poniedziałek, 11 maja 2015

Tyle szczęścia na raz...



Szanowni Państwo!
Co tu ukrywać – prawdziwi z nas szczęściarze! Oczywiście nie ma rzeczy doskonałych, więc jeśli nawet w jednych sprawach szczęście nam dopisuje, to przecież nie we wszystkich. Na przykład z dotychczasowego przebiegu kampanii wyborczej na prezydenta wynika, że jeśli nawet Polska nie ginie, to na pewno – ledwie zipie.
Innego zdania jest chyba tylko pan prezydent Bronisław Komorowski, ale jemu trudno się dziwić. Po pierwsze – osobiście odniósł ogromny sukces, no, może nie taki, jak Donald Tusk, którego wynagrodzenie powiększyło się siedmiokrotnie, ale jak to mówią – wedle stawu grobla. Po drugie – czyż urzędującemu prezydentowi wypada mówić, że pod jego przywództwem państwo ledwie zipie? Jasne, że nie wypada, bo wiadomo, że każda sroczka swój ogonek chwali i pan prezydent Komorowski nie jest żadnym wyjątkiem.
Wreszcie – po trzecie – niechby tylko przyznał, że pod jego przywództwem państwo ledwie zipie, to zaraz razwiedka przypomniałaby mu, skąd wyrastają mu nogi. Zatem musi demonstrować urzędowy optymizm, zgodnie z wierszem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Siedem wiosen”. Czytamy w nim między innymi o „wiośnie poety proletariackiego”: ”i znowu wiosnę widzą me / klasowo nastawione oczy. / Precz z rządem! Wiwat KPP / i półgodzinny dzień roboczy!” Tej demagogii przeciwstawia poeta stateczną, zgodną z bezpieczeństwem „wiosnę rządu” w której czytamy, że: „radosna twórczość kipi wszędzie / wbrew opozycji niecnym krzykom. / Niedługo wydać trzeba będzie / letnie mundury urzędnikom”.
Nie tylko zresztą urzędnikom; jeśli mobilizacja rezerwistów nadal będzie przebiegała w dotychczasowym tempie, to stan wojenny będzie można ogłosić nawet pierwszego lipca, a wtedy w mundury znowu ubiorą się również funkcjonariusze niezależnych mediów głównego nurtu, w szczególności – resortowa „Stokrotka”.
Na razie jednak, dopóki nie padnie salwa, humory nam dopisują tym bardziej, że co tu ukrywać – prawdziwi z nas szczęściarze! Po pierwsze – mamy wiosnę. Nadejście wiosny pokazuje, że pory roku następują po sobie z zadziwiającą regularnością, jako że to nie zależy ani od rządu, ani od opozycji. W przeciwnym razie mielibyśmy już jesień, a może nawet zimę, z surowymi prawami stanu wojennego.
Na szczęście takie rzeczy nie zależą od rządu, więc nie tylko mamy wiosnę, ale w dodatku w dzień jest jasno, a w nocy jest ciemno – i tak będzie nawet w sytuacji, gdyby wybory prezydenckie wygrał Bronisław Komorowski. Okazuje się, że nawet w takiej sytuacji końca świata nie będzie, podobnie zresztą w sytuacji, gdyby wybory prezydenckie wygrał pan Andrzej Duda. Czyż nie jest to dowód, że prawdziwi z nas szczęściarze? A skoro tak, to powinniśmy zwracać większą uwagę na to, co mówimy podczas kampanii.

Pan...i wasal

W jednej ze swoich piosenek Piotr Szczepanik przestrzegał: „nigdy więcej nie ryzykuj jednym słowem / mogę później nie zapomnieć, co mi powiesz”. Skoro tedy nie tylko po 10 maja, ale nawet i później, nie został zarządzony koniec świata, to musimy zostawić sobie trochę energii na jesień, kiedy to odbędą się wybory do Sejmu i Senatu, w następstwie których 560 Umiłowanych Przywódców zacznie doić Rzeczpospolitą przez najbliższe cztery lata.
Wyobraźmy sobie tylko, ile szczęścia, ile radości może dostarczyć ta możliwość nie tylko im samym, ale również bliższym i dalszym rodzinom, a także przyjaciołom, którzy dostaną koncesje na hurtownie spirytusu, no i przyjaciółkom, które dostaną brylanty, będące jak wiadomo, prawdziwymi przyjaciółmi kobiet! Czyż to nie kolejny dowód, że prawdziwi z nas szczęściarze? Wprawdzie to nie my będziemy doili Rzeczpospolitą, ale skoro wszyscy doić nie mogą, to niech chociaż popatrzymy, jak doją inni, no nie?
No i wreszcie – wydarzenie towarzyskie na miarę 25-lecia III Rzeczypospolitej. Mam oczywiście na myśli pogrzeb Władysława Bartoszewskiego, w którym wzięli udział wszyscy, to znaczy – partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, a nawet – zasuspendowani, żywi i umarli – zupełnie jak za Gierka, a w dodatku – z udziałem najważniejszego, żeby nie powiedzieć – honorowego gościa w osobie izraelskiego ministra spraw zagranicznych, pana Mosze Arensa.
Na razie jeszcze izraelskiego i ministra spraw zagranicznych, ale już wkrótce, kiedy naciskana przez wszystkich przyjaciół Polska spełni żydowskie roszczenia majątkowe – to kto wie? Nie ma co ukrywać – prawdziwi z nas szczęściarze! Aż trudno uwierzyć, że spotkało nas tyle szczęścia naraz!

