środa, 20 grudnia 2017
Przedświątecznych słów kilka...
Już grudzień. A jeszcze nie tak dawno spacerując po Sudetach, żegnałem ostatnie podmuchy lata, chodząc po kolorowych dywanach i rozpraszając kobierce jesiennych mgieł, niczym jakiś spragniony odpowiednich rymów, poeta :) I choćbym chciał to nie mógłbym powiedzieć Wam co odnalazłem, bo to nieosiągalne i zbyt odległe od wszelkich możliwych słów. A po co tworzyć nadinterpretacyjne twory i konstrukcje, które mają się nijak do tego, wobec czego się pochylamy? Zresztą już dawno nauczyłem się pochylać nad tym w milczeniu. Tak jest prościej i szczerzej.
Zatem grudzień. Jak co roku, przestrzeń wokoło wybuchła tysiącem fajerwerków pełnych haseł, okazji, błyskotek, zapewnień, deklaracji oraz obietnic. Uzbrojeni w kolejne przeświadczenie budowania 'czegoś nowego', ruszyliśmy na świąteczne kramy, jarmarki, ulice, by wtopić się w tę spektakularną wrzawę na nowo odgrywanego rytuału. Niektórzy z dużym zasobem uwagi i ostrożności, ale większość- bez zbytniego trwonienia czasu na niepotrzebne rozpatrywania. Wydaje nam się, że podążamy szlakami przetartymi przez naszych ojców i dziadów, którzy odtwarzali te same sceny, a jednak zapomnieliśmy, że wokoło trochę się pozmieniało. To w rzeczy samej nic odkrywczego. Jedyna pewna rzecz jaka ma miejsce na tym świecie, to właśnie zmiana. Wszystko inne ma wymiar niekoniecznie rzeczywisty. Ale oto kopiując te ruchy przodków, wiążąc tradycję i oddając jej- wydawało by się- należytą cześć nie zauważyliśmy, jak sprytnie ubrano nas w pewien specyficzny uniform. I wciągnięto w grę, w której liczy się pewien status, pewna rozciągnięta choć niedookreślona linia, nad którą wszystko jest cool, a pod którą poor. Gdzie zaś wyrocznią są twierdzenia podejrzanych ludzi, mglistych autorytetów i person, niekoniecznie zainteresowanych pierwotnym zagadnieniem. Oczywiście nowe pokolenie realizuje to już z lubością, gdyż młodość ma to do siebie, że analizę pozostawia sobie na później. Często...zbyt późno. Proces zmian jest nieunikniony, to prawda, ale odnoszę wrażenie że po raz kolejny, po elipsie zbliżamy się do "jądra ciemności", a teatr w repertuarze ma wciąż tę samą sztukę. Ten sam dramat. Niczym płk.Kurtz z Czasu apokalipsy, stajemy się posłannikami nowego ładu, który wbrew zapewnieniom, nie jest jednak ani nowatorski, ani perspektywiczny, nie mówiąc już o zwykłej uczciwości wobec siebie i innych. Jednak te "kruczki" i "chwyty" są zbyt subtelne, byśmy mogli wykryć je przy każdej nadarzającej się okazji. Zatem większość z nas wierzy w to i "ubiera się" pod dyktando reżyserów.
I okazuje się nagle że już proste gesty, odruchy i chęci, nikogo nie przekonują. Potrzebny jest szum, splendor i błysk fleszy, ażeby nadać właściwy ton nawet szarej i niedostrzegalnej czynności. Bo oto zaczynamy widzieć, że i zwykła wydawałoby się pomoc drugiemu człowiekowi, musi mieć oprawę rodem z epickiego dzieła. Dziś nie wystarczy już zwykłe podanie ręki, wsparcie i podtrzymanie. Musi być kanonada słów i sięgająca sklepień sterta obietnic. Tyle że jak przychodzi co do czego, to jak zwykle okazuje się, że prawdziwym przyjacielem staje się sąsiad "zza miedzy", a nie złotousty urzędnik. Owa "moda na pomaganie", rozkwitająca co roku o tej samej porze, ma w sobie element jakiejś obsesyjnej perwersji i zwyczajnie w świecie śmierdzi hipokryzją. Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam nic przeciwko pomaganiu innym- wręcz przeciwnie. Ale nachalne wtapianie tego w tę pozbawioną nader często dobrego smaku "przedświąteczną gorączkę", gdzie kupno szczoteczki do zębów lub telewizora, dziwnym trafem wspiera nagle tysiące potrzebujących, jawi mi się jako kolejna socjotechniczna sztuczka, pokazująca rzekome zaangażowanie w permanentną pomoc bliźniemu. Czy aby na pewno?
A może o potrzebujących powinniśmy jednak pamiętać stale? Może nie czekając wcale na święta, warto rozejrzeć się wokół, zobaczyć czy nasz ubogi lub sędziwy sąsiad lub znajomy nie potrzebuje wsparcia. Czy nie można by dać mu swojej dawno nienoszonej kurtki, butów, rękawiczek, a może posprzątać mieszkania, zrobić zakupów, lub wynieść śmieci. A może wystarczy po prostu rozmowa? Ta chwila, kiedy odczuje że jest tu ktoś, komu może jeszcze powierzyć te z pozoru nietrwałe przemyślenia i obawy. Żeby poczuł, że nie został sam...
Święta. Każdy z nas przeżyje ten okres inaczej. Każdy z nas poszuka w tej przestrzeni czegoś osobliwego, znamiennego i bliskiego jego sercu. I zostanie z tym trochę dłużej niż zwykle.
Życzę Wam wszystkim, ażeby ten czas niósł w sobie nie tylko zachwyt i celebracje chwili, ale żeby stał się też świadomym polem refleksji i ciszy nad wszystkim, co się wydarza.
Świętujcie radośnie w zdrowiu i spokoju...
Źródło zdjęcia:http://puzzlefactory.pl/pl/
czwartek, 23 listopada 2017
Konkurs jubileuszowy
No i stało się. Można by rzec że ani się obejrzałem, a "strzeliła" piąta rocznica bloga. Szczerze mówiąc to nie sądziłem, że tak daleko to zajdzie. Decydując się bowiem na pisanie, wcale nie przyświecały mi jakieś dalekosiężne plany. Nic z tych rzeczy. Co prawda nie wykluczałem że może tak być, ale chyba też nie do końca wierzyłem, że dam radę przetrwać tyle w blogerskiej przestrzeni. A jednak... ;)
Nie ukrywam wszakże, że oto nadszedł czas nieco słabszej aktywności na tym polu. Chcąc nie chcąc (głównie jednak chcąc), zaangażowałem się w pewne większe lub mniejsze projekty, które wymagają nie tylko pewnego nakładu sił i środków, ale głównie...czasu. Co za tym idzie, musi odbyć się to kosztem czegoś innego. A że z pewnych rzeczy zrezygnować nie mogę, zatem muszę znaleźć zamiennik. I wyszło na to, że oto oberwie się mojemu blogowi. Zatem z tego miejsca muszę was poinformować, że wpisy nie będą już pojawiać się tak często i regularnie, choć ze swej strony dopilnuje, by jednak coś tu się działo, a strona nie przypominała martwej i ukrytej w cieniu struktury.
Przez lata prowadzenia tego bloga, oprócz własnych uzewnętrznień i przemyśleń, starałem się na bieżąco rewizytować blogi wielu z was, ażeby i tam odszukać to, co wydawało mi się warte poznania, zapamiętania lub rozwinięcia, nawet poprzez krótką wymianę poglądów. Naprawdę cenię sobie te wszystkie uwagi, spostrzeżenia i wyrażone opinie. Są one integralną częścią tej wirtualnej gry, twórczości i zaistnienia, w jakiej wspólnie bierzemy udział. Daje to dużo frajdy, ale też ukierunkowuje na zupełnie nowe obszary doświadczeń. I o to chyba chodzi. Tworzymy tu przecież rodzaj jednej wielkiej "cyfrowej świadomości", dzięki której informacja przybiera coraz to nową formę i treść, oraz ulega stałej modyfikacji i wzrostowi.
