czwartek, 29 października 2015

Październikowa rdza


Przedwczoraj odwiedziłem kilka parków. Chciałem w spokoju i zupełnie sam poczuć to ponownie. Zazwyczaj co roku o tej mniej więcej porze, staram się nie tylko pojechać w moje ukochane Sudety, ale też znaleźć trochę więcej niż zwykle czasu na utożsamienie swojego JA z tym, co aktualnie zachodzi w Naturze. A co zachodzi?

W istocie ten czas to pora wielkiego hołdu i pokłonu dla światła i barwy. Ale nie tylko. To czas zatrzymania i wystudzenia. To czas, kiedy rozgrzane słońcem i emocjami myśli, można wreszcie zawiesić gdzieś w konarach przydrożnych drzew, albo złożyć wśród złocistych traw, bez względu na konsekwencje. To czas, kiedy zwykły szelest pod stopami ma wymiar absolutu i daje nadzieję, że nie wszystko jeszcze zostało stracone. To czas, kiedy w kącikach spojrzeń wyłapujemy coś, do czego już nigdy nie dopowiemy reszty historii, a jednak i tak to wystarcza.
To czas zbiorów i czas podzięki. I wreszcie czas na powiedzenie sobie całej prawdy. Po cichu i nieśpiesznie.

W parkach byłem sam. A nawet jeśli byli tam inni, to dla mnie pozostali niewidzialni. Choć cały czas patrzyłem. Patrzyłem tak mocno i głęboko, że wydawało mi się iż za chwilę cała przestrzeń pęknie na pół, a moje spojrzenia uderzą w pustkę. W nicość i czerń. Właśnie tak mocno chciałem to przyciągnąć i zatrzymać. Tylko dla siebie. Nie dałem cienia szansy ptakom i pobudzonym nagłym ciepłem tego dnia, owadom.
Ale w końcu trzeba było wracać. Więc ruszyłem... 
I w tym korowodzie setek barw i światłocieni, zająłem miejsce chyba najlepsze z możliwych. Wszystkie zachwyty jakie wydobywałem wtedy z płuc, mogłyby zbudować tu całkiem nową rzeczywistość. Cały świat. A i tak okazały się ledwie zauważalną rysą w krajobrazie. Chichotem losu, lub uśmiechem głupca...






A już będąc w domu, wyciągnąłem po raz kolejny tę płytę. Jest ze mną od ponad piętnastu lat i nieprzerwanie towarzyszy mi podczas celebracji tych znamiennych chwil. Nie potrafię opisać co czuję, gdy pierwsze dźwięki "October rust" płyną z głośników, a ja, wpatrzony w coś dane tylko mnie, zostaję przywołany do najszczerszego świętowania TEJ chwili.  

Dalej jest już tylko muzyka, oddech mgieł wśród sennych ulic i...październikowa rdza.






   
       
          




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz