Nie było mnie przez chwilę. Niby tylko moment, niby znów kilka epizodów rozciągniętych na siatce dni i nocy, a po raz kolejny wystarczyło. Pomogło dostrzec różnicę. Tak głęboką.
Gdy wróciłem poczułem ponownie ten kontrast, to bijące po oczach rozwarstwienie, ten brak uważności i pokory, kosztem mocowania się z niewidzialnym i wykreowanym. Kosztem skupienia, które choć na moment kotwiczy w bycie na tyle skutecznie, że dostrzegamy całość.
Tak więc wystarczyło. Tych parę dni w Izerach po raz kolejny ugruntowało moje przekonanie, że na codzień gramy całkowicie nie w swojej sztuce. Ale lenistwo, gnuśność i brak należytej powagi, dają reżyserowi pole do popisu. Wciąż tak samo wielkie.
I powróciwszy do tej krainy niebytu, tej wulgarnej arii bałwochwalstwa, gdzie za karmę służy paliwo z gadających skrzynek i i-phoneowych wyroczni, znów zrozumiałem że to tylko możliwość. Dana nam droga i jednocześnie spakowany tobołek na nią. Nikt nikogo nie oszukuje, co najwyżej my sami siebie. Masz wybór którą część tortu ugryziesz, gdzie i na co padnie Twój wzrok i czego dosięgniesz zanim czas dany Tobie tutaj, wypika do końca. Czy założysz maskę ignoranta, czy może wybierzesz uśmiech dziecka. Czy będziesz gryzł, kopał i wierzgał, czy może wystarczy Ci cień przydrożnej brzozy, oddech wiatru na twarzy lub smak wody ze źródła. Czy będziesz przeklinał i zaciskał pięści bo 'kiedyś' wciąż jest ważniejsze niż 'teraz', a oblicze w lustrze wyda Ci się trupim nawet wtedy, gdy blisko możesz liczyć na ciepłą dłoń i cierpliwe, kochane oczy?
Zastanów się tylko, ile tracisz każdego dnia. Ile oddajesz tego ciepła, które mogłoby być użyte do ochrony i wzrostu. Do pielęgnacji zachwytów i kolekcjonowania wrażeń. Do budowy czystej relacji i kontaktu wspatrego o szczerość. Do zakomunikowania światu skromności. I prostoty. Ile tego przecieka przez place, ile gubi się po drodze?
Tu nie będzie rewolucji. Nie wypatruj jej dookoła, pośród miliona gestów ustawionych pod dyktando mistrzów gry i socjotechniki. Nie czekaj. Jedyna jaka się dokona zaistnieje w Tobie, kiedy pewnego dnia eksploduje Ci pod powiekami niewyrażalną feerią zrozumienia i zachwytu. I gdy później zaleje Cię ciepło. Z początku spontaniczne i nierówne, by z czasem stać się miarowym tętnem świadomego dostrzeżenia w sobie tego, co trzeba. I wtedy zostanie. Przygarniesz je, jak zmarznięte bezbronne szczenię. Będzie drżało i pulsowało w Twojej piersi. Już zawsze.
Na jaki dowód czekasz? Masz ich wokół bez liku. Spójrz na oddech. Kto nim steruje, kto zarządza, bo przecież nie Ty? Nawet nie jesteś tego świadomy. Nawet nie potrafisz dobrze tego opisać. Ale oddychasz. Czy pomyślałeś kiedyś, jak wielki i wyjątkowy to dar?
Nie było mnie, a jednak byłem pełniej i bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. To projekcja, a w zasadzie tylko chwilowy stan wyświetlenia.
Kolejny seans nauki i próby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz