piątek, 15 stycznia 2016

Karkonoska wspinaczka w stylu retro


Ktoś kto uznaje Karkonosze za mało atrakcyjne dla wspinaczki skałkowej, jest w niewątpliwym błędzie.W jeszcze większym błędzie będzie ten, kto uzna, że tego typu zamierzeń nie można przeprowadzić tutaj podczas srogiej zimy, z której de facto to pasmo słynie. Sam znam zapalonego wspinacza, który z lubością przyjeżdża podczas letniej kanikuły by zawisnąć na tutejszych ścianach, choć w zimie już tego nie uskutecznia (wiem wiem, to kompletnie inna bajka). Choć nie oszukujmy się, wspinacze zdecydowanie chętniej wybierają i tak Rudawy Janowickie, gdyż nikt tam nie wprowadza rygorystycznych zasad co do uprawiania tego sportu, a na wspinanie nie trzeba mieć stosownych kwitów od włodarzy z K.P.N. Oczywiście w zimowej scenerii takich przykładowo Śnieżnych Kotłów, stawiali swoje pierwsze kroki także ci wybitni (vide-Wanda Rutkiewicz), choć jak się okazuje, owe skalne ściany z powodzeniem pokonywano także ponad 100 lat temu, dysponując przecież zdecydowanie uboższym sprzętem.

Mało kto dzisiaj pamięta, że właśnie tam stawiał swoje pierwsze kroki 17-letni wówczas Günter Oskar Dyhrenfurth (1886-1975), późniejszy słynny alpinista, himalaista i kierownik dwóch międzynarodowych wypraw w Himalaje w 1930 i 1934r., którego nie bez kozery nazywano- "profesorem himalajskim".

Günter Oskar Dyhrenfurth w latach 30. XXw.

 Zaczęło się to ok. roku 1877. Wtedy w dzisiejszej stolicy Dolnego Śląska, powstała Sektion Breslau des Deutschen und Österreichischen Alpenvereins (Wrocławska Sekcja Niemiecko- Austriackiego Związku Alpejskiego). Niebawem zaś utarł się zwyczaj, iż w okresie bożonarodzeniowym, organizowała ona zimową wyprawę w Karkonosze. W styczniu 1903r., na taką wyprawę wybrały się cztery osoby: dr Oskar Robert Dyhrenfurth- ojciec Güntera i ówczesny przewodniczący owej sekcji, sam Günter, Ludwig Noack oraz dr Paul Habel. Grupa zamierzała dojść do schroniska nad Śnieżnymi Kotłami przez Wielki Śnieżny Kocioł drogą wspinaczkową, bez korzystania z wytyczonych szlaków turystycznych.
3 stycznia 1903 r, grupa mająca wyruszyć w kierunku Jeleniej Góry, zdecydowanie wyróżniała się na tle innych podróżnych, znajdujących się na Dworcu Świebodzkim we Wrocławiu. Jak wspominał Oskar Robert Dyhrenfurth na łamach Schlesische Zeitung, ludzie z podziwem spoglądali na zawieszone u ich plecaków czekany, raki czy zwoje lin. W Jeleniej Górze nastroje dopisywały, gdyż pogoda wciąż okazała się wymarzona dla tego typu ekspedycji. Jednak inaczej było już na docelowej stacji w Sobieszowie. Okazało się bowiem, że oto rozpoczęła się...odwilż!
W dniu przyjazdu grupa dotarła jeszcze do Jagniątkowa, gdzie przenocowała w hotelu "Beyer". Nazajutrz zaś, wczesnym rankiem 4 stycznia, dr Oskar R.Dyhrenfurth i jego współtowarzysze podążyli drogą pod górę w stronę Karkonoszy. Od rana panowała gołoledź. Z czasem zaczęli wędrować w coraz głębszym śniegu, choć zadanie było ułatwione o tyle, że szli niemalże po śladach podążających tu wcześniej dwóch mieszkańców schroniska. Po mniej więcej dwóch godzinach znaleźli się w miejscu, gdzie jedna z tutejszych letnich dróg, odbijała w stronę Śnieżnych Kotłów. Tamtego dnia jednak, zalegała tam ponad 70-centymetrowa warstwa śniegu i wędrowcy zmuszeni byli skorzystać z rakiet śnieżnych.
Po pewnym czasie Oskar R.Dyhrenfurth, musiał jednak zrezygnować z korzystania z takiego ułatwienia, gdyż jego rakiety przejawiały wyraźny defekt i co chwilę odpadały od butów. Oznaczało to dla niemłodego już, ponad pięćdziesięcioletniego człowieka, brnięcie w śniegu sięgającym kolan i sromotną "walkę" z sękatymi konarami kosodrzewiny, przykrytej warstwą śniegu. Jak się okazało kolejnym utrudnieniem (już dla wszystkich), była gęsta mgła, która znacząco ograniczyła widoczność i utrudniała orientacje. Kiedy grupa dotarła do Wielkiego Śnieżnego Kotła (choć stwierdzenie tego czy aby na pewno, z całą pewnością było niemożliwe wskutek mgły), okazało się, że dr Dyhrenfurth jest już u kresu sił. Wkrótce jednak na szczęście mgła zaczęła odpuszczać i oczom wędrowców ukazała się śnieżna rynna, która doprowadzała do stromych i skutych lodem skał. Po chwili dotarła tam cała czwórka i odtąd rozpoczęła się właściwa wspinaczka.

Zimowa wspinaczka klasyczna w Wielkim Śnieżnym Kotle (Turnia Popiela)

Według wspomnień Oskara Dyhrenfurtha, rynna miała początkowe nachylenie ok. 40 stopni, a na końcu osiągnęła 60 stopni. Oznaczało to, że odcinek końcowy był bardzo stromy i przy panujących wtedy warunkach, trudny do pokonania. Sytuację pogarszał jeszcze lodowaty wiatr, przez którego w dół, na dno polodowcowego kotła mknęły z olbrzymią prędkością kawałki śniegu, odłamywane pod uderzeniami czekanów i kroków wspinaczy. Uświadomiło to całej czwórce grozę sytuacji, w przypadku niefortunnego odpadnięcia od ściany. Po godzinie mozolnej "walki", podczas której śmiałkowie wyrąbali czekanami ponad 300 stopni, osiągnięto grań, rozdzielającą Wielki i Mały Śnieżny Kocioł (obecnie zwany Grzędą). Niebawem pojawił się nowy problem, bowiem znów w ogromnie gęstej mgle, grupa nie była w stanie określić kierunku schroniska. Rozważano już możliwość przymusowego biwaku w śniegu, jednak po pewnym czasie mgła znów wyraźnie się przerzedziła, a oczom całej czwórki ukazał się budynek schroniska, oddalony nie dalej, jak "20 kroków". Dr Dyhrenfurth wspominał, że wyglądało ono niczym "pałac z bajki, w grubej, białej sukni zimowej". Jednak czwórka wspinaczy nie miała zbyt wiele czasu na podziwianie tego widoku, bowiem wyraznie przemarznięta i zmęczona, potrzebowała szybko przytulnego i ciepłego miejsca do odpoczynku.
Po noclegu w schronisku, następnego dnia, wspinacze planowali zejście do Kotła Białej Łaby, a następnie wejście na Kozie Grzbiety i przetrawersowanie ich grani. Jednak jak się okazało, pogoda zweryfikowała te ambitne plany. Była dużo gorsza niż dnia poprzedniego. Mgła nie ustępowała, a z godziny na godziny wzmagała się zamieć śnieżna. Wobec takich warunków grupa odpuściła i powędrowała w stronę Petrovej Boudy, skąd saniami rogatymi zjechała w dolinę, by w kolejnych roztopach dotrzeć do Sobieszowa i wkrótce powrócić pociągiem do Wrocławia.

Schronisko nad Śnieżnymi Kotłami. Lata 20.XXw.


Na podstawie artykułu Pawła Kukurowskiego: Wspinaczka "profesora himalajskiego" Guntera Oskara Dyhrenfurtha w Karkonoszach przed 100 laty- Karkonosze Nr.1/2008
Źródła zdjęć: sosniccy.republika.pl 
http://www.karkonosz.org/index1.htm 
http://jbc.jelenia-gora.pl/dlibra             



     

4 komentarze:

  1. Dzięki za przypomnienie moich spotkań z Karkonoszami! Polubiłem te góry, bo ich historia jest tak barwna i bogata jak mało która... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłych wspomnień nigdy za wiele :)
      To prawda, że historia Karkonoszy jest wyjątkowo bogata. "Góry Olbrzymie" mają wiele do zaoferowania, a skrywają nie jedną fascynującą opowieść i tajemnice.

      Pozdrawiam również

      Usuń
  2. Miło mi, że ktoś jeszcze po latach czytuje moje artykuły. G.O. Dyhrenfurth wielokrotnie zaglądał w zimowe Karkonosze (co też przy różnych okazjach opisywałem).

    Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia na sudeckich szlakach :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło i dziękuję za wizytę oraz komentarz.
      Oczywiście też pozdrawiam i...do zobaczenia na szlaku! :)

      Usuń