Ale dość filozofowania :)
Co do tematyki bloga to będzie ona kontynuowana, choć spróbuję w większym niż dotychczas zakresie skupić się na wybranych zagadnieniach. Głównie tych, z którymi aktualnie wiąże duże nadzieje, oraz tych najbliższych mojemu obecnemu spojrzeniu na to "co jest". Celowo nie użyłem słowa "rzeczywistość", gdyż mam do niego stosunek mocno ambiwalentny. Ale mam też swoje powody :)
Podsumowując, nie znajdziecie więc tu w przyszłości rzeczy do tej pory nieprzewidzianych, choć nie wykluczam znacznie bardziej analitycznego wglądu w to, co zostanie przedstawione.
Ale przejdźmy do sedna. Pięć lat to już "nie w kaszę dmuchał", zatem postanowiłem trochę atrakcyjniej niż zwykle uczcić kolejną rocznicę blogowego istnienia. Zapraszam na danie główne czyli...konkurs jubileuszowy. Jest on otwarty dla wszystkich osób posiadających konta google (wpisy anonimowe nie będą uwzględniane), którzy w określonym terminie przyślą poprawne odpowiedzi na pięć pytań.
Dla nich przewidziane są nagrody książkowe, ale ponieważ ich liczba jest ograniczona, obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy.
Myślę że pytania nie są trudne, choć wymagają przynajmniej podstawowego rozeznania w tym, co zamieszczane było na blogu. Oczywiście przez lata nagromadziło się tego trochę, ale spokojnie- nie wpadajcie w panikę! :)
Warto spróbować, tym bardziej, że nagrody wydają się być ciekawe, bardziej lub mniej wpisując się w całokształt zagadnień, jakim przez lata poświęcałem tutaj miejsce.
A zatem:
1) W jednym odcinku cyklu "Tajemnicze Sudety", opisałem historię związaną ze szczytem Hohe Stein. W którym sudeckim paśmie ów szczyt się wznosi i na którym jego grzbiecie znajduje?
2) W zaprezentowanej na blogu prelekcji pewnego niemieckiego badacza i publicysty, pojawiają się ciekawe doniesienia o zaawansowanej formie transhumanizmu i istnienia Black Goo- nano substancji, która niejako rejestruje i kontroluje naszą rzeczywistość.
O którego z badaczy chodzi?
3) Podczas jednej z naszych sudeckich wędrówek odwiedziliśmy ruiny zamku, który w swoim czasie, dzięki dużej samodzielności właścicieli, był nawet stolicą niewielkiego państewka. Wznosi się na szczycie pewnego wzniesienia 733m.n.p.m. O jaki zamek chodzi i w pobliżu której obecnej przełęczy się znajduje?
4) Jak nazywał się słynny niemiecki alpinista i himalaista, który na początku ubiegłego wieku niejednokrotnie odbywał wymagające, zimowe wspinaczki w Karkonoszach. O jednej z nich napisałem?
5) Wspominany niedawno przez mnie festiwal "Castle Party" na zamku w Bolkowie, to jedna z najważniejszych tego typu imprez w Europie. Jednak na początku organizowano ją w zupełnie innym miejscu. Gdzie zatem odbyły się pierwsze trzy edycje?
