Cześć 7- Náchod
Ostatni dzień pobytu upłynął nam pod znakiem wycieczki do nieodległego Nachodu, którego to centrum postanowiliśmy sobie trochę pozwiedzać. Nie nastawialiśmy się przy tym na latanie z wywalonym językiem od atrakcji do atrakcji, a raczej na spokojny spacer, podczas którego można by z przyjemnością "wtopić się" w sielską atmosferę tego wiekowego miasta. Oczywiście naszym jakby głównym celem był górujący nad jego częścią centralną renesansowo- barokowy zamek z połowy XIII w., licznie odwiedzany w sezonie i po. Na zdjęciach i folderach reklamowych budowla prezentowała się imponująco, zatem chcieliśmy zobaczyć czy faktycznie jest tak w istocie.
Od samego początku, miasto wywarło na nas pozytywne wrażenie. Czyste, zadbane i schludne, pozbawione zbyt wielu szpecących elementów w postaci telebimów i reklamowych plandek, które niejednokrotnie szpecą wiele naszych rodzimych aglomeracji. Tu na szczęście tego nie ma, a już na pewno nie na skalę, która biła by natrętnie po oczach. Ale do rzeczy. Jeśli chodzi o historię miasta, to jest ona bogata, jako że pierwsze wzmianki o nim pojawiają się w 1254r. Pierwotna osada powstała przy średniowiecznym trakcie handlowym na Śląsk i była stosunkowo niewielka. Dopiero mniej więcej dwa wieki później, rozrosła się do warownego miasta z zamkiem.
Pierwszym jego właścicielem był Hron z rodu Naczeraticów (Načeraticů). W swojej historii miasto jak i zamek wielokrotnie zmieniały właścicieli i należały min. do króla czeskiego Jana Luksemburskiego, hetmana husyckiego Jana Koldy z Žampachu, króla Jerzego z Pobieradów, oraz min. rodów: Smirickich, Trczków i Piccolominich. Z końcem XIXw., Náchod stał się dużym ośrodkiem miejskim z wieloma firmami rzemieślniczymi i dobrze rozwiniętym przemysłem włókienniczym.
Najcenniejszymi zabytkami miasta oprócz wspomnianego już zamku są min. Ratusz, Nowy Ratusz, kościół św. Wawrzyńca, hotel i Teatr Miejski Beranek, fontanna i figura św. Trójcy, czy figura św. Jana Nepomucena. W mieście działa też mający długą tradycją browar, słynący z produkcji znanego piwa Primator.
Nachod na rycinie z XIX w. |
Na początku wybraliśmy się do Muzeum Regionalnego. Mieści się on w niedużym zabytkowym domu, usytuowanym we wschodniej pierzei Rynku. Mogliśmy tam obejrzeć interesującą wystawę przybliżającą historię miasta i regionu, ukazaną od czasu paleolitu, aż po współczesność. Wszystko przedstawione nad wyraz estetycznie i atrakcyjnie, zaś całości dopełniały imponujących rozmiarów modele, takie jak diorama miasta z ćwierci XIXw., oraz makieta pobliskich czechosłowackich umocnień z lat 1935-38, którym to poświęciłem poprzednią część cyklu.
Na szczęście podczas zwiedzania muzeum dozwolone jest robienie zdjęć (w przeciwieństwie do wnętrz zamkowych- o czym później), zatem kręcąc się po salach nie oszczędzaliśmy swoich "pstrykaczy" ;)
Ponadto dostaliśmy od sympatycznego pana z recepcji kolejną "ściągę dla cudzoziemców", więc wiedza dla przynajmniej części z eksponatów stanęła dla nas otworem ;) Ale może przy następnej takiej okazji nie będzie już tak źle, jako że od pewnego czasu zabrałem się za zgłębianie języka ojczystego naszych południowych sąsiadów. A co z tego wyniknie...zobaczymy ;)
Odwiedzenie Muzeum Regionalnego w Náchodzie polecam wszystkim, nie tylko pasjonatom historii i regionu. Jest tu bowiem na prawdę na czym zawiesić oko.
Kolejnym etapem był zamek. Skierowaliśmy się więc na ścieżki rozsiane po zamkowym wzgórzu (a jest ich niemało) i niebawem podeszliśmy pod mury. Ponieważ pora była jeszcze młoda, nie napotkaliśmy tu tłumów. Ot, parę krzątających się tu i ówdzie ludzi których istnienia prawie nie odczuliśmy, jako że każdy gdzieś szedł i szybko znikał za rogiem :)
Na początku przeszliśmy sobie spacerkiem po dziedzińcach (a jest ich tu wszystkich aż pięć), a potem ruszyliśmy ku ogrodom w stylu francuskim, gdzie można było polawirować między ciekawie przystrzyżonymi żywopłotami. Dopiero trochę później dotarliśmy na zamek wysoki. I tu, ku naszemu zaskoczeniu, trafiliśmy od razu na wijącą się niemałymi serpentynami kolejkę do kasy. Jak się okazało, ni stąd ni zowąd pojawiła się jakaś opasła wycieczka emerytowanych germanów. Po pewnym czasie wyszło też na jaw, że kolejki są w istocie aż dwie, a ta najdłuższa oczywiście na zwiedzanie obejmujące punkt widokowy na wieży. Szczerze mówiąc i my mieliśmy ją w planach, ale ten ścisk, gwar i ojczysta mowa Goethego zaczęła już nam wyraźnie działać na nerwy. Zatem szybko ustawiliśmy się do tej mniejszej i nabyliśmy bilety jedynie na ekspozycję piccolomińską, połączoną ze zwiedzaniem salonów ulokowanych na drugim piętrze. I gdy niebawem wdrapaliśmy się na pierwsze piętro, sympatyczna pani kustosz oznajmiła (także po polsku), że robienie zdjęć podczas zwiedzania jest tutaj niemile widziane. No cóż...szkoda. A że wraz z sympatycznym starszym jegomościem z Wrocławia, byliśmy tutaj jedynymi Polakami w tej, około dziesięcioosobowej grupie, to już podwójnie nie wypadało robić siary i zachowywać się jak niecywilizowani :)
O zwiedzaniu nadmienię tyle, że ekspozycja piccolomińska zabiera nas do czasów mniej więcej wojny trzydziestoletniej i panowania księcia Ottavio Piccolominiego, gdzie zobaczymy bogato wyposażone wnętrza komnat, galerię portretów i grafik, bibliotekę zamkową, a także kącik myśliwski. Z kolei na drugim piętrze znajdują się min. wnętrza z pięknie pomalowanymi stropami belkowymi z przełomu XVII i XVIIIw., kolekcje portrecistów i pejzażystów oraz liczne zbiory rzemiosła artystycznego, historyczne kostiumy i broń. Trochę rozczarował jedynie fakt, iż pomimo tego że stanowiliśmy raczej dość kameralną grupę, przewodniczka traktowała nas trochę jak wycieczkę szkolną i goniła przed siebie jakby się paliło. W porównaniu ze zwiedzaną przez nas dzień wcześniej grupą warowną Dobrosov, wyglądało to mało profesjonalnie, a nawet dyletancko. No cóż, może po prostu trafiliśmy na przewodniczkę z przypadku, wszak była niedziela, a po sobotnich nocach nieraz bywa różnie ;)
Po zwiedzeniu wnętrz pokręciliśmy się ponownie po dziedzińcach i zeszliśmy nieco poniżej murów, do skarpy od strony wschodniej. Tu bowiem mieścił się wybieg dla dwóch niedźwiedzi brunatnych. Co prawda oglądanie dzikich zwierząt za kratami i w zamknięciu nigdy nie budził naszej fascynacji, a wręcz przeciwnie, ale chcieliśmy po prostu zobaczyć jak to wygląda. I owszem. Wybieg duży i przestronny, z ciekawie zaprojektowanym basenem i jakimiś platformami i urządzeniami do zabawy. Można by rzec że zwierzaki mają wszystko...oprócz wolności.
A co do samych misiów, to nie zaszczyciły nas tego dnia swoją obecnością. Zapewne również odsypiały sobotnią noc ;)
Co było dalej? Najpierw poszliśmy do położonego na zamkowym wzgórzu parku, w którym dane nam było spotkać innych czworonogów, mianowicie stadka danieli i muflonów. Zwierzęta mają tam wydzielony dość spory obszar gdzie mogą swobodnie się przemieszczać, a ich zachowanie świadczy jednoznacznie o tym, że są już tam długo i obecność człowieka jest im całkowicie obojętna.
Pokręciliśmy się zatem trochę po parkowych alejkach, posiedzieliśmy w cieniu kolorowych drzew i po jakimś czasie ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem schodziliśmy ścieżką od południowej strony zamku, z której to można go podziwiać niemalże w całej rozpiętości, zanim w końcowej fazie nie zniknie nam znów wśród drzew. Później znaleźliśmy się ponownie na Rynku, okrążyliśmy go, po czym zagłębiliśmy się w uliczki w jego najbliższym otoczeniu. Nigdzie już nam się nie spieszyło, zatem oddaliśmy się bez reszty błogiej atmosferze pogodnego październikowego popołudnia, spacerując nieśpiesznie i zaglądając to tu, to tam.
Po pewnym czasie znów przyjechał po nas stary znajomy, a nam, jakoś nagle dziwnie i smutno było opuszczać to miejsce. Czyżby magia Náchodu okazała się wobec nas tak silna i skuteczna? :)
Kościół św.Wawrzyńca. Przed nim kolumna św.Trójcy |
Niepozorny budyneczek Muzeum Regionalnego w Náchodzie |
Rozpoczynamy zwiedzanie |
Kącik poświęcony lokalnym fotografikom |
Ekspozycja historii regionu |
c.d. |
c.d. |
c.d. |
c.d. |
Makieta nachodzkiego zamku |
Była też broń biała i palna... |
oraz rekonstrukcja domu tkackiego |
Czechosłowackie medale z lat 30. XXw. |
Było też trochę umundurowania... |
i sprzętów z epoki |
Nie zabrakło słynnego czeskiego szkła |
oraz ciekawostek, jak ten pokaźny pocisk moździerzowy, w otoczeniu nieco innych moździeży ;) |
Trafił się też typowy "kościotłuk", czyli protoplasta dzisiejszych rowerów |
Budynek hotelu i teatru Beránek |
Fragment północnej pierzei. Pierwszy po prawej- Ratusz |
Kamienica na pierzei zachodniej Rynku |
Modernistyczny budynek poczty |
Nowy Ratusz, najefektowniejsza budowla nachodzkiego Rynku... |
i jego detale |
c.d. |
Podchodzimy pod zamkowe wzgórze |
Po drodze napotykamy zabytkowe studzienki... |
oraz fragmenty murów z bastejami |
Już prawie pod bramą |
Za nią, osiągamy jeden z zewnętrznych dziedzińców |
Jak na razie przestronnie i bez tłoku |
Widok z dziedzińca na dwie zamkowe wieże |
Fragment kaplicy |
Kolejny dziedziniec... |
i następna z bram |
Jesień na zamku Náchod |
Fragment ogrodów... |
usytuowanych w północnej części zamku |
Fontanna |
Wchodzimy na zamek wysoki |
Widok na wieżę główną... |
Jeden z portali bramnych |
Najmniejszy z dziedzińców |
c.d. |
c.d. |
Były też piwnice, ale tam nie schodziliśmy |
Arkady na dziedzińcu |
Korytarz z wyjściem na tarasy |
Widok z dziedzińca na wieżę zegarową |
Fragment podzamcza... |
i wybieg dla niedźwiedzi, które nie raczyły nań się pofatygować ;) |
Jeden z mniejszych dziedzińców... |
za którym znajdowały się zamkowe stajnie, kuźnie i pomieszczenia dla obsługi tychże |
Przed stajniami |
Brama wejściowa do zamku od strony zachodniej... |
za którą to znajduje się spore założenie parkowe... |
o malowniczo pofałdowanym terenie |
Tutaj spotkaliśmy stadko danieli... |
oraz muflonów, nic nie robiących sobie z naszej obecności |
Parkowa figura św. Jana Nepomucena |
Jedna z alei |
A tu wyjście z zamku od strony południowej... |
skąd przez dłuższy czas można oglądać go ładnie się prezentującego |
c.d. |
c.d. |
Niebawem znów zapuszczamy się na kręte ścieżki po zamkowym wzgórzu... |
by niewielką uliczką ponownie osiągnąć Rynek |
Zaglądamy też w zaułki po jego obu stronach |
Widok spod Nowego Ratusza, na kościół św.Wawrzyńca i pierzeję północną Rynku... |
oraz część wschodniej, wraz ze wzgórzem zamkowym |
Zabytkowa kamienica na ul.Zámecká |
Fasada kolejnej z nich... |
i następnej |
Detale nachodzkich ulic, które cieszą oko |
Tylna elewacja kościoła św.Wawrzyńca |
Na jednym z budynków dojrzeliśmy nawet elementy socrealistyczne |
Jeszcze raz kolumna św.Trójcy i Ratusz... |
oraz figura św.Jana Nepomucena |
I ponowne zbliżenie na odnowioną elewację kolejnej kamienicy |
Na zakończenie- Nowy Ratusz raz jeszcze |
Źródło grafiki: internet
Życzę Wam pomyślności, szczęścia i wielu pozytywnych wrażeń w całym 2016 roku...
- Medart
Kolejne interesujące miejsce, w którym mnie jeszcze nie było :) Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńWszelkiej pomyślności w Nowym Roku!
Dzięki Talu. Wzajemnie :)
UsuńOglądam te fotki już trzeci raz i zastanawiam się dlaczego te widoczki wydają mi się znajome. W końcu, po konsultacji z bliskimi - eureka!
OdpowiedzUsuńByliśmy kiedyś na tym nachodzkim rynku, na spacerze i na smacznym obiedzie w jednej z restauracji. Był tam wtedy też jakiś pochód w historycznych strojach i impreza z okazji lokalnego święta, ale szczegółów nie pamiętam :(
Super reportaż! Też byłem przejazdem w Nachodzie - pamiętam, że kupiłem tam butelkę Becherovki, którą omal nie odebrali mi czescy celnicy w Kudowie... Na szczęście była otwarta i dali mi spokój.
OdpowiedzUsuń