czwartek, 11 kwietnia 2013

Tajemnicze Sudety cz.2

Der Hohe Stein


We wschodniej części Gór Bardzkich znajduje się pewien niepozorny szczyt. Wyrasta raptem 585m n.p.m. i leżąc na uboczu nie zwraca niczyjej uwagi- tym bardziej, że w jego pobliżu nie przebiega żaden szlak turystyczny. W miarę dobrze widać go jedynie z Przełęczy Łaszczowej, przez którą przechodzi szosa z Kłodzka do Laskówki. Jak większość szczytów w tych górach jest całkowicie porośnięty lasem, co tylko potęguje aurę tajemniczości otaczającą to miejsce. Ale od początku...
Każdy miłośnik sudeckich legend i tajemnic, zapewne raz słyszał historię o Wysokim Kamieniu. Tym bardziej że jest to historia, prawie żywcem wyjęta z opowiadań Lovecrafta. Po raz pierwszy bodaj, przytoczyli ją B.Romaszewski, E.Pazdioara i T.Karamon w drugim tomie książki "Legendy i opowieści ząbkowickie". Pierwotne wydarzenie miało miejsce w lipcu 1966 roku. Wtedy to na ową górę wybrało się czterech młodzieńców, z zamiarem przeprowadzenia seansu spirytystycznego. Ponoć wcześniej dowiedzieli się że jest to miejsce idealne gdyż "złe tam przesiaduje". Autorzy nie podają jednak źródła tych informacji. W każdym razie chłopaki jak zamierzali, tak uczynili. Wszystko szło zgodnie z planem, jednak tylko do pewnego momentu. Niedługo po północy bowiem, w okolicy wierzchołka zaczęły dziać się niestworzone rzeczy.

Tuż po zakoszeniu seansu nagle ucichł wiatr. Letnie, ciepłe powietrze zamarło i zgęstniało. Nie poruszało się ani jedno źdźbło trawy, ani jedna gałązka. Nastąpiła głucha cisza. Ognisko, które rozpalili, zgasło nagle tak jakby po prostu ktoś je zdmuchnął. Przerażeni rzucili się do plecaków po latarki. W tym momencie usłyszeli szelest kroków. Coś lub ktoś zaczęło się poruszać biegiem, w szaleńczym pędzie, dookoła ich obozowiska. Łamiąc z trzaskiem gałęzie, poruszając krzaki, kołysząc mniejszymi drzewami. Świecąc latarkami w ciemnościach, w kierunkach skąd dobywały się te dźwięki widzieli tylko ruszające się gałęzie i drzewa. Spanikowali. Rzucili się do ucieczki na oślep w dół zbocza. 

Po owym incydencie, do wsi Lasówka dotarło tylko dwóch uczestników seansu. Byli wykończeni i nieziemsko przerażeni. Ludzie ze wsi postawieni w środku nocy na równe nogi, szybko zawiadomili milicję i wkrótce rozpoczęto poszukiwania pozostałej dwójki. Miały trwać one przez sześć dni, w przeciągu których przeczesano góry od Barda aż po szosę Kłodzko- Złoty Stok. Jednak nic to nie dało. Chłopaków nie odnaleziono i oficjalnie uznano ich za zaginionych. To jednak bynajmniej nie koniec historii. Dwójka pozostałych uczestników pechowego seansu, zaczęła miewać co noc niesprecyzowane koszmary senne, gdzie pojawiała się ponoć istota o imieniu Aargaroth (lub Argoroth). Wkrótce jak się okazało, osiem dni po znamiennym wydarzeniu znika bez wieści kolejny z chłopaków, a dwa dni później- ostatni z czwórki śmiałków (według drugiej wersji- obaj popełnili potem samobójstwo w odludnym miejscu). I tu można by postawić końcową kropkę gdyby nie fakt, że od tamtego czasu w najbliższej okolicy Wysokiego Kamienia zaginęło kolejnych pięć osób. Mieli być to pracownicy leśni i turyści. Ostatni tego typu przypadek miał ponoć miejsce na początku lat 90. Jak podawał Jarosław "Fox Mulder" Krzyżanowski na łamach niedokończonej pracy "Projekt Sudety", informację o tym można było znaleźć wtedy na łamach lokalnej prasy kłodzkiej. Czy to już wszystko?
Wydaje się że tak. Pojawiały się od czasu do czasu wzmianki o tym miejscu również na wszelkiej maści forach internetowych, choć w większości była to już "dziesiąta woda po kisielu" względem informacji pierwotnych. Choć niekiedy znaleźć można było relacje ludzi podążających w to miejsce, zawierające pewne niepokojące akcenty, to jednak "siłą przekazu" nic już nie dorównało informacjom z lat 60. i przypadkom późniejszym.
Czy zatem Wysoki Kamień to w istocie miejsce przeklęte? Czy w szczytowych partiach góry, przy skałach, faktycznie doszło do manifestacji pewnych sił i (co za tym idzie) uaktywnienia w tym rejonie zjawisk anomalnych? Czytając informację o tym miejscu, mimowolnie nie mogłem powstrzymać się do pewnych odniesień. A są to różnego rodzaju przekazy i podania mówiące o tzw."diabelskich kamieniach". Pojawiają się one nie tylko przy okazji studiowania ludowych legend i opowieści, ale są też obecne np.w literaturze ufologicznej lub psychotronicznej. O "diabelskich kamieniach" pisali niejednokrotnie Leszek Matela, Kazimierz Bzowski, Miłosław Wilk czy dr Jan Pająk. To ostatni jest autorem ciekawej hipotezy, zakładającej że są one pewnymi "punktami nawigacyjnymi" dla UFO. Według innych teorii, owe kamienie są rezerwuarami kosmicznej energii, które aktywują się przy pewnych, specyficznych warunkach. Podobnie jak pewne skupiska skał i kamieni na Ślęży, znane megality w południowej Karelii, a także nie mniej tajemnicze głazy z okręgu North Salem w stanie Nowy Jork.
Istnieje wiele relacji mówiących o "dziwnej atmosferze" w otoczeniu takich miejsc, zaś badania radiestezyjne niejednokrotnie stwierdzają spore anomalie, cechujące się dużym zróżnicowaniem. Stąd właśnie doniesienia o dziwnych dźwiękach, światłach czy specyficznych stanach emocjonalnych u ludzi odwiedzających takowe. Przyznam szczerze, że kiedyś sam doświadczyłem w pewnym miejscu takiej psycho- mentalnej projekcji i po dziś dzień zachodzę w głowę, co to mogło być. Czy spłatała mi figla moja wyobraznia, czy może jednak było to...coś więcej? Ale wróćmy jeszcze do bohatera niniejszego odcinka- ustronnego i tajemniczego wzgórza w Górach Bardzkich. Jak na razie nikt nie pokusił się o przeprowadzenie specjalistycznych badań tego miejsca, które mogłyby jednoznacznie wskazać na istnienie tajemniczych energii. Choć na szczęście już pojawiają się pozbawieni uprzedzeń śmiałkowie, którzy do tajemnicy Der Hohe Stein podchodzą nie obciążeni bagażem historii sprzed wielu lat i starają się z nowej perspektywy ocenić "co w trawie piszczy".

   

Film z blogu: http://zamekgogolow.blogspot.com/


c.d.n.

       

sobota, 6 kwietnia 2013

Nic nie trzeba...



Odkąd pamiętam, wokół mnie zawsze roiło się od opinii typu "nie masz ambicji", "nie umiesz", "nie chce Ci się", "powinieneś bardziej się postarać". Te sentencje (i wiele podobnych) towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Wtedy, a głównie w czasach młodzieńczej już, rosnącej struktury ego, stawały się nierzadko moim przekleństwem i wyznacznikiem że "coś ze mną nie tak". Tak zaczynały się lata budowania murów i zapór. Czasy odgradzania się i separacji od wszelkich powszechnie uznawanych wartości. Zza tych murów i ścian, sam ze zdziwieniem patrzyłem na gorączkę i upór co poniektórych i zwyczajnie w świecie...nie rozumiałem, nie dawałem wiary. Ale nie przynosiło mi to ulgi. Z jednej strony wiedziałem że coś trzeba zrobić i że moja bierność jest ułomnością a z drugiej...wręcz przeciwnie. Że to odseparowanie i odizolowanie ma sens. I wystarczy patrzenie i czucie. Pamiętam niezliczone poranki i późne wieczory z tego okresu. Kiedy oglądałem na przemian wschód słońca, lub migoczące gwiazdy i zadawałem pytania. Ale jakiś czas później zauważyłem że coś się zmienia, że oto pytań jest coraz mniej. Że przestaje je zadawać a staram się...jedynie patrzeć. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie że ta gorączka, pogoń za milionami spraw, ambicja i chęć zaistnienia to zupełnie i bezapelacyjnie-NIE JA. Po raz pierwszy przyznałem się przed samym sobą, że w istocie to nie skaza i nie ułomność, a tylko to, co we mnie prawdziwe. To nie przyszło jednak prędko. Wcześniej, oprócz pytań istniała jeszcze twarda i bezlitosna analiza wielu źródeł, z których czerpałem, by rozwiązać "zagadkę bytu". Dziś zaś widzę i wiem, że wszystko to było potrzebne. Że każde, małe ziarenko dosypane w odpowiedniej sekundzie, poprowadziło mnie ku nowym doświadczeniom. Przypadek? Jak  to kiedyś pisałem...już w nie nie wierzę.

