wtorek, 7 lipca 2015

Zagrożenie


Ostatnimi czasy wiele mówi się o różnego rodzaju zagrożeniach. Temat bezpieczeństwa jest chyba jednym z najbardziej popularnych motywów, goszczącym na ustach wszystkich pragnących nadać swojej wypowiedzi patosu, z równie podniosłymi, populistycznymi hasłami można się zetknąć na łamach tabloidów, chcących zapewnić sobie w ten sposób poczytność i podnieść słupki sprzedaży.

Jakkolwiek ostrożności nigdy za wiele, w końcu jak mówi stare porzekadło – „przezorny zawsze ubezpieczony” – większość podnoszonych z takim entuzjazmem głosów w kwestii bezpieczeństwa naszego kraju wydaje się jednostronnych, koncentrujących się na jednym tylko, z większą bądź mniejszą słusznością aspekcie. Zagrożenie równa się napaść, wojna, grabież, agresja. I tyle. Temat wyczerpany.
Otóż nic bardziej mylnego. Myślenie takimi wyłącznie kategoriami cofa dorobek nauki co najmniej kilkadziesiąt lat, do okresu zimnej wojny, kiedy to bezpieczeństwo oceniano wyłącznie przez pryzmat kategorii militarnych. W ówczesnych realiach nie było to bynajmniej niczym dziwnym, jeżeli wziąć pod uwagę tak silne wówczas napięcie w stosunkach między dwoma blokami, a co za tym idzie, między większością państw na świecie oraz powtarzające się echem bolesne doświadczenia dwóch okrutnych wojen i piętno, jakie po sobie pozostawiły.
Po upływie kilkudziesięciu lat sytuacja jednak znacząco uległa zmianie i podnosząc dywagacje o bezpieczeństwie nie można o tym zapominać. Racją wprawdzie jest, że stosunki międzynarodowe do pokojowych nie należą, jednakże w XXI wieku, w erze cyfryzacji i masowej globalizacji, w czasach tak wielu kryzysów gospodarczych i prymatu interesu narodowego, prawdopodobieństwo wybuchu kolejnej wojny światowej na podobieństwo dwóch wcześniejszych, wydaje mi się, przynajmniej w najbliższej perspektywie czasowej, znacznie mniejsze, niż to przedstawia medialna propaganda.
Bardziej niebezpieczne na dzień dzisiejszy postrzegam zagrożenie z całkiem innej strony. Ze strony postępującej w coraz szybszym tempie i ogarniającej niemal wszystkie aspekty naszego życia zmasowionej globalizacji. Dlaczego ów proces implikuje tak poważne zagrożenia dla naszego bytu narodowego? Z co najmniej kilku powodów. Pierwszym i niewątpliwie najważniejszym jest skala owego zjawiska. Z przerażeniem i nie bez słuszności można dojść do wniosku, że odciska ono swoje piętno na wszystkich płaszczyznach funkcjonowania społeczeństwa, w każdej skali. Najbardziej zauważalne wydaje się to być na przykładzie narodu, gdzie objawia się takimi znakami jak kopiowanie zagranicznych zwyczajów, zachłanne przejmowanie obcych trendów, mód, ujednolicanie gustów.
To Zachód wyznacza, co aktualnie jest na topie, zachodnie gusta kreują panujące w salonach mody, zachodnie umysły wynajdują coraz to lepsze nowinki. A my oczywiście musimy ślepo przejmować wszystkie nowości. W końcu kto zostaje w tyle, ten wypada z gry! Nasze własne, niezwykle bogate, uświęcone tradycją zwyczaje, kultura? Coś poświęcić trzeba, nic przecież nie trwa wiecznie…
Równie ważnym powodem, dla którego postrzegam globalizację jako potencjalne zagrożenie jest jej nieuświadomiony wpływ na podmioty, których dotyka. Opisane powyżej zjawiska ją charakteryzujące bardzo często odbywają się mimowolnie, bez zamierzonej woli. Kiedy agresor zbrojnie napada na granice, każdy, mocniej lub słabiej, ale odczuwa zagrożenie i niemal odruchowo włącza mu się instynkt obronny.



Proces daleko idącego ujednolicania kultur, zabijania zwyczajów i tradycji narodu, często pieczołowicie pielęgnowanych i przekazywanych od pokoleń potomnym jak najświętszy dorobek i skarb, odbywa się bez żadnej reakcji, a być może i przy cichym przyzwoleniu wszystkich mających największy wpływ na kształtowanie wizerunku polskiej kultury oraz opinii publicznej. Możliwe, że dzieje się tak przez zaniedbanie, niedołożenie należytej staranności i w konsekwencji niedostrzeganie tego zjawiska.
Możliwe jednak również, o ile nie bardziej, że odbywa się to wszystko celowo. Że to zaplanowane z premedytacją i konsekwentnie realizowane działania, zmierzające do stopniowego unicestwiania polskiej kultury, tradycji, odrębności. Jest bowiem powszechnie wiadome, że naród żyje nie dopóty, dopóki ma określone terytorium, władze czy bardziej lub mniej wydolną gospodarkę. Naród żyje, dopóki trwa on w świadomości społeczeństwa. Historia naszej Ojczyzny jest tego szczególnie dobitnym potwierdzeniem.
Nie można pod żadnym pozorem mówić, że Polska jako naród kiedykolwiek w dziejach przestała istnieć. Na przeszło sto lat zniknęło państwo, jednak naród nie zniknął nigdy z serc Polaków. Tylko dzięki tradycji, którą tak wiernie zachowywali, kulturze, zwyczajach – tylko dzięki polskości możliwe było „wskrzeszenie” Ojczyzny. Bez tego – samo odzyskanie kawałka ziemi nic by nie pomogło. Naród bez własnej historii i tradycji jest jak człowiek bez duszy – martwy, pusty w środku i skazany na unicestwienie. Do czego może więc prowadzić współczesne wypieranie polskości na rzecz obcych, wyrwanych z kontekstu, nowoczesnych manier? No ale przecież państwo polskie istnieje tylko teoretycznie…
Współczesny świat bardzo się spłaszczył. Żyjemy w globalnej wiosce. Jesteśmy obywatelami świata, Europejczykami. Dopiero gdzieś na końcu Polakami. Niewskazane jest podkreślać różnice, bo to mogłoby urazić innych, wartościować. Liczy się przede wszystkim równość, a tę najłatwiej osiągnąć przez ujednolicenie wszystkiego, co tylko można.
Tylko dzięki własnej, odrębnej kulturze i świadomości można mówić o narodzie, a nie o przypadkowej zbieraninie ludzi, którzy w tym samym czasie znaleźli się w tym samym miejscu. Tylko takie wartości potrafiły utrzymywać naszych rodaków przy nadziei na wskrzeszenie narodu i tylko dzięki takim wartościom było to możliwe. Tylko za takie wartości wielu Polaków oddało życie. Na pewno nie przelewali krwi za to, byśmy teraz mogli bez większych zahamowań dobrowolnie się ich wyrzekać, czy zastępować obcymi. Ale w zasadzie kogo by obchodziły zamierzchłe rytuały zacofanych konserwatystów.
 

Natalia Pochroń


"Spójrz na Świat i sam zobacz co sprawia, że jest tak niewyrażalnie piękny...jego różnorodność"

                                                                                                                                       Ravi Shankar
                                                                        ***
 
 Miło że autorka (młoda osoba, studentka Bezpieczeństwa Narodowego na U.J.) sprawnie ocenia mechanizm ujednolicania, unicestwiania i spłycania wszelkich obecnie wyznaczników kultury, jako proces świadomy i wyreżyserowany. Dobrze że widzi w tym niebezpieczeństwo utraty czegoś, co w konsekwencji okazuje się być nawet bardziej złowrogie, niż utrata granic czy przynależności narodowej. Dlaczego o tym piszę?
Bowiem Ci, którzy kręcą tym cyrkiem od dawna doskonale wiedzą, że nikt bez ich zgody świadomie nie "przekłuje bańki od środka". Mechanizm jest prosty. Poruszamy się w płynnej bańce, która wygina się, deformuje, napina ale nigdy nie pęka. Może przybierać różne kształty, może udawać cokolwiek i upodabniać się do wszystkiego. Ale w tej grze, "dmuchają w słomkę" tylko wybrani.

Czy bańka jest ostatecznością? Kultura i jej oręż w postaci spuścizny naukowej oraz zdobyczy cywilizacji, przekonuje nas że tak. Że obraz jest prawdziwy, a nasza egzystencja tak na prawdę nigdy prawdziwsza nie była. Ale zatem gdzie znajdują się ci "dmuchający", bo przecież nie tu, z nami?

Ich nie dostrzeżemy, są zbyt cwani i zdyscyplinowani, by paradować w świetle fleszy. Natomiast ich wytyczne nieraz wypływają na wierzch, niczym oliwa na wodzie. Szczególnie wtedy, gdy coś "pójdzie nie tak". Jak jakiś tam jeden z drugim powie coś "za dużo", albo okaże się nagle, że pewną doktrynę naukową trzeba na szybko "reanimować". I jak znajdzie się odważny, wyciągający "królika z kapelusza" przed sceptycznym gremium, które zszokowane i trzęsące się o tytuły lub dyplomy już samo zadba o to, by ów delikwent "kapelusz" zgubił na dobre. To są procedury i wytyczne, które same "dzieją się" w tej całej systemowej termitierze od dawna. I "góra" wcale nie musi tego kontrolować. Robimy to za nią sami i to wyjątkowo chętnie i skutecznie.
I tu tkwi sedno. Uwierzyliśmy w nowe Vox populi, którym jest trzymanie siebie wzajemnie za pysk, zakłuwanie w dyby i kajdany oraz deklaracje, że czynimy tak dla rozwoju, szczęścia i samorealizacji. Ale są tu także inni, którzy myślą, mówią i żyją inaczej. I co najciekawsze, pokazują to reszcie. I to jest właśnie prawdziwe zagrożenie i strzał między oczy dla tych wszystkich, co "dmuchają". Dlatego tak się starają i nie szczędzą sił ani środków, na tworzenie z nas "wielokolorowej i wielosmakowej sałatki", gdzie już żaden pojedynczy składnik nie będzie mieć znaczenia i wartości. Bo w istocie nie będzie istniał. A jeśli już, to gdzieś na kontrolowanym poletku, w liczbie tak znikomej i umownej, by nie zagrażać "dmuchającym" już nigdy więcej.

Pomyślmy chwilę i rozejrzyjmy się wokół siebie. Natura i Życie kipi od różnorodności, zaś erupcja wzrostu i tworzenia odbywa się na naszych oczach każdego dnia. Zastanówmy się zatem, czy to przypadek i ślepy traf, że dostajemy takie obrazy i uczestniczymy w tych lekcjach? Czy dostrzegamy mglistą i zniekształconą ścianę bańki, czy też czasami coś dalej...za nią?
I czy przede wszystkim potrafimy się do tego przyznać, przed samym sobą...

Największym zagrożeniem, jest nasz opuszczony przez Boga umysł.

To zdanie jest tylko symbolem. Nie ma żadnych religijnych konotacji ani uwarunkowań. To synonim potknięcia, zagubienia i oderwania. Wiecznego chodzenia w kółko i biadolenia nad swoim losem. I jeszcze pychy, która została nam po odrzuceniu, lub bardziej- zrezygnowania z prawdy.
Światełko w tunelu ciągle jeszcze jest, ale tak naprawdę tylko od nas zależy, gdzie z rozmysłem i pełną świadomością, ów tunel odszukamy.


Źródło tekstu: https://marucha.wordpress.com/ 
Zdjęcia: internet      
                                                                                         
 



3 komentarze: