Dziś kolejna rocznica powstania warszawskiego. Obraz powstania jest przedstawiany jako bohaterski zwycięski zryw. Jednak zapomina się , że powstanie wykrwawiło Warszawę, unicestwiło polską młodzież i poniosło absolutną klęskę. O ile należy się szacunek dla jego uczestników to jednak należy poddać krytyce dowództwo i jego decyzję.
Klęskę powstania nie krytykowały wyłącznie osoby w kraju, ale także spora część środowiska emigracyjnego. Pytanie zasadnicze brzmi: dlaczego 31 lipca 1944 roku w godzinach popołudniowych, w kwaterze generała Bora-Komorowskiego wydano wyrok śmierci na setki tysięcy mieszkańców i wyrok zagłady na stolicę i jej dobra? I co sprawiło, że ten niepoczytalny wyrok został wykonany?
Jak wyglądała sytuacja polityczna przed powstaniem?
Generał Sosnkowski w Komunikacie naczelnego Wodza do dla Komendanta Głównego Sił Zbrojnych w Kraju z czerwca 1944 stwierdza:
„O losie Polski przesądzili alianci w
Teheranie. Nasza rola w tej fazie wojny jest skończona. Należy wstrzymać
się od wielkich wykrwawiających działań, gdyż szkoda już każdej kropli
krwi, szczególnie młodzieży polskiej.”[1].
Jan Nowak-Jeziorański, emisariusz rządu emigracyjnego, przybyły z
Londynu, raportował na dwa dni przed wybuchem powstania, że na pomoc
Zachodu liczyć nie można, a jeśli chodzi o efekt powstania i jego wpływ
na rządy i opinię publiczną w obozie sojuszniczym, to będzie to „będzie
to burza w szklance wody”. Na pytanie gen.Bora: „Czy Warszawa będzie
mogła liczyć na zrzuty broni na większa skalę i na przysłanie brygady
spadochronowej?” – udzielił odpowiedzi negatywnej. Nie podziałało to jak
kubeł zimnej wody na „strategię powstańczą” dowódców Armii Krajowej
[2].Sytuacja na froncie wschodnim
Obraz tej sytuacji jak była na froncie jest pomijany, przemilczany i wymazywany. Front wschodni przebiegał spod Leningradu na północy, wzdłuż granicy Litwy i Prus Wschodnich ku Warszawie, po czym skręcał w kierunku wschodnim ku Odessie. Armie radzieckie po ofensywie rozpoczętej na Białorusi, w ciągu 2 miesięcy posunęły się o 500 kilometrów i wbiły się głębokim klinem w pozycje niemieckie pod Warszawą. Dla każdego stratega było jasne, że zachodzą dwie obawy:
– ofensywa radziecka może stanąć, zagrożona oskrzydleniem z „nawisu” frontu niemieckiego z północy i z południa, lub dla podciągnięcia paliw i amunicji.
– Niemcy za wszelką cenę będą starali się powstrzymać dalsze posuwanie się klina sowieckiego na drodze do następnej przeszkody wodnej, jaką byłaby Odra, już tylko 80 kilometrów od Berlina.
Jak się później okazało – zaszły te dwa wypadki jednocześnie. Dzięki znakomicie zorganizowanej sieci wywiadu kolejowego, Komenda Główna AK miała rozeznanie, że w dniach 21-22 lipca w rejon Warszawy przybędą dwie niemieckie wyborowe dywizje pancerne. Szef wywiadu KG AK płk. Iranek- Osmecki 25 lipca znał nawet ich nazwy. Na wybuch powstania zdecydowano się lekkomyślnie, ale świadomie, nie czekając na rozstrzygnięcie wielkiej bitwy pancernej, która toczyła się na przedpolu Pragi i która zakończyła się rozbiciem radzieckiego zagonu pancernego pod Wołominem.
Sytuacja w Komendzie Głównej AK
W czerwcu 1943 r. po aresztowaniu Komendanta Głównego AK, gen. Grota-Roweckiego, generał Bór-Komorowski wzbraniał się objąć stanowisko Komendanta AK, motywując swą postawę brakiem kwalifikacji sztabowych oraz skutecznej mocy osobistej. Tak, więc władza dyspozycyjna w Komendzie Głównej AK faktycznie skupiała się w rękach obu szefów sztabu: gen. Tatara i gen. Pełczyńskiego.
Obaj generałowie zgodni byli w tym, że należy podjąć walkę z Niemcami, gdy front wschodni zbliży się do granic Polski. Zachodziły jednak między nimi poważne różnice. Gen. Tatar z uwagi na realia stał na stanowisku, że AK walkę podejmować winna w uzgodnieniu z dowództwem sowieckim, podporządkowując mu się operacyjnie. Prawdopodobnie znał relację płk. Mitkiewicza, przedstawiciela polskiego przy głównym sztabie w Waszyngtonie, że Stalin zapytany przez naszych sojuszników jak ustosunkuje się do walk powstańczych AK odpowiedział: ”O ile siły AK nie podporządkują się dowództwu radzieckiemu, to nie będę ich tolerować na zapleczu frontu”.
Była to odpowiedź jednoznaczna i z punktu widzenia wojskowego prawidłowa, lecz w swoich konsekwencjach dla strony polskiej więcej niż kłopotliwa, praktycznie wykluczała możliwość występowania oddziałów AK w roli gospodarza. Tak, więc AK podejmując walkę samodzielnie, nie mogła liczyć na pomoc radziecką.
Stanisław Tatar (1896- 1980) |
Dlatego szef oddziału sztabu AK, płk. Muzyczka wysunął nawet wniosek uzasadniony elaboratem – o rozwiązanie AK, gdyż jego zdaniem nie sposób było doprowadzić do konfrontacji AK z armią radziecką. Do tego jednak psychologicznie nie była zdolna ani góra ani doły AK.
Istniało tylko pytanie, czy walkę podejmować w uzgodnieniu z dowództwem radzieckim, jak postulował Tatar, czy walczyć samodzielnie, do czego parł Pełczyński. To, co postulował Tatar, nie uratowałoby suwerenności Polski, ale zapobiegłoby katastrofie, zagładzie stolicy i represjom wobec żołnierzy AK. Generał Pełczyński nie widział możliwości współpracy i koegzystencji z Moskwą. W konsekwencji nie chcąc schodzić z pola walki, przyjął postawę straceńca. Szedł dalej niż Reymont – determinował się na to, aby zginąć na okopach Świętej Trójcy dla zamanifestowania patriotyzmu. I do tego miał prawo, taka postawa może budzić szacunek. Mógł pójść do walki partyzanckiej i nawet zginąć. Nie wolno mu było dla samej manifestacji poświęcać stolicy i losów jej milionowej ludności. Każda manifestacja winna mieć swoje sensowne granice. Musi istnieć proporcja strat i zysków. Poświęcanie losu stolicy i jej mieszkańców dla manifestacji protestu było krokiem niedopuszczalnym i nieodpowiedzialnym. Legenda Powstania Warszawskiego nie równoważy ogromu strat.
Na zarysowanym tle różnic doszło do starcia miedzy Tatarem i Pełczyńskim. W rezultacie, gen. Bór, ulegając Pełczyńskiemu, pozbył się z Komendy Głównej gen. Tatara, wysyłając go mostem powietrznym do Londynu. Po wyjeździe Tatara władzę dyspozycyjną w Komendzie Głównej przejmą administratorzy, spece od propagandy a nawet intryg, a fachowy aparat Szefostwa Operacji będzie rozbity i sparaliżowany. Z KG AK usuwano „realistów” a na ich miejsce brano „romantyków”. Na decyzje o walce nie będą mieli wpływu oficerowie fachowi i kompetentni.
Pierwotne plany operacyjne AK
Warszawa z uwagi na wartość gromadzonych od wieków bezcennych dóbr narodowych oraz społecznego aktywu ludzkiego, zgodnie z decyzjami władz II-ej Rzeczpospolitej tak w kraju jak na wychodźstwie – wyłączona była z planów walki. Generał Sosnkowski, jako Naczelny Wódz dopuszczał – jedynie przy szczęśliwym zbiegu okoliczności – zaatakowanie w Warszawie tylnich straży niemieckich wycofujących się z miasta. Sekundował mu w tym, będący w Warszawie przedstawiciel skonfederowanych stronnictw politycznych Kazimierz Pużak. Dyskusje dotyczyły tylko, czy wycofujące się tylne straże niemieckie zaatakować już w śródmieściu czy dopiero na Ochocie. Tak, więc w lipcu 1944 nie istniał aktualny plan walki dla Warszawy i gen. Bór jeszcze w miesiącu poprzedzającym powstanie wydatnie uszczuplił warszawski arsenał, przekazując broń tym ośrodkom, które miały walczyć. Tysiące naszej młodzieży zapłaciły za to życiem.
Przybycie gen. Okulickiego i jego szalony planW nocy 22 maja 1944 płk. Leopold Okulicki jako wysłannik Naczelnego Wodza skacze jako zrzutek z samolotu i w chwili wylądowania nabywa szlif generalskich. Niezwłocznie po przybyciu do Warszawy nawiązuje sieć kontaktów wśród wpływowych oficerów AK i wśród upatrzonych działaczy politycznych Podziemia. Zadaniem tego planu miało być wywołanie w stolicy walki zgodnie ze strategią straceńczych powstań. Aby tego dokonać, Okulicki zamierzał ustanowić rządy junty, obalając tak gen. Bora jak i Jankowskiego, jako delegata Rządu na Kraj. Ciska jak piorunem słowo Teheran. Wyjaśnia, że w Teheranie alianci zdradzili Polskę oddając ją w sferę wpływów radzieckich. Mówił:
”Musimy zdobyć się na wielki zbrojny czyn. Podejmiemy w sercu Polski walkę z taką mocą, by wstrząsnęła opinią świata. Krew będzie się lała potokami, a mury będą się walić w gruzy. I taka walka sprawi, że opinia świata wymusi na rządach przekreślenie decyzji teherańskiej, a Rzeczpospolita ocaleje”[3].
Leopold Okulicki (1898- 1946) |
Pułkownik Pluta-Czachowski relacjonuje, że gdy zwrócił mu uwagę, że samodzielnie podjęte powstanie może doprowadzić do zburzenia miasta i wyrżnięcia ludzi, odpowiedział, że protest Warszawy musi nastąpić, choćbyśmy musieli zagrzebać się w gruzach.
Straceńcza idea była jasno sformułowana: aby ocalić suwerenność Rzeczpospolitej, dziesiątki tysięcy ludzi miało zginąć w walce a Warszawa miała legnąć gruzach. Okulicki swoją maniakalną postawę i zamierzenia skrywał przed swymi władzami, a w szczególności przed Naczelnym Wodzem, świadomie wbrew instrukcjom działał nielojalnie, łamiąc dyscyplinę wojskową. Okulicki był to typ oficera brawurowego, pełnego energii i woli czynu. Gen. Bór określa go jako „chojraka” skorego do wypitki i wybitki i mówił o nim: ”to jest ktoś”.
Okulicki zaniedbywał przygotowania realiów walki takich jak plany operacji, ściąganie do stolicy strzelców wyborowych z oddziałów leśnych, budowa sieci łączności. Wszystko to w odczuciu Okulickiego było niepotrzebne. Walka w Warszawie miała się odbyć w trybie improwizacji i heroicznego zrywu. Nie miał ochoty nawet zapoznać się z dorobkiem ustaleń szefostwa operacji, bo wierzył w zasadę „wodzostwa”. Tym razem wodzem miał być on sam.
Dramatyczne spory w KG AK
Dopiero po 2 miesiącach, w dniu 21 lipca Okulicki i Pełczyński ujawniają Borowi – Komorowskiemu swoja ideę stoczenia przez AK walki w stolicy. Zatajając jednak szaleńcze założenie, że walka ta ma doprowadzić do samozagłady Warszawy, aby zagrać na szachownicy międzynarodowej i osiągnąć „cud polityczny”.
Przedstawiono Borowi bezkrytycznie stare założenie powstania powszechnego, podczas którego armia niemiecka miała być w stanie moralnego załamania, a siły AK miałyby walczyć tylko z miejscowym garnizonem, nie mając przeciwnika na zewnątrz miasta. Było to założenie bzdurne i kompromitujące obu generałów, bo żaden z tych warunków nie był spełniony. Armia niemiecka wykazywała zdolność bojową a w rejon Warszawy przybywały niemieckie wyborowe dywizje pancerne. Mimo to przekonano Bora, że walkę należy podjąć wbrew poprzednim ustaleniom w kraju i w Londynie, mimo braku przygotowań i uszczuplonych zasobów broni. Na argumenty, że brak jest broni, Okulicki odpowiadał: “lud paryski nie liczył ilości pałek jak ruszał na Bastylie”.
W decydującej ostatniej dekadzie lipca, w Komendzie Głównej AK zaczęto omawiać plan walki, ale nie ze wszystkimi oficerami. Oficerowie Szefostwa Operacji, zorientowani w rygorach obowiązujących na szachownicy zmagań wojennych, odporni byli na straceńcze ciągoty Okulickiego więc odsuwano ich na tor boczny lub lekceważono ich opinię. Gen. Pełczyński dezorganizuje pracę Komendy Głównej przez ciągłe zmiany personalne a oficerowie Okulickiego prą nieodpowiedzialnie do jak najszybszego podjęcia walki. Przez całą ostatnia dekadę lipca toczą się brzemienne w skutki zmagania na szczycie Podziemia o koncepcję walki w Warszawie. Na jednej z ostatnich odpraw KG, Delegat Rządu zapytał gen. Pełczyńskiego, co będzie, jeśli Rosjanie wstrzymają ofensywę. Odpowiedział na to : ”no to Niemcy nas wyrżną”.
Bór w oparciu o postawę trzeźwych i odpowiedzialnych oficerów KG, jak pułkownicy Bokszczanin i Pluta-Czachowski, przeciwstawiał się tym zapędom do ostatniej chwili. Okulicki i zaprzyjaźnieni z nim oficerowie nakłaniali nawet szefa wywiadu do składania Borowi fałszywych meldunków z sytuacji na froncie[4].
Komendant Okręgu Warszawskiego płk. Antoni Chruściel „Monter” nie zorganizował wywiadu na przedpolu walki w postaci obserwatorów zaopatrzonych w krótkofalówki, aby informować o postępach wojsk radzieckich. 31 lipca wsiadł w tramwaj i pojechał na Pragę, zobaczyć co się dzieje na rogatkach miasta. Dojechał do wylotu Grochowskiej i do wylotu Radzymińskiej. Miejscowe kobiety powiedziały mu , że na Pelcowiznie widziano już czołgi radzieckie. Dalej wywiad dowódcy okręgu nie sięgał. Z tą wiadomością, która okazała się po prostu plotką, wrócił do Bora i było to stanowiło kolejny argument do wydania rozkazu o początku powstania.
Antoni Chruściel (1895- 1960) |
Płk. Chruściel, samowolnie, łamiąc dyscyplinę i wiążące ustalenia sztabowe zarządził Alarm i koncentrację powstańców z bronią w ręku na pozycjach wyjściowych do walki[5]. W wyniku tego rozkazu, żołnierze przekonali się jak marnym uzbrojeniem będę dysponować, co podziałało deprymująco. Powstańców nie posiadających broni kazał uzbroić w siekiery, łomy i kilofy[6],[7]. Bór–Komorowski nakazał Monterowi ten rozkaz wycofać. Wolał dekonspirację od przedwczesnego wybuchu powstania.
Gen. Bór-Komorowski przez całą przez całą ostatnią dekadę lipca zdecydowanie odparowywał naciski na niezwłoczne podjęcie walki. Ufał oficerom operacyjnym, którzy przestrzegali, że nie wolno zaczynać powstania zanim wojska radzieckie nie rozpoczną operacji oskrzydlania miasta, bo na pewno nie będą Warszawy zdobywać atakiem frontalnym.
Okulickiemu zależało na tym, aby zapewnić dostateczną ilość czasu na straceńcze walki w Warszawie. Na to, aby stolica legła w gruzach a krew polała się potokami, trzeba było dostatecznego czasu. Pełczyński argumentował, że młodzież warszawska rwie się do walki – i to była prawda. Tylko, że młodzież pragnęła walki zwycięskiej, ale nie całopalenia i obowiązkiem dowódców było poprowadzić ją do zwycięstwa a nie do zaplanowanego samounicestwienia. Na argumenty oficerów sztabowych, że zadanie jest niewykonalne, odpowiadał po kapralsku, że „Każde zadanie jest wykonalne, jeśli chce się je wykonać”
Tadeusz Pełczyński (1892- 1985) |
W brzemienny w skutki poniedziałek 31 lipca w godzinach rannych odbyła się ostatnia odprawa Komendy Głównej AK. Wniosek o natychmiastowe wszczęcie walki postawił gen. Pełczyński. Posłużył się bluffem, twierdząc, że Warka jest już zajęta, czyli rozpoczął się manewr okrążający. Chwyt ten odparował płk. Pluta-Czachowki powołując się na ostatnie meldunki wywiadu. Bór zamknął naradę stwierdzeniem, że ani dziś ani jutro nie wyda rozkazu do walki, po czym udał się na naradę z Delegatem Rządu i z przedstawicielami stronnictw politycznych.
Na naradzie tej Bór przedstawił niejasną sytuacje na froncie oraz fatalny stan uzbrojenia oddziałów warszawskich. Wywołało to deprymujące wrażenie. Po referacie Bora i dyskusji, członkowie ówczesnego dyrektoriatu Podziemia jednomyślnie stanęli na stanowisku zaostrzenia rygorów ostrożności przy podejmowaniu decyzji o podjęciu walki. Szczególną ostrożność nakazywał Kazimierz Pużak. Miały obowiązywać ustalenia Szefostwa Operacji, że walkę można podjąć dopiero po stwierdzeniu manewru armii sowieckiej, oskrzydlającego miasto. I miały się ograniczyć tylko do atakowania wycofujących się niemieckich tylnych straży. Narada zakończyła się o godzinie 14-tej.
W tym czasie bez wątpienia generałowie Okulicki i Pełczyński naradzali się jak zmusić Bora do przyjęcia ich straceńczej koncepcji walki. Można sobie wyobrazić jak musiał być wzburzony Okulicki, gdy dowiedział się, że na naradzie politycznej zadecydowano atakować tylko tylne straże i to dopiero po wyjaśnieniu sytuacji na froncie. Wzburzony musiał być tez Pełczyński. Na porannej naradzie zdemaskowano jego bluff i teraz przeciwstawił mu się ten, którego gen. Tatar nazywał marionetką i pajacem. Obaj generałowie czekać dłużej nie mogli.
Gen. Bór-Komorowski ulega presji i wydaje rozkaz do wybuchu powstania
Wbrew wszystkim planom strategicznym i ustaleniom sprzed kilku godzin – Bór-Komorowski 31 sierpnia o godzinie 17.45 wydaje rozkaz rozpoczęcia powstania nazajutrz 1 sierpnia[6].[7]. Jak to się stało?
Do legend należy włożyć bajeczkę, że do wydania rozkazu przyczynił się fałszywy meldunek Montera o pojawieniu się kilku radzieckich czołgów na obrzeżu Pragi. Kilka czołgów nie zmienia sytuacji na całym froncie, a ta była Borowi znana.
W godzinach popołudniowych Okulicki w okolicznościach bliżej nieznanych narzucił swą samobójczą koncepcję walki. Wszelkie poszlaki pozwalają postawić uzasadnioną hipotezę, że w ostatnich godzinach poprzedzających wydanie rozkazu Bór-Komorowski był szantażowany przez obu generałów, że jeśli nie wyda rozkazu – będzie „potępiony przez historię” – a rozkaz wydadzą oni sami. Bór i wezwany chwilę później Delegat Rządu Jankowski, (który też znał ustalenia z godzin rannych i południowych) woleli wybrać rozwiązanie zalegalizowane, niż oddać całkowicie stery w ręce zbuntowanej junty. Tylko tym można wytłumaczyć zachowanie się Bora chwilę później, po wydaniu rozkazu, gdy na kwaterę Bora przybył Iranek Osmecki z informacja, że radziecki zagon pancerny pod Wołominem został rozbity i Niemcy przejęli inicjatywę. Miał jeszcze czas na odwołanie rozkazu, ale tego nie zrobił. Świadkowie zgodnie stwierdzają, że był kompletnie załamany i powtarzał tylko: ”Nic się już nie da zrobić” – wiedząc, że odwołanie rozkazu byłoby storpedowane przez Okulickiego. Dyżurujący w kwaterze Bora kpt. Szymon powiedział:”No to ułani ruszyli do szarży…” A Kazimierz Pużak powie później: ”To są sprawy bolesne. Kiedyś to sobie wyjaśnimy…To są sprawy podejrzane… Wszystkich nas zaskoczyli…”
Oddziały AK w Warszawie, liczne i doskonale zorganizowane, były jednak bardzo słabo uzbrojone [8]. Jeszcze do połowy lipca broń pochodzącą ze zrzutów przekazywano do oddziałów leśnych. Według posiadanych danych, w chwili przystąpienia do walki, oddziały miały (licząc tylko podstawową broń piechoty):
– 98 ręcznych karabinów maszynowych z zapasem 160 naboi na każdy
– 604 pistoletów maszynowych z zapasem 200 naboi na każdy
– 1386 karabinów z zapasem 170 naboi na każdy
Ponadto posiadano 2660 rewolwerów z 20 nabojami na każdy i około 50 tysięcy granatów ręcznych głównie własnej produkcji, tzw. „sidolówek”- będących raczej petardami. Oddziały tzw. szturmowe liczyły około 30 tysięcy żołnierzy, wiec jak widać, tylko co piętnasty miał broń długą. Broni ciężkiej w ogóle nie było[9][10].
Tadeusz Bór- Komorowski (1895- 1966) |
Powstańcy nie tylko, że byli słabo uzbrojeni, ale nie umieli też strzelać. No bo gdzie i kiedy mieli się nauczyć? Jeden z powstańców przyznał, że w ramach szkolenia na konspiracyjnej podchorążówce, miał szansę tylko raz wystrzelić do tarczy podczas ćwiczeń w puszczy kampinoskiej. Niemieckie oddziały żandarmerii przechodziły systematyczny trening strzelecki, a oddziały frontowe miały za sobą 5 lat “praktyki”. Jeśli mimo to, jak w żadnej bitwie, Niemcy mieli więcej zabitych niż rannych, to dlatego, że powstańcy w rozpaczliwej obronie przy braku amunicji, dopuszczali Niemców na odległość paru metrów.
Nie zadbano o zaopatrzenie oddziałów warszawskich w środki łączności jak radiostacje i telefony polowe (można było ułożyć linie telefonów polowych w kanałach). Odbiło się to fatalnie na dowodzeniu w czasie walki – musiano zdać się na ofiarne łączniczki, a oficerowie Komendy Głównej siedząc z lornetkami na dachach wysokich budynków próbowali zgadnąć, co się dzieje w innych dzielnicach. Bór-Komorowski (Armia Podziemna) pisze, że “dochodzące odgłosy pozwalały mu zorientować się w przebiegu walk”. Do dnia 6 sierpnia Bór nie wiedział czy są jakieś oddziały AK walczące jeszcze na Mokotowie. Przez brak łączności nie można było skoordynować działań. Przykład:, gdy oddziały z Kampinosu dotarły na cmentarz powązkowski – oddziały powstańcze już wycofały się na Stare Miasto.
Rozporządzając pieniędzmi ze zrzutów, nie zakupiono środków opatrunkowych ani nie stworzono zapasów żywności. Żołnierze od pierwszych dni powstania głodowali, zdani na skromne zapasy mieszkańców miasta.
„Monter” jeszcze przez cały sierpień, nie mając żadnych odwodów, aż do upadku Starówki snuł nierealne plany “kompletnego wyrzucenia Niemców z miasta”.
Na ostatniej przed kapitulacja naradzie dowództwa AK, w dniu 28 września, będąc świeżo awansowany na generała oświadczył: (Żenczykowski – Samotny bój Warszawy) – “Duch żołnierzy jest doskonały, nasze pozycje obronne są dobre, sytuacja amunicyjna i stan broni jest dobry, walkę obronną możemy prowadzić stosunkowo długo…”
Po Powstaniu gen. Okulicki napisze w liście do prezydenta Raczkiewicza: ”Potrzebny był czyn który by wstrząsnął sumieniem świata. Powstanie Warszawskie dobrze spełniło swoje zadanie.”
Epilog i skutki powstania
Przyjęło się powszechnie uważać, że powstanie trwało 63 dni od 1 sierpnia do 2 października 1944 roku, kiedy to Armia Krajowa zaprzestała działań ofensywnych i wysłała emisariuszy w celu wynegocjowania kapitulacji. Jednak negocjacje prowadzone w Ożarowie Mazowieckim wydłużyły się i decyzja o zawieszeniu broni została oficjalnie podpisana dopiero po północy 3 października.
Można mówić również o 66 dniach, gdyż do 5 października trwało wychodzenie z miasta do niewoli zwartych oddziałów powstańczych, a w czasie tych trzech ostatnich dni nadal działało powstańcze dowództwo wydające rozkazy żołnierzom. Jednocześnie w tym czasie nadal funkcjonowały struktury ujawnionych władz Polskiego Państwa Podziemnego, a także miały miejsce wszelkie inne przejawy aktywności życia w powstańczym mieście, takie jak np. ukazywanie się prasy powstańczej, emisje audycji radiowych z powstańczych radiostacji, działalność powstańczej poczty harcerskiej itp.
W trakcie dwumiesięcznych walk oddziały powstańcze straciły bezpowrotnie blisko 16 tys. żołnierzy – z czego 10 tys. poległych oraz 6 tys. zaginionych, których należy uznać za zabitych. Rannych zostało ok. 20 tys. powstańców – w tym 5 tys. ciężko. Do niemieckiej niewoli trafiło ok. 15 tys. żołnierzy (w tym ok. 900 oficerów i 2 tys. kobiet). Duże straty poniosły również oddziały 1. Armii Wojska Polskiego. W walkach o Pragę, a zwłaszcza podczas prób forsowania Wisły oraz wspólnych walkach z powstańcami na Czerniakowie, utraciły one blisko 5,5 tys. zabitych i rannych. Straty niemieckie wyniosły 2000 żołnierzy[12].
Nie jest znana dokładna liczba ofiar cywilnych. Jeszcze podczas trwania powstania przewodniczący PKWN Edward Osóbka-Morawski mówił o 200 tys. ofiar. Polscy i zagraniczni historycy przyjmują zazwyczaj, że straty ludności cywilnej wyniosły od 150 tys. do 200 tys. zabitych. W wyniku powstania około ponad 500 tys. mieszkańców stolicy oraz około 100 tys. osób z miejscowości podwarszawskich zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów.
Co najmniej 520 tys. wysiedleńców trafiło w niemieckie ręce i przeszło przez podwarszawskie obozy przejściowe – w szczególności przez Durchgangslager 121 w Pruszkowie. Z tego grona blisko 60 tys. osób zostało deportowanych do obozów koncentracyjnych, a kolejnych 90 tys. – na roboty przymusowe w głąb Rzeszy.
Od 300 tys. do 350 tys. warszawiaków, uznanych za niezdolnych do pracy, Niemcy rozwieźli po całym Generalnym Gubernatorstwie, pozostawiając ich tam bez jakichkolwiek środków do życia. Po upadku powstania Niemcy wbrew postanowieniom umowy kapitulacyjnej przystąpili do systematycznego wypalania i wyburzania miasta. Zniszczeniu uległo wówczas ponad 30% zabudowy lewobrzeżnej Warszawy.
Ekshumacja ofiar powstania w kwietniu i maju 1945r. |
Spora część osób związana z rządem RP w Londynie na emigracji i jak środowiska emigracyjnego było krytyczne wobec powstania o to kilka wypowiedzi:
Władysław Anders:
„Byłem całkowicie zaskoczony wybuchem
powstania w Warszawie. Uważam to za największe nieszczęście w naszej
obecnej sytuacji. Nie miało ono najmniejszych szans powodzenia, a
naraziło nie tylko naszą stolicę, ale i tę część Kraju, będącą pod
okupacją niemiecką, na nowe straszliwe represje. Wywołanie powstania
uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się, kto ponosi za to
odpowiedzialność?”[13].
„Warszawa została zniszczona bardziej niż Berlin, klęska Polski w tej wojnie, w której Polacy walczyli w obozie zwycięzców, jest większa od klęski Niemiec. Sowietom zależało na zniszczeniu Warszawy, a tak się pomyślnie dla nich składało, że dla tego zniszczenia nie trzeba było używać sowieckich armat ani pocisków. Od czegóż patriotyzm polski! Jest on wielki i wspaniały. Ale ma właściwość bezrozumnego dynamitu. Wystarczy do niego przyłożyć zapałkę prowokacji, aby wybuchł. Powstanie warszawskie bije wszystkie rekordy wytrzymałości. Przez wiele setek lat, dopóki istnieć będzie naród polski, każdy Polak będzie przyznawał, że powstanie warszawskie było samobójczym szałem, i będzie miał do niego synowską tkliwość i miłość. Będzie z niego dumny…”[14]
Paweł Jasienica:
„Jakżeby inaczej wyglądało dziś życie w
Polsce, gdyby nie warszawskie cmentarzysko. Nie ma takiej dziedziny
życia narodowego, która by tego ciężaru nie czuła. Powstanie warszawskie
było wymierzone militarnie przeciwko Niemcom, politycznie przeciwko
Sowietom, demonstracyjnie przeciw Anglosasom, a faktycznie przeciw
Polsce.”[15
***
A czy stała się ową przestrogą i gorzką lekcją? Czy raczej odwrotnie, przybrała oblicze kolejnej martyrologicznej hucpy, na której mnogością flag i głośnością powstańczych pieśni stara się na siłę przykryć tragiczny bilans tego wydarzenia?
Pamięć? Nikt przecież nie mówi o skazaniu na zapomnienie młodych powstańców. Tych, którzy bez zmrużenia oka stanęli w pierwszym szeregu i ruszyli na barykady, mając w ręku zaledwie butelkę z benzyną. Ale pamiętajmy też o tym, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Że same butelki się nie tłuką, a ręka je trzymająca sama nie zaciska się w pięść.
Tylko że komu dziś chce się szukać i sprawdzać. Lepiej po raz kolejny włączyć telewizor, założyć koszulkę z logo "Polska Walcząca" oraz podpisem "1944- 63 dni chwały" i w wygodnym fotelu poczuć się wzorcowym patriotą.
P.S. Wszystkim hurra-optymistom, przekonanym o epokowej konieczności wybuchu powstania warszawskiego, polecam uważną lekturę książki Jana M. Ciechanowskiego.
Przypisy:
[1] J. M. Ciechanowski: Powstanie Warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego9, s. 324–326.
[2]. Bór-Komorowski, Armia Podziemna, s. 253.
[3]. Pismo Dowódcy AK gen. Leopolda Okulickiego do Prezydenta RP 9 grudnia 1944, nr 1780/1.SPP.
[4[ Ciechanowski, 2009, s 299
[5]. Ciechanowski 2009 , s. 332–334.
[6][9]. Piotr M. Majewski. Największa bitwa miejska II wojny światowej. „Biuletyn IPN”. 8-9 (43-44), sierpień – wrzesień 2004, s. 51.
[7]. Jerzy Kirchmayer: Powstanie Warszawskie. Warszawa: Książka i Wiedza 1984, s. 129.
[8]. Władysław Bartoszewski: Dni walczącej stolicy. Kronika powstania warszawskiego. Warszawa: Świat Książki, 2008, s. 706.
[9]. Ciechanowski 2009, s. 331–332.
[10]. Kirchmayer 1984 ↓, s. 162
[11]. Andrzej Krzysztof Kunert: Kronika powstania warszawskiego. Warszawa: Wydawnictwo Edipresse Polska & Wydawnictwo Zysk i Ska, 2004, s. 5.
[12] Marek Getter. Straty ludzkie i materialne w Powstaniu Warszawskim. „Biuletyn IPN”. 8-9 (43-44), sierpień – wrzesień 2004. , s. 70.
[13]. Władysław Anders w liście do podpułkownika Mariana Dorotycz-Malewicza „Hańczy”, Linia Gotów, 31 sierpnia., źródło: Norman Davies, Powstanie ’44, Kraków 2004, s. 466.
[14]. Stanisław Cat-Mackiewicz, Powstanie warszawskie czy samobójstwo, w: Lata nadziei 17 września 1939 – 5 lipca 1945 r., Londyn 1945
[15]. Paweł Jasienica, „Tygodnik Powszechny”, 1949
Źródło artykułu: https://marucha.wordpress.com/
Źródło zdjęć: internet
Korekta: Medart
Nareszcie wyważony głos w tym wszechogarniającym nas morzu bełkotu medialnego i taniej hucpy. Dziękuję za niego!
OdpowiedzUsuńco tu dużo mówić - w Polsce pisząc krytycznie o PW człowiek na dzień dobry dostaje łatkę... "jak można obrażać cześć uczestników, ich bohaterstwo itp?". Dla wielu środowisk nawet krytyka wybuchu powstania (a przecież nie jego żołnierzy) to obraza śmiertelna. Głównie środowisk, którzy w postaniu nie brały udziału bo są za młode, natomiast krytyczne opinie wśród samych powstańców pojawiają się dość często.
OdpowiedzUsuńPowstanie wybuchło w fatalnym momencie, decyzję podjęto na podstawie niesprawdzonych informacji, na szybko, licząc na cud i że jakoś będzie. W poniedziałek czytałem wypowiedź jednego z powstańców, że niektórzy oficerowie sądzili, że jak cała stolica rzuci się na Niemców, nawet bez broni, to oni... uciekną! No niestety, to było kolejne typowe polskie "hurra" - wysłano na rzeź tysiące młodych ludzi, wystawiono na zniszczenie miasto. Decydenci - oficerowie - w większości tą rzeź przeżyli i spokojnie doczekali starości bez żadnych konsekwencji...
A obawiam się, że od jesienie jeszcze trudniej będzie coś napisać krytycznego o powstaniu...
Polecam świetną stronę o powstaniu: Powstanie Warszawskie
OdpowiedzUsuńTworzą ją weterani powstania, którzy chcą odkłamać kult jego inspiratorów.
Dzięki. Na pewno rzucę okiem i poczytam.
Usuń