Na początku małe ostrzeżenie!
Pod koniec tego wpisu znajdują się dość drastyczne zdjęcia przedstawiające okaleczenia zwierząt. To tak gwoli wyjaśnienia, by nikt później nie zarzucał mi przedstawiania tutaj "treści nieodpowiednich".
Ale do rzeczy. Pod wpływem dyskusji, jaka wywiązała się po wpisie na blogu Wojtka- "Sowiogórski Olbrzym- prawda o Riese",
http://riese-inne.blogspot.com/2013/09/riese-z-cyklu-nie-do-wiary.html
poczułem się niemalże wywołany do tablicy ;) Tym bardziej, że już wcześniej paru osobom obiecałem przybliżyć nieco moje własne obserwacje i zdarzenia z kategorii, powiedzmy- niewyjaśnionych.
Na samym wstępie zaznaczam jednak, że nie znajdziecie tu przerażających historii rodem z opowiadań Lovcrafta, Jamesa czy Poego. Nie miałem okazji przeżyć takowych, natomiast kilka obserwacji i zdarzeń wydaje mi się na tyle zagadkowa, iż po dziś dzień szukam dla nich racjonalnego wyjaśnienia. Ale też na szczęście nie należę do tych uniwersyteckich pragmatyków, co to tylko wszystko "szkiełkiem i okiem", zaś pozostałą resztę ciskają do kosza jak bezwartościowy śmieć. Wręcz przeciwnie. Już od dzieciństwa miałem zakodowane patrzenie na świat, jak na wielką niewysłowioną zagadkę, której rozwikłać nie sposób tytułami profesorskimi i diabli wiedzą jak potężnymi zasługami w dziedzinie ortodoksyjnej nauki. Spędzając beztroskie dziecinne i młodzieńcze lata na łonie natury, wtapiając się w te subtelne linie wszelkich krajobrazów, wyłapując niesłychane aromaty, dźwięki i widoki, które kłuły swym pięknem źrenice w sposób niewyrażalny, czułem że cała ta złożoność to zdecydowanie coś więcej...niż z pozoru te kruche i wiadome dekoracje. I pewnie dlatego, moje zainteresowania też poszły w stronę poszukiwań tej subtelniejszej strony życia, wraz ze wszystkimi jego zagadkowymi i tajemniczymi "smaczkami".
Najpierw chciałbym przedstawić pewne obserwacje.
Dotyczyć będą one przede wszystkim tego co zauważyłem na niebie. Bo szczerze mówiąc odkąd pamiętam, zawsze kierowałem wzrok ku górze. Mam to od brzdąca i tak mi już zostało :) W niedalekiej okolicy naszej działki na wsi, którą rodzice kupili w 1970r., już od wielu lat mieściło się lotnisko wojskowe (Łask). Zatem od dzieciństwa sporą frajdą było przyglądanie się wszelkim samolotom, które przelatywały wtedy nad naszymi głowami. I tak oto uczyłem się rozpoznawać delto-skrzydłe MiG-21, szkolno- bojowe "Iskry", czy fajnie mruczące, dwupłatowe An-2, popularnie zwane "Antkami". Poczet tych wszystkich skrzydlatych wehikułów zasilały śmigłowce, z pospolitym Mi-2 na czele, ale też od czasu do czasu większe Mi-8, a niekiedy budzące respekt, szturmowe Mi-24. Oprócz tego dużą atrakcją bywało oglądanie przez lornetkę skoków ze spadochronem, a sporadycznie- zawodów balonowych. Zatem patrzenie w niebo, również dzięki powyższym czynnikom, miałem niemalże- narzucone ;)
To oczywiście przesada, bo nawet gdy nic nie latało, lubiłem zadzierać głowę i wpatrywać się w bezkresny błękit, lub niepowtarzalne schematy chmur. Podobnie było nocą, kiedy rozgwieżdżone niebo sprawiało że zapominałem o wszystkim...
Ten przydługi wstęp po to, byście nie myśleli sobie, żem jakiś obserwacyjny prawiczek :) ;)
Przejdźmy jednak do sedna:
Pierwsza obserwacja miała miejsce w latach 80. Nie wiem dokładnie który to był rok. Najprawdopodobniej '83 lub '84. Były to wakacje i chyba sierpień, gdyż zboże było już wtedy skoszone. Tego popołudnia pojechaliśmy z ojcem na rowerach do pobliskiej wsi, gdzie tata miał coś tam do załatwienia u pewnego chłopa. Będąc już na miejscu, w owym gospodarstwie, tknięty ciekawością zacząłem myszkować po okolicy. Po jakimś czasie poszedłem za stodołę, która była ewidentnie jedynym murowanym budynkiem w całym obejściu. I tam, na jej tyle, mając za sobą sporą połać pola i w oddali ścianę lasu- coś zobaczyłem.
Tak to mniej więcej wyglądało, choć "ściana" lasu znajdowała się trochę dalej
Nad tym lasem właśnie, dostrzegłem coś na kształt kuli, która stopniowo i wolno opuszczała się w dół. Obiekt był fizyczny, gdyż odbijał światło słoneczne, z tym że jego powłoka nie była jasna i metaliczna a bardziej taka matowa. Matowa i szara. Ta obserwacja trwała krótko. Nie pamiętam dokładnie, ale może tak 7-8 sek. i kula zniknęła w lesie. I tyle. Odległość od niej mogła wynosić ok.400m. Podczas obserwacji widoczność była doskonała, to było bardzo pogodne popołudnie, z niewielką ilością cumulusów na niebie. Nie słyszałem żadnego dźwięku. Pamiętam że jeszcze kilkakrotnie zerknąłem w tamtą stronę, ale nic już nie zauważyłem. Ciekawiło mnie co to, ale nie na tyle, żeby rozmyślać o tym zbyt długo. A były to czasy, gdy o żadnym UFO jeszcze nie słyszałem. Zmieniło się to dopiero w VI klasie podstawówki, choć to całkiem inna historia...
Druga obserwacja, to końcówka lat 90. Precyzyjniej- koniec lipca (ewentualnie początek sierpnia)1999 roku. Działo się to nad Zalewem Sulejowskim, w pobliżu wsi Swolszewice Duże. Byłem tam przez parę dni w odwiedzinach u kumpla z wojska. Dzień w którym przeprowadziliśmy obserwację zaczął się opadami deszczu, ale jak się później okazało, były to ostatnie "podrygi" ustępującego frontu niskiego ciśnienia. Po południu pogoda poprawiła się znacznie i postanowiliśmy pójść nad zalew. Dotarliśmy tam piechotą (od działki kumpla, do zalewu było ok.500m). Uwaliliśmy się w zacisznym miejscu i zaczęliśmy nawijać o różnych rzeczach. Była też z nami Wiola (dziewczyna Adama). Minął może kwadrans, gdy Adam zauważył to światło. Pamiętam jak rzucił- "Spójrzcie na to światło".
Od południa, mniej więcej w kierunku "na Sulejów" ujrzeliśmy na niebie świecący obiekt. Stał nieruchomo i emitował wyraznie jasno błękitne światło. Było ono w takiej mocnej poświacie, która dość wolno ale wyraznie pulsowała. Widzieliśmy to wszyscy przez ok. pół minuty. Może nieco dłużej. Obiekt nie poruszył się do samego końca, a potem po prostu...znikł. Było to nagłe zniknięcie, jak przy zgaszeniu światła. I wszystko. Pułap owego obiektu oceniliśmy na ok. 500-600m. (choć przez ową poświatę mogło być to nieco mylne odczucie). Obserwacja odbyła się przy dobrej pogodzie. Daleko na linii horyzontu widać było jeszcze chmury warstwowe odchodzącego frontu, zaś resztę nieba przysłaniały porozrywane grupki stratocumulusów. Widziane zaś przez nas światło pojawiło się w obrębie zupełnie czystego nieba. Tu również zjawisku nie towarzyszył żaden dźwięk. Jest więcej niż pewne, że obiekt mógł być też widoczny przez innych, gdyż w zasięgu wzroku widzieliśmy przynajmniej dwie łódki żaglowe. Ta obserwacja nie przeszła już w moim umyśle bez echa jak wcześniejsza. Dość długo o niej myślałem i analizowałem wiele rzeczy (również wspólnie z kumplem). Była to też jedyna obserwacja, z jakiej złożyłem relację na jednym z forów o tematyce paranormalnej i ufologicznej.
Obiekt wytwarzał podobną poświatę w kolorze bardzo jasnego błękitu
Trzecia obserwacja z kolei miała miejsce na początku września 2004 roku, w północnej części Gór Złotych, niedaleko Złotego Stoku. Dokładnie już w czeskiej części gór (Rychlebskie Hory), na czerwonym szlaku z małej mieściny Bila Voda, przez szczyt Borówkowa, dalej prowadzącym do miasta Javornik. Byliśmy wtedy z kumplem mniej więcej w połowie drogi między wspomnianą już wsią Bila Voda a Przełęczą Różaniec. Szlak wychodzi wtedy na krótko z lasu i od strony wschodniej otwierają się piękne widoki na dalszą część Rychlebskich, a także obniżenie Paczkowskie. Widoki tego dnia były całkiem dobre, gdyż na niebie gościły tylko sporadyczne altocumulusy. Więc gdy osiągnęliśmy owo miejsce, przystanąłem na chwilę i oddałem się kontemplacji widoczków. Wytężałem właśnie wzrok w kierunku "na Jawornik", by dostrzec zarys Biskupiej Kopy w Górach Opawskich, gdy nagle kątem oka coś zobaczyłem. To w sumie był błysk. To coś przeleciało w ułamku sekundy. Było to ewidentnie jasne światło, które w połowie swojej drogi, zmieniło nagle trajektorię.
Tak wyglądała trajektoria lotu obiektu z Gór Złotych
Obiekt ten leciał najpierw całkowicie po linii prostej, po czym "odbił" w górę i po chwili znikł. Trwało to może 2- 3 sekundy- na pewno nie więcej. Światło poruszało się ewidentnie pod chmurami, zatem można przyjąć, że jego pułap nie przekroczył 5000m.Wydaje mi się jednak, że był nie wyższy jak 2000m. I tak wyglądała cała obserwacja. Znów nie towarzyszył jej żaden dźwięk. Niestety kumpel nie widział tego obiektu, i gdy mu zrelacjonowałem całe zajście, przez resztę dnia marudził mi non stop o kosmitach. No cóż...sam się prosiłem :)
Czwarta obserwacja to rok 2008. Jest ciekawa o tyle, że obiekt ów sfotografowałem. Miało to miejsce niedaleko miasteczka Warta w powiecie sieradzkim, tuż nad rzeką o tej samej nazwie. Pewnego czerwcowego popołudnia, zobaczyłem coś "wiszącego" nieruchomo pod chmurami. Był to obiekt który nie emitował światła, a jedynie go odbijał. Wyglądał jak połączone ze sobą dwie niewielkie kule.
Obiekt wisiał pod chmurami i w niewielkim stopniu odbijał światło
Obserwowałem to coś około minuty. W tym czasie zrobiłem jeszcze dwa zdjęcia (w zbliżeniu), które wyszły jednak całkowicie nieostro. Obiekt po tym czasie znikł mi z pola widzenia. Nie wiem jednak czy został przysłonięty przez chmurę, czy odleciał. I znów obserwacji nie towarzyszyły najmniejsze nawet dźwięki.
Piąta i ostatnia obserwacja miała miejsce 02.01. tego roku. Napisałem już o niej na blogu, w jednym z pierwszych wpisów w tym roku. Zacytuję więc go:
Będąc w domu w godzinach popołudniowych, zaobserwowałem na niebie dość mocno widoczny obiekt. Przesuwał się po trajektorii E-W. Wkrótce już gołym okiem mogłem wychwycić sylwetkę samolotu, który wyraźnie odbijał się w promieniach zachodzącego słońca. Nie potrafię szczegółowo określić pułapu, jednak wydaje mi się że leciał mniej więcej na 2500-3000m. Obserwowałem go przez około minutę. Przez ten czas samolot zbliżył się do niewielkiej grupki chmur stratocumulus, które były jedynymi w obszarze widocznego mi nieba, po czym w nią wleciał. Przyjmując że miał cały czas równą prędkość przemieszczania się, z owej grupki chmur powinien wylecieć po ok. 10-15 sekundach. Jednak nie wyleciał. Ponieważ jak wspomniałem, wokół niebo było absolutnie czyste, nie istniała żadna inna bariera mogąca odgrodzić ów samolot od naziemnej pozycji obserwatora. Szybko sięgnąłem po swoją podręczną lornetkę 10X25 i jeszcze raz zlustrowałem wszystkie krawędzie chmury. Śledziłem też inne kierunki, biorąc pod uwagę być może nagłą zmianę kursu (choć w przypadku samolotu nie jest to przecież gwałtowny proces). Jednak moje czynności okazały się bezowocne. Samolotu już nie zobaczyłem. Po prostu zniknął całkowicie w grupce stratocumulusów.
Tak to wyglądało. Samolot wleciał w grupę chmur (a w sumie nadleciał nad nią, gdyż stratocumulusy rzadko przekraczają 2500m) i ciekawym trafem już w niej pozostał. Mimo że pułap samolotu był zdecydowanie niższy niż typowy dla samolotów rejsowych, to jestem na 100% pewny. że była to maszyna pasażerska. Przynajmniej tak wyglądała. Odrzuciłem też koncepcję hologramu, gdyż od samolotu zbyt mocno odbijało się światło słoneczne.
To tyle jeśli chodzi o obserwacje na niebie. Przejdę teraz do zdarzeń.
Na potrzeby tego wpisu, zdarzeniami nazwę incydenty, obserwacje lub odczucia, których doświadczyłem. Dwa najbardziej spektakularne z nich, wydarzyły się podczas moich sudeckich eskapad. Zresztą w sumie podobnie jak pozostałe.
Zacznę od tych mniej kontrowersyjnych. Są one w sumie zbliżone, tyle że dotyczą dwóch różnych miejsc.
Pierwsze "dopadło mnie" w karkonoskiej Cichej Dolinie, drugie- w Masywie Ślęży. To w sumie nie była żadna obserwacja sensu stricte. Po prostu w jednym i drugim przypadku, dane mi było jedynie odczuć coś dziwnego.
Szlak w Cichej Dolinie w miejscu "odczucia"
Czym cechowała się owa dziwność? Ano tym że ni stąd ni zowąd, poczułem nagle trudny do wyrażenia lęk. I nie był to lęk spowodowany określoną- niepokojącą sytuacją, a raczej pewną świadomością wynikłą z odczucia że jest się w miejscu, w którym- nie powinno się być. W Cichej Dolinie było to w czerwcu 2000 roku. Byłem wtedy sam i szedłem żółtym szlakiem od Piechowic w stronę Jagniątkowa. Mniej więcej na ostatnim odcinku, gdzie szlak zbliża się do wierzchołka Trzmielaka i szlaku niebieskiego z Sobieszowa, zacząłem czuć że "coś jest nie tak". Z każdym krokiem wydawało mi się że "atmosfera gęstnieje", jakby zaraz coś złego miało się wydarzyć. Zacząłem nerwowo rozglądać się wokół i szukać wzrokiem potencjalnego niebezpieczeństwa. Nic się nie zdarzyło, ale owa "fala strachu", towarzyszyła mi aż do samego skrzyżowania z niebieskim szlakiem. Użyłem niebezpodstawnie określenia fala, gdyż jest chyba najwłaściwsze. Bo można powiedzieć że uczucie to minęło równie szybko, jak się pojawiło. Tak, jakby zniknęło w momencie opuszczenia przeze mnie pewnego obszaru.
Tu zaznaczyć muszę, że w Cichej Dolinie byłem później jeszcze dwa razy, ale nic podobnego mnie już nie spotkało. Natomiast po paru latach od tego wydarzenia, natrafiłem na ciekawy artykuł Pana Przemysława Wiatera, traktującym też między innymi o Cichej Dolinie. Z niego dowiedziałem się o "ociekających grozą" rzeczach mających tu miejsce w przeszłości, oraz o pochodzeniu nazw takich jak Przełęcz Cmentarzyk, która znajduje się nota bene między wierzchołkami Sobiesza i Trzmielaka. O historii Cichej Doliny, napiszę zresztą jeszcze w cyklu Tajemnicze Sudety.
W Masywie Ślęży z kolei, czułem podobną "grozę" kiedy podchodziłem w zeszłym roku czerwonym szlakiem od strony Sulistrowic. Było to dokładnie tuż za Świętym Źródłem, kiedy szlak skręca w lewo, obchodząc grupę skał znajdującą się w tym miejscu. To o te skały właśnie mi chodzi.
Skały przy czerwonym szlaku. Ów "lęk" utożsamiałem właśnie z nimi. Tam też znajdowało się domniemane miejsce skąd byliśmy- jak mi się wydawało- obserwowani
Patrząc na nie, czułem się podobnie jak wtedy w Cichej Dolinie, choć dodatkowo odniosłem wrażenie że "na bank" jesteśmy obserwowani. Uczucie było bardzo "napastliwe" i na tyle frustrujące, że przyspieszyłem kroku i nawet Izie kazałem to uczynić :) Później zresztą "przepytywałem" ją, czy może nie czuła się podobnie. I choć nie podzielała moich wrażeń, to zwróciła moją uwagę że w tym mniej więcej czasie było tam "bardzo cicho". Tak niemalże- nienaturalnie.
Te dwa incydenty, można oczywiście zrzucić na karb mojej pracującej "za mocno" wyobraźni i być może w konsekwencji wyolbrzymienia pewnych rzeczy. Może i tak, choć osobiście wydaje mi się że zarówno w jednym jak i drugim przypadku, moja wyobraźnia została właśnie "zaskoczona", pewnym narzuconym i niesprecyzowanym uczuciem "z zewnątrz". Dlaczego- nie mam zielonego pojęcia. Może po prostu odebrałem pewną wibrację, związaną z miejscem albo...z wydarzeniem zaistniałym tu w przeszłości? Myślałem też o takim wariancie, gdyż podobne rzeczy dzieją się w istocie i wiele wskazuje na to, że pewne subtelne energie pozostają w jakiejś tam przestrzeni na dłużej, mogąc oddziaływać na innych.
Ostatnie przypadki są już nieco innego typu.
Pierwszy z nich miał miejsce trzy lata temu w Rudawach Janowickich a dokładniej, w masywie Wielkiej Kopy. Wracaliśmy wtedy z okolic Wieściszowic, gdzie znajdują się popularne "Kolorowe Jeziorka", kierując się zielonym szlakiem na Kopę właśnie. Było wczesne popołudnie, pogodnego październikowego dnia. Byliśmy już w warstwie szczytowej Wielkiej Kopy i podążaliśmy w stronę "odbicia" na punkt widokowy. Wtedy to zauważyliśmy że na dróżce którą przebiega szlak ktoś stoi przed nami. Odległość wynosiła wtedy mniej więcej 20m. Postać o wzroście dorosłego faceta jakby stała do nas tyłem, ale po chwili odwróciła się w naszą stronę. Pamiętam że wtedy mruknąłem do idącej za mną Izy- "Mamy towarzystwo", po czym jej "Aha" uświadomiło mi że i ona widzi "tego kogoś". Sama postać była powiedzmy to- nijaka. Wygląd człowieka, ubranego w jakby drelichowy, szary strój roboczy, jaki to obowiązywał za "gierkowszczyzny" niemalże na każdym placu budowy :) Miał też na głowie, coś a la kaptur, w podobnej barwie. I po tym szybkim odwróceniu się w naszą stronę (i niewątpliwym dostrzeżeniu nas), postać odbiła w prawą stronę. Zanim to nie nastąpiło, absolutnie nic nie wzbudzało mojego podejrzenia. Ową postać wziąłem bowiem za pracownika leśnego, których to od czasu do czasu widuje się na górskich szlakach podczas pracy. Jednakże ruch owej postaci sprawił, że zbaraniałem.
Kadr z kontrowersyjnego filmu Pattersona. Nasz "szary człowiek" w podobny sposób układał ramiona podczas swoich szybkich susów
To stało się bowiem zdecydowanie za szybko. Postać lekko pochylona do przodu, dokonała dwóch lub trzech susów do przodu i zniknęła nam z oczu za drzewami. Robiąc to śmiesznie machała ramionami, dlatego po czasie już, skojarzyło mi się to ze słynnym kadrem z filmu Pattersona. Było w tym widoku sporo groteski, gdyż dość zwalista postura kontrastowała z dużą zwinnością. Zaniepokoiło mnie to, że w tych ruchach było widać jakby "zwierzęcą precyzję". Mam tu na myśli tę specyficzną koordynację ruchów, w której nie ma miejsca na zbędne elementy. To nie było oglądanie wygłupiającego się człowieka, wykonującego małpie ruchy. To było tak, jakbym zobaczył nagle spłoszone zwierzę. Powiem szczerze, że następne sekundy obfitowały w uczucie wzmożonego napięcia i obawy. Wzmogła się ona dodatkowo, gdy doszliśmy tam gdzie postać "czmychnęła w bok" i zobaczyliśmy, że tu właśnie i w tę stronę, odbiega ścieżka na punkt widokowy. Pamiętam że stałem tu ładnych parę sekund i "biłem się z myślami". Przez cały czas oczywiście kierowałem uwagę na miejsce i kierunek, gdzie zniknął tajemniczy przybysz. Nic jednak nie zobaczyłem ani nie usłyszałem. Potem po mału zaczęliśmy iść z Izą w stronę punktu widokowego. Miałem mieszane uczucia i nawet sięgnąłem do pasa "odbezpieczając" swój wojskowy nóż, którego zawsze zabieram na górską włóczęgę. Krótko mówiąc- miałem lekiego stracha, bo nie wiedziałem, czy nie mamy może do czynienia z jakimś dewiantem, łażącym po lasach i w najlepszym razie robiącym turystom głupie żarty. Te jednak się skończyły, gdy pokonaliśmy kilkanaście metrów docierając na punkt widokowy. Rozejrzałem się tam uważnie, połaziłem wokół i poczułem, że zamieniam się w duży znak zapytania. Stąd nie było jak się wydostać! Za małą wychodnią skalną znajdowała się niewielka półka, na której rosło kilka niedużych świerków i brzózek (zajrzałem tam), a dalej...mocno strome zbocze w dół. Po bokach zaś z jednej i z drugiej strony gęsty las świerkowy, z mnóstwem sucharów, przez którego przejść w rzeczy samej musiało być bardzo trudno, a już na pewno niemożliwe było dokonanie tego po cichu. Tymczasem od samego początku obserwacji w lesie "nie strzeliła" nawet gałązka.
Punkt widokowy na Wielkiej Kopie. Iza stoi przy skałce, za którą jest już mała półka i stromy stok. Po prawej i lewej stronie "ciasna ściana" świerkowego lasu.
Konsternacja która mnie dopadła była na tyle duża, że poprosiłem Izę by na chwilę stanęła, zrobiłem ze dwie, lub trzy fotki i dość szybko wycofaliśmy się z tamtego miejsca. Cały czas rozglądałem się nerwowo na boki, jakby licząc, że jednak gdzieś tu zobaczę owego "szarego człowieka". Ale niestety. Zniknął, rozpłynął się w powietrzu albo...skoczył w dół zbocza. Tyle że wtedy raczej na pewno coś byśmy usłyszeli.
I przejdźmy teraz do zdarzenia, które najbardziej "namieszało" i po dziś dzień pozostaje dla mnie powiedzmy- sztandarowym przeżyciem z serii: paranormalne.
Stało się to dokładnie 28 września 2001 roku, na Zakręcie Śmierci w Górach Izerskich. Byłem tam wtedy z kumplem- Markiem, z którym w tamtym czasie często łazikowałem po Sudetach. Tego dnia obchodził on imieniny, stąd data ta tak łatwo utkwiła mi w pamięci. Szliśmy wtedy Wysokim Grzbietem od samego Górzyńca, kierując się na Wysoki Kamień a później- docelowo- Izerskie Garby. W okolicy zakrętu byliśmy przed południem. Mogło być około 10-tej, choć dokładnie nie pamiętam. Gdy tam dotarliśmy pogoda była znośna. Niewielkie zachmurzenie i sporo przejaśnień sprawiło, że widoki z zakrętu były bardzo dobre. Siedzieliśmy tu przez chwilę kontemplując je i pijąc wodę. Jak na końcówkę września było ciepło bo pamiętam, że mieliśmy na sobie tylko bluzy, zaś kurtki spakowaliśmy do plecaków. Po jakimś czasie zaczęliśmy łazić wokół skałek i wtedy naszła mnie ochota by wejść na największą z nich i stanąć na górze.
Wdrapałem się na skarpę przy skałce, stając obok dużego buka i uchwyciłem się skały by wejść wyżej. I wtedy...
Skałka przy Zakręcie Śmierci. Na czerwono zaznaczyłem miejsce gdzie zdołałem wejść i stanąć. Rękoma dotknąłem jeszcze tylko tego granitowego bloku w kształcie litery "L"
No i w sumie mam pewien problem. Bo jak mam ubrać w słowa i możliwie najwierniej opisać to, co mnie spotkało? Ale spróbuje. Wyobraźcie więc sobie, że wskrabujecie się na skarpę i stajecie w miejscu, które zaznaczyłem na zdjęciu czerwonym kolorem. A potem dotykacie ręką skały by się jej uchwycić i znaleźć oparcie dla nóg i wtedy czujecie że...wszystko znika. Nie dosłownie, gdyż nie o zmysł wzroku mi tu chodzi. Raczej o to, że w przeciągu sekundy w Waszej głowie robi się totalna pustka, a towarzyszy jej dziwne dzwonienie w uszach. Takie, jakie zachodzi nieraz na przykład podczas raptownej zmiany ciśnienia (jeśli nurkowaliście kiedyś, wiecie o czym mówię). I w tym trudnym do opisania stanie jakby "wyssania" wszelkich myśli, słyszycie nagle kilka słów w języku niemieckim! To brzmiało mniej więcej tak: "coś tam, coś tam, coś tam...lecte". Całość wypowiedziana spokojnie i miarowo przez ewidentnie męski głos. I tyle...
Głos już więcej nic nie wypowiedział, a ja stałem dalej ogłupiały, bo dopiero teraz stopniowo i wolno zacząłem "odzyskiwać" umysł. To było tak, jakby moja głowa była jakimś wiaderkiem, z którego ktoś momentalnie wyssał wodę (myśli, wspomnienia, etc.), powiedział coś do środka (owa sentencja) i po chwili wlał wodę z powrotem. Nawet teraz, gdy to opisuję, czuję się dziwnie wspominając to odczucie. Bo przede wszystkim było ono nieprzyjemne. Ten moment "usunięcia wszystkiego" (a przecież nie wszystkiego, bo coś pozostało- skoro zarejestrowałem to zdanie!) był tu kluczowy. Nigdy wcześniej i nigdy później, nie doświadczyłem czegoś podobnego. Trwać to musiało dość krótko, bo nawet Marek nie zauważył tego zdarzenia. Później jedynie zapytał mnie (wyraźnie to pamiętam), czy dobrze się czuje, bo ponoć byłem "lekko blady". Ja z kolei przez kilka minut odczuwałem takie "skołowanie", jak to nieraz bywa, gdy ktoś wyrwie nas z głębokiego snu. Nie muszę zaznaczać że na skałkę już nie wszedłem, a jak tylko wróciłem do siebie, zlazłem stamtąd czym prędzej. Nic już potem tajemniczego się nie działo. Żałuje jednak jednej rzeczy. Nie znam niemieckiego, ale na samym początku na pewno pamiętałem wszystkie słowa. I szkoda że nie nabazgrałem ich gdzieś na kartce, by później sprawdzić co i jak. Może to i głupie (biorąc pod uwagę "dziwność" owej przygody), ale jakoś wtedy nie przywiązywałem do tego wagi. I tak z czasem zostało tylko to "lecte" (czyżby letzte= ostatni?), które pamiętam do dziś. Na Zakręcie Śmierci byłem od tamtego incydentu jeszcze trzy razy, ale nic takiego już mnie nie spotkało (choć przezornie od owej skały trzymałem się z daleka) :) Starałem się też znaleźć jakieś ciekawe info dotyczące tego miejsca, a mające w tle wątki mistyczne bądź tajemnicze, ale...nic z tego. Bo tych kilka wypadków śmiertelnych, które na przestrzeni wielu lat miały tam miejsce, za takowe nie uważam. No chyba że miały one jakieś wspólne, "dziwne" podłoże, choć szczerze mówiąc przekazy o tym milczą. Mam oczywiście na temat tego incydentu swoją prywatną teorię, ale dziś już nie będę jej przybliżał. Może kiedyś...
Na koniec chciałbym powrócić do sprawy, która na blogu Wojtka, poruszona została na filmie z Panem Barskim. Chodzi oczywiście o okaleczenia zwierząt. Nie jest to bynajmniej temat nowy na rodzimym poletku i tak naprawdę najwięcej emocji, dostarczył chyba swego czasu na Pomorzu, gdzie przypadki tego typu były dość częste. Potem jednak ktoś rzekomo znalazł sierść i teza krwiożerczej Chupacabry odeszła w zapomnienie, gdy okazało się ze chodzi o Rosomaka. Z kolei na Dolnym Śląsku pojawiają się niby "kotowate" i to one rzekomo masakrują ludziom żywy inwentarz. Tyle że konia z rzędem temu, kto udowodni, jakim cudem kotowaty dokonuje tak precyzyjnych cięć i dysponuje swoistą umiejętnością wysysania krwi z ofiary. Na filmie Pan Barski mówi jedynie o ranach ciętych, przetrąceniu karków i sprawie nieobecności krwi. Ale pamiętajmy, że w podobnych przypadkach chodzi o znacznie więcej.
Precyzyjnie wypreparowane oko zwierzęcia
Gros doniesień pokazuje, że zwierzęta nie bywają zabijane i rozszarpywane (co wskazywało by na modus operandi typowego drapieżnika), a są po prostu poddawane swoistej wiwisekcji, gdzie całe organy bywają skutecznie wypreparowane.
Kolejne okaleczenie. Zwraca uwagę usunięcie okolic pyska, ucha, oka, oraz częściowo szyi
Oczywiście przykład Białogardu nie należy do kategorii tych najbardziej niesamowitych i drastycznych, jednak wyraznie pokazuje że na terenie naszego kraju coś przejęło sposób zachowania słynnego "wysysacza krwi".
Ofiara Chupacabry? Ten pies znaleziony w obrębie miasta Rock Springs (Wyoming- U.S.A), z całą pewnością nie posiada obrażeń, zadanych przez kły lub pazury
Czy zatem możemy wysnuć tezę, że po naszych lasach i górach zaczynają krążyć stworzenia, które nie tylko mogą atakować zwierzęta, ale też i ludzi? Nie można tego wykluczyć. Bowiem jeśli to coś dysponuje tak wprawnymi technikami zabijania, to kto wie, czy nie jest w stanie użyć ich także przeciwko homo sapiens. Zresztą z tego co pamiętam, pojedyncze przypadki ataku "Chupy" na ludzi miały już podobno miejsce w USA, Meksyku i Brazylii. Nawet w jakimś magazynie ukazało się zdjęcie człowieka "wypreparowanego" nie mniej "wprawnie", niż zwierzęta na zdjęciach powyżej.
I jeszcze jedno. Kto powiedział, że w lasach i górach od setek (może tysięcy) lat, nie mogą żyć istoty, dla których jest to prawdziwe środowisko i prawdziwy dom? Przecież jest wiele miejsc na tym globie, gdzie ludzka stopa wciąż jeszcze nie postała, mimo że wszystko wydaje nam się już "przechodzone i zadeptane". I być może są to właśnie ostatnie enklawy i miejsca, gdzie żyją w spokoju takie tajemnicze i nieznane nauce stworzenia?
Dziwne, małe stworzenie, złapane i uśmiercone tego roku w Namibii
Ale też możliwe że pochodzą one z innych miejsc, rozsianych gdzieś w grotach, jaskiniach i plątaninie korytarzy pod powierzchnią ziemi, o której wspomina chociażby Helena Bławacka w pracy Tajemna Doktryna. Miejmy to na uwadze chodząc po lasach, górskich odludziach, bądź penetrując tajemnicze "dziury" :)
I na deser parę filmików: Niedawno uchwycona "Wielka stopa" w kanadyjskich górach:
I film z rzekomą Chupacabrą, o którym wspominał Pan Barski:
Oraz z Kolumbii, na którym farmerzy zabijają dziwną człekokształtną istotę:
P.S. Na pierwszym zdjęciu, istota "upolowana" przez aparat straży leśnej w stanie Lousiana.
Źródła wybranych zdjęć:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wikipedia:Strona_g%C5%82%C3%B3wna
http://www.kryptozoologia.pl/
http://innemedium.pl/
albertocanosa.blogspot.com
Jestem pod dużym wrażeniem... Twoich doświadczeń :) Tematyka nie jest mi obca, bowiem od lat interesuję się zjawiskami niewyjaśnionymi i próbuję szukać odpowiedzi... Być może na darmo ;) Dobrze, że piszesz o tych tematach w poważny sposób, bez sensacji i wyjaśnień na siłę :) Muszę też się przyznać, że i ja byłam świadkiem paru niewytłumaczalnych zdarzeń, niedługo o jednym z nich napiszę na blogu... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiszesz, ze interesujesz się tymi zjawiskami, a czy podpierasz się z tego powodu jakimiś publikacjami/ książkami etc. by zasięgnąć tzw.języka ?
UsuńPytam, bo lubię wiedzieć.
Czytuję od lat dostępną mi literaturę na temat zjawisk niewyjaśnionych, od początku uczestniczę w UFO Forum i innych podobnych imprezach. Nie oznacza to, że opieram się tylko na źródłach pisanych. Sama szukam odpowiedzi na interesujące mnie tematy poprzez osobiste doświadczenia, kontakt z naturą, miejsca mocy, odczucia bliskich etc. Doświadczam otaczające mnie zjawiska, po prostu...
UsuńZatem witaj w klubie, Pat ;)
UsuńO ! Czyżbyś pisała o UFO forum Janusza ?
UsuńNo proszę, a wmawiają nam, że świat jest wielki :)
Jak tu napisać coś? Nie chodzi mi o odpowiedź. Doświadczyłem... pewnych zdarzeń, o których chciałbym napisać
UsuńNapiszę w sprawie tego, kiedy ..."wszystko znika".
OdpowiedzUsuńNie będzie to nic nieziemskiego, ale jak najbardziej fakt wytłumaczalny i udowodniony empirycznie.
Kiedy byłam kilku--nastoletnią dziewczyną, często jeździliśmy całą piątką na wsie-a to do rodziców ojca,a to do rodziców mamy. Któregoś razu wracając z takich odwiedzin (ojciec wolno nie jeździł) mieliśmy 'wypadek'.
Jako że nie jechałam zapięta w pas, uderzyłam z impetem klatką piersiową w przedni fotel i dech mi dosłownie zaparło.
Wtedy to własnie wszystko stanęło i mnie i we mnie w jednej sekundzie w jednym miejscu, w miejscu gdzie nie było niczego, nawet mnie samej. Nie znaczy to wcale, że zniknęło dosłownie, podobnie jak w Twoim przypadku.
Sporo upłynęło czasu nim złapałam oddech, ale nim to nastąpiło, miałam nieprzeparte wrażenie że za chwilę się uduszę jeśli dech nie powróci. Nie czułam wówczas strachu, właściwie niczego nie czułam, nie myślałam o niczym, ale najnormalniej czekałam na bezdechu co będzie dalej.
Wydaje mi się, że było to do złudzenia podobne odczucie jak to, które opisują ludzie kiedy opuszczają swoje ciało, np.obeenauci.
Podobny stan miałam też w przypadku osobliwym, kiedy to ktoś, kto się nie bał Boga ni ludzi, chciał wyrzucić mnie przez okno.
Czy w chwilach zagrożenia życia nasze to COŚ je opuszcza ?
Czy tylko w takich sytuacjach czujemy własnie to wielkie NIC które nas ogarnia ramieniem ?
Osobiście myślę, że własnie tak to się dzieje,
tak to się odbywa, ale nie potrafię wytłumaczyć
do końca w czym tkwi sekret tego działania..
Podobno nim zadziałamy z czymkolwiek,
nasze ciało odbiera na kilka sekund wcześniej
(z otoczenia) informację o tym,
co się wydarzyć może i jakoś na to reaguje,
na swój sposób nas ostrzega.
Wszelkie tego typu doniesienia często odnoszą się do momentów tzw. granicznych. Kiedy dochodzi do swoistego "zatrzymania czasu". Doświadczali jej ciężko chorzy, uczestnicy wypadków, jak i żołnierze na froncie, w momencie bezpośredniego zagrożenia życia. Świetnie o tego typu zagadnieniach mówią np. Eckhart Tolle i Rupert Spira. Zwracają oni uwagę na tę swoistą utratę podmiotowości w sytuacji niekonwencjonalnego ryzyka, zaskoczenia, lub zbliżonej sytuacji. Zostajemy wtedy "obrani" ze wszystkich warstw, na rzecz odsłonienia podstawowego uczucia JA. Rozmywamy się jako podmiot, by odczuć właściwe istnienie. Co ciekawe, takim chwilą często towarzyszy również zjawisko eksterioryzacji. Czy ja doświadczyłem akurat tego na zakręcie? Jako podmiot faktycznie odczułem rozpad swojej formy na rzecz czegoś innego (pierwotnej świadomości?), ale też w takim przypadku nie wiem, jaki zadanie spełniało owo niemieckie zdanie? Poza tym, co było katalizatorem tej zmiany. Czas, miejsce, moja konkretna czynność?
UsuńJeśli chodzi o głos...
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu ale to 'lecte' odczytałam jako 'nachste', czyli następne, następnym razem.
Napisałeś jednak, że miałeś już te następne razy, więc mam pustkę, brak pomysłu.
To info/głos jest dla Ciebie i tylko dla Ciebie, więc może kiedyś je rozszyfrujesz.
Nie będę opisywała o swoich glosach w głowie :)
Napomknę tylko, że kiedyś, kiedyś, kiedy nie miałam jeszcze pojęcia o tych sprawach (jakies dwadzieścia lat temu) usłyszałam przy rytualnej porannej kawie : "możesz już przestać palić".
Moją reakcję/gestykulację na takie słowa mogą sobie wyobrazić tylko ci,
którzy palą :)
Pat Rosental
teraz będę zaglądała do Ciebie jeśli pozwolisz :)
Oczywiście, że pozwalam ;)Serdecznie zapraszam :)
UsuńZapomniałam o najważniejszym !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wszystkich :)
No to Medart się doigrałeś ;-), z tymi głosami, miejscami i innymi takimi sprawami w tych byłych Niemieckich górach. Ci co coś tam widzą inaczej, twierdzą że w tych górach są miejsca zabezpieczane mentalnie. Tam też występuje niewyjaśniony strach i takie tam michałki. Miałem kiedyś taki myk, wziąłem psa i pojechałem do lasu bukowego jak to las bukowy bez poszycia górka jedna druga bo to pomorenowe, łaziłem z psem tam dziesiątki razy słońce świeci południe. Nikogo nie ma, nagle pies staje i robi irokeza, warczy patrzy na zbocze, kły wywalił, patrzę i ja.. a tam nic jak okiem sięgnąć pusto. To był Akita Inu co generalnie zawsze na wszystko miał głęboko wywalone, nawet koty go nie ruszały jak właziły pod nogi. Pies coś zwąchał co mu się mocno nie spodobało, a czego widać nie było, a było bardzo blisko bo inaczej by tak nie zareagował.
UsuńW porównaniu do zwierząt, choć my sami tez nimi jesteśmy, ale powiedzmy w porównaniu do tych co chadzają na czterech kończynach, to w rzeczy samej jesteśmy dosłownie ślepcami, dosłownie !
UsuńDodając jeszcze do tego fakt, że zatraciliśmy ostatnimi czasy nasz instynkt samozachowawczy (w ezo nazywają to uważnością), to wychodzi na to, że jesteśmy zupełnymi fajtłapami życiowymi(jak wszędzie są wyjątki), opierającymi własne przetrwanie nie wiem sama już na czym.
Zwierzęta nie widzą, nie rozróżniają brył, a jedynie kolory, a instynkt ichni (tak zakładam) podpowiada im co dany kolor znaczy, czy z czym się go je, lub inaczej mówiąc-co mogą się po nim spodziewać;
i w tym nas biją na tzw. łeb.
Faktem jest, ze wiele się dzieje dziwnych zjawisk wokoło i wiele z nich jeszcze nie potrafimy racjonalnie wytłumaczyć-jeszcze.
Myślę jednak, że mówienie że coś nie istnieje, kiedy jak wół widać, że coś ma miejsce, to trochę tak nie do końca rozsądnie.
Mnie ciekawi wiele zagadnień, a takim jednym z nich jest jw. Ot, każdy hopla jakiegoś ma :) i co poradzimy ?:)
Zwierzęta nie potraciły jeszcze tych subtelnych platform współistnienia. Uczenie to brzmi, ale odwołuje się w prostej linii, do zdolności przyswajania energii z natury, którą my zatraciliśmy już tysiące lat temu. Nie rzadkie są przykłady wyczuwania przez zwierzęta realnego niebezpieczeństwa związanego z trzęsieniami ziemi, wybuchami wulkanów itd. A przecież nawet ich "zwykłe" umiejętności są dla nas imponujące. Taki pies na przykład, posiada węch, ponad 10razy silniejszy niż człowiek.
UsuńWojtek- słyszałem kiedyś ciekawą historię od pewnego myśliwego, kiedy to jego pies zareagował w podobny sposób, po czy ruszył pędem za "czymś" i...rozbił się o kamień. I to na tyle poważnie, że miał uszkodzone kręgi szyjne. Czyżby najpierw coś zobaczył, a potem...zupełnie stracił wzrok?
Dorota- niektóre zwierzęta doskonale rozróżniają bryły i kontury. Na przykład niektóre owady.
Nie czepiaj się szczegółów, bo gra idzie o coś większego :)
UsuńA psy, koty i inne czteronozne, może np. kopytne mają zdolność widzenia kształtu, czy tylko widzą plamy ?
Nie wiem. Czytałem tylko o owadach. Ale nie wykluczone. Ja tam "uczonym" za bardzo bym jednak nie wierzył. ;)
UsuńWłaściwie w tym temacie, to nie mamy za bardzo wyboru-- nie posiadamy sprzętu aby dowiedzieć się sami jak widzą inni.
UsuńNie pamiętam teraz źródeł, ale były badania w Wielkiej Brytanii - w wielu miejscach uważanych za "nawiedzone" stwierdzono występowanie infradźwięków powodujących uczucie niepokoju, w skrajnych przypadkach ataki paniki. Infradźwięki mogą być generowane głębiej lub płyciej w skorupie ziemskiej.
OdpowiedzUsuńNa podobnej zasadzie działają tzw.miejsca mocy; i nie ma w tym nic nieziemskiego...
UsuńBadań jest sporo, nawet u nas, w Polsce. Może niekoniecznie zajmują się, bądź zajmowali nimi ludzie z półki 'naukowcy'. Aby namierzyć/odczuć takie miejsce wystarczy nasza uważność/czujność.
Od ostatniej mojej wizyty tutaj jest prawie sto wyświetleń więcej; czyżby znaczyło to, że nikt nie ma nic do powiedzenia w tym temacie ?
w żadnym temacie tutaj poruszonym?
Watek infradźwięków pojawia się w wielu tego typu sytuacjach. O ile pamiętam rejestrowane one były np.podczas badań dziwnych komór w okręgu Kent w stanie Nowy York. A to jedno z najbardziej spektakularnych "miejsc mocy" na wschodnim wybrzeżu USA. Ponadto dodatkowo dochodził tam aspekt tzw. plazmoidów.
UsuńNo i oczywiście są jeszcze te wszystkie eksperymenty wojskowe nad infradźwiękami, których w rzeczy samej było trochę. Wspominał o nich zarówno Al Bielek jak i Władimir Ażaża.
Wychodzi mi więc Medart na to, ze aby rozszyfrować choć część łamigłówki, należałoby zapoznać się ze spektrum dźwięków i zorientować się np. który jest od czego;
Usuńco nam daje poszczególne pasmo, lub co odbiera każdy z nich.
A propo latających obiektów po niebie, to kilka lat temu (może ze dwa)dane mi było zaobserwować nad moją głową srebrny trójkąt, a było to jakoś tak:
OdpowiedzUsuńCoś kazało mi wyjrzeć przez okno :), a że mam okna dachowe, więc śmiało mogę ogarnąć okiem nie tylko to, co mam przed sobą, ale i ciut nieba, które jest za mną.
No więc uchyliłam dachowca i zadarłam głowę w pion i spostrzegłam piękny, czysty trójkąt równoboczny. Nie powiem jaka odległość dzieliła mój wzrok od tego obiektu, bo była noc, a ja nie mam żadnych danych ani wkodowanych, ani nabytych, bym mogła z grubsza nawet określić na jakiej wysokości się przemieszczał.
Był dobrze widoczny, a tak na moje oko, to jego boki były wielkości mojego palca, powiedzmy palca wskazującego.
Oczywiście swoista hipnoza zapanowała we mnie-nie myślałam o niczym, po prostu patrzyłam.
Popatrzyłam chwile i nawet nie czekając aż bezgłośnie przemknie niespiesznie nad moją głową i zniknie gdzieś w oddali, najnormalniej zamknęłam okno i poszłam robić swoje dalej.
Dziwne było to, ze nawet przez sekundę nie pomyślałam o tym, by podzielić się tą informacja z kimkolwiek, czyli ani na biegu, ani przez kolejne około dwóch tygodni. Nie potrafię tego wyjaśnić.
Obiekt był, jak wspomniałam w kolorze srebrnym. Nie miał żadnych świateł, ale podobnie jak przy spotkaniu z kulą świecił.
Był bezgłośny i odniosłam wrażenie, jakby robił niespieszny zwiad po okolicy:)
Ciekawa sprawa. Trójkątnym "dziwom" na niebie, poświęciłem już osobny wpis:
Usuńhttp://medartzasada.blogspot.com/2013/08/latajace-trojkaty-swego-czasu-byo-o.html
Temat co jakiś czas powraca, a doniesienia o tych obiektach wcale nie ustępują popularnością innym. Ciekawy jest też wątek odnoście ich potencjalnej niewidzialności, gdyż wiele z nich pojawiało się "nagle" w kadrze, dopiero po zrobieniu zdjęcia. Wcześniej okazywały się niewidoczne. To oczywiście nie odnosi się nie tylko do owych trójkątów. A o swoistym oddziaływaniu podobnych obiektów na odbiorcę (obserwatora) można by napisać i cały elaborat. Zresztą jak znajdę pewien bardzo interesujący artykuł na ten temat, znajdujący się gdzieś w mojej "pierdolni", to nie omieszkam wstawić go na bloga.
Zaprę się jak osioł i zaczekam na relacje o trójkątach bez żadnych światełek u dołu :)
UsuńPoszperam o Aurorze,
może właśnie taki obiekt jest rozwiązaniem zagadki ?
Gdyby nie ten kształt i kolor, to może dałabym radę jakoś nagiąć Aurorę do tego co widziałam :)
UsuńJest jeszcze jeden zapytajnik, jeśliby chcieć przymierzyć to co widziałam do tego samolotu--czy takie cudo mogłoby lecieć jakieś 20-30km/h ?
(nie wiem ile ma mach, ale podobno zależy on od kilku czynników; posłużyłam się więc dla orientacji tym co znam)
A nazwa samolotu, jak nic kojarzy mi się ze sławetnym krążownikiem. Czysty przypadek ?
UsuńAurora to jednak odrzutowy silnik strumieniowy. Prędkość 20-30 km/h w przelocie nad czymś takim jest raczej niemożliwe (no chyba że działa tam też jakiś inny- wspomagający napęd). Ja bym optował za jakimś układem plazmowo- magnetycznym, jak rzekomo w TR-3B. Ale może w grę wchodzi jeszcze jakieś inne ustrojstwo?
UsuńMach zależy od temperatury i jest zmienny. Mach 1 (czyli prędkość jednego macha) w temperaturze np. 15st. to 1225km/h)
No to już wiemy, że mają kolejny okaz przetestowany, który skrywają przed opinią publiczną. Widziałam go przecież na własne...:) Oczywiście mam na myśli ten plazmowo-magnetyczny; tylko jeszcze jedno pytanie-skąd wziął się u nas ?
UsuńTo jednak nie przybliża mnie do rozwiązania zagadki z kulą.
i dzięki za tego Mach 1
UsuńJak to skąd się wziął ?, po prostu przyleciał i mogą Panu Majstrowi nadmuchać :).
UsuńNo tak, masz rację, bo na piechotę to on raczej nie przyszedł :)
UsuńAle wiecie co, ( od 'ale' nie zaczyna się zdania ? a kto mi zabroni ?)
tak przez chwilę mnie naszło, że może te kule zwiadowczo-penetrujące, to tez ich nowe pojazdy;
a jeśli tak jest, to ja Was nie chcę martwić...
No i za takowy pojazd należy się szacun dla wyobraźni i myśli ludzkiej !
A dasz sobie głowę uciąć że...ludzkiej? ;)
UsuńNie napisałam, że ludzkiej;
Usuńnapisałam, że jeśli okazałoby się, że ludzka, to czapki z głów:)
O kurka wodna, to prawie trzy lata pomknęlo już w eter :)
UsuńNamaluję malutkie uściślenie do mojego opisu trójkątnego obiektu na nocnym niebie.
Nie pytajcie dlaczego nie napisałam tego wczesniej, bo sama do końca nie wiem.
Otoż obiekt jak na moja percepcje miał ramiona (każde z nich) o długości ~~10 metrów .
Wysokość na której pomykał, szacuję na jakieś 10 metrów (od mojego dachu). Logika dodatkowo podpowiada, że tor lotu powinien odbywać się ponad dachami i tzw. 'drutami'.
Dorota, właśnie zasłużyłaś na nagrodę w postaci "złotej łopaty" :)
UsuńNie myślałem że jeszcze pociągniesz temat, choć przecież z tymi dziwami nieraz tak bywa, że szczególiki i pierdółki pojawiają się w naszej głowie sporo po samym zjawisku.
Dziękiverymuch za łopatę :)
UsuńWidzisz Medart, to nie tak że cosik zapomniałam. Takie cuś, prawdopodobnie widzi się raz w życiu:)
A poszło tylko o to, że nie była to prawdopodobnie odpowiednia pora na takie szczegóły według tego czegoś, co mnie wówczas powstrzymało :)
A może jest i tak, że to tylko tak mi się wydaje dzisiaj ?:)
Rzuć okiem na to. Od 5:30
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=N-3Zz77OLLo
Rzuciłam okiem, hmm...to rzeczywiście do złudzenia przypominające to co widziałam, ale zdaje się, że sporo, ale to sporo większe. Mam na myśli nie ten czarny obiekt ze swiatelkami, ale ten srebrzysty w 10 minucie.
UsuńAngielskiego nie znam, więc trudno mi cokolwiek więcej dodać.
To coś z 5:30 i z 10 minuty wydaje się być bardzo zbliżone. Trójkąt z Google Earth jest olbrzymi, tyle że lepiej sfotografowany i posiada integralne oświetlenie. Nagranie NASA sugeruje że to też wielki trójkąt, lub ewentualnie stożek wychodzący z ziemskiej atmosfery (pomijając dziwne obiekty na prawo) i raczej oświetlony blaskiem słonecznym.
UsuńTak czy inaczej, zapewne mamy do czynienia z technologią panów w "zielonych mundurkach".
Nie wiem co rozumiesz poprzez integralne swiatlo, czy światła, ale ja nic takiego w tamten czas nie zaobserwowalam. Ale rzeczywiście, kiedy tak chwilę krytycznie pomyśleć, mogło być to światło odbite...tylko że swiatło odbite raczej oświetla przynajmniej niewielką część sąsiedztwa, a to moje nie miało nic takiego, przynajmniej nic takiego nie zarejestrowalam.
UsuńPrzypomnę, że obiekt który zaobserwałam, miał wszystkie boki równe, więc widząc go z dużej odległości, mógłby wydawać się raczej szerszy niż dłuższy, a ten na filmiku jest spiczasty jak dla mnie
ps.
Z pół godziny temu widziałam na zachodnim niebie coś mocno świecącego jasnym swiatłem. Czyli lecialo sobie z Pólnocy na Południe.
Raczej powoli sunęło po niebie.
Raczej okrągłe czy owalne, niżli trójkątne.
Taka ciekawostka przed snem mnie spotkała :)
Na taką okazję, to warto mieć chociaż jakąś niewielką lornetkę. Zawsze może okazać się pomocna. A jak mniej więcej wysoko to leciało?
UsuńJa natomiast wczoraj byłem na ognichu u znajomych poza miastem. Mniej więcej ok.23 widzieliśmy na niebie kilka silnych rozbłysków. Takie coś a la wyładowania. Tak w odstępach 8-10sekundowych. Specjalnie potem wlazłem na radary by sprawdzić detektory wyładowań. Ale najbliższe burze przechodziły w odległości ponad 500km. Zatem to raczej nie to, choć kiedyś podobne zjawisko już widziałem. Ktoś tam kiedyś pisał że pojedyncze wyładowania mogą zaistnieć nawet bez chmury burzowej. No ale żeby tak seryjnie?
Trudno wyczuć na jakiej wysokości się przemieszczało.
UsuńPoruszało się ciut nad dachem bloku, a blok jakieś 100 metrów odemnie. Ale jak daleko było od bloku, to nie będę zgadywała.
Było mniej więcej wielkości zapalonego swiatła na lampie ulicznej i bardzo jasne swiatło zeń biło.
Medart, pod ręką, to ja zazwyczaj mam okulary i jakiś pisak :)
Nie podniecam się takimi zjawiskami.
Zobaczę, to zobaczę, nie zobaczę, też fajnie - także luz malina :)
Ten czas co obserwowałeś sam, to nie był czasem ten sam okres co i mnie w oko wpadło ? To też jakoś koło 23 było i zdaje sie, że i ta sama noc.
Sama słyszałam i widziałam wyładowania atmosferyczne bez widocznych przyczyn (chmur) i deszczu.
Pomruczało coś, postraszyło, pobłyskało i się skończyło. Rzadko spotykane, ale jednak...
Powietrze się jawnie naelektryzowało, więc musiało się rozładować.
To podobnie jak w nas samych.
Czasem mimo pokerowej miny w czlowieku aż się gotuje i wczesniej czy póżniej musi się w jakis sposób rozładować. Jeśli tego nie zrobi na czas, to ja już jemu wspóólczuję :)
Szukaj analogii w swoim ciele / umyśle, zawsze!
Ostatnimi miesiącami, sporo na Słoneczku się dzieje. Podejrzewam, że ma to spory wpływ na to, co i jak widzimy...
Dobrze że poruszyłaś temat Słońca, bo w sumie powinniśmy robić wszystko, by przebywać na nim jak najwięcej. To czyste błogosławieństwo nie tylko dla człowieka. Jednak coraz częściej dochodzi do głosu czysta propaganda strasząca nas "zgubnym promieniowaniem" i "czerniakiem".
UsuńMa to po prostu skutecznie obrzydzić nam przebywanie na promieniach słonecznych i odciągnąć od takiego zbierania i magazynowania życiodajnej energii. Oczywiście przyczyniają się też do tego te chemtrailsy, które zapewne mają kilka celów, a pośród nich właśnie ten, który zaburzy proces docierania tu zbawczej energii.
Co do tych błysków, to ja też nie szukałbym w tym sensacji na siłę. Nasza Mateczka Ziemia jeszcze w dużej mierze pozostaje dla nas dużą zagadką, zatem nie ma sensu w podobnych zjawiskach upatrywać ręki siły wyższej bądź kosmitów ;)
No nie koniecznie jak najwięcej mamy przebywać na 'słonku'. Wiesz przecież, że ciepło rozleniwia nie tylko nasz umysł, ale nasze ciało też. Kiedy przegrzejemy czlonki nic nam się nie chce - lenistwo i bezmoc totalna nas dopada :). Umiar we wszystkim zalecany.
UsuńSerio!
szukajmy analogii w nas i na około nas.
Ale żeby się jej dopatrzeć gdziekolwiek, należy mieć orientację co w nas samych siedzi (wszystko jest w nas)- budowa organów, ich funkcje, reakcje chemiczne w nich zachodzące etc....
Wszystko co stworzył człowiek, zapożyczył z wiedzy o naszym organizmie, lub podpatrując resztę przyrody .
Niczego człowiek nie wymyslił sam!
Wszystko co jest, zerżnął cwaniak z tego co zaobserwował.
Nie tyle więc jestesmy mądrzy, co sprytni, czy kumaci inaczej :)
Piszecie , że w niektórych miejscach człowiek, lub zwierzęta czują strach, lub nieokreślony lęk. Jest na ten temat teoria i ja ją uważam za słuszną - niektóre gatunki zwierząt potrafią w celu obronnym (np młodych przed drapieżnikami) telepatycznie wytworzyć wokół siebie "barierę lęku" i ktokolwiek lub cokolwiek znajdzie się w sasiedztwie takiego zwierzęcia broniącego swojego terytorium niczym skunks zapachem - odczuje lęk i oddali się.
OdpowiedzUsuńMyślisz Karol, że człowiek też ma taką zdolność ?
UsuńKarol- myślę że nawet jeśli ta teoria jest prawdziwa, to skuteczna jest jedynie podczas konfrontacji zwierze- zwierze. Dlatego że tak jak już pisałem wcześniej- człowiek trochę już "został w tyle". Jednym słowem- instynkty i wyczuwania na tym polu już nie są u nas takie skuteczne. Zatraciliśmy je, bo wyeliminował je czynnik rozwoju cywilizacyjnego.Oczywiście nie można uogólniać. Najpewniej są jednostki "coś tam" wyczuwające (jak media wszelkiego typu) i wtedy takie subtelne przekazy (również od zwierząt) mogą one wyłapać.
UsuńTen lęk wyczuwany w różnego rodzaju miejscach, to wbrew pozorom dość często pojawiające się obserwacje. Ja bym wiązał to ze specyficzną energią danego miejsca albo...z naszą podatnością na ową energię. Możliwe też że nie chodzi tu o miejsce a o to, co wydarzyło się tu onegdaj. Jeśli myśli i emocje ludzkie zapisywane są na swoistych "kronikach Akaszy", to mogą one także "przyklejać" się do pewnych miejsc bądź przedmiotów. Niektórzy ezoterycy pisali na ten temat wiele i myślę, że to może być właściwy trop.
Inna teoria powiada, że w owych miejscach nachodzi na siebie siatka łącząca alternatywne Wszechświaty. Są to dość subtelne miejsca, w których do naszego świata mogą przechodzić energie z tych równoległych. My nazywamy je- anomalnymi, a w rzeczywistości są to tylko nieznane nam rejony na siatce energetycznej, gdzie "mieszają się" amplitudy różnych rodzajów bytu.
Medart
Usuńno to przyjrzyj się zachowaniom ludzi w stresowych sytuacjach, skoro twierdzisz, ze akurat ten instynkt zatracili.
Bywają takie okazy, ze lepiej nie podchodź :)
Ja pisząc o instynkcie, miałam na myśli fakt zatracenia sensu samodoskonalenia ogólnie pojętego.
Tą technikę samoobrony o której piszesz, nie którzy ludzie nadal posiadają. Nadal są takie osobniki (może nawet jest ich więcej niż przypuszczamy), które gotowe są, rzucić się do przysłowiowego gardła, choć nie koniecznie w obronie swojego potomstwa.
Podobno człowiek jest odbiciem Ziemi, więc skoro ona ma takie miejsca, to my też.
Co do możliwości ludzi, dawno dawno temu kiedy świat wschodni zaczął się zachwycać kolorem w TV, oglądałem bodajże w dzienniku krótki reportaż z napadu na bezdomnego.
UsuńTrzech cwaniaków nachlanych napadło na nocującego w bunkrze bezdomnego. To jego relacja,.. dostał trochę kopów i potem pół przytomnego wywlekli go przed bunkier tam zaczął się podnosić lecz bandytom było mało jeden dopił piwo i chciał butelką zdzielić w głowę tego nieszczęśnika.
I tu jak opowiada ten bezdomny stała się rzecz nie wytłumaczalna ponieważ butelka zbiła się w powietrzu nie dochodząc do jego głowy. Na to doskoczyło tych dwóch chcąc go skopać i odbili się od czegoś czego nikt nie widział.
Oczywiście pijane chłystki dali w długą, a bezdomny poleciał na MO i stąd ten reportaż. Jak sam mówił, strasznie się bał że go zabiją, dla niego całe to wydarzenie było nie wytłumaczalne i twierdził że to Bóg zesłał na niego jakąś niewidoczną osłonę.
Sugerujesz Wojtku, że człowiek jest w stanie w chwili przerażenia wytworzyć aż takie pole siłowe wokół siebie ?
UsuńDorota- to skakanie sobie do gardła i wyrywanie członków to czysty behawioryzm. Ja mówię o działaniu "wypranym z umysłu". O chwili dotarcia do pierwotnej energii i próbie uchwycenia warstwy "bezczasu". Uważam że paradoks polega na tym, że jak lataliśmy tu z gołymi tyłkami i skakaliśmy po drzewach, narzędzia naszej percepcji były "czyste i klarowne". Nic nie trzeba było zmieniać, bo wtedy liczyło się tylko "teraz". Przeżycie i odczuwanie wykuwane było pod tę daną chwilę i to był idealny schemat jin-jang. Później przyszło umysłowe rozwarstwienie i kombinowanie. Przyszło albo- jak sądzą niektórzy- "podrzucono" je nam. Tak czy inaczej, zaczął się nowy rozdział zawierzenia rozumowi, na rzecz osłabienia instynktu. Ale tę siłę wciąż nosimy w sobie, mimo że nie zdajemy sobie z tego sprawy. Wychodzi z nas ona sporadycznie, w określonych sytuacjach i potem dziwimy się "kurde...jak ja mogłem to przewidzieć" albo "śniło mi się dokładnie to samo". Zwalamy to na karb przypadku i kładziemy się spać, zadowoleni, że rozwiązaliśmy kolejną tajemnicę bytu. Ale nic bardziej mylnego...
UsuńA cóż to ten behawioryzm ?
UsuńCzy już wszyscy postradali zmysł powonienia ? A nie można to po polsku napisać, że to reakcja odruchowa, emocjonalna, etc ?
Ileż można po angielskiemu pisać i czytać? Czy nie mamy polskich słów ?
Jeżu kolczasty, czy Ty wiesz ile mi zajęło rozszyfrowanie tych dwu zdań ?
""Ja mówię o działaniu "wypranym z umysłu". O chwili dotarcia do pierwotnej energii i próbie uchwycenia warstwy "bezczasu". ""
Proszę, nie rób tak więcej :)
Medart, rozum to jest właśnie instynkt.
Mózg jest nastawiony na przetrwanie, a nie na myślenie.
Ale nie każ mi tłumaczyć co i jak.
Zaręczam, że to nie ja wymyśliłem tę skomplikowaną terminologię.
UsuńAle w sumie korzystam. Czemu by nie? ;)
Rozum=instynkt?
Nie no...proszę Cię. To jaki "rozum" prezentuje sobą skutecznie lawirująca ławica ryb. I gdzie istnieje jego źródło. W każdej z osobna rybce, czy gdzieś indziej?
Każde stworzenie zorientowane jest na przetrwanie i rozmnażanie. Czysta biologia.
UsuńNo własnie, co sprawia, że rybki lub ptaszki przemieszczają się ?
Dorota, myślę, że człowiek ma taką zdolność odczuwania, a też jest podatny na wszelkiego rodzaju działania na pograniczu hipnozy, mocnej sugestii itp.
OdpowiedzUsuńMój znajomy kilka lat spędził w Azji centralnej poszukując tak zwanego Yeti.
W naszej kulturze jest to stwór jaki ponoć istnieje lub rzekomo istnieje, w kulturze wschodu nie ma absolutnej dyskusji na ten temat bo każdy wie, że jest coś na rzeczy. Istota ta według mojego kolegi, potrafi tak wpłynąć na odbiorcę, że ten nie zauważa jej w chwili zagrożenia. Jest relacja z poszukiwań (chyba podązanie po śladach za cieniem tego czegoś) , ekipa tropicieli mija głaz, biegną kilkadziesiąt metrów, po czym stwierdzają, że kamień głaz w rzeczywistości był przykucniętym osobnikiem. To tak w skrócie.Myślę,że zwierzęta niejednym nas zaskoczą o ile poznamy ich zdolności, jak na ten przykład węża- nazwy gatunku nie pamiętam, który tak hipnotyzuje ofiarę, że ta skamieniała czeka aż ten podpełznie do niej i ją udusi. W podobny sposób Aborygeni polowali na kangury.
Myślę Karol, że i sami ludzie też nas zaskoczą jeszcze nie raz.
UsuńBo chociaż niektórzy ludzie poznali już ludzkie 'wnętrze',
to ciągle 'małe' ludki nie mają pojęcia
o swoich umiejętnościach/zdolnościach.
Jak widać, gdzie by nie sięgnąć okiem (niekoniecznie fizycznym),
idą zmiany, bo nie ma innego wyjścia.
Dopowiem,--bo jakoś mrocznie mi to zabrzmiało dzisiaj, kiedy przeczytałam raz jeszcze swego posta--
Usuńże idą zmiany we wszystkim,
bo jak słyszymy, wieszczą nam apokalipsę nie od dziś.
Należy jednak pamiętać, ze apokalipsa to nie zagłada,
ale ujawnianie tego wszystkiego co jest zaciemnione/zakopane/ukryte/przemilczane/zatajone, etc.
Na Ziemi sprzyja takim cząstkowym odkryciom
'zaciemnionego' czas po pełni.
"Całe złoto wyjdzie na powierzchnię" mawiała Wanga.
A złoto w naszych powiedzeniach jest milczeniem.
Nic nie bierze się z niczego, więc i rodzime porzekadła wzięły się skądś i po coś są..
czy są one rzeczywiście mądrością narodów?
Bardzo ciekawe opisy! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny. Pozdrawiam również! :)
UsuńPo roku znów ten tekst przeczytałem i mogę dodać parę swoich dziwnych obserwacji.
UsuńTen tekst był pisany w styczniu, a więc latem 2015 pojechaliśmy sobie przyjacielsko i rodzinnie nad jezioro Sławskie gdzie latem często przebywamy.
Był piękny słoneczny dzień, siedzieliśmy sobie przy pływającej zacumowanej do pomostu kawiarence , słońce miałem za plecami i popijałem kawę. Do linii brzegowej z parkiem jest około 1 km. tak sobie siedziałem popijając tą kawę, było około godz 18 i nagle zauważyłem że nad samym lasem na poziomie najniższych chmur po niebie przesuwają się w szyku trzy obiekty, dwa na takiej samej wysokości a trzeci środkowy nieco wyżej. Słońce miałem za plecami i te obiekty odbijały światło słoneczne nisko położonego już słońca. Było tak jak napisałeś powyżej, szły prostym powolnym kursem prosto na najniżej wiszącą chmurę.Za chmurką było czyste bezchmurne niebo. Zaciekawiło mnie to więc obserwowałem kiedy wylecą. Nie wyleciały. Więc zacząłem przyglądać się z zaciekawieniem tej chmurze. Zanim te obiekty w nią wleciały była to normalna pierzasta chmura. Po wlocie w nią w czasie około 10 minut zaczęła zmieniać kształt i tak wyglądała jakby ktoś ją idealnie nożem pokroił na równe cztery kawałeczki. Wszystkie chmurki powyżej nie zmieniały kształtu. Nawet zrobiłem zdjęcie z tel, komórkowego tej chmury i potem w domu się temu na monitorze bliżej przyjrzałem. Stąd znam odległość z pomostu do linii brzegowej :-). A o odczuciu bycia obserwowanym i niewytłumaczalnej nagłej fali strachu pisze parę osób u mnie teraz w komentarzach.
Wojtek, z tymi chmurami i obiektami dookoła nich jest w sumie dość dużo obserwacji. Poza tym to co napisałeś o tej zmianie struktury samej chmury przypomniało mi doniesienie pewnego faceta zajmującego się na codzień meteorologią, który na własne oczy widział przemiany chmury kłębiastej (Cu) w pierzastą (Cs)i to w ciągu kilkunastu minut. Takie coś nie powinno mieć w ogóle miejsca. Coś tam mocno kombinują nad naszymi głowami widać.
UsuńA wracając do dziwnych odczuć to poczytałem co nieco u Ciebie. Mam jednak pytanie. Czy ten tzw.niedźwiedzi zakątek na południowy-zachód od Osówki faktycznie taki "hardcorowy". Nie dotarłem tam co prawda w zeszłym roku, gdy trochę latałem po Sowich, natomiast jakoś tak dziwnie czułem się na Soboniu. Ale być może to tylko moja wyobraźnia i fakt, spowodowany dość nagłym pogorszeniem aury.
Mnie osobiście ten Niedźwiedzi Zakątek się nie podoba, taki dość bagnisty miejscami teren a wieczorem tak tam jakoś właśnie jest ..."spierniczaj byle dalej".
UsuńA propos głosów- ciekawy materiał. Facet w pewnym momencie faktycznie wygląda na mocno zaniepokojonego tym, co usłyszał. Zaś swoją drogą to podziwiam. Trzeba mieć jajca ze stali, ażeby łazić w pojedynkę po takich miejscach:
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=UVEU6n2eKtg
Dla tych, co nie subskrybują jeszcze kanału.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=zHjq-UWZnSc
Dzięki Dorota. Rzucę uchem w najbliższych dniach :)
UsuńCiekawą rzecz piszesz o "Cichej Dolinie", w grudniu oprowadzałam grupę ludzi właśnie po tych terenach. Byliśmy już w miejscu dawnej huty i starych drogowskazów (chyba skojarzysz gdzie). W pewnym momencie grupie zaczęły się mylić kierunki (prawa strona z lewą) a nawet źle wskazywali miejsce, z którego przyszliśmy. Mieszkam niedaleko i byłam tam wiele razy a prawie musiałam użyć siły żeby ściągnąć ludzi na właściwy kierunek. Żeby było śmieszniej, przy oglądaniu zdjęć dziwili się widząc siebie przy drewnianej wiacie a upierali się, że nie mijali takiej. Wzięli to za głupie żarty z mojej strony.
OdpowiedzUsuńZ tym miejscem coś ewidentnie jest nie "halo". Kiedyś nocowaliśmy w Szklarskiej u gospodarza, który jeszcze jako czynny myśliwy zapuszczał się na okoliczne pagóry. Opowiedział nam, jak kiedyś ze szwagrem (jeszcze w latach 80)wybrali się do owej doliny i w okolicach stawu, zrobili sobie krótki popas. Na nim to stracili...ponad 3 godziny!
UsuńNiezła schiza. Goście robią przerwę na kanapkę i łyk herbaty z termosu, po czym stwierdzają, że zamiast góra 20min. stracili kilkakrotnie więcej. Mówił jeszcze, że po tym wszystkim do końca dnia koszmarnie nawalała go głowa, a szwagier skarżył się na bóle pleców, które wcześniej nigdy go nie prześladowały.
Jest rok już 2018, niedawno dzwonił do mnie kolega i zadał sakramentalne pytanie "pamiętasz jak robiliśmy bunkierek na Jasnej w S.Górach" też to widziałeś?. No i tak bumerangiem temat wrócił.
OdpowiedzUsuńPowiem tak o ufo czytałem i czytam , ale to nie moja że tak powiem bajka, zajmujemy się czysto przyziemnymi tematami,nie szukamy dziury w całym i ludziska z jakimi się spotykam do wystrachanych raczej nie należą, każdy zawsze coś tam za pasem albo przy pasie nosi, a często w ręku jeszcze jakaś ostra łopatka. Ale w związku z tym że poruszamy się zwykle w miejscach gdzie raczej ludzie nie przebywają, a i bywa że w paskudną pogodę kiedy nikt o zdrowych zmysłach z domu nosa nie wychyla to i rzec muszę że różnych dziwnych i nie wyjaśnionych spraw przez lata się nazbierało. Tak jak piszę nikt tam się nie czai ale niejedna opowieść powoduje że robi się trochę jak mówi mój towarzysz "nie hajhitla".
A napiszesz coś Wojtek więcej o tej akcji i o tym, coście widzieli?
Usuń