Nie jestem wyzwolony z ego. Mimo że wiem na jego temat dużo więcej niż kilka lub kilkanaście lat temu to jednak wciąż jest ono obecne w moim życiu. Jednak staram się traktować je inaczej. I tu buduję te proste, ale jakże skuteczne sposoby uwolnienia się od emocji i skupianiu na obserwacji. Mając wskazówki poczynione przez Mooji, Eckharta Tolle czy Jeffa Fostera, wystarczyło tylko nie dać się sprowokować. Niby proste, ale jakże w istocie złożone wyzwanie? Zaczynałem od rzeczy prozaicznych. Od chwil i sytuacji drobnych, które jednak nosiły znamiona pewnych frustracji. I dopiero po jakimś czasie nabyłem umiejętność "stawania z boku". Nie od razu, nie gwałtownie, ale jednak z czasem zaczęło mi to wychodzić. Zaistnienie płaszczyzny OBSERWATOR zamiast UCZESTNIK, to w rzeczy samej duże wyzwanie. Szczególnie wtedy, gdy ego uderza niespodziewanie i przejmuje inicjatywę. Ale zdarzyło mi się już trochę sytuacji, kiedy bez osądu i odpowiedniej etykietki, odciąłem emocję od jej rdzenia. Od sytuacji kryzysowej. I zdziwiłem się bardzo, bo oto nagle poczułem spokój i coś na kształt przeświadczenia że...tak jest dobrze...

Pamiętam wyraznie pewne zdarzenie z ubiegłego roku. Była połowa kwietnia, byłem na działce i zajmowałem się wiosennymi porządkami. Ten dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły, toteż wziąłem się za okopywaniem jabłonek. I gdy kopałem w ziemi wokół jednej z nich, w pewnym momencie doznałem na jedną, krótką chwilę tego niesamowitego uczucia utożsamienia. Zapach rozkopanej ziemi, bliski świergot ptaka, ciepło słońca i dotknięcie wiatru zlały się w jedno i jakby stały się przestrzenią, którą właśnie poczułem niesamowicie głęboko w sobie. Nie opiszę tego, bo tu słowa stają się niewystarczające. Pamiętam że wyprostowałem się, zacisnąłem ręce na łopacie i poczułem coś na kształt wdzięczności. Nawet nie wiem kiedy łzy poleciały mi po twarzy. Mogłem tylko stać i BYĆ tym WSZYSTKIM, podczas gdy wszelkie słowa umknęły w cień i stały się zbyteczne. To było krótkie doznanie, ale spokój i szczęście jakie z niego uchwyciłem spowodowało że uśmiech już nie zszedł mi tego dnia z twarzy. Wtedy zrozumiałem właśnie, że moje prawdziwe JA puściło do mnie oko, jakby chciało powiedzieć:


Nic nie trzeba...wszystko już jest...


   

piątek, 5 kwietnia 2013

Co z tą wiosną?




Ano właśnie. Zamiast przeważnie już o tej porze znajomego preludium wiosny, okraszonego coraz cieplejszym wiatrem, śpiewem ptaków i wyrastającą świeżą trawką mamy...całkiem niezłą zimę. Temperatury w dzień nieznacznie wychylają się na plus, by w nocy znów spaść przynajmniej do zera. Zaś śniegu zalega w wielu regionach kraju nieraz grubo powyżej 20cm. Wszyscy są zdziwieni, poddenerwowani, a meteorolodzy co chwilę obiecują wiosnę której...wciąż jakoś nie ma. Wobec zaistniałej sytuacji nie trzeba było zbyt długo czekać na reakcję środowisk wszelkich badaczy, którzy prześcigają się w odnajdywaniu przyczyn takiego "kryzysu". Wszędzie już słychać głosy, że dynamiczne zjawiska pogodowe występujące na całej Ziemi, to efekt nie tylko zmian jej orbity, ale także znacznego wahania promieniowania słonecznego. Tu jednak wielu ekspertów przejawia postawę asekuracyjną zgodnie twierdząc, że jeszcze zbyt wielu zjawisk w skali kosmicznej nie jesteśmy w stanie poprawnie zinterpretować. No dobrze, zostawmy zatem przestrzeń kosmiczną (choć może nie do końca to mądry pomysł; wszak podług reguły "jak na górze tak i na dole", mamy zapewne na naszym "łez padole", niejako odbicie sytuacji w skali makro). Ale niech już będzie- pozostańmy na Ziemi. Jak też można zauważyć, na przestrzeni paru ostatnich lat teza o globalnym ociepleniu zaczęła wyraznie słabnąć i dziś, mamy już nieskrywane i coraz liczniej pojawiające się argumenty na korzyść sytuacji przeciwnej- gwałtownego ochłodzenia. Oliwy do ognia dodały ostatnie badania rosyjskich naukowców i rzekome pomiary "cofnięcia się" Golfsztromu, choć pierwszą "czerwoną lampką" jaka zapaliła się naukowcom było zamarznięcie Morza Czarnego. Ale wróćmy do Golfsztromu:

"Golfsztrom to jeden z najbardziej istotnych prądów oceanicznych na świecie.  Każdej sekundy transportowane jest pięćdziesiąt milionów metrów sześciennych wody.  Jest to 20 razy więcej niż przepływ wszystkich rzek świata razem wziętych.  Prąd Zatokowy jak sama nazwa wskazuje rozpoczyna się w Zatoce Meksykańskiej i niesie ciepłe masy wody wzdłuż zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej do północno-wschodniej Europy.  Ale nawet dzisiaj, naukowcy z całego świata biją na alarm, że w ciągu ostatnich dwóch lat, Golfsztrom odszedł od pierwotnego kierunku na 800 kilometrów, a teraz zamiast przenieść ciepło do północno-wschodniej Europy obraca się na północny-zachód w kierunku Kanady. Jeżeli to odchylenie jest stałe i Golfsztrom będzie dalej podróżować w kierunku północnego Atlantyku na Ziemi dojdzie do globalnej katastrofy. Ciepły prąd morski zamiast ogrzać Europę stopi lód Grenlandii".

W połowie zeszłego roku przeprowadzono nawet badania, które miały rzekomo stwierdzić, czy aby na pewno prąd zatokowy zmienia położenie. Cóż się okazało?

"Aby potwierdzić lub obalić to założenie, że Prąd Zatokowy rzeczywiście się zatrzyma kanadyjscy naukowcy zaprojektowali eksperyment z użyciem specjalnego barwnika, wlewanego do pojemników i wysyłanego do Zatoki Meksykańskiej na głębokość 900 metrów. Tam, na danej głębokości, pojemniki z barwnikiem eksplodują spryskując zawartością setki metrów. Kolorowa masa wody dostaje się do Prądu Zatokowego. To niesamowite, ale założenia naukowe zostały potwierdzone.  Kolorowa woda, rzeczywiście, nie poruszała się w kierunku Europy. Zamiast tego po pewnym czasie zboczyła o 800 kilometrów na zachód i obecnie zmierza w kierunku Grenlandii. Dlatego, od ostatniej zimy w Kanadzie przyszło anomalne ocieplenie. Zamiast mrozu w Kanadzie, druga zima z rzędu serwuje pogodę z około 10 stopniami Celsjusza i deszczem".

Tego typu badanie było już zatem dużo bardziej przekonywujące niż komputerowe symulacje i dało mocno do myślenia ludziom zajmującym się tematem. Niektórzy zauważyli także że anomalia przemieszczania się Golfsztromu, koresponduje z kolejnym cyklem słonecznym który wydaje się być w absolutnym spadku. Co za tym idzie, postępujący spadek aktywności słonecznej sprzyja sytuacji wzrastającego chłodu i coraz częstszego i dłuższego zalegania pokrywy śnieżnej w Europie.
Czyli co. W niedalekiej przyszłości mamy jak nic szykować futro z karibu, i poszukiwać terenów na osiedlenie się powyżej 500m.n.p.m? Wszystko możliwe. Jak to napisał kiedyś Czesław J. Centkiewicz "Ekosystem raz zaburzony, może stać się areną trudnych do przewidzenia i oszacowania zjawisk".
Marna to pociecha dla nas, zwykłych zjadaczy chleba, rzuconych w sam środek owych zjawisk i procesów. Tym bardziej, że ten nasz cały postęp technologiczny i całkowicie skomputeryzowany system w obliczu takiego kryzysu okaże się zapewne bezwartościowym śmieciem. Co zostanie? Ano znów rzeczy najprostsze. Jakiś kij, tobołek, kawał skóry lub futra oraz sprawne ręce i głowa by zrobić z tego użytek. I tak to być może po raz kolejny...historia zatoczy koło.

Tutaj strona monitorująca prądy atlantyckie:
http://tropic.ssec.wisc.edu/real-time/mimic-tpw/natl/main.html 

Wszystkie cytaty ze strony: http://zmianynaziemi.pl/