Dziś będzie o temacie który co jakiś czas powraca jak bumerang. Mowa o coraz częściej pojawiających się zapowiedziach, dotyczących odtajniania rządowych i wojskowych akt, z zakresu obserwacji fenomenu UFO na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. W sumie nic nowego, a wydarzenie w Waszyngtonie nie należy do pionierskich. Próby podobnych działań miały miejsce jeszcze w czasach trwania wojskowego projektu Blue Book (lata 1952- 70), który zawierał przeszło 3200 przypadków obserwacji, a także w latach 70. i 80. Także od lat 90. mieliśmy przynajmniej kilka bardzo interesujących przypadków. W każdym z nich próbowano zwrócić uwagę na to zjawisko i za każdym razem nieśmiało poszerzano kręgi odbiorców. Z czasem, co istotne, o fenomenie zaczęli się wypowiadać fizycy i astronomowie. Oczywiście z wielką dozą ostrożności - ale zawsze. Wśród nich znalazło się też kilku odważnych, którzy spróbowali do tematu podejść nowatorsko i bez uprzedzeń. I tak do wcześniejszych badaczy wielkiego formatu takich jak Stanton T. Friedman czy przytoczony na filmie Steven Greer, dołączyli tacy jak chociażby Nassim Haramein, który jest "czarnym koniem" wielu naukowych konferencji z dziedziny fizyki kwantowej.
Rośnie więc w siłę i poszerza się grono osób, którzy bez ogródek zaczynają mówić o zjawisku UFO. Do tego dochodzą raporty, które gdzieś tam bocznym torem docierają do opinii publicznej, odtajniane stopniowo i ostrożnie (szwedzkie materiały z UFO-Sverige czy australijskie akta sprawy Valenticha). Co ciekawe, najbardziej opornie takie "puszczanie farby" wychodzi jednak amerykanom. Przypadek? Zastanówmy się jednak przez chwilę, co w istocie mają na celu takie "bezpieczne ujawnienia". Czy są to całkowicie kontrolowane przez kogoś projekty przygotowawcze, czy pozostawione samemu sobie wybryki ambitnych ufologów, lub chcących zaistnieć naukowców? Wydaje się że przynajmniej w większości to pierwsze. I podzielam tu zdanie Pana Bartoszewicza, odnośnie całkowicie wytresowanego społeczeństwa. Całkowitej niemożności wydostania się ludzi z pewnych utopijnych schematów i porzucenia gombrowiczowskiej "gęby". Oczywiście materiał bazowy tego wszystkiego spoczywa znacznie głębiej, dotykając nie tylko światopoglądu ale i religijności, podanych według ustalonych od lat, niezmiennych (wręcz nienaruszalnych) zasad. Choć ktoś w miarę myślący i śledzący pewne wydarzenia widzi, że w istocie na tym polu też pojawiają się "rysy i pęknięcia". Nawet najbardziej wierząca i ortodoksyjna osoba musi zdać sobie sprawę z faktu, że np. konserwatywny Watykan w ostatniej dekadzie ogłosił niebagatelną informację, w której to nie wykluczył istnienia inteligentnego życia we Wszechświecie. Przypadek? Jak widać małe kroczki są cierpliwie stawiane i prowadzą nas w konkretnym kierunku. Kolejna istotna kwestia o której wspomina Bartoszewicz, to sposób w jaki we współczesnej kulturze masowej próbuje się "zaszczepiać" model potencjalnego "obcego". Znamy to nad wyraz dobrze i wszelkie przykłady stają się zbyteczne. Dość powiedzieć, że "obcy" ma w tym schemacie uchodzić za tego złego, przed którym powinniśmy w popłochu uciekać a w momencie groźby ataku, zrobić wszystko by poprzeć jedynie słusznych obrońców. Czyli...wiadomo kogo.
No wybaczcie, ale przecież to całe przereklamowane hollywood jedzie na tym zjełczałym pomyśle już dziesięciolecia i wciąż z tego tytułu ma się dobrze. A ludziki idą do kin i patrzą na Bitwę o Ziemię z takim samym skutkiem jak sześćdziesiąt lat temu oglądając Plan 9 z kosmosu. Przypadek? A może po prostu nie ma żadnych przypadków. Może rzekome odtajniania, odkrywania i pokazywania wraz z zakodowanymi "informacjami" z ekranu, mają na celu jeszcze dalej posuniętą, wyspecjalizowaną tresurę? Skoro Wojna światów przygotowana przez O.Wellesa była ciekawym eksperymentem socjologicznym (o czym dziś wspomina się bez ogródek), to jaką mamy gwarancję że aktualnie nie bierzemy udziału w następnym. Tym razem być może przygotowującym grunt, pod naprawdę nietuzinkowe zdarzenie?
I jeszcze jedno. Nie zaczynałem tego wpisu od ugruntowania pewnych tez w kategoriach "wierzę- nie wierzę", gdyż według mnie fenomen UFO (podobnie jak zagadnienie "ciągłości życia") jest (a w zasadzie powinien być) rozpatrywany w zupełnie innych. Czyli nie w kwestach wiary a...obserwacji. Nie będę tu teraz wchodził w to dokładnie, ale wystarczy odwołać się do tradycji i do współczesnych pojęć. Już bowiem w Mahabharacie często jest mowa o tym, że Ziemia jako Dom, jest odbiciem całego Uniwersum, gdzie istnieją miliardy bytów na różnych stopniach rozwoju. Dzisiejsi fizycy kwantowi również widzą zależności pojedynczego kwarka, względem ogólnych praw kosmicznych. Zasada "jak na górze tak i na dole" znajduje coraz bardziej istotne potwierdzenie wszędzie tam, gdzie widzimy jakikolwiek aspekt bytu. A ten w rzeczy samej jest przecież wszędzie. Zatem- jeśli nasza Ziemia urodziła tyle zupełnie niezależnych, tak złożonych i fascynująco różnorodnych form istnienia, dlaczego Wszechświat nie miałby uczynić tego samego?
Dla mnie to pytanie retoryczne, ale zapewne wielu zobaczy w tym jedynie...przypadek.