USA nieopatrznie przyznał się do kilku swoich grzechów i przewinień (geoinżynieria właśnie, świadome narkotyzowanie żołnierzy czy testy nowych broni i ładunków na polu bitwy). Ale jak w istocie wiemy, nie jest to wewnętrzny problem tylko tego mocarstwa. Są przecież inne, które prowadzą własne badania i  aktywną eksplorację tego tematu.

W sumie podpisuję się pod rozważaniami dr Jaśkowskiego, tyle że uważam, iż akurat fenomen chemtrails to nie tylko geoinżynieryjne narzędzie, ale też wynik nieco dalej i głębiej sięgających eksperymentów.
I tu bliższe prawdy są według mnie badania Sofii Smallstorm, która jako jedna z pierwszych ukazała aspekt zastosowania genetycznej modyfikacji organizmów, odbywający się właśnie poprzez umiejętne rozpylanie nano-cząstek. I ostrzegła przez zakusami tych wszystkich, którzy za pomocą biologii syntetycznej pragną z człowieka uczynić (być może) bezwolnego cyborga.


 Obserwacja z końca listopada. W punkcie "A" samolot wyraznie zmienia kurs i smuga staje się wyraźniejsza



 "A"-dotychczasowa smuga powstała przed manewrem szybko znika. Zaś druga "B"przybiera na sile



 W kilka minut pózniej smuga "A" niemalże nie istnieje. Smuga "B" zaś zaczyna stopniowo zmieniać strukturę (rozszerza się)


 
 Upływają kolejne minuty. Smuga "B" rozmywa się bardziej, tworząc pewną zawiesinę


Około pół godziny pózniej, na jej miejscu zalega już taka chmura


Nie będę teraz do tego wracał, gdyż niejednokrotnie wspominałem o tym we wcześniejszych postach, poruszających analogiczną problematykę. Natomiast sprawa wygląda o tyle interesująco (a dla nas mało optymistycznie), iż wydaje się że przy okazji jednego instrumentarium, próbuje odegrać się kilka różnych utworów. I że tylko jednym z nich, jest wspomniana geoinżynieria. Być może jest to sprytnie i świadomie ukartowane. Najpierw pomijano chemtrails zupełnie, na prawo i lewo propagując bzdury o smugach kondensacyjnych. Kiedy zrobiono analizy gruntów po opryskach i na jaw wyszły zestawienia pierwiastków ciężkich, trzeba było coś wymyślić, by zamknąć usta wszystkim krzyczącym i dociekającym prawdy. Bo w istocie było ich już za wiele. I po pewnym czasie pojawiły się oficjalne raporty o geoinżynierii. Oczywiście i tak większość z nich nie widzi w tym procederze nic zdrożnego, a wręcz przeciwnie- jedynie pożyteczne narzędzie, służące człowiekowi do efektywnego i niepohamowanego rozwoju. Ale możemy tylko domyślać się, jak niektórzy ów rozwój postrzegają i jaką ambicją kierują się przy jego wdrażaniu. Zresztą dr Jaśkowski na filmie wspomina też i o tym.


Nie miejmy zatem złudzeń. Te narzędzia służą i mają dalej służyć jedynie jednemu celowi- sprawowaniu kontroli nie tylko nad klimatem, zasobami wody i złożami, ale też nad charakterem, kształtem i rozmiarem ludzkiej populacji.
Tylko że mimo wszystko, istnieje jeszcze pewne "ale"...


Źródło pierwszego zdjęcia i filmów: http://www.prisonplanet.pl/
 
 

wtorek, 10 grudnia 2013

"Coś" z Uljanowska



Kiedyś wpadła mi w ręce mała i niepozorna książka. Nie od razu ją przeczytałem. Jednak po jakimś czasie sięgnąłem po nią znów i wtedy, skonsumowałem niemalże łapczywie. Bo w istocie zafascynowała mnie ogromnie. Mimo tego że był to początek lat 90. i na rynku wydawniczym zaczęło pojawiać się coraz więcej tytułów z dziedziny parapsychologii, fenomenu UFO czy wszelakich tajemniczych zjawisk, to ta książka jednak i tak się wyróżniała.
Mowa o pozycji "Poczet potworów letnich" Leszka Kleczkowskiego i Sławomira Pikuły. Co ją wyróżniało? Ano przede wszystkim ciekawe podejście do zagadnienia kryptozoologii. Oczywiście termin ów na kartach książki jeszcze nie wypłynął bowiem został powołany wiele lat później, ale zawartość mniej lub bardziej skłaniała się ku temu tematowi. Pamiętać jednak trzeba, że jest to książka z połowy lat 80. i na próżno szukać tam relacji i doniesień z Chupacabrą czy Mothmanem w roli głównej. Jest natomiast i tak spory bagaż podsumowujący wiele obserwacji z całego świata, obejmujący klasycznego już Yeti, Bigfoota czy potwora z Loch Ness. Ale też wielu innych tajemniczych stworzeń, występujących na Syberii, w górach Chin czy dżungli Borneo.


O książce napomknąłem dlatego, iż wydaje mi się pozycją niemalże obowiązkową dla każdego, kto zaczyna interesować się podobnymi zagadnieniami. Tym bardziej, że na rodzimym rynku wydawniczym chyba jako pierwsza (lub jedna z pierwszych), zajęła się penetracją tematu obejmującego spotkania z nieznanymi nauce i wielce zagadkowymi stworzeniami.
Ale powróćmy do meritum dzisiejszego wpisu. Mniej więcej dwa miesiące temu, w sieci ostro namieszał pewien amatorski filmik, nagrany przez mieszkańca Uljanowska w Rosji. Przedstawiać ma on dość nietypową istotę, przemieszczającą się po ścianie wieżowca. Oto on:
https://www.youtube.com/watch?v=j8pvsOj70_g
Na tym niespełna 40 sekundowym filmie widać "coś" schodzące z dachu (na samym początku filmu, ciemny zarys części sylwetki pojawia się na tle ciemniejącego nieba) i poruszające się w dół po bocznej ścianie budynku. Następnie mniej więcej w jego połowie zbliża się do krawędzi, wyraznie poza nią wygląda(!), po czym przechodzi na dłuższą część budynku mieszkalnego. Widać jeszcze ją przez chwilę, gdy zasłania odnóżami okna po owej stronie, po czym wykonuje jakby skok w stronę stojącego poniżej drzewa.

Informacje odnośnie tego krótkiego filmu są dość skąpe i lakoniczne. Operator nagrywający całe zajście, wypowiada raptem dwa zdania: "O ku*wa, to schodzi, to schodzi..." i pózniej- "myślę że widzi nas" (czy coś w tym stylu).
Co do samego nagrania możemy stwierdzić, że jest niestety kiepskiej jakości, natomiast całe "miejsce akcji" w ogóle pozostaje dość słabo oświetlone. Jedyne źródło światła znajduje się na ulicy i jest w dodatku mocno rozproszone. Przy zbliżeniu widać, że istota praktycznie nie rzuca cienia na ścianę budynku, co kazało by sądzić że nagranie jest spreparowane. Natomiast kąt pod jakim zdarzenie jest filmowane (i kąt padania światła z ulicznych latarni) nie do końca gwarantują powodzenie owej tezy.

Od momentu pojawienia się nagrania, wielu zwolenników jego prawdziwości opowiedziało się z miejsca za tezą, iż przedstawia ono słynnego "Slendermana".

Slender Man to jedna z tajemniczych postaci pojawiających się w legendach i siejących strach. Choć pod nazwą Slander Man znany jest od niedawna, to jednak w opowieściach pojawia się już od dawna – najprawdopodobniej już od starożytności. Postać tajemnicza, nic pewnego o niej nie wiadomo. Istnieją zdjęcia na których jest widoczna, film, na którym została nagrany, pojawiają się nieliczne relacje osób które go widziały. Jednak świadkowie pojawienia się Slender Mana znikają, ofiary bardzo rzadko są odnajdywane. Pierwsze współczesne obserwacje tego stworzenia zostały poczynione w latach 80-tych XX w. Do tej pory nie udało się w przekonywujący sposób dowieść, że Slendy istnieje lub nie, przez dużą część ludzi (nawet wielbicieli demonów i zjawisk paranormalnych) uważany jest tylko za jeszcze jedną miejską legendę, wymyśloną tylko po to, żeby straszyć dzieci.


Artystyczna wizja Slendermana

Legenda tegoż (zwanego też Tall Man, Thin Man czy Mr Thin), towarzyszy wielu społecznościom jak się okazuje od dawien dawna.

Wysoka postać z długimi mackami pojawia się również w wierzeniach egipskich oraz u Majów i Azteków. W mitologii mezopotamskiej występuje Lamasztu. Jest to demon żeński, ale ma umiejętność zmiany płci. Często łączyła cechy obu płci i zwierząt. Na niektórych podobiznach Lamasztu przedstawiano jako postać bez płci i twarzy, z wieloma mackami zamiast rąk. Porywa on dzieci, żeby dręczyć ich dusze w Tartarze. Wzmianki o nim pojawiają się również w wierzeniach asyryjskich, babilońskich i innych. Demon ten wywołuje też objawy choroby podobne do slendersickness. Pewne cechy podobne do Lamasztu ma Lamia, Lilith czy strzygi. Demon porywający dusze pojawia się też w legendach słowiańskich. Czasem jest to wysoka postać bez twarzy, ubrana na czarno, czasem zaś kobieta w bieli. Podobno jest to sama Śmierć, przychodząca po swoje ofiary. Według innych wierzeń wysokie, ciemne postaci bez twarzy, z mackami zamiast rąk to diabły, porywające zabłąkane w lesie dzieci i straszące pijaków. Inny demon, który miał zwyczaj straszyć w lasach i na bezdrożach to Latawica. Są to demony męskie porywające dzieci i nękające kobiety w ich sypialniach. Opętanych przez te demony ludzi można było leczyć za pomocą magii.
Slenderman, uchwycony rzekomo przed jedną z angielskich szkół w latach 30.

Nie będziemy dalej wchodzić w rejony zarezerwowane (być może) dla antropologii kultury i psychoanalizy, ale jako że każda obserwacja odsyła niejako do istniejących stereotypów i każe doszukiwać się tam podobieństw, także i w tym przypadku doszło do pewnej próby zaszufladkowania.
Oczywiście abstrahując od tego czy Slanderman jest autentyczną postacią, kolejną "miejską legendą", czy może upostaciowaniem fobii i lęków ujawniających się pod wpływem chociażby pewnego mechanizmu purytanizmu społecznego, faktem jest, że jakoś do tej pory nikt nie łączył jego "działalności" z dość ekwilibrystycznym przemieszczaniem się po budynkach. Tyle że w tym akurat przypadku, o zbieżności tej zadecydował zdecydowanie wygląd.
Przyjrzyjmy się jeszcze raz owej istocie z Uljanowska. Mamy tu "coś" ewidentnie posiadającego cztery odnóża, niewielki tułów i małą (chyba) głowę. Jednak najbardziej intryguje fakt, że istota posiada wręcz unikalną zdolność rozciągania swoich odnóży. Widać to dobrze kiedy schodząc w dół, chwyta się kolejnych segmentów ściany bocznej, a później krawędzi bloku. Oczywiście widać doskonale, że owo rozciąganie idzie w grube metry, bowiem standardowe okno w bloku tego typu ma mniej więcej 130-150cm.
I to chyba pozostaje najbardziej fantastycznym elementem wizerunku tego niesamowitego stwora. Na tyle fantastycznym że można przyjąć tezę, iż mamy tu do czynienia z mistyfikacją. Przemawia za tym również swego czasu "wyczekiwanie" operatora na przebieg zdarzeń. Bowiem podobne incydenty (jeśli są prawdziwe) łapane są zazwyczaj "w trakcie", co niejednokrotnie rzutuje kiepską jakością i nieodpowiednią ekspozycją. Tu jest inaczej. Rzekłbym- zbyt ładnie i  zbyt widowiskowo. A jak to zrobiono? Dobry grafik komputerowy i program After Effects, być może w zupełności wystarczą.

Tu jeszcze zaznaczę, że media rosyjskie poinformowały zaraz o rzekomych zniknięciach ludzi mających ponoć miejsce w okolicy, a trwających już od ponad dwóch dekad. Jakkolwiek sensacyjnie by to nie brzmiało, zapewne jest tylko echem wyemitowania tego nagrania i ma za zadanie stworzyć odpowiednią "otoczkę" wokół całego incydentu. Znamy to juz z autopsji. Po sukcesie kasowym filmu "Blair Witch Project", celowo wypuszczano spreparowane historyjki, mające z Burkittsville uczynić niemalże miejsce przeklęte. I udało się. Efekt marketingowy osiągnięto, czego dowodem były liczne pielgrzymki rządnych wrażeń turystów i fanów filmu. Jest zatem wielce prawdopodobne, że też informacje z Uljanowska służą temu samemu. Ponoć eksperci od obróbki zdjęć zaczęli badać ów filmik i mają dowieść (lub nie) jego autentyczności. Czy jednak tak się stanie?

Oszustwo zatem, czy może jednak nowa tajemnicza kryptyda? A może coś jeszcze innego. Może czysta manifestacja istoty z innej rzeczywistości, albo (jak sądzą niektórzy) efekt poczarnobylowskiej mutacji? Można snuć domysły i ciągnąć to dalej w nieskończoność, powielając schematy i tworząc nowe (niekiedy mocno irracjonalne) teorie. W dobie medialnych "fajerwerków", takie materiały będą stale budzić kontrowersje i nastrajać do dywagacji na przeróżne tematy. A może nie powinniśmy ufać tak bardzo oku kamery i aparatu? Patrzymy w te wszystkie magiczne wizjery i inne, zapewne zapominając że jeśli zbyt długo patrzymy w czeluść, to czeluść...sami dobrze wiecie co. ;)


Źródło cytatu i zdjęć: http://www.slenderman.pl/
http://hdw.eweb4.com
http://altereddimensions.net
   

    

   

  

      

wtorek, 3 grudnia 2013

Przyszłość



Dziś trochę na temat przyszłości. A to dlatego, że obserwując wielu ludzi dochodzę do wniosku, że jednak enigmatyczność i fantastyka są nieodzownym elementem patrzenia na grę, zwaną życiem. Oczywiście gdy nazywasz owych ludzi fantastami bądź tymi, którzy sami tworzą iluzję, jedynymi zazwyczaj reakcjami są niezrozumienie, rozdrażnienie i chęć udowodnienia że jest inaczej.
Dlatego nazywanie i metkowanie zarzuciłem już dawno. Oczywiście zdarza mi się niejednokrotnie łapać swoje ego, na próbach uzurpowania sobie konkretnych wniosków i poglądów, ale już patrzę na to niejako z innej perspektywy. Ale nie o tym chciałem pisać.

Odkąd na poważnie zainteresowałem się ezoteryką, a później po mału wchodziłem w szersze zagadnienia tego typu, częściowo przez własne spostrzeżenia i praktyczne doświadczenie zrozumiałem, że w istocie istnieją pewne prawidłowości. Już nadmieniałem o tym wcześniej, bowiem od dawna tak miałem, że potrafiłem z danej chwili uczynić sobie "przyjaciela". Pamiętam nawet pewne zdarzenia z dzieciństwa, kiedy moje niezaspokojone z jakiegoś powodu ego, tworzyło frustrację, rozgoryczenie czy smutek, a potem jakby na fali odreagowania potrafiłem "zakotwiczyć" w czymś absolutnie natychmiastowo. I zerwać z dotychczasowym schematem. Potem przychodziła właśnie ulga. Wtedy tego tak nie zauważałem, a i przecież o żadnej analizie nie było nawet mowy. Ale to działo się na zasadzie jakiejś opozycyjnej interakcji względem gorączki umysłu. Taka "reakcja obronna" wobec ukierunkowanego szaleństwa. Później pod wpływem pomocnej literatury, ale też dzięki rozmowom z kilkoma ludźmi, którzy w tej kwestii mieli własne doświadczenia stwierdziłem, że w istocie mam możliwość zapanować nad wieloma rzeczami. Zanim na dobre zagłębiłem się w zagadnienia "nie dualności/ nie dualizmu" wiedziałem już, że odpowiedzi na wiele z pytań mnie nurtujących są niemalże pod nosem. A ponadto że wiele z nich, nie jest w ogóle pytaniami. Ot, mimo że noszą takich znamiona, są niemalże stwierdzeniem rzeczy prostej i oczywistej. Do jej rozwikłania jednak potrzeba było nieco innej platformy obserwacji, niż umysłowy schemat.
Później zdałem sobie sprawę, jak owe schematy działają. Pomogła mi w tym obserwacja nawet drobnych rzeczy niemalże "wykuwanych na gorąco", mających jednak pewien oddźwięk w wydarzeniach z przeszłości. Dzięki książkom Eckharta Tolle, Kena Wilbera czy Neelam, zacząłem dostrzegać pułapki formy, które niemalże na poczekaniu potrafią zmienić sposób patrzenia i tym samym przenosić ciężar życia z chwili teraźniejszej do wymiaru czysto...enigmatycznego.
Jak przyszłość właśnie.
Posłuchajcie ludzi z którymi obcujecie. Nader wielu z nich, buduje tak skomplikowane i fantastyczne struktury oparte na fundamencie wydarzeń przyszłych, że aż dziw bierze, skąd znajdują źródło dla takich idei. Oczywiście gdy spojrzycie na to jeszcze dokładniej zobaczycie, że te skomplikowane figury powstają z podszeptów umysłu i opierają się na bardzo lichych i niestabilnych materiałach. Ale póki co są, żyją i stanowią "uświęconą ziemię" od której wara zwykłym śmiertelnikom ;)
Tak tak, ludzie strzegą tych swoich wątpliwych świątyń i robią wszystko, by nie dopuścić do siebie faktu, że byle zdarzenie z dnia jutrzejszego, może pogrzebać bezpowrotnie cały ten majdan zbudowany misternie na dalszych dwadzieścia lat. Bo jeśli dopuszczą nawet skrawek takiego przypuszczenia, to wnet może się okazać że skądś tam nadejdą pierwsze echa niepewności, obawy a nawet lekkiej paniki. A tego nikt nie lubi.

Oczywiście w tej "jeździe bez trzymanki" idealnie wspiera nas cała obecna cywilizacja medialna, serwująca pakiety doczesnej szczęśliwości i dobrobytu wszelkiego i udająca stabilną "matkę- rodzicielkę". W rzeczy samej to tylko złudzenie, gdyż dziś człowiek jako produkt, ma za zadanie wpasować się w odpowiednią rolę proponowaną przez system i tam, odgrywać grzecznie swoją rolę. W przeciwnym razie staje się półproduktem z którego system nie ma pożytku i tym samym, staje się niebezpieczną zadrą na całym tym "nieskazitelnym ołtarzu niewinności". I dlatego właśnie, w te wszystkie odgórnie wtłaczane mody, trendy, opinie, schematy i scenariusze, ładuje się tyle kasy i dba, by trafiły pod strzechy. To element gry, prowadzonej przez "możnych tego świata", by nie dać nam na chwilę nawet zwolnić, pomyśleć i być może dostrzec, w jakiej pułapce egzystujemy. I że pobłądziliśmy. A dodatkowo nasza gonitwa za widmami i zachciankami egocentrycznego umysłu, cały czas nabija im kasę i utrwala schemat "kieratowego osła". Zatem budują coraz to nowe dekoracje, wymyślają kolejne scenariusze i czekają na nasze reakcje.
A my odgrywamy posłusznie role, zadowoleni i ufni, że oto dane nam jest uczestniczyć w spektaklu premierowym, najwyższej próby i u najsławniejszego reżysera. Czyżby?

Czy jednak nie jest tak, że schowani za którąś już tam warstwą pudru i kostiumu, odgrywamy wciąż tę samą tragifarsę w dodatku, do tej samej dysharmonijnej muzyki?
Kto nam każe pędzić tak do przodu, budować zamki na piasku gdy przypływ tuż, i jeszcze wierzyć ślepo w obrazki, które wywiodły na manowce już całe pokolenia?
Gdzie oddech ludzie kochani, gdzie oddech? Ta jedna chwila, kiedy gwałtownie nabieramy powietrza, przytrzymujemy w płucach i swobodnie wypuszczamy radzi, że to JEDYNY i trwały ślad tego, że naprawdę istniejemy. Gdzie ten moment rozpoznania, kiedy to nie budzimy się już w zmiętej i mokrej od potu pościeli, a rozdygotane myśli nie każą nam wskakiwać w pantofle i gnać w dzień na złamanie karku, by potem u jego schyłku stwierdzić, że wszystko co dziś otrzymaliśmy, to...kilka gorzkich słów więcej i sromotny ból w okolicy serca?

Jeśli sami nie rozpoznamy w tym szaleństwa i całkowitego braku poszanowania dla naszego życia, kosztem kilku wyblakłych klisz z przeszłości, lub tych, mieniących się kabaretowym blaskiem z przyszłości, to wciąż będziemy wystraszeni, smutni i całkowicie odseparowani. Nigdy w chwili która właśnie istnieje, w TERAZ, nie zobaczymy przyjaciela i nie zrozumiemy, że to JEDYNE co tak na prawdę mamy. Że reszta to tylko gra świateł, miraże i lodowe figurki, które znikają na długo przed tym, nim słońce osiągnie zenit.

Nie zrozumcie mnie źle. Tu nie chodzi o porzucenie wszystkiego, co łączy nas z konkretnym zamierzeniem. Wytyczajmy sobie cele i realizujmy je. Z pełnym zaangażowaniem, pasją i poświęceniem. Ale spróbujmy zrozumieć, że jedyny uczciwy i niepodważalny stan budowany do tego, tworzony jest właśnie tu i teraz. I nie ma do tego historyjki, nie ma zdeklarowania konkretnego poglądu czy ustanowienia praw. Jest nasz wolny wybór. Tylko od nas zależy czy z niego skorzystamy. Czy wejdziemy w "ciało" robota, zoptymalizowanego na umysłowo- schematyczną masturbację, czy wreszcie zakotwiczymy w jedynie uczciwej materii, której wyznacznikiem jest nasz własny oddech i bijące mocno serce.

Przyszłość?

A co to takiego?