czwartek, 30 stycznia 2014

Jak smakuje kłamstwo?



Do niniejszego wpisu nastroiło mnie jedno tylko wydarzenie, zaistniałe niedawno w rodzimym matrixie. Chodzi o dość skąpo nagłośnione (a czasami wręcz bagatelizowane) obrady Knesetu w Polsce. Przypomnę że chodzi tu o największą w historii delegację parlamentu izraelskiego, która przybyła do Polski na obchody 69 rocznicy wyzwolenia niemieckiego obozu zagłady Auschwitz Birkenau. Przy tej okazji, parlamentarzyści z Izraela mieli też wziąć udział w organizowanym przez Sejm RP Międzyparlamentarnym Zgromadzeniu w Krakowie.
Jednak chyba najbardziej istotną kwestią (z punktu widzenia Polaków), było odpowiednie ustosunkowanie się izraelskich notabli, wobec nadinterpretacji i prób zwykłego zakłamania historii.

Jednym z punktów budzących olbrzymie kontrowersje obrad Knesetu na terytorium Rzeczpospolitej miało być wydanie wspólnego polsko-izraelskiego oświadczenia potępiającego używanie określenia "polskie obozy śmierci" bądź "polskie obozy zagłady". Jeszcze wczorajszego wieczoru przewodnicząca polsko-izraelskiej grupy parlamentarnej - Beata Małecka-Libera z PO zapewniała, że do tego dojdzie.
W obliczu coraz częstszych pomówień na temat twórców obozów zagłady, których dopuszczają się najbardziej znaczące osoby na świecie (min. prezydent USA Barack Obama) wspomniane oświadczenie miało mieć ogromne znaczenie.

Okazało się jednak, że niby przez nieobecność tylko jednej osoby jaką był przewodniczący parlamentu Juli-Joel Edelstein, owo oświadczenie nie może zostać w pełni sfinalizowane. Dlaczego?

Strona izraelska stwierdziła jednak, że nikt z przybyłych nie posiada kompetencji do podpisania takiego oświadczenia.

Na dzień dzisiejszy wiemy już zatem jedno- żadne słowa potępiające sformułowania o "polskich obozach śmierci", nie padły z ust izraelskich gości. I szczerze mówiąc, od samego początku szanse na to były raczej nikłe. Cała ta impreza bowiem, jak żywo służyć miała jedynie realizacji żydowskiej polityki historycznej, którą jeszcze sponsorować i uwiarygadniać muszą polskie władze i media.
Nie doczekaliśmy się więc drobnego i oczywistego gestu, który miał jedynie przypomnieć o elementarnej prawdzie historycznej. Gestu -przypomnijmy- i tak spóźnionego, gdyż propaganda "polskich obozów śmierci" ma już rodowód przynajmniej dekady.

Strona główna jednego z izraelskich dzienników. Tytuł- wielce wymowny...

Skoro polskie władze zaprosiły do naszego kraju izraelskie elity polityczne, by czuły się jak u siebie i zagwarantowały im tu jeszcze możliwie największą swobodę obywatelską, to powinny także starać się o coś w zamian. O jakiś bodajże skrawek zabezpieczonych i wywalczonych interesów dla nas samych. Głównie tych, dotyczących polskiej polityki historycznej, tak przecież atakowanej przez światowe środowiska żydowskie.
Ale nic z tego Panie i Panowie. Polski rząd po raz kolejny udowadnia, że jest tworem stricte marionetkowym, zorientowanym jedynie na jeden słuszny kierunek- dalszego osłabiania i niszczenia wizerunku Polski w świecie, dalszej jawnej wyprzedaży majątku narodowego (przy równoczesnym zadłużaniu kraju), oraz wcielaniu polityki antyobywatelskiej i antyspołecznej, przy wciąż rosnącym doktrynalnym zbiurokratyzowaniu.

I wracając jeszcze do meritum. Raczej pewne jest, że cały czas będziemy mieli do czynienia z festiwalem prezentacji jednostronnej, żydowskiej wizji historii, o której niejednokrotnie przestrzegał prof Wolniewicz, mówiąc o polityce "kata i ofiary". W dodatku cały czas świadome ukierunkowanym na wzbudzanie w Polakach poczucia winy i na stopniowym przenoszeniu odpowiedzialności za żydowski holocaust, ze współwinnych (co już ma miejsce) na...całkowicie odpowiedzialnych (co ma być zapewne kolejnym etapem).

Ale o tym...sza! Wszak według mediów i polityków antypolonizm nie istnieje, a wszelkie "pienia i jęki" w temacie, to tylko szpetne i obrazoburcze hasła narodowców.


Jeśli ktoś ma jakieś złudzenia, to polecam ten wartościowy, dający do myślenia materiał:
Holocaust, Mowa nienawiści i czy Niemcy byli tak głupi? 



Źródło cytatu: http://narodowcy.net/
 
            

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Łagiewnickie przywitanie zimy



Inaczej nie sposób tego ująć, gdyż w sumie dopiero od ostatniej soboty na tyle sypnęło białym puchem, że można mówić o prawdziwej zimowej aurze. I tak więc w niedziele rano, wybraliśmy się do naszego największego lasu w okolicy, by w ośnieżonej scenerii pospacerować i zagłębić się w rejony dobrze, oraz trochę mniej znane. Pogoda dopisała. Niewielkie zachmurzenie z przejaśnieniami i lekki wietrzyk przy -10'C, stwarzał dogodne warunki do chodzenia. Jak zwykle o tej porze roku w Łagiewnikach tłoku nie było, więc po raz kolejny wycieczka na łono natury okazała się owocna i pełna miłych wrażeń.



 Las łagiewnicki w słońcu

 Trochę ostatnio poprószyło i pozawiewało

 Najpierw odwiedzamy zabytkowe kapliczki

 Większa z nich (św. Antoniego)...

 I mniejsza (św. Rocha)...

 Jeden ze stawów w ich najbliższej okolicy...

 Grobla...

 I drugi (większy) staw

 Ten sam staw, ale z innej perspektywy

 Jedni igrali z losem i wchodzili na lód...

 Podczas gdy drudzy, woleli poszwendać się po okolicznych pagórkach ;)

 Na ścieżce dydaktycznej

 Skąpani słonecznym blaskiem kierujemy się na południe

 Kolejna (tym razem świeża) infrastruktura na ścieżce dydaktycznej

 Łagiewnickie świerki

 Niewielka polana i kolejne tablice otoczone drewnianą palisadą. A kilkaset metrów dalej...

 Taka oto ambona, do podglądania dzikich zwierząt

 W najbliższej okolicy znajdował się paśnik, przy którym zostawiliśmy też co nieco dla ptaków

 Jedna z większych przecinek

 Zimowa "aranżacja"

 Poznajemy zimę dalej :)

 Strumyki pozamarzały całkowicie

 Mijamy łagiewnicki Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt...

 I odbijamy na wschód

 Łagiewnicki las...

 Oraz pagórki

 Słońce cały czas dodaje klimatu :)

 Niekiedy spotykamy nielicznych narciarzy biegowych i spacerowiczów

 Kolejny szlak

 Okolica tzw. Kościelnej Góry

 I kolejny uroczy obrazek

 Skupisko niewysokiej świerczyny

 Polana niedaleko ul.Boruty...

 I dwa pomnikowe dęby na pobliskim placu

 Jeszcze jedna leśna fotka...

 I wracamy do cywilizacji kończąc łagiewnicki, zimowy spacer









czwartek, 23 stycznia 2014

Co wiesz o pieniądzu?



Od 2011 r. Telewizja Polska we współpracy z Narodowym Bankiem Polskim organizuje z wielką pompą wydarzenie pod nazwą „Wielki test wiedzy ekonomicznej”. Nagroda? Trzydzieści tysięcy złotych. Cel? Edukacyjny. W centrum uwagi ładna pani prowadząca (no i Kraśko, wiadomo), w loży honorowej ekonomiści, dziennikarze i prezes NBP, a przed telewizorami podniecone rodziny licytujące się, kto jest najmądrzejszy w domu. Zanim przystąpi się do testu, można nawet trochę się dokształcić, zaglądając na stronę internetową poświęconą testowi. Znajdziemy tam ciekawe informacje, np. co to jest wiedza ekonomiczna i do czego służy: „Wiedza ekonomiczna pomaga w zarządzaniu własnymi pieniędzmi. Dzięki niej możemy lepiej gospodarować domowym budżetem, unikniemy pułapek czyhających na nas podczas ubiegania się o kredyt, a nasze oszczędności będziemy skuteczniej pomnażać. Ekonomia może nam wszystkim pomóc przetrwać kryzys!”. I tu pojawia się pierwsze rozczarowanie. Ekonomia nikomu nie pomoże przetrwać kryzysu, bo…ekonomia to kryzys.

Każdy człowiek od urodzenia jest sukcesywnie instytucjonalizowany. Mamy przeróżne instytucje: religijne, administracyjne, polityczne, sądownicze, edukacyjne, zawodowe. Często spieramy się na ich tle, poruszamy publicznie lub prywatnie kwestie ideologiczne z nimi związane i na ogół myślimy kategoriami, które te instytucje nam narzucają. Ale z drugiej strony równie często zdarza nam się podważać ich autorytet, kwestionując to, co mają nam do zaproponowania. I chwała nam za to. Człowiek rozumny powinien bowiem regularnie zadawać sobie jedno bardzo proste pytanie: „A co, jeśli się mylę?”. No właśnie, co wtedy?
O ile zdarza nam się buntować przeciwko wspomnianym instytucjom (strajki, zamieszki, protesty, wagary, odwołania sądowe itd.), tak jest pewna instytucja, a właściwie system, który zaakceptowaliśmy jako coś stałego, niezmiennego, coś tak oczywistego jak oddychanie. Nikt zdaje się nie kwestionować jego istnienia ani zasadności. Mało kto zadaje sobie trud, by zagłębić się w mechanizmy jego funkcjonowania. Ten system po prostu jest i już. Co to za system? To system monetarny.

Dlaczego nikogo nie interesuje, jak ten system działa? Pewnie dlatego, że jego elementy stały się czymś zupełnie normalnym. Przecież dzwoniąc do kogoś ze swojego telefonu, nie zastanawiasz się nad tym, w jaki sposób jest nawiązywane połączenie. Podobnie z pieniądzem. Czynności, takie jak robienie przelewu, wydawanie pensji, zaciąganie kredytu, płacenie kartą czy wyciąganie kasy z bankomatu, to dziś czynności w swojej standardowości niczym nieróżniące się od mycia zębów, prowadzenia samochodu czy zakładania koszuli. Na pewno wiesz, ile masz teraz w portfelu, ile ci zostało do końca miesiąca i gdzie się udać, jeśli ci zabraknie. Znasz też pewnie niektóre lub nawet większość cen w sklepach. Wiesz, ile musisz pracować, by się utrzymać. Orientujesz się w nazwach walut, z grubsza w ich kursach. Kojarzysz nazwy i znaki logo banków. Jedne terminy ekonomiczne coś tam ci mówią, inne mniej. I to w zasadzie wystarczy, prawda? Zresztą, po co ci więcej? Ot taka wiedza użytkowa. Ekonomia na co dzień.


Analogia do telefonu i nawiązywania połączenia jest nieprzypadkowa. Dopóki coś działa przynajmniej w miarę dobrze, to nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Przykładowo telefon, z którego dzwonisz, czasem się zawiesza, gubi zasięg, bateria słabo trzyma, ale generalnie telefon działa. Inną analogią jest jedzenie. Świadomość większości ludzi kończy się na wędlinie, ale gdy, tak jak ostatnio, zobaczą w supermarkecie całego prosiaka w folii, zapanowuje konsternacja. Natomiast to, co dzieje się w zakładach produkcyjnych, to już nie twoja sprawa, prawda? Przecież ty chcesz tylko wędlinę.
Podobnie z pieniądzem. Chcesz tylko pieniędzy. Nie obchodzi cię, jak są tworzone i jaki to ma wpływ na życie twoje i twoich bliskich. Wystarczy, że masz na najbliższą ratę kredytu, na jedzenie, rozrywkę i jakieś tam wakacje. Reszta cię nie dotyczy. Niech się inni martwią. I tu pojawia się kolejne rozczarowanie. Fakt, że nie interesujesz się, jak powstaje twoja wędlina, sprawia, że jest ona coraz gorszej jakości, a to, że nie interesujesz się, jak tworzony jest twój pieniądz, sprawia, że możesz za niego kupić coraz mniej tej kiepskiej wędliny. Wniosek? Obniża się jakość twojego życia.
Na pewno chcesz jak najwięcej pieniędzy, prawda? Bo przecież, kto ma pieniądz, ten ma pozycję, możliwości, władzę. Ale w systemie monetarnym to nie posiadanie pieniądza daje władzę, a kontrola nad jego tworzeniem. Byle burak może w ten czy inny sposób zostać bogaczem. Ale nadal będzie burakiem, nadal będzie zakładać skarpetki do sandałów i nadal będzie myśleć, że burakiem nie jest. Goethe powiedział kiedyś coś takiego: „Nikt nie jest bardziej beznadziejnie zniewolony od tego, kto fałszywie wierzy, że jest wolny”. I ten cytat będzie nam przyświecać w tym wpisie.

Ze światem, w którym 0,6% populacji posiada 40% jego bogactwa, 34 tys. dzieci umiera dziennie na choroby, które od dawna da się wyleczyć, a 50% ludzi żyje za mniej niż 2 dolary dziennie musi być coś nie tak. No właśnie, tylko co? Czy to chciwość? Korupcja? Nierówności społeczne? Fatalne rządzenie? Niedotrzymujący obietnic politycy? Nie. To współczesny system monetarny.
Współczesny system monetarny to nic innego, jak zalegalizowane oszustwo. Polega ono na tym, że wąska grupa ludzi żyje kosztem całej reszty. Inną charakterystyczną cechą tego systemu jest to, że ci, co pożyczają, zabierają tym, co oszczędzają. Co ciekawe, system ten jest tak skonstruowany, że zdecydowana większość ludzi zupełnie nie wie, jak on działa, a przy tym jest przekonana, że wie i że ma w tym systemie sporo możliwości. Niestety prawda jest taka, że ludzie ci są zniewoleni bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i…jeszcze za to płacą, o czym przeczytacie za chwilę.
Dalszą część wpisu podzieliłem na trzy części. Łyk kawy i jedziemy dalej.