Na odpowiedzi będę czekać do dnia 26 grudnia br. Tak jak napisałem wcześniej, decyduje kolejność napływających odpowiedzi i rzecz jasna, ich poprawność. A po świętach, ogłoszenie wyników i...niezbędne konkursowe formalności :)
Aha...swoje głosy oddawajcie w komentarzach pod tym wpisem, w dość zwięzłej, "żołnierskiej" formie. Nie potrzebne są elaboraty i wielostronicowe opracowania ;)
Konkurs rozstrzygnięty!!!
Nagrody książkowe otrzymują: Żuraw, Katarzyna Łąpieś i Hanys-Pudelek :)
Gratuluję wszystkim uczestnikom i proszę o mailowy kontakt, w celu ustalenia niezbędnych danych do wysyłki.
Piszcie: nutawoj@toya.net.pl
Pozdrawiam
piątek, 20 października 2017
Co nie było
A może by tak oszaleć. Bez ostrzeżenia i nadawania temu wymiaru świadomego konkretu.
Znaleźć zalegające w pustce natręctwo, palącą fobię i puścić się wilczym pędem za tym co nie było. Na zawsze?
Sześćdziesiąt sekund w minucie i wiesz, że więcej nie będzie. Choć to kwestia umowna, nikt tego nie zdementuje i nie wyświetli w formie szczerej projekcji.
Ale teraz zostało to w tyle, bo oto właśnie ogarnęło mnie znajome spowolnienie. Pora o której nie potrafię myśleć inaczej, jak o błogosławieństwie. Ile wysiłku trzeba by zrozumieć, że gra toczy się o drobne okruchy, skrawki, o te jeszcze nie przebyte drogi i rzeczy, na których nie zacisnąłeś dłoni?
Nie potrafię śnić o tym spokojnie. Już nigdy nie da mi wytchnienia fakt, że w daną stronę nie spojrzałem tych kilka sekund wcześniej. Lub że patrząc, zbyt szybko odwróciłem wzrok. To mnie przerasta, a całe doświadczenie które wydaje mi się że posiadałem, w mgnieniu oka leci przez ręce.
Pozostaje to co zwykle.
Mały liść ląduje mi za kołnierzem. Szelest pod stopami i ciepły wiatr unisono. Jest ta pora i jest inaczej. Tak dobrze, iż zaczynam rozumieć, że to nie może dziać się naprawdę.
piątek, 6 października 2017
Góry Izerskie 2016
Po ponad trzech latach, znów zdecydowaliśmy się na wyjazd w Izery. Góry te darzę wielkim sentymentem. Nic dziwnego, skoro w tym paśmie (oraz w sąsiednich Karkonoszach) rozpoczynałem swoje pierwsze sudeckie wędrówki, mniej więcej dwie dekady temu. Miałem zatem okazję nie raz chadzać tam jeszcze w czasach, kiedy niektóre miejsca wyglądały z goła inaczej, a na szlakach łatwiej można było spotkać turystów we flanelowych koszulach i z brezentowym plecakiem, niż w tych wszystkich gore-texowych cudeńkach wspartych cordurą, oraz innymi tajemniczymi technologiami :)
Cóż...lata lecą.
Mieliśmy do dyspozycji raptem pięć dni, zatem trasy trzeba było zaplanować w taki sposób, by "wycisnąć" z wyjazdu jak najwięcej. Jak się niebawem okazało, z tym wyciskaniem wyszło różnie, a to za sprawą mało stabilnej i raczej kapryśnej aury. Zacznijmy jednak od początku:
Część 1- Świeradów Zdrój- Zajęcznik- Czerniawa Zdrój- Czerniawska Kopa- Smrek- Stóg Izerski- Świeradów Zdrój
Ten dzień początkowo miał być zupełnie inny. Pierwotna trasa zakładała zapuszczenie się do braci Czechów w okolice miejscowości Bílý Potok, oraz powrót przez Šindelovy dul, Paličník i Vlassky hreben, z powrotem w okolice szczytu Smrek. Plany jednak zmieniliśmy i trasa uległa znacznemu skróceniu. Ze Świeradowa wyszliśmy przy lekkim zachmurzeniu, kierując się szlakiem zielonym na Zajęcznik. Jednak już na nim zaczęło się wypogadzać i nim zeszliśmy do Czerniawy- Zdrój, zrobiło się naprawdę ładnie. Temperatura w granicach 10 stopni i ledwo wyczuwalny wiatr, stwarzały świetne warunki do przemieszczania się z plecakiem. Wkrótce dotarliśmy do wspomnianej Czerniawy. Uzdrowisko to, należy do jednych z najstarszych na Dolnym Śląsku. Pierwotna osada powstała tu w XVIIw, a związana była z napływem na te tereny czeskich protestantów, uchodzących przed religijnymi prześladowaniami. W roku 1782 odkryto tu pierwsze źródła wód mineralnych, eksploatowane od początku XIXw., zaś pierwszy dom zdrojowy zbudowano w 1860r.
Dziś niestety uzdrowisko należy do tych zapomnianych, leżących w cieniu zdecydowanie bardziej rozreklamowanych i prężniej działających kurortów, z pobliskim Świeradowem na czele (dziś jest zresztą jego częścią). W ogóle gdy tam byliśmy, miejscowość wyglądała na solidnie wyludnioną. Nie wiem czy to przez dość wczesną porę, czy po prostu taki urok tego miejsca. Zatrzymaliśmy się przed domem zdrojowym "Czerniawa", w nadziei skorzystania ze źródła "Jan", jednak okazało się że wszystko zamknięte jest na cztery spusty, a informacji o tym kiedy pijalnia czynna- żadnej. Obeszliśmy się smakiem i ruszyliśmy dalej.
Czerniawa- Zdrój w późnych latach 20.XXw. Widać budynek dawnego schroniska Fichtelbaude (po lewej), oraz wciąż istniejącą willę Fuss. W tle Stóg Izerski (Heufuder) |
Za zdrojem odbiliśmy w niewielką uliczkę, która poprowadziła nas w pobliże "Centrum Rehabilitacji Czerniawa- Zdrój", za którą to weszliśmy już na trakt prowadzący dość szerokim trawersem Czerniawskiej Kopy (776m.n.p.m). Jest to tzw. Kwarcowa Droga, do której niebawem dołącza szlak zielony (od strony Ulicka). Wkrótce zaczyna robić się stromiej i jest to znak, że przed nami właściwe podejście pod Czerniawską Kopę. Pod górę idzie się dość mozolnie, choć wysiłek umilają nam ładne widoki Pogórza Izerskiego, pojawiające się co chwilę za naszymi plecami. Następnie opuszczamy szeroką drogę i ostatnie metry pokonujemy już trawiastą ścieżką. Szczyt Czerniawskiej Kopy nie jest już niestety tak widokowy jak kiedyś, bowiem "ściany" młodej świerczyny ograniczyły wszystko w znacznym stopniu. Coś tam jednak dojrzeć można. Kolejne pół kilometra idziemy prawie po płaskim, po czym rozpoczyna się stopniowe zdobywanie szczytu Smrek (1123 / 1124m.n.p.m.). Pojawiają się skałki, wyłomy oraz korzenie, zatem szlak nabiera typowo górskiego charakteru, przez co idzie się całkiem przyjemnie i coraz bardziej pod górę. Pierwsze ładne widoczki z tej ścieżki pojawiają się jednak dopiero tuż przed osiągnięciem granicy. Tam też niepostrzeżenie przybywa wody, toteż momentami robi się grząsko. Tak jest już niemalże do samej wierzchowiny. Gdy ponownie się wypłaszcza, znajdujemy się już na małej przełączce. Jest to miejsce, które oddziela dwa faktyczne wierzchołki tej góry (czeski Smrk- 1124 i polski Smrek- 1123m.n.p.m.).
My kierujemy się w stronę czeskiego wierzchołka, na którym od roku 2003 stoi wieża widokowa o dość futurystycznym wyglądzie. Nie jest to jednak pierwsza konstrukcja tego typu w tym miejscu.
Dawna wieża widokowa na Smreku. Obok gospoda- schronisko Tafelfichte. Lata 1920-30. |
Mijamy po drodze kamienny pomnik upamiętniający pobyt na szczycie niemieckiego poety Theodora Körnera, po czym podchodzimy pod wieżę. Już wcześniej jednak zauważamy, że chmury dość niebezpiecznie obniżyły swoją podstawę, zaś wiatr z ledwo wyczuwalnego przybrał formę mocno napastliwego. Zmuszeni byliśmy zatem wrzucić na grzbiet coś grubszego. Pod wieżą natrafiamy na niewielką grupę osób w średnim wieku (z tego co zauważyliśmy, sami Niemcy), zatem chcąc być na górze sami, od razu przystępujemy do szturmu. Wieże widokowe takie jak ta, całkowicie metalowe, nie są szczerze mówiąc naszymi ulubionymi choć trzeba przyznać, że niektóre z nich posiadają swój urok. Czy ma go akurat ta na Smreku można by polemizować, fakt faktem istnieją jednak dużo mniej urodziwe konstrukcje (choć to niby tylko kwestia gustu).
Na górę wchodzimy niemalże w ostatnim momencie. Pizga tutaj już tak że grabieją palce u rąk, w dodatku chmur z minuty na minutę stale przybywa. Szybko spływają z południowego-zachodu, obejmując we władanie okoliczne izerskie grzbiety i wierzchołki. Niebawem także Smrek pada pod ich naporem. Końca tego morza chmur nie widać, zatem podejmujemy decyzję o skróceniu trasy, jako że na Tisine i Paličník chcieliśmy dojść głównie ze względu na ich znaczące walory widokowe, których przy takiej pogodzie zwyczajnie już nie było. Postaliśmy jeszcze chwilę, popstrykaliśmy foty, po czym skierowaliśmy się w dół. Niemcy też już chyba zmarzli, bo w pośpiechu szykowali się do dalszej drogi (pewnie na wieży byli wcześniej). Zerknąłem jeszcze na mieszczący się na samym dole termometr, na którym słupek cieczy osiągnął jedynie 4 stopnie. Nie dziwota więc, że przy takim wietrze było niemalże jak zimą.
Ruszyliśmy z powrotem w miejsce łącznika dwóch smrekowych wierzchołków, po czym weszliśmy na szlak zielony, wiodący na Stóg Izerski (1108m.n.p.m.). Niestety pogoda jakoś nie chciała się poprawić. Co prawda chmury nie zeszły niżej, ale wiatr wciąż był dokuczliwy, a gdy zbliżaliśmy się do Łącznika (niem. Sophienweg), zaczęło wyraźnie mżyć. Na szczęście na krótko. Gdy zbliżaliśmy się do schroniska "Na Stogu Izerskim", wiatr trochę się uspokoił, a widoki znów poprawiły. Najpierw jednak weszliśmy do środka by się ogrzać, porozglądać i wrzucić coś na ząb. W schronisku ludzi umiarkowanie, choć znów rządził język Doktora Faustusa i średnia wieku ok.50 lat. No ale cóż...kolejka na Stóg Izerski nowa, wygodna, zatem kuracjusze ze Świeradowa walą tu drzwiami i oknami. A że gdzieś 70% z nich to przybysze zza zachodniej granicy, zatem nikogo nie dziwi taki stan rzeczy.
Schronisko "Na Stogu Izerskim" (Heufuderbaude). Lata 1920-30 |
W samym schronisku robię sobie małą rundkę, by poprzypominać sobie pewne rzeczy, jako że ostatnio byłem tutaj prawie dziesięć lat wcześniej. W końcu jednak po odpoczynku i dość obfitym obiedzie opuszczamy przytulne wnętrza, a ponieważ pogoda wciąż nie nastraja do wędrówek (znów pojawia się mżawka), zatem idziemy na łatwiznę i decydujemy się na zjazd świeradowską kolejką gondolową, będącą częścią kompleksu "Ski & Sun Świeradów- Zdrój". Pierwszy, dość mocno zmodyfikowany dzień na szlakach Gór Izerskich- za nami.
Na ul. Zakopiańskiej wchodzimy na szlak |
Podczas podejścia pod Zajęcznik, zza drzew majaczy Sępia Góra |
Szlak zielony |
Lekko pod górę... |
i niebawem osiągamy grzbiet |
Na Zajęczniku pełno tablic edukacyjnych, szlaków narciarskich... |
oraz rowerowych singletracków |
Zajęcznik |
W stronę Czerniawy- Zdrój |
Z łąk nad Czerniawą ładnie widać Smrek oraz Stóg Izerski |
Dom w Czerniawie |
Idziemy w stronę Domu Zdrojowego |
Przekraczamy Czarny Potok |
Dom Zdrojowy, wraz z pijalnią i źródłem "Jan". Niestety wszystko było pozamykane |
Idziemy dalej |
Widoki na pogórze z okolic Centrum Rehabilitacji "Czerniawa- Zdrój" |
Osiągamy Kwarcową Drogę... |
która z czasem robi się całkiem stroma |
Widoczki z podejścia pod Czerniawską Kopę |
c.d. |
c.d. |
Rozdroże. Odbijamy w lewo i dochodzimy do wierzchołka |
Na Czerniawskiej Kopie |
Po pewnym czasie rozpoczynamy podejście pod Smrek |
Oprócz świerkowych młodników pojawiają się brzózki, jarzębiny i "zgniłe" paprocie |
Pierwsze widoki spomiędzy drzew |
Na granicy |
Czym wyżej, tym więcej widać |
c.d. |
Chmury dodawały uroku obszernym panoramom |
Na dobre przekraczamy granicę i kierujemy się w stronę czeskiego wierzchołka Smreka |
Wieża na Smreku. W pomieszczeniach na dole można też jakby co, przekimać. |
Widoczki. Chmury nadciągają... |
a czeski grzbiet, niebawem zostanie przez nie "zjedzony" |
Na pogórzu wciąż jednak pogodnie |
W dole po prawej, Nove Mesto pod Smrkem |
Widok na stronę polską... |
i na Karkonosze |
Czeskie Izery. Po lewej widać górę Bukovec, oraz niewielki fragment osady Jizerka. Na prawo od nich- Vlasšký hřbet |
Widok na Stóg Izerski... |
oraz Pogórze Izerskie |
Na wieży |
Chmury szturmują Smreka |
Rzut oka pod nogi. Co poniektórzy, mogą się tu czuć trochę nieswojo |
Widoczność znacząco siada |
Schodzimy |
Duch Gór pod smrekową wieżą |
Pomnik T.Körnera |
Niebawem górny balkon wieży prawie znika w chmurach |
Wracając, zahaczamy o dawne turystyczne przejście graniczne |
Szlak zielony w stronę Łącznika... |
na którym za jakiś czas się meldujemy |
Jest dość płasko i lajtowo ;) |
Jedyne na tym szlaku, niewielkie podejście |
Widok na zostawionego w tyle Smreka |
W stronę Stogu Izerskiego |
Ostatnie metry... |
i osiągamy schronisko PTTK "Na Stogu Izerskim" |
Widok na Grzbiet Kamienicki |
Fragment Sępiej Góry i Świeradowa |
Pogórze |
c.d. |
Na ostatnim planie majaczyła Ostrzyca |
Schronisko od strony wejścia głównego |
Górna stacja kolejki |
Jedziemy... |
Widok zza pleców |
Stacja dolna |
Ostatni odcinek w stronę centrum Świeradowa |
c.d.n.
Subskrybuj:
Posty (Atom)