piątek, 17 marca 2017

Anioł Zagłady vs Siła Intencji


Czy da się ukryć supertajną instalację w dzisiejszych czasach? Przykład Strefy 51, najtajniejszej eksperymentalnej bazy w USA, świadczy o tym, że jest to bardzo trudne. Dziś do Strefy 51 udają się całe wycieczki w nadziei dostrzeżenia choćby zarysu testowanych tam pojazdów. Co zatem zrobić aby ukryć tajemnicę przed okiem ciekawskich? Najlepsza metoda jak się okazuje działa przeciwko intuicji, bo najtrudniej zobaczyć coś, co widać gołym okiem i sprawia wrażenie, że wszystko co tam się dzieje jest absolutnie jawne i dostępne. Takim obiektem jest CERN, zbudowany na kłopotliwym ze względów prawno-administracyjnych terenie pomiędzy Francją i Szwajcarią. Wszyscy już dawno przyzwyczaili się do myśl, że jest to wyrafinowana zabawka naukowców, gdzie zderza się ze sobą niewidzialne gołym okiem cząstki atomowe tylko po to, aby odpowiedzieć sobie na pytanie jak powstał wszechświat.

Lata propagandy szkolnej przyzwyczaiły nas do myśli, że cele nauki są szlachetne. Ma ona szukać rozwiązań problemów i ułatwiać ludziom życie. Jeśli jednak pozwolić zdrowemu rozsądkowi nieco się nad tym zastanowić, szybko okaże się, że nauka tak naprawdę służy wielkim tego świata i jeśli inwestuje się w nią ogromne pieniądze, to w zawsze w nadziei, że zwrócą się one z nawiązką. Cieszymy się z technologicznych ochłapów jak telefony komórkowe i rozmaite maszyny do robienia “ping”. Za ich posiadanie czy ich korzystanie płacimy fortuny. Dlatego musi zastanawiać co takiego kryje się za Wielkim Zderzaczem Hadronów, który jest najbardziej skomplikowaną maszyną jaką stworzył człowiek i oczywiście najbardziej kosztowną w działaniu. Jednocześnie jedyne co produkuje to coś, co nawet nie da się ogarnąć nie tylko gołym okiem, ale nawet logiką. Logika jednak podpowiada, że ta ogromna inwestycja musi czemuś a raczej komuś służyć i spodziewany efekt tych doświadczeń, będzie w stanie w sposób nieodwracalny zmienić świat. Problem w tym czy będzie to zmiana na lepsze i kto na tym skorzysta. Na pytanie: czym naprawdę jest CERN próbuje odpowiedzieć w swojej najnowszej książce Josh Peck i Tom Horn. Książka nosi tytuł: “Abaddon Ascending” (“Wyniesienie Abaddona”). Ich interpretacja jest niezwykle interesująca, ponieważ dostrzegli oni związek pomiędzy współczesną zaawansowaną fizyką jaką stosuje się w CERN a starożytną, religijną metafizyką, sięgającą czasów pogańskich.


Czy lokacja CERN jest kwestią przypadku? Miejsce w którym zbudowano CERN, nie jest zwyczajnym miejscem na mapie. Stało tam kiedyś rzymskie miasto Appolliacum, gdzie czczono boga Apollo, który strzegł wejścia do bezdennej, piekielnej czeluści i krainy zmarłych. Zanim dokonano tam pierwszego wykopu teren został przeczesany przez archeologów w poszukiwaniu pozostałości po kulturze starożytnego Rzymu. To o wiele miesięcy opóźniło budowę CERN. Wygląda więc na to, że komuś bardzo zależało, aby lokacja laboratorium była konkretnie w tym miejscu, gdzie wg. legend znajdowało się wejście do bezdennej czeluści. Czy naukowcy, decydenci i inwestorzy zdają sobie sprawę, że miejsce na którym stoi CERN jest niezwykle kontrowersyjne? Trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie było decydującym kryterium, dzięki któremu podjęto taką decyzję. Dziś już wiadomo, że CERN chce otworzyć portal do innego wymiaru i nawiązać kontakt z inteligencją jaka znajduje się po jego drugiej stronie. Sergio Bertolucci, który jest szefem CERN powiedział wprost: “Planujemy otworzyć portal do innego wymiaru i przez te drzwi może do nas przejść coś nieznanego”.
Tytułowy Abaddon to hebrajskie słowo oznaczające zniszczenie. W Apokalipsie św. Jana jest to imię anioła zagłady. Anioł ten ma bezpośredni związek z greckim, a później rzymskim bogiem Apollo, który jest łącznikiem pomiędzy wymiarami. Abaddon w hebrajskiej Torze to miejsce, gdzie znajduje się bezdenna czeluść, szeolm, świat zmarłych. Rabini uważają, że to miejsce przeklęte, gdzie grzesznicy smażą się w ogniu i zamarzają w lodzie. Miało wyglądać jak Gehenna na obrzeżach Jerozolimy, gdzie w dawnych czasach palono śmieci ale i zwłoki przestępców. W Apokalipsie Abaddon jest aniołem otchłani ciemności i dowodzi armią żarłocznych szarańczy. W greckim zapisie jego brzmi Apollyon – czyli Niszczyciel. Nie jest on sługą szatana a Boga, którego wolę wykonuje by ukarać ludzkość za grzechy. Gnostycy mają na jego temat inne zdanie. Jest to dla nich demon a nawet diabeł wcielony… Czy z takim wymiarem chcą nawiązać kontakt zarządcy CERN?
Wszystko na to wskazuje. Naukowcy chcą dotrzeć do innego wymiaru za pomocą grawitacji. Zaskakująco, najlepiej tłumaczy to zjawisko Hollywood (!). Dziwnym zbiegiem okoliczności w Hollywood często kręci się filmy, które opisują jakieś zjawisko występujące na obrzeżach nauki. Filmy takie poprzez swoją fabularną konwencję pozwalają na swobodne poruszanie się w takim kontrowersyjnym temacie, zaszeregowanym zazwyczaj jako film z gatunku science-fiction. Niedługo później okazuje się że to, co pokazywano w filmie znajduje swoje potwierdzenie w odkryciach naukowych. W tym przypadku film “Interstellar” opisuje nawiązanie kontaktu z innym wymiarem właśnie poprzez grawitację (!) W przypadku CERN, teoria ta jest testowana od co najmniej 10 lat!. W mini serii dokumentalnej fizyka Briana Greena pt. “Elegant Universe” naukowcy opowiadają o sposobach nawiązania kontaktu z wyższym wymiarem za pomocą grawitacji.


Nasze trzy wymiary i czas w którym istniejemy są tylko niewielkim wycinkiem rzeczywistości. Kiedy mówimy o duchach czy demonach. zazwyczaj uważamy, że są zbudowane z… niczego. Jednak patrząc na to z punktu widzenia fizyki kwantowej, jeśli coś istnieje w innym wymiarze, powinno być o wiele bardziej solidne od nas. Równoległy wszechświat byłby więc następnym plastrem o wiele większej rzeczywistości wypełnionej ekstra wymiarową materią. Nie dziwi, że istnienie tych innych wymiarów jest przedmiotem zainteresowania fizyki, ale interesują się tym także politycy jak wynika z e-maili Johna Podesty ujawnionych nie tak dawno przez WikiLeaks. John Podesta – doradca Clintonów i Baracka Obamy – w swojej korespondencji z Edgarem Mitchellem, szóstym astronautą, który postawił stopę na Księżycu pisze o nieagresywnej, pozaziemskiej inteligencji, która pochodzi z wszechświata sąsiadującego z naszym, czyli funkcjonującego poza naszymi trzema wymiarami. Obcy w tym przypadku pochodziliby nie z innej planety a raczej z równoległego Wszechświata. Istoty te miałyby – tak wynika z rozmowy – nam przekazać sposób na pozyskanie energii punktu zerowego. Jest to energia, która utrzymuje Wszechświat w jednej całości i tłumaczy to teoria pola kwantowego.
Wielki Zderzacz Hadronów ma olbrzymie możliwości: w pewnym sensie jest maszyną zdolną wywołać koniec świata, albo… nauczyć nas jak działa realność. Technologia ma to do siebie, że ma dwie strony medalu. Jedna jest dobra dla ludzkości, a druga jej zagraża. Technologia kwantowa bazując na materiale z którego stworzona jest rzeczywistość, może przyczynić się do naszego końca jako ludzkości, ale także może sprawić, że będziemy mieli więcej swobody i wolności niż kiedykolwiek mieliśmy w naszej ludzkiej historii.

***

Powiedzmy sobie szczerze: tak naprawdę nie mamy bladego pojęcia co tam kombinują. Trafia bowiem do nas tak znikoma garść informacji, że wielką naiwnością byłoby budować na tym solidny postument wiedzy o tym przedsięwzięciu. Sprawa CERN jest o tyle ciekawa, że jak się okazuje, ewoluuje ona przez cały czas. I tak początkowe informacje o ciemnej materii, bozonie Higgsa oraz Madala, zostają stopniowo wypierane przez pojawiające się głosy o rzekomym portalu do równoległego Wszechświata z naciskiem, że oto stamtąd może do nas przybyć "coś nieznanego". Z jednej strony należałoby spojrzeć na to krytycznie i tylko z politowaniem pokiwać głową. Ale z drugiej...
Chyba dużą nieostrożnością byłoby traktowanie tego projektu, jako kaprysu kilku rozgorączkowanych umysłowo naukowców, którzy nagle próbują dotrzeć do tajemnicy wszechrzeczy i w taki sposób, zapisać się złotymi zgłoskami w historii najnowszej. Lepiej być już nieco ostrożniejszym i zdać sobie sprawę, że takiego budżetu i takich sił oraz środków nie uruchamia się dla przedsięwzięcia, którego finał mógłby okazać się całkowitym bądź nawet połowicznym fiaskiem. Takich cudów nie ma, no chyba, że gra faktycznie toczy się o bardzo wysoką stawkę. Wtedy w rachunek śmiało wpisać można potencjalne straty. Wydaje się że stojące za tym osoby doskonale wiedzą do czego się zabrały, podobnie jak w przeszłości wiedziały czym skutkować może eksperyment filadelfijski czy projekt Montauk. Już wtedy rozumiały dobrze, że np. czas postrzegany liniowo to jedynie wytwór naszego umysłu i fałszywy paradygmat uniwersyteckiej fizyki, wtłaczany reszcie ludzkości do głów, niczym jakaś czarodziejska mantra.
Dlatego jeśli zastanowimy się trochę nad słowami Prestona Nicholsa i Ala Bieleka to zrozumiemy, że bardzo śmiało podchodzono do zagadnienia teleportacji informacji kwantowej, eksperymentując jak się okazuje jedynie z różnymi nośnikami. Niby oficjalnie projekt Montauk wygaszono ponad trzy dekady temu, a przecież jego skala była zupełnie nieporównywalna z dzisiejszym CERN. Poza tym jeśli faktycznie już wtedy bawiono się w kwantowe skoki do wybranych czasowych punktów w przestrzeni, to jakież możliwości mają dziś ci, bawiący się LHC?

Stawka jest wysoka i co do tego nie ma wątpliwości. Ale coś mi się zdaje, że do ostatecznego powodzenia operacji "inżynierów" brakuje tylko jednego. Już przynajmniej kilkakrotnie pisałem na tym blogu o tzw. sile intencji. Nie będę się teraz rozdrabniał, tym bardziej, że temat ten przewijał się nawet podczas niedawnych wpisów, kiedy to przypominałem dokonania Masaru Emoto czy zamieściłem wywiad z dr Adamską-Rutkowską. Fakt faktem, wszystko sprowadza się do jednego. Nie wiemy jeszcze jak to działa, ale wszystko co zachodzi, poddawane jest stałej korelacji z takim bądź innym nacechowaniem intencyjnym. Mówiąc prościej, to co się wydarza, wydarza się z naszym udziałem, pod naszym wpływem i przy naszym wsparciu, choć oczywiście bariera umysłowego postrzegania samego zjawiska jest na tyle mocna, że nie potrafimy odczuć tego inaczej jako "ślepy traf","zrządzenie losu" czy jak chcą niektórzy- "boski plan". Widzimy to zatem jako całkowicie zewnętrzną grę, w której pełnimy jedynie rolę jakiegoś mało znaczącego, peryferyjnego elementu, zdeterminowanego przez "obce i nieznane". W dodatku, trwale pozbawionego wolnej woli. A teraz odwróćmy punkt widzenia. Jak powiedział Jiddu Krishnamurti: "tyle Wszechświatów, ile nas". Zastanówmy się nad tym przez moment. Nasze postrzeganie, to postrzeganie JEDYNE, NIEPOWTARZALNE i nie podlegające ŻADNYM WPŁYWOM. To tylko czysty i całkowicie niezależny tor istnienia, który będąc w TERAZ, budowany jest przy czynnym wpływie intencji, bądź też rozwija się poza nią (kiedy nie jesteśmy jej, jako siły sprawczej w ogóle świadomi).


Taki właśnie tor istnienia, poddany może być jedynie jednej, znamiennej rzeczy. A jest nią- synchronizacja kwantowa. To właśnie na tym polu, dokonują się najróżniejsze mechanizmy współistnienia przyczynowo- skutkowego, które w terminologii umysłu ładnie nazywamy losem, karmą, bądź boskim planem.
I co dzieje się dalej? Ano dalej wszystko podlega już odpowiedniemu podziałowi, w myśl zasady synchronizacji właśnie. Energie zbieżne konwertują ze sobą, tworząc gotowe matryce pod zjawiska zachodzące w świecie, który my postrzegamy swoimi zmysłami jako- materialny, nazywając go: prawdziwym życiem. I tyle. Będąc integralnymi twórcami swoich własnych środowisk istnienia, jesteśmy można by rzec- nietykalni. Ale tylko wtedy, kiedy odbywa się to ze świadomym uruchomieniem i wsparciem mechanizmu intencji. W przeciwnym razie, skazani jesteśmy na "dryf", bowiem oderwani od podstawowej zasady samostanowienia, stajemy się całkowicie podatni na scenariusze nam narzucone. Tworzone głównie przez nasz umysł, który jest łącznikiem z rzeczywistością odbieraną przez nas jaką ta "jedyna".
"Inżynierowie porządku" wiedzą o tym dobrze. Stąd wieczny, nieustanny, nachalny i podlegający wciąż modyfikacji- programming. Stąd tyle wokół nas gotowych szablonów, planów, urzeczywistnień i górnolotnych idei. Do pełni szczęścia brakuje im tylko jednego- naszej akceptacji, bądź poddania. Zauważcie jakich sformułowań używają dziś ci wszyscy transhumaniści, pokroju R.Kurzweila czy H.Moravca. Z pełnym przekonaniem mówią: "taki właśnie będzie człowiek przyszłości", "w ten sposób to będzie wyglądać", "to tylko kwestia czasu, kiedy człowiek stanie się bliski Bogu". Nie dajcie się nabrać na te sformułowania, bo to tylko sprytny wybieg. One na dzień dzisiejszy są jedynie zbiorem słów, ale jeśli w głębi duszy nadamy im wymiar własnego, czystego przekonania, wychodzącego z serca i wspartego odpowiednią intencją, to wyświadczymy im najlepszą przysługę z możliwych. I tym samym postawimy "kropkę nad i", oraz odpowiemy "tak", na postawione już dawno pytanie: "czy chcesz nosić dalej piętno niewolnika"?

O to właśnie im chodzi. Transhumanizm przypnie nam do nadgarstków kilka drucików, zresetuje pamięć paroma sprytnymi chipami i to w sumie wystarczy. Z ludzkiej istoty staniemy się całkowicie kontrolowanym zbiorem komórek, który już na tym etapie nie będzie mieć najmniejszej możliwości jakiegokolwiek działania intencyjnego. Wszystko będzie bowiem wgrywane przez odpowiednie programy i aplikacje. Zerwana zostanie (nikła już co prawda) nić, łącząca nas z Naturą i pozwalająca dostrzec jeszcze jej piękno, subtelny wyraz a co najważniejsze, dająca możliwość dostrzegania w Jej strukturach prawdziwej i pierwotnej mądrości. Zniknie to wszystko pod setkami terra-bitów, wtłaczanych w nasze systemy neuronów przez "opiekunów", którzy zorganizują nam tu "nowy wspaniały świat", w formie kolejnego wyrafinowanego hologramu. Teraz już wiecie dlaczego nakręcono "Matrix"? To właśnie rodzaj swoistego programmingu i "gotowa potrawka", do której mamy tylko wyciągnąć ręce i całkowicie świadomie odnieść swoje: "poproszę" lub "chcę". I podeprzeć to wyraźną intencją...

Cokolwiek by nie robili lub chcieli zrobić, do pełni powodzenia potrzebują naszego świadomego procesu akceptacji. A jak zauważyliśmy wcześniej, gotowe szablony, recepty i rozwiązania są już tysiącami wtłaczane przez nasze receptory zmysłowe, prawie 24/h. Ale zróbcie sobie mały eksperyment. Podziękujcie na jakiś czas tym wszystkim "cudawiankom", zostawcie towarzyszący mu zgiełk, wrzask i bałwochwalczą arię cywilizacyjnego samogwałtu. I wyjedźcie. Zaszyjcie się gdzieś w spokoju, choćby na parę dni i sami sprawdźcie. I nie wierzcie tym wszystkim "magikom" którzy przekonywać was będą, że ludziom źle jest w ciszy i bezruchu. Zobaczycie sami. Nawet gdy z początku wasz umysł będzie wyrywał się ku dawnym przyzwyczajeniom, a nawet popadnie w lekka panikę, gdy oderwiecie go od najbardziej sycącej strawy- krzyku cywilizacji, zobaczycie, że za jakiś czas i to osłabnie. A wtedy pozwólcie sobie jedynie być. Wybierzcie się o świcie do lasu, pochodźcie po rosie, pobawcie się z psem lub pooglądajcie zachód słońca. Rozpalcie ognisko o zmierzchu, a jak zgaśnie, jeszcze długo wpatrujcie się w jego żar. Wtedy to przyjdzie. Może z początku delikatnie i nieśmiało, ale nawet jeśli, to i tak bez problemu to poznacie.


"Co sprawia że żyjesz?

Powietrze, którym oddychasz
Ziemia, która Cię karmi
Woda, która Cię oczyszcza
Ogień, który Cię ogrzewa
Prostota...prochy...

Jaka szkoda, że przestałeś to widzieć..."



P.S.
Wszystko już jest. Wszystko jest Jednym. To tylko jeden z wielu przykładów:




Źródło artykułu: http://nowaatlantyda.com/
Źródło zdjęć: internet
Korekta: Medart   
       




              
        

          

1 komentarz:

  1. Dobry materiał (księżycowe drewno...) i dobry kanał.
    Dzięki!

    OdpowiedzUsuń