czwartek, 24 marca 2016

Wiosenny freestyle


Mamy wiosnę. Upragnioną porę odcięcia się od długich miesięcy zastoju, półmroku i egzystencji spowolnionej zimową posuchą. Dzień znacznie dłuższy, przybyło nam sił i jakoś tak szybciej zaczynamy się rozkręcać i nabierać pewności siebie. Nie dziwota. Życie na powrót wnika w każdy skrawek otaczającej nas przestrzeni, zatem jak mielibyśmy tego nie zauważać? Choć w rzeczy samej, nie każdy to widzi.

Kilka dni temu, miałem do załatwienia sprawę na obrzeżach swojego rodzinnego miasta. A że załatwiłem ją sprawnie i szybko, postanowiłem z buta wrócić do domu. Pogoda dopisywała, zatem nie było najmniejszego sensu kisić się w zatłoczonym autobusie. Odpuściłem sobie jednak wędrówkę skrajem szosy i niedbale określając azymut, skierowałem się na polne trakty, drogi donikąd i uliczki o wątpliwej reputacji. Jak to mam w zwyczaju i lubię, starałem się wniknąć w ten krajobraz poboczny, nieokreślony i uznawany za mało interesujący. I dobrze, bo dzięki temu mało też "eksplorowany" przez natchnionych "wojowników cywilizacyjnego upiększania".
I szedłem tak tymi drogami które gdzieś tam powinny prowadzić, choć nieraz wyglądały jak żart jakiegoś prowincjonalnego stwórcy, któremu zamarzyło się machnięcie autografu gdzieś pośród chwastów, krzaków i wszelkich możliwych resztek. I na przemian błocąc lub kurząc sobie buty, waliłem prosto przed siebie i było mi nad wyraz dobrze. Skądś tam dochodziły mnie oddechy miasta, nawet raz czy dwa minął samochód i rowerzysta, ale było to zupełnie niewyczuwalne. Tak, jakbym płynął swobodnie w jakiejś bańce, chroniony przed dosłownością tego świata na wszelkie możliwe sposoby.
A potem był mały sosnowy zagajnik i wybebeszony wrak "malucha". Zrobiłem sobie przerwę i opierając się o jego maskę bawiłem się w coraz to nowe odkrywanie krajobrazu. Bo i miejsce temu sprzyjało i widać było stąd naprawdę dużo. I przy tym umarłym automobilu, gdzieś na pustkowiu i wygwizdowie znów na dobre zapadłem się w sobie. Odpłynąłem, i miałem wrażenie że to żart, że tego skrawka świata nigdy nawet nie było. Ale ponieważ skręciłem tu i pomaszerowałem, pojawił się nagle gotowy, jawny i oczywisty. Przybrał tę formę i ten kształt specjalnie dla mnie. Po prostu się wyświetlił.

Jak powiedział Jiddu Krishnamurti: "tyle Wszechświatów...ile nas". I nie miałem wtedy absolutnie żadnej wątpliwości, że to prawda. Celebrowałem chwilę na tym bezludnym płachetku i coraz bardziej nachodziła mnie ochota, by się stamtąd nie ruszać. Patrzyłem na ten pozostawiony samemu sobie obraz, na te brunatno zielone pola, bezlistne jeszcze krzaki i nieczynny pojazd, jak na odbicie tego króciutkiego błysku minimalnej i nietrwałej ferii barw na tym padole, o której wszyscy powiadają z przejęciem- życie. I nadają temu wagę absolutu, a jednocześnie wierzą, że wcześniej nie było nic i niebawem nic już nie będzie. Albo inaczej. Wierzą, że jakkolwiek zaistniałby ten błysk i jakikolwiek powstałby scenariusz, czeka ich wieczne szczęście albo też potępienie. Zaiste, chyba jednak za mało ludzi chodzi po pustkowiach i ociera się o takie nader ciekawe fragmenta ;)

Było mi dobrze, ale w końcu się ruszyłem. Grałem dalej swoją rolę, wracając do cywilizacji i stopniowo wbijając się klinem w ten harmider, natłok i wrzask, jaki wytworzyły miliardy myśli moich współplemieńców. Wracałem do tej chaotycznej macierzy, wiedząc dobrze że jest sztuczna, dorobiona i nieautentyczna niczym proteza, choć całokształt póki co skonstruowany jest tak, że blokuje wszelką alternatywę. Ale przecież nic nie trwa wiecznie.
Co możemy? Możemy tylko i aż, dalej być sobą. I w zasadzie chyba już wszyscy podjęliśmy decyzję i wiemy, na ile w to wchodzimy. I albo stoimy hardo na kapitańskim mostku, z uwagą wpatrując się w horyzont i kreując odpowiedni naszym zdaniem kierunek, albo...zdecydowaliśmy się na dryf.

Dlaczego w ogóle o tym pisze? Bo trochę wody upłynęło, od kiedy stanąłem kiedyś cicho pod koroną rozłożystego drzewa i spytałem: "czego Ty w ogóle człowieku chcesz, czego oczekujesz?" I może dlatego że nie liczyłem na żadną odpowiedź, tę odpowiedź otrzymałem. I to był błysk, jak strzał w okolicę serca. Dlatego też od tamtego czasu nigdy nie pozostaję obojętny, nigdy nie traktuje tego powierzchownie i nigdy nie staram się podnosić głosu, jeśli wystarczy mówienie szeptem. Przynajmniej staram się...

Nie chcę komplikować i nie chcę upraszczać. Każdy ma możliwość spróbowania i każdy może dosięgnąć tego po swojemu.




Jeszcze Mooji:


oraz Vincenty na mocnym freestyle'u ;)
https://www.youtube.com/watch?v=m-2Y9_h_nCA


Życzę Wam wszystkim zdrowych, spokojnych i udanych Świąt, oraz perfekcyjnego odświeżania ekranu świadomości, również na codzień. Pielęgnujcie w sobie światło... :)   



Zdjęcia ze stronki, którą szczerze polecam: http://wyszedlzdomu.pl/

 

               

2 komentarze:

  1. Czuje się, że wena dopisała - czytając, przez moment poczułem się "jakbym płynął swobodnie w jakiejś bańce, chroniony przed dosłownością tego świata na wszelkie możliwe sposoby." :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Darek. Fajnie że wpadłeś. Płyniemy dalej... :)

      Usuń