Stanisław Michalkiewicz

***

Ostrze ironii, którym ciął w swoim felietonie Pan Michalkiewicz jeszcze przed wyborami, na niewiele się zdało. A zresztą na co mogło się zdać, skoro i tak wszystko rozwija się zgodnie ze starym scenariuszem, którego skryby spisywali na dworach swoich mocodawców, daleko od polskiej granicy.
Mamy zatem jedną farsę za sobą (jej dogrywka 24.05), a na jesieni rozegra się kolejny mecz ze strzałami do jednej bramki. W międzyczasie dług Polski przekroczy zapewne 370mld. dolarów, kolejny milion rodaków ucieknie w siną dal, a liczba ich żyjących w skrajnym ubóstwie, osiągnie już wartość ponad dwóch.
Przez ten czas przybędzie też kilka medialnych "zmiękczaczy", które pomogą dalej utrzymywać żyjących tu Polaków w bajkowym świecie fantasy. Bo jakżeby inaczej? Już kiedyś pisałem, że wojna o umysły trwa, a sposoby jej prowadzenia stale przecież wymagają zmian w unowocześnianiu arsenału i taktyki. Gdziekolwiek pojawi się jakiś sygnał, jakiś głos rozsądku analizujący zastaną sytuację, mówiący o tym, że Polska już dawno jest zadłużoną na wieki montownią- hurtownią, bez swojego przemysłu i bazy technologicznej. Z rolnictwem które skazane na dotacje (vide- kolejne kredyty) zostaje wywłaszczone z ziemi, a jego produkcja staje się nierentowna względem konsorcjów zachodnich, gdyż towary sprzedawane są dużo poniżej granicy kosztów. O górnictwie które przetrwa jedynie w wymiarze ułamkowym, na zasadach angielskich bądź niemieckich. Wszędzie tam gdzie jeszcze ktoś ma czelność o tym mówić czy pisać, zaraz pojawiają się jak z kapelusza wielcy eksperci i mądre głowy, dla których nie ma rzeczy niemożliwych. I zaczynają się prawdziwe cuda na kiju.
 
Czy jeszcze można coś zrobić?

Ależ tak. Pożyczyć czarodziejską różdżkę i wypowiedzieć skuteczne zaklęcie, by nagle znów powrócił w nasze ręce rodzimy przemysł, a ten rozkradziony i zrujnowany powstał niczym Feniks z popiołów, by doprowadzić do odzyskania instytucji finansowych i ziemi, która przez ponad 20lat znalazła się częściowo w rękach cwaniaków, "koczowników" i panów w czarnych sukienkach. I by, krótko mówiąc, odzyskać tę skórę z której nas obdarto i po raz kolejny postawiono pod pręgierzem historii, z tabliczką na szyi, gdzie napisane jest: "złodziej, antysemita, oszołom, czarna owca i wyrobnik".

             


Źródło tekstu: http://michalkiewicz.pl/index.php
Źródło zdjęć: internet 


6 komentarzy:

  1. Polacy są niestety niereformowalni. Była możliwość dokonania zmian, ale jak zwykle głupota z warcholstwem wzięły górę i mamy znów sytuację, w której mamy wybór pomiędzy ebolą a dżumą. Nic się nie zmieni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiecie co , doszedłem lata temu do wniosku że "marnee szansee".
      Wybicie inteligentnych zrobiło swoje, niestety klamka zapadła. Ignorancja, bezwolność, lenistwo. To przynosi wymierne efekty.

      Usuń
    2. Tej szansy nie mieliśmy nigdy, z prostego powodu - naród skutecznie ogłupiono w dekadzie lat 80., a potem już tylko przez 25 lat Polakom prano mózgi - jak widać nader skutecznie aż przestali samodzielnie myśleć, wbrew bijącym w oczy faktom.

      Usuń
    3. Uważam że na szanse trzeba zasłużyć, wypracowując ją sobie ciężką pracą, samodyscypliną i umiejętnością wyciągania wniosków z zaistniałych wydarzeń. Niestety żadna z tych metod, nie była nigdy silną stroną modus operandi naszych rodaków.

      Usuń
    4. Niektórych była, polecam biografie Sosabowskiego i Rozwadowskiego, szkoda, że nie mają pomników, zamiast tłumu bufonów, którzy zdominowali nasze place i nazwy ulic :(

      Usuń