czwartek, 30 grudnia 2021

Naprzeciw

Ten wpis, popełniłem przy akompaniamencie wielu przeciwności i nawet z niemałym trudem. Ale pomyślałem, że z końcem ostatniego miesiąca roku w obowiązującym nas wciąż kalendarzu, coś tam jednak napiszę. A nie mam ostatnio z tym "po drodze". Tak się bowiem składa, że z coraz większą niechęcią i coraz mniejszą dawką zaufania, traktuję tę całą wirtualno-sieciową platformę działania. Nie żeby kiedyś było specjalnie inaczej, bo w sumie odkąd się w tym poruszam, biorę to raczej z dużą dozą ostrożności i nie do końca na poważnie. I nie mam z tym większego problemu, gdyż urodziłem się w końcu przed "erą komputerową", zatem zawsze priorytet dla mnie miały i mieć będą spotkania z żywymi ludźmi, a nie monitorami wybranych urządzeń. Moja zmniejszona aktywność blogowa, podyktowana jest właściwie tym, że ostatnio dużo bardziej zabiegam o możliwość przeprowadzenia rozmowy w cztery oczy, niż ślęczenia na czacie lub brania udziału w jakiejkolwiek forumowej dyskusji. Oczywiście nie zerwałem z tym całkowicie i pewnie do końca nie zerwę (chyba że odłączą mi internet), ale od ładnych kilku miesięcy, swoją uwagę i energię staram się kierować w zupełnie inną stronę. Jako sukces postrzegam fakt, iż w kilku przypadkach udało mi się z przestrzeni cyfrowej wyłuskać szansę na to, by doprowadzić do interakcji w rzeczywistości i spożytkować ją w sposób wartościowy i pożądany. Z kolei te zaś przypadki mocno ugruntowują mnie w przekonaniu, że w obecnej sytuacji tylko powrót do bezpośredniej konfrontacji, może uchronić nas przed zakusami tych, którzy chcą widzieć ludzi jako posłuszną, strachliwą i rozbitą na części strukturę, zależną od algorytmów sztucznej inteligencji i skoncentrowanej na konsumowaniu, zamiast na wolnej kreacji.

Sygnały na wdrażanie tej rzeczywistości mamy już nie tylko wyraźne, lecz namacalne, a wydarzenia mające miejsca przy okazji ogłoszenia "czegoś", co trwa już rzekomo ponad 1,5 roku, każą spojrzeć na problem nieco głębiej, z dystansu i zastanowić się, w którą to faktycznie stronę zmierza.

Zatem owszem, doceniam pewne możliwości cyfryzacji i postępującego trendu chociażby w dziedzinie przekazu informacji (choć w dużej mierze to i tak tylko półśrodki), jednak widzę też drugą "stronę medalu" i nie mam najmniejszej ochoty, by różnego rodzaju algorytmy i programiki miały wgląd w moje życie, pokazując i "ucząc" co powinienem zrobić, jaki wcisnąć guzik lub jaką uaktywnić aplikacje. Na to nie ma mojej zgody, zaś urządzenia traktowałem i traktuje jako dodatek usprawniający moją egzystencję, nie zaś jako cel sam w sobie. Jeśli komuś smartfon musi podpowiadać co zjeść dziś na obiad, którą parę spodni wybrać i czy spuścić po sobie wodę, czy nie...droga wolna. Każdy ma swoją ścieżkę i tobołek doświadczeń, który będzie dźwigał. Ja również. I nie zamierzam rezygnować ze swojego planu tylko dlatego, by uszczęśliwić co poniektórych i wcisnąć się, w obowiązujący i pożądany obecnie kanon. Nic z tego...

Myślę że największej pokory nauczyła mnie...Natura. Tak, wciąż jest to element w moim życiu, z którego czerpie niewyobrażalne wręcz wartości i zyski. Mam to od dawna, ale ostatnio jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, odczuwam wdzięczność za to, że wciąż mogę w tym uczestniczyć. Pojedynczy spacer, zabawa z psem w parku lub możliwość poobserwowania zachodu słońca, stają się dla mnie namacalną lekcją uruchamiania najprostszych i najskuteczniejszych mechanizmów na szczęśliwość i całkowite czucie bycia w JA. Wzmocnione dodatkowo, jeśli czynione w towarzystwie bliskich i kochanych osób. Ale największą arię spełnienia, poczucia bezpieczeństwa i szczęścia niejednokrotnie ukoronowanego wzruszeniem, doznaję tam- w swoich ukochanych górach. Sudeckie przestrzenie, pozostają dla mnie objawieniem jakiejś trudnej do ogarnięcia mieszanki fascynacji, tęsknoty i elementu, który teofizycy nazwali by pewnie- tajemnicą istnienia. Bowiem będąc tam, czuję wręcz namacalny dowód graniczący z pewnością, na ponad fizyczne utożsamienie z tym WSZYSTKIM. I to mi wystarczy. Moją świątynią może być już zawsze labirynt Kovářovy rokle, mszą- odgłosy burzy przewalającej się nad Śląskim Grzbietem a modlitwą, wsłuchanie w jesienny wiatr, strącający ostatnie liście w Dolinie Bielawki. I tyle. W zasadzie więcej już nie trzeba...

Zatem ten wpis to taka mała cezura, bo faktycznie może podsumowuje pewien okres i tłumaczy, dlaczego już z takim entuzjazmem nie bawię się w zamieszczanie tutaj kolejnych tekstów. Coś się kończy, coś się zaczyna. To ten czas. Zresztą kiedyś, przy okazji któregoś jubileuszu też zaznaczyłem, że będę w tym tak długo, jak długo będzie mnie to bawić, choć oczywiście nie o element frajdy i zabawy teraz tu chodzi. Są po prostu nowe cele i decyzje, do których dorośliśmy i którym trzeba wyjść naprzeciw.

Tego bloga na pewno nie będę zamykał. Pozostanie on tak długo, jak tylko można. Piszę to dlatego, że kiedyś już raz został on dostrzeżony przez "Wielkiego Brata" i ostrzeżony, co do treści, które zostały tu opublikowane (choć nie zdjęte). Trochę czasu od tego wpisu minęło, ale mimo to, wszystko przecież jest możliwe, a "grzechy i występki" wobec emisariuszy systemu pewnie nie ulegają przedawnieniu. Kto wie? ;) 

Tak na koniec, choć to oczywiście nie jest definitywne pożegnanie, żegnam tym wpisem wraz z Wami aktualny rok, życząc nieskrepowanej możliwości na wolną kreację i wzrost dla wszystkiego, co dla Was ważne. Obyście w nadchodzących dniach, tygodniach i miesiącach, odkryli na zewnątrz i wewnątrz tak wiele fascynujących światów, ile tylko możecie. I żebyście wzięli z nich dla siebie tak dużo dobra, ile udźwigniecie. A jak zostanie Wam trochę, to pamiętajcie, by podzielić się też z kimś innym. Bo to można zawsze i nic to nie kosztuje. I nie przez aplikację a tylko tak, by zobaczyć tuż obok czyjś uśmiech, błysk w oczach i wdzięczność, płynącą z bijącego serca.

Wszystkiego dobrego...

Medart                                             

 

 

Źródło zdjęcia: internet