Upadek Dzierżoniowskiej Diory sprokurowany przez
środowisko tzw. gdańskich liberałów, jest wzorcową ilustracją
transformacyjnego wygaszania polskiej gospodarki.
Na początku przemian produkująca elektronikę hi-tech
Diora nie musiała gonić technologicznie Zachodu, gdyż była w I lidze.
Diora zapowiadała wówczas utworzenie w Dzierżoniowie polskiej Doliny
Krzemowej, która swoimi produktami podbije Europę.
Na początku przemian pisano o Diorze w niemieckim
piśmie fachowym „Stereoplay": „Polacy nadchodzą. Czyżby kraj sprzętu
hi-fi?". W opublikowanym tam teście Diora wyprzedzała czołowe marki
światowe, takie jak JVC, Technics, Aiwa, Grundig. Naturalnie, Zachód nie miał zamiaru zostać podbitym, więc cała polska elektronika została skazana na wygaszenie.
W 1991 premier Jan Krzysztof Bielecki powiedział, że
Polsce elektronika jest niepotrzebna. Był to zapewne element dążenia do
integracji europejskiej. Europejskie struktury polityczne nigdy nie
zgodziłyby się na integrację, gdyby wiedziały, że ich wrażliwe, wysoko
rozwinięte i strategiczne sektory gospodarki mogą zostać podbite przez
polskie firmy. Polska transformacja musiała więc uporać się
z wygaszeniem bądź półdarmową wyprzedażą zachodniej konkurencji tego
wszystkiego, co „zagrażało". Jeszcze w ostatnich latach przed wejściem
do UE sztucznie dociskano polskie hutnictwo redukcjami produkcyjnymi. Bielecki doglądał integracji europejskiej już w rządzie Hanny Suchockiej.
W 1993 został powołany do Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.
Później był namiestnikiem międzynarodowej finansjery na Polskę.
|
Premier-wygaszacz |
Diorę załatwiły właśnie banki. Zachodni rynek był
wówczas zainteresowany produktami Diory, lecz tuż po podpisaniu dużej
umowy eksportowej — naraz banki odmówiły dalszych kredytów. Zaczęło się
kawałkowanie zakładu i jego dobijanie fiskalne. Efekt był taki że Diora miała zamówienia, lecz nie
miała środków na materiały, więc nie mogła ich realizować. W 1995
zapowiedziano więc wygaszenie zakładu, który jeszcze w roku ubiegłym
przyniósł Skarbowi 100 mld zł.
Cudem go wówczas uratowano. Główna w tym zasługa
Elżbiety Jaworowicz, która zrobiła niezwykle poruszający całą Polskę
materiał w ramach „Sprawy dla reportera", pt. „Ostatnie dni Diory".
Na pomoc fabryce ruszyli wówczas minister przemysłu
i handlu Klemens Ścierski, wiceminister przemysłu i handlu, Jerzy
Markowski (inżynier górniczy), wicepremier i minister finansów Grzegorz
Kołodko, poseł wałbrzyski Mieczysław Jedoń. I naraz Agencja Rozwoju
Przemysłu podjęła decyzję o ratowaniu zakładu. Nim jednak Diora stanęła na nogi do władzy doszli znów liberałowie gdańscy, którzy dokończyli robotę. Diora padła w 2001. W 2011 na miejscu Diory wybudowano Kaufland, który został cichaczem dofinansowany przez bank Bieleckiego — EBOiR.
|
Za czasów świetności... |
Przemiany w Polsce często są chwalone jako bezkrwawe.
Ostatnio zarzucano Kornelowi Morawieckiemu który poruszył Polskę
przejmującym orędziem inaugurującym nowy sejm, że swego czasu był on
odsunięty na bok jako fanatyk i radykał, który opowiadał się za
radykalną zmianą systemu. W istocie jednak przemiany wcale nie były
bezkrwawe, tylko ofiary zostały poniesione nie przez szczyty polityczne,
lecz doły pracownicze. Przez te tysiące ludzi, którzy pozbawieni
wszystkiego popełniali masowo samobójstwa, bądź wegetowali na marginesie
społecznym. Ich resztki zostały określone „moherami", gdyż mówili
językiem radykalnym i ostrym, jako jedyni rozumiejąc to, co się działo.
O ile szeroka publika została nauczona wiary w nowego bożka
„Niewidzialną Rękę Rynku" — te marginesy z rozwalonych celowo zakładów,
dokładnie wiedziały do kogo owe „niewidzialne ręce" należą.
W 1995 u Jaworowicz jedna z pracownic mówiła zalana
łzami: „Mówi się o godności ludzkiej, a gdzie tu jest godność ludzka? Tu
jest tylko płacz, tyle mamy z demokracji. Jeśli rozwalą nasz zakład to
można nas tutaj powybijać."
Masowe niszczenie takich zakładów na polskiej
prowincji było dramatami, których wymiar daleko wykraczał poza kwestie
czysto ekonomiczne. Przede wszystkim niszczyły one więzi społeczne,
prowadząc nas ku temu zatomizowanemu stanowi, w jakim znajdujemy się
dziś.
Były pracownik Diory, Edward Kumorek, tak to opisywał:
„Kiedyś, gdy szło się ulicą, co drugi człowiek to był kolega z pracy
lub ktoś, kogo zna się z widzenia, bo pracuje w tym samym zakładzie.
Diora trzymała ludzi razem, wszyscy żyli jakby bliżej siebie. Dzisiaj
wszyscy są zajęci swoimi sprawami, chowają się we własnych mieszkaniach.
Bez Diory miasto jest jakby opuszczone".
Podobny wyrok spadł na całą polską elektronikę. Elwro,
Elta, Elwa, Cemi, Diora, Fonica, Radmor… Byliśmy jedynym krajem
z własną technologią układów scalonych i półprzewodnikowych, nie bazowaliśmy na Tajwanie czy Chinach.
"W roku 2000 dowiedziałem się, ze zdziwieniem, iż
w Republice Czeskiej jest więcej serwerów Internetu niż w Polsce.
W dodatku Czesi produkowali też więcej nowoczesnej technologii niż
Polacy. A jest ich cztery razy mniej (!). Sprowadzając w latach
2000-2001 oryginalne, amerykańskie, podręczniki do programowania
obiektowego ze zdziwieniem stwierdzałem, że zostały już dawno
przetłumaczone i wydane w Bułgarii (o Rosji nawet nie wspomnę).
Amerykański wydawca chwalił się w internecie, okładkami swoich książek
w wersji cyrylicą (а вот какая экзотика!).
Działo się coś dziwnego ...
Na początku lat dziewięćdziesiątych wrócił do Polski
inżynier Jacek Karpiński (twórca legendarnego mikrokomputera K-202). Nie
przybył z pustymi rękami — przywiózł nowatorską koncepcję ręcznego
mini-skanera, którego produkcję chciał wdrożyć w swoim kraju. Niestety
znów został udupiony, tym razem ostatecznie.
Przykładem „prywatyzacji" w wykonaniu liberałów
gdańskich, było sprzedanie polskiej firmy państwowej również firmie
państwowej, tyle że francuskiej. Oczywiście chodzi o Thomson-POLKOLOR.
Mało kto wie, że oprócz produkcji kineskopów, zakłady te miały
rozbudowany sektor badawczo-rozwojowy. Opracowano tam między innymi,
rewelacyjne systemy noktowizyjne. Rozwiązania sprzedawano za twardą (i
ciężką) walutę. Był dynamicznie rozwijający się, przyszłościowy dział
ekranów LCD. Było … No sporo tam było. Wkrótce po sprzedaży zespoły
rozwojowe rozwiązano. Co się stało z dokumentacją techniczną — nie
wiem..."
Jestem przekonany, że historia polskiej transformacji
zostanie rychło napisana na nowo, z pokazaniem jej prawdziwych
mechanizmów.
Póki co opowiada się brednie o tym, że nie dało się
przewidzieć skutku reform i „zachowań rynku", który doprowadził nas do
tego, że młode pokolenie z prowincji musiało wyjechać za granicę, a ci
co zostali mają problemy z utrzymaniem rodziny, o rozwoju osobistym czy
kulturalnym już nawet nie mówiąc. Oczywiście nie dotyczyło to grup
wielkomiejskich, które kształtują przekaz o Polsce.
Wszystko dało się przewidzieć!
W 1995 w programie Jaworowicz zwykły pracownik Diory przestrzegał:
„Jak tak dalej będziemy robić to niedługo wszyscy będą
kelnerami na Zachodzie. Polak jest Polakiem. Tutaj mamy tysiącletnie
państwo i tutaj musimy istnieć!"
Jeśli prości robotnicy rozumieli ekonomię doskonale
i potrafili celnie przewidzieć przyszłość Polski z wyprzedzeniem 10-15
lat, to dlaczego te wszystkie uczone głowy ekonomiczne opowiadały
wówczas na łamach gazet tak kuriozalne brednie? Może dlatego, że nie
byli ekonomistami, lecz namiestnikami zachodniego kapitału ds.
wygaszenia polskiej konkurencji?