Przeszłość
Żeby w pełni zrozumieć, na czym polega wspomniane oszustwo oraz jaka jest jego skala, musimy cofnąć się do przeszłości. Historia to królowa nauk. Oczywiście tylko ta prawdziwa, faktyczna i bezsporna,  a nie podręcznikowa „wersja zwycięzców”. Ci, co chcą ją odkrywać, zostają sowicie wynagrodzeni: znajdują wyjaśnienie dla większości zjawisk zachodzących tu i teraz. 
Historia pieniądza to zasadniczo zderzenie dwóch koncepcji. Pierwsza zakłada, że pieniądz powinien mieć charakter wyłącznie użytkowy, a wartość mają mu nadawać praca ludzi oraz wytworzone przez nich produkty i usługi. Druga z kolei mówi, że pieniądz jest towarem i jak każdy towar powinien mieć swoją cenę (odsetki/stopy procentowe). W tej drugiej koncepcji wartość pieniądza jest niezależna od pracy i ilości wytworzonych produktów i usług. Zależy wyłącznie od ilości samego pieniądza w obiegu, czyli podlega prawu popytu i podaży. Im go mniej, tym wyższa jego wartość (deflacja). Im go więcej, tym ta wartość niższa (inflacja).
Oprócz charakteru pieniądza ważne jest też to, kto i w jaki sposób go tworzy (wprowadza do obiegu). I tu również następuje zderzenie dwóch koncepcji. Pierwsza zakłada, że pieniądz powinno tworzyć państwo, w ilości wystarczającej do zaspokojenia potrzeb obywateli, czyli zgodnie z duchem pieniądza użytkowego. Druga z kolei mówi, że skoro pieniądz jest towarem, to równie dobrze może go tworzyć prywatna instytucja. Ponadto zwolennicy tej drugiej koncepcji podkreślają, że tak ważnej funkcji, jak tworzenie pieniądza, nie można powierzać rządom, bo te są często przekupne i nieodpowiedzialne; dlatego jego tworzeniem powinna zająć się niezależna instytucja. Kto według ciebie powinien zajmować się tworzeniem pieniądza i jaki powinien być jego charakter? Zanim zaczniesz czytać dalej, pomyśl o tym przez chwilę.


Historia zna wiele przypadków ścierania się tych dwóch koncepcji. Wybrałem kilka, żeby pokazać, jak ważne są kwestie charakteru pieniądza i sposobu jego tworzenia.

-Biblia. Żydzi przybywający do świątyni w Jerozolimie musieli uiszczać podatek świątynny. Do tego celu używali pół szekla sanktuaryjnego (0,5 uncji czystego srebra). W tamtym okresie była to jedyna moneta bez wizerunku pogańskiego (rzymskiego) cesarza, dlatego Żydzi wierzyli, że tylko ona nadawała się na ofiarę dla Boga. Tych monet nie było w obiegu dużo, ale ich ilość była wystarczająca, by zaspokoić potrzeby Żydów w zakresie składania ofiary. W pewnym momencie interes zwietrzyli w tym spekulanci. Zaczęli skupować monety i z czasem przejęli cały rynek, tworząc monopol. Dzięki temu uzyskali kontrolę nad podażą tej monety i popytem na nią. Bardzo szybko ograniczyli jej podaż. Cena poszybowała w górę, przez co zwykłego Żyda nie było już stać na podatek. W efekcie musiał interweniować sam Jezus, który wyrzucił spekulantów ze świątyni. Zdaje się, że to jedyny przypadek w Biblii, gdy Jezus używa siły.

-Cesarstwo Rzymskie. 200 lat przed Chrystusem problem ze spekulantami mieli Rzymianie. Dwóch cesarzy rzymskich próbowało ograniczyć ich wpływy poprzez reformę systemu pożyczek i ograniczenie własności ziemi do 500 akrów. Obaj zostali zamordowani. Jakiś czas później, w 48 r. n.e., słynny Juliusz Cezar odebrał spekulantom prawo bicia monet. Prawo to przeszło na wyłączność państwa. Podaż monet została rozsądnie zwiększona, dzięki czemu Cezar zrealizował wiele projektów infrastrukturalnych. Pokochali go ludzie, znienawidzili spekulanci. Nietrudno się domyśleć, dlaczego i on został zamordowany.

-Średniowieczna Anglia. Ten okres to punkt zwrotny w historii pieniądza, bo stworzył podwaliny systemu, który funkcjonuje do dziś. W tamtym czasie jako pieniądza ludzie używali złotych monet. Pieniądz zatem miał charakter użytkowy, a jego wartość wyznaczała ludzka praca (wydobywanie złota to ciężka robota). Biciem monet zajmowali się złotnicy. Oprócz tego pełnili jeszcze jedną ważną rolę, tj, przyjmowali od ludzi monety na przechowanie. Fakt ten potwierdzali papierowym pokwitowaniem. I tak powstał papierowy pieniądz. Pomysł bardzo szybko chwycił. Po co nosić ciężkie monety, skoro można kawałek papieru potwierdzający, że są zdeponowane w skarbcu i można je podjąć w każdej chwili? Na jedno wychodzi, a wygoda znacznie większa. Papierowe pokwitowania tak bardzo przypadły ludziom do gustu, że rzadko kiedy ktokolwiek odwiedzał złotników, by podjąć swoje złoto. Złotnicy zorientowali się, że mogą wystawić więcej pokwitowań niż było złota i nikt się nie zorientuje. Z czasem system upowszechnił się na tyle, że złotnicy zaczęli pożyczać pokwitowania na procent. Za zyski z procederu kupowali…złoto, wiedząc, że tylko ono ma realną wartość. W ten sposób zostali pierwszymi na świecie bankierami
Mimo że Św. Tomasz z Akwinu, a wcześniej Arystoteles, ostrzegali przed konsekwencjami lichwy i odsetek, dalej historia zapoczątkowana przez złotników potoczyła się jak z płatka…

Teraźniejszość
Wyobraź sobie, że na całym świecie istnieje tylko 100 złotych i ma je bank. Janek potrzebuje tych 100 złotych, żeby kupić rakietę tenisową od Zbyszka. Idzie do banku, pożycza je i kupuje tę rakietę od Zbyszka. Teraz właścicielem 100 złotych jest Zbyszek. Kilka dni później Zbyszek potrzebuje skosić trawnik, ale nie chce tego robić sam, a że ma 100 złotych, to jest gotów zapłacić za jego skoszenie. Janek jest winny bankowi 100 złotych, więc chętnie podejmuje się skoszenia trawnika i pieniądze trafiają do niego. Teraz to Janek ma 100 złotych, i rakietę. Rakietę zatrzymuje, bo kupił ją wcześniej, a pieniądze oddaje bankowi. W takim wariancie pieniądz ma charakter stricte użytkowy i ma 100% pokrycie w pracy i/lub produktach i usługach. W wariancie tym pieniądz krąży sobie pomiędzy ludźmi i wszyscy są zadowoleni…oprócz banku.

A teraz drugi wariant. Założenia te same: na świecie jest tylko 100 złotych i ma je bank, a Janek potrzebuje ich, żeby kupić rakietę od Zbyszka. Idzie do banku i je pożycza. Ale w tym wariancie pieniądz jest towarem i jak każdy towar ma swoją cenę. Dla ułatwienia obliczeń przyjmijmy, że 100%. A więc Janek pożycza te 100 złotych i kupuje rakietę od Zbyszka. W takim wariancie zadowolony jest Zbyszek, bo sprzedał niepotrzebną mu rakietę i otrzymał za nią godziwą zapłatę, oraz bank, który sprzedał z zyskiem towar – w tym przypadku pieniądz. A Janek? No cóż, ma rakietę, ale nie ma pieniędzy. Pożyczył 100 złotych, a jest winien 200. Ale załóżmy, że Zbyszek to jego dobry kumpel i daje mu swoje 100 złotych. Ale skąd Janek weźmie drugie 100, skoro na świecie jest tylko to jedno 100 złotych? Odpowiedź brzmi: musi pożyczyć. Idzie do banku i pożycza kolejne 100 złotych. Ale te nowe 100 złotych też ma swoją cenę – 100%. Teraz Janek ma 200 złotych, ale jest winien już 400. I tak dalej, i tak dalej…


Jakie z tego płyną wnioski? Janek jest nieodpowiedzialnym człowiekiem, bo nabrał kredytów i wpadł w spiralę zadłużenia? Nie. Po prostu w takim wariancie pieniądz to dług. Gdy pieniądz jest towarem jak każdy inny, zawsze go dla kogoś zabraknie. Każdy nowy pieniądz w obiegu jest automatycznie zadłużony, bo jedynym sposobem jego tworzenia jest pożyczka na procent. Nie istnieje coś takiego jak niezadłużony pieniądz. 100 złotych w twoim portfelu to czyjś dług, a 100 złotych w czyimś portfelu, to twój dług, bo przecież w życiu raz jesteś Jankiem, a raz Zbyszkiem. Taki system tworzy niedostatek. Można to porównać do zabawy w gorące krzesła. Gdy zatrzymuje się muzyka, zawsze dla kogoś zabraknie miejsca.
Często słyszymy takie oto głosy: „Nasze państwo za bardzo się zadłuża. Jak tak dalej pójdzie, to zbankrutujemy! Spłaćmy te cholerne długi i bądźmy wolni!”. Brzmi sensownie, prawda? Niby tak, ale gdybyśmy spłacili te cholerne długi co do ostatniej złotówki, to nie byłoby żadnej złotówki w obiegu…a dług i tak by pozostał. Jak to możliwe? Wróćmy do Janka i Zbyszka. Aktualnie Janek ma wszystkie pieniądze społeczeństwa, czyli 200 złotych (100 złotych, które dał mu Zbyszek i nowe 100 złotych pożyczone od banku). Obaj dochodzą do wniosku, że dla dobra ich społeczeństwa trzeba pospłacać wszystkie długi. Oddają 200 złotych do banku, czyli wszystkie pieniądze, jakie są w obiegu w ich społeczeństwie. Ale przecież długu jest 400 złotych, a nie 200, bo wszystkie pieniądze pochodziły od banku i wszystkie były wzięte na 100%. W ten sposób Janek ze Zbyszkiem oddali wszystko, a i tak jako społeczeństwo zostali z długiem. Teraz nie dość, że nie mają czym płacić i pozostaje im barter, to w dodatku muszą jakoś spłacić dług. Jak? Na przykład odpracowując go na rzecz banku albo oddając mu jakąś wartościową rzecz, np. wspomnianą rakietę tenisową…

Czy Janek i Zbyszek przez głupotę i nadmierne zadłużanie się stracili swoją wolność? Nie. W tym systemie oni jej nigdy nie mieli. Pewnie w tym momencie wpadłeś na to samo rozwiązanie, co ja: „trzeba zabronić naliczania odsetek!”. Racja. Sam kościół katolicki dawno temu potępiał lichwę (dziś jest takim samym przedsiębiorstwem, jak banki). Jedynie Żydzi dopuszczali naliczanie odsetek, m.in dlatego są tak znienawidzeni na całym świecie. I wszystko byłoby w porządku z tym rozwiązaniem, gdyby nie to, że naliczanie odsetek to tylko wierzchołek góry lodowej…
I tu wracamy do złotników, bo to oni są kluczem do tego oszustwa. Wystawiając więcej pokwitowań, niż mieli złota, złotnicy zapoczątkowali genialny w swojej prostocie system, który przetrwał do dziś i jest stosowany na całym świecie. Nazywa się on „systemem rezerwy częściowej” (ang. fractional reserve system). System ten polega na tym, że banki mogą pożyczać ludziom (czyt. wprowadzać do obiegu) wielokrotnie więcej pieniędzy niż mają w posiadaniu. Dopóki dany bank spełnia warunek rezerwy obowiązkowej, to jest to całkowicie zgodne z prawem. Czym jest rezerwa obowiązkowa? To procent środków, które bank musi zachować jako rezerwę. Ten procent różni się w poszczególnych krajach, ale zwykle oscyluje w granicach od 0 do 10% (przykładowo w Polsce to 3,5%, w USA najczęściej 10%). Dzięki temu mechanizmowi banki to jedyne instytucje, które mogą tworzyć pieniądz. I wierz mi, robią to na potęgę.


No dobrze, ale jeśli bank przyjmie od kogoś 100 złotych, odłoży 10 złotych jako rezerwę obowiązkową (przyjmijmy, że 10%), a pozostałe 90 złotych pożyczy, to przecież nie są tworzone żadne nowe pieniądze, a Zbyszek i Janek mają problem jedynie z odsetkami. I tu zaczyna się magia. W myśl prawa, wpłacając pieniądze do banku, stajesz się jego wierzycielem. Innymi słowy, pożyczasz bankowi swoje pieniądze. Paradoks polega na tym, że zarówno ty, jak i bank, traktujecie te pieniądze jak swoje. Gdy wpłacasz je do banku, bank zapisuje je na twoim koncie jako depozyt, a sam traktuje je jak pożyczkę udzieloną mu przez ciebie. Co robi bank z taką pożyczką? Odlicza 10% rezerwy obowiązkowej, a resztę pożycza dalej. Policzmy: 100 (twoja pożyczka dla banku) – 10% = 90 + 100 (twój depozyt) = 190, z czego 100 zł to kapitał (twój depozyt), a 90 zł kredyt, który bank może udzielić dowolnej osobie. W tym momencie te 90 złotych to wciąż tylko zapis księgowy. Ale przecież ktoś po te pieniądze na pewno przyjdzie. Ktoś będzie chciał je pożyczyć. Bank wypłaci je w gotówce lub przeleje na konto. Tak powstanie nowe 90 złotych, w myśl zasady, że kredyt to też pieniądz. A co z twoim depozytem? No cóż, jeśli więcej niż 10% klientów twojego banku w tym samym momencie zgłosi się po swoje pieniądze, to o swoim depozycie możesz zapomnieć i zająć miejsce w kolejce wierzycieli. Jak widzisz, cały system opiera się tylko i wyłącznie za zaufaniu, albo inaczej – niewiedzy.
Wróćmy do momentu, gdy nowe 90 złotych jest tylko zapisem księgowym, czyli kredytem możliwym do udzielenia. Do banku przychodzi Zbyszek. Chce sobie kupić używany telefon i potrzebuje tych 90 złotych. Bank chętnie mu je pożycza. Zbyszek idzie do sklepu, kupuje telefon i płaci za niego 90 złotych. Ale właściciel sklepu przecież nie będzie trzymać pieniędzy w kasie. Po pracy idzie do swojego banku i wpłaca 90 złotych na konto. Jego bank uznaje te 90 złotych jako pożyczkę dla siebie. Sytuacja się powtarza: 90 (pożyczka sklepikarza dla banku) – 10% = 81 + 90 (depozyt sklepikarza) = 171, z czego 90 zł to kapitał, a 81 kredyt, który bank może udzielić dowolnej osobie – i na pewno udzieli. Teraz w obiegu jest już 271 złotych (początkowe 100 + 90 + 81). Ten proces się powtarza aż do matematycznego wyczerpania. Z jednego 100 złotych może powstać nawet 1000.

I tu zaczyna się dramat…Janka. Drogi Janka i Zbyszka się rozeszły, bo Zbyszek wybrał życie na kredyt, a Janek jest oszczędny i wpłacił pieniądze na lokatę (co nie zmienia faktu, że wciąż jest zadłużony, jak wspomnieliśmy wcześniej). Niestety, jako że w systemie cały czas pojawiają się nowe pieniądze, wartość lokaty Janka maleje. Innymi słowy, nowy pieniądz odbiera wartość staremu. Pieniądza jest więcej, więc ma niższą wartość (inflacja). Gdyby złoto rosło na drzewach, to nie chciałoby ci się nawet po nie sięgać, a co dopiero nim handlować. Ale nie rośnie. Jest głęboko pod ziemią i ciężko się je stamtąd wydobywa. Nie ma chemicznej ani finansowej formuły, żeby je stworzyć. Ma 100% pokrycie w ciężkiej pracy ludzi. Właśnie dlatego w amerykańskiej konstytucji jest zapis, że środkiem płatniczym może być tylko złoto i srebro.
A więc, jak to możliwe, że z początkowych 100 złotych w naszym mini-społeczeństwie zrobiło się 271, nie licząc długu, który po drodze oczywiście się zwiększył? Przecież Janek i Zbyszek, mimo że się poróżnili, to w gruncie rzeczy dobrzy ludzie. Stało się tak, dlatego że społeczeństwo Janka i Zbyszka wybrało wariant, którym rządzą trzy zasady: pieniądz jest towarem, pieniądz jest długiem, kredyt to też pieniądz. Właśnie dlatego społeczeństwo Janka i Zbyszka jest zadłużone, a wartość ich pieniędzy spada.


Oczywiście Janek i Zbyszek to społeczeństwo w skali mikro. A jak to się ma do czasów dzisiejszych? Jeśli cyferki niewiele ci mówią (też mam z nimi ogromny problem, jestem humanistą), to ujmę to w słowach:
1) banki tworzą nowe pieniądze z powietrza, które codziennie obniżają wartość pieniędzy w twoim portfelu;
2) system monetarny, którym rządzą banki centralne i komercyjne, tworzy sytuację, w której zawsze jest albo za mało, albo za dużo pieniędzy w obiegu; przez to mamy na świecie biedę, kryzysy i ogromne dysproporcje w dochodach;
3) banki pożyczają ci pieniądze, które nie istnieją, a ty jeszcze za nie płacisz (odsetki);
4) pożyczka/dług to jedyny sposób, w jaki może powstać nowy pieniądz;
5) długów nie da się całkowicie spłacić, bo pieniądze to dług;
6) banki tworzą pieniądze z powietrza i przejmują za nie rzeczy o realnej wartości (nieruchomości, złoto, towary, drogi, lotniska itd.);
7) ten, kto ma kontrolę nad tworzeniem pieniądza może kupić wszystko i wszystkich (polityków, a nawet całe państwa – jak w przypadku Grecji) i nie ma znaczenia, kto aktualnie rządzi.


 Przyszłość 
Do czego to wszystko zmierza? Zastanówmy się. Standard życia na świecie coraz bardziej się obniża, a coraz większy procent bogactwa jest w rękach coraz mniejszej grupy ludzi. Nietrudno się domyśleć, że przy utrzymaniu tego trendu za jakiś czas będą oni mieć o 10, 15, 20, 40% więcej. Tego systemu nie da się zmienić jedną ustawą czy reformą. Na polityków też nie ma co liczyć, bo oni są jego częścią. Ten system ich utrzymuje i tylko dzięki niemu realizują swoje nawet najbardziej chore pomysły, po drodze zadłużając na potęgę swoje społeczeństwa. Oni nie odważą się podnieść na niego ręki. Wielu próbowało, m.in. Cezar, Lincoln czy Kennedy. Wszyscy zostali zamordowani. W Ameryce mają jeszcze gorzej, bo tam bank centralny jest prywatną spółką, a już wiesz, czym kończy się tworzenie pieniądza przez osoby prywatne (spekulanci w Jerozolimie, złotnicy, a dziś – Bank Rezerw Federalnych – najważniejsza instytucja finansowa na świecie).

Co możesz zrobić? Wbrew pozorom…sporo. Zacznij od siebie. Szukaj informacji, znajdź czas, by się zastanawiać – nie tylko nad tym, który serial teraz obejrzeć. Zwiększaj swoją świadomość. Bez świadomości nie ma wolności. Świadomym człowiekiem jest bardzo trudno sterować. Ten system istnieje tylko dlatego, że ludzie nie wiedzą, jak działa. Nie wiedzą, skąd się biorą kryzysy i bieda. Żeby pokonać wroga, trzeba najpierw go poznać.


Teraz już wiesz. Teraz rozumiesz. Ale jeśli wciąż uważasz, że to cię nie dotyczy, to – no cóż – nie nadajemy na tych samych falach i łączy nas tylko jedno: iluzja, w której żyjemy. Ale jeśli uważasz się za świadomego człowieka i nie chcesz, żebyśmy skończyli jak Janek i Zbyszek – pracując do usranej śmierci za wirtualne długi – to twoim obowiązkiem jest edukowanie innych. Udostępnij ten wpis. Nie dla promocji mojej osoby czy tego bloga. Dla twoich i moich dzieci. Żebyśmy nie musieli im mówić, że „tak po prostu jest”, gdy będą się zarzynać za parę złotych, żeby przeżyć i spłacić długi.





Źródło artykułu: http://www.mpolska24.pl/
źródła zdjęć: internet

 


  


poniedziałek, 20 stycznia 2014

Moto Weteran Bazar 2014- edycja zimowa



Największa giełda motoryzacyjno- militarna zainaugurowała sezon! Jak co roku o tej porze, w kompleksie wystawienniczym przy Al. Politechniki i ul.Skorupki, pojawiły się tłumy pasjonatów i miłośników tematu. Impreza tym razem została podzielona i tak: w główniej hali pojawiły się akcesoria motoryzacyjne oraz kameralna wystawa zabytkowych pojazdów, zaś w mniejszej hali Expo, rzeczy, części i fanty dla kolekcjonerów militariów i staroci. Oczywiście nie zabrakło też licznych stoisk zewnętrznych i wystaw grup rekonstrukcji historycznej. Było ich nawet więcej niż przed rokiem, zaś rozpiętość tematyczna również prezentowała się okazale. I tak można było zobaczyć umundurowanie i wyposażenie min. wojsk fińskich z czasów Wojny Zimowej, 1 Samodzielnej Kompanii Commando, oddziałów radzieckich i bojowników mudżahedińskich z okresu wojny w Afganistanie, czy też polskich żołnierzy z 28 Pułku Strzelców Kaniowskich. Wystawy te wzbogacały jak zwykle pojazdy min. VW typ 82 "Kubelwagen", Jeep Willys czy Dodge WC.
Przyjechało wielu kolekcjonerów i wystawców z całej Polski, ale też Niemiec czy Ukrainy. Pogoda tego dnia nie należała do zachęcających, co jednak nie odstraszyło rzeszy ludzi do przybycia na teren giełdy i zapuszczenia się w jej najciekawsze rejony.
Następna edycja- już w maju.

Na licznych stoiskach zewnętrznych wystawiono części motoryzacyjne, jak i militaria

Klasyczne jednoślady

Stały bywalec MWB czyli Tankietka TKS

Były też modele broni pancernej...

cieszące oko wieloma detalami

Harley- Dawidson WLA. Naczelny "rumak" armii amerykańskiej

Część ekspozycji stowarzyszenia "Kompanja Brus"

Ekspozycję Wojska Polskiego wzbogacała...

Wiernie odtworzona replika czołgu Renault M 1917 FT

Jeep Willys to już niemalże symbol M.W.B...

Podobnie jak Volkswagen "Kubelwagen"

Dodge WC na ekspozycji "Normandia 1944"

Braterstwo radziecko- mudżahedińskie- tylko na Moto Weteran Bazar ;)

Bogate stoiska z mnóstwem oporządzenia i umundurowania

I jeszcze jeden "Willy"

Replika brytyjskiego transportera "Universal Carrier"


I znana z poprzednich edycji, samobieżna mina "Goliath"


Była też 100mm haubica wz.1914/1919


Część jednej z wystaw tematycznych

Stare radioodbiorniki, telewizory i inne...

ciekawe rekwizyty z epoki...

jak ten osobliwy rower i...sanki

Ekspozycja pt. "Renesansowe wnętrze"

Tu zaś ciekawie odwzorowany punk dowodzenia

Repliki popularnych karabinów i pistoletów maszynowych. Na pierwszym planie- "Panzerfaust"

Pistolety legendy. Niemiecki P 08 Parabellum- Luger (po lewej) i polski Vis wz.35

Kolejne stoisko

Chwila wytchnienia w "polowym sztabie" ;)

Dla każdego coś innego

Widok z balkonu...

I jeszcze jeden

W dużej hali prezentowały się "Oldtimery"np...

Auto Union z lat 30. XXw.

Brush z 1911r...

I Rambler z 1903- najstarsze obecnie auto w Polsce