sobota, 28 marca 2015

Zachodnie służby specjalne i ukraińska emigracja nacjonalistyczna


Niedawno minęła 70 rocznica Konferencji Wielkiej Trójki w Jałcie, podczas której sojusznicy zapowiedzieli m.in. denazyfikację Niemiec i wyeliminowanie z przestrzeni publicznej nazizmu oraz faszyzmu. Zapowiedzi te zostały wprowadzone w życie postanowieniami Konferencji Poczdamskiej, której 70 lecie będziemy obchodzić wkrótce.
Wydawać by się mogło, że problem nazizmu i faszyzmu, poza politycznym marginesem, jest dziś jedynie sprawą przeszłości. Niestety, obserwacje procesów zachodzących na Ukrainie na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat każą odmiennie spojrzeć na to zagadnienie. Tzw. integralny nacjonalizm ukraiński, mający za podstawę ideologiczną teorie Dmytro Doncowa, który wzorował się na Hitlerze i zasadach niemieckiego narodowego socjalizmu, odbył w naszych czasach drogę od niebytu i marginesu politycznego, poprzez intensywne działania edukacyjno-propagandowe, aż do zdobycia sobie pełnoprawnego miejsca na oficjalnej scenie politycznej Ukrainy [i Unii Europejskiej – admin].
Jak do tego doszło? Dlaczego na to pozwolono? Dlaczego głos sprzeciwu był tak słabo słyszalny? Czy był to tylko brak przekonania, że to rzeczywiście się dzieje w XXI wieku?
Przyczyny są rozmaite, ale zawiedli wszyscy. Także ci, którzy mają w stosunku do integralnego nacjonalizmu ukraińskiego właściwy, negatywny stosunek. Protesty na szczeblu państwowym pojawiły się dopiero wówczas, kiedy były prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko wydał dekrety ustanawiające Ukraińską Powstańczą Armię (UPA) organizacją narodowo-wyzwoleńczą, zaś przywódców Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i UPA, zbrodniarzy – Stepana Banderę i Romana Szuchewycza – bohaterami Ukrainy.
Przy czym działania propagandowe podjęte przez protektorów Ukrainy po tzw. pomarańczowej rewolucji, zmierzające do przedstawienia każdego sprzeciwu wobec działań „pomarańczowych”, jako zamachu na wolność Ukrainy, doprowadziły np. do osłabienia siły sprzeciwu Rosji, gdyż sprzeciw ten uznano arbitralnie właśnie za taki zamach.
Szczególnie skomplikowana sytuacja miała i ma miejsce w Polsce. Z jednej strony, to właśnie Polacy stali się głównym celem ludobójstwa dokonanego przez OUN/UPA. Jedynie na podstawie dostępnych relacji można stwierdzić, że było to co najmniej 120 tysięcy wymordowanych w bestialski sposób Polaków. Społeczny, oddolny ruch kultywujący pamięć ofiar, domagający się potępienia sprawców i ich ideologii oraz ostrzegający przed odradzaniem się integralnego nacjonalizmu ukraińskiego, narodził się wśród Kresowian, tj. tych Polaków, głównie starszych wiekiem, którzy przed wojną zamieszkiwali cztery województwa południowo-wschodniej Polski: wołyńskie, lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie.


Po z górą 20 latach jest to potężny nieformalny, społeczny ruch Polaków, często już nie związanych rodzinnie z Kresami, obejmujący rzesze ludzi w średnim i młodym wieku, i rozmaitych profesji, z naukowcami na czele. Zasługą tego ruchu jest nie tylko przypominanie o tamtej tragedii, docieranie z pamięcią o niej do ogółu Polaków, ale także szerokie informowanie o postępach nacjonalizmu ukraińskiego w XXI wieku, nazywanego dzisiaj dla uproszczenia neobanderyzmem.
Dzięki działalności tych środowisk, wiedza o historii ludobójstwa i o teraźniejszej działalności neobanderowców stała się w Polsce niemal powszechnie znana. Ja sam podczas trzech podróży na Ukrainę obserwowałem i dokumentowałem geometryczny postęp banderyzacji zachodniej Ukrainy w postaci rosnących jak grzyby po deszczu pomników, popiersi, nazw ulic i innych upamiętnień OUN/UPA i SS Galizien.

Czym skorupka za młodu...
Występuje jednak i druga strona medalu. Mam na myśli oficjalną politykę polską po 1989 r. Należy stwierdzić, że niezależnie od odcienia politycznego rządzącej ekipy, który to odcień wpływa jedynie na intensywność retoryki, od 25 lat każdy rząd realizuje politykę wschodnią opartą o koncepcje i wskazania polskiego emigranta i twórcy miesięcznika Kultura, Jerzego Giedroycia. Istotą tej koncepcji jest z jednej strony popieranie Ukrainy tzw. niezależnej od Rosji, w istocie antyrosyjskiej, z drugiej strony, dążenie do „zdemokratyzowania” Rosji, w istocie, wspieranie w tym zakresie, wobec słabości Polski, działań potężnych czynników zewnętrznych, z USA na czele.
Są to dogmaty polityki polskiej. Każdy, kto je kwestionuje, lub choćby wskazuje ich słabości, naraża się na najpoważniejsze zarzuty. Takie stanowisko władz Polski oznacza pielęgnowanie na Ukrainie sił, które pod tzw. niezależność od Rosji da się podciągnąć. Realia polityczne Ukrainy sprawiają, że