To lud był wówczas racjonalny, to lud rozumiał wówczas
procesy gospodarcze. Elity natomiast krzewiły wiarę w nieistniejącą
„Niewidzialną Rękę Rynku", w którą uwierzyły całe tabuny lemingów.
Potraktujmy to jako lekcję. Nie dajmy sobie dziś
wmówić pseudokonfliktów wewnątrz polskich, o drugorzędne dla procesów
gospodarczo-społecznych kwestie, konfliktów o symbole, wierzenia,
obyczaje. Nasi okupanci stoją dziś na miejscu naszych dawnych zakładów
produkcyjnych, które były głównymi ośrodkami lokalnego życia
społecznego.
|
i obecnie... |
Komisja Europejska wydała dziś uchwałę, która
przewiduje specjalne znakowanie towarów produkowanych na terenach sporu
pomiędzy Izraelem a Palestyną. Izrael jest oczywiście oburzony
i podnosi, że jest to antysemicki bojkot. Unia odcina się, że nie jest
to wcale bojkot, tylko danie konsumentom możliwości świadomego wyboru,
czy chcą produkty izraelskie czy też nie. Uważam, że jest to dla nas
bardzo dobra okazja, by pójść za ciosem i zrobić coś analogicznego na
całym polskim rynku. Dziś konsument nie ma możliwości świadomego wyboru,
nawet jak się stara, gdyż zachodnie firmy podszywają się pod polskimi
markami — i drenują nas z kapitału. Tymczasem faktem jest, że proces
integracji z Unią kosztował nas destrukcję polskich zakładów
produkcyjnych. I skala tego była o wiele większa u nas niż np.
w Czechach. Byliśmy zbyt dużym krajem, by nam odpuszczono. Dlatego
polscy konsumenci powinni dziś mieć możliwość świadomego wyboru, czy
chcą kupować co popadnie, czy wezmą współudział w czekającym nas
procesie odbudowy polskiej produkcji, rezygnując zwłaszcza z produktów
wytwarzanych w tych krajach, które były największymi beneficjentami
polskiej transformacji. Gdyby Unia miała co do tego pretensje, można odpowiedzieć jej własnymi słowami: to nie jest bojkot czy dyskryminacja,
lecz danie wolności wyboru.
Program „Ostatnie dni Diory" jest dziś wielkim
wyrzutem dla polskich mediów, gdyż stanowi on dowód na to, że media
mogły wówczas całkowicie zatrzymać proces destrukcji. Świadomie jednak
wybrały wówczas tematy zastępcze. Obejrzyjcie na czym powinno polegać
prawdziwe dziennikarstwo w okresie transformacji:
Mariusz Agnosiewicz
***
A tu raptem kilka (z tysięcy) przykładów skutecznego wygaszenia...
|
Zakłady Przemysłu Ciągnikowego- "Ursus"- Warszawa |
|
Zakłady przemysłu bawełnianego "Uniontex"- Łódź |
|
Cementownia "Szczakowa"- Pieczyska |
|
Cukrownia "Racibórz" |
|
"Celwiskoza"- Jelenia Góra
|
...bo komuż dziś potrzebny tutaj silny i nowoczesny polski przemysł? No przecież nie tym, którzy uzurpują sobie prawa do machania buławą i szabelką, nad tym umęczonym krajem nad Wisłą, gdzie jak zwykle każdy ciągnie do siebie, by ugrać, udźwignąć lub pochwycić jak najwięcej.
I tylko ludzi żal. Tych normalnych, prostych ludzi i ich zmarnowanego potencjału, pracy, pomysłów, zaangażowania, ambicji i niejednokrotnie wielkiej chęci na faktyczną poprawę sytuacji.
Kogoś tu koszmarnie oszukano. Komuś splunięto w twarz i odarto nie tylko z godności. A owoce pracy rozjechano spychaczami i koparkami każąc wierzyć, że to domena jedynie słusznej opcji. Historia się powtórzyła. Ale człowiek żyje chyba jednak za krótko i przez to zawsze jest jak ten pocisk, ładowany do lufy. Nigdy sam nie strzeli. Zawsze wystrzelą go inni, i to częstokroć w momencie najmniej przewidywalnym. A poleci i wybuchnie z reguły tam, gdzie go nakierowano. I nie będzie już niczego. Bo czas na to by wszystkiemu zaradzić i coś poprawić, właśnie minie. Gdy ucichnie wrzawa i opadnie kurz, następni podejdą i posłusznie dadzą się umieścić w komorze. I tak w kółko. I znowu. I wciąż.
Jak długo jeszcze?
internet
Korekta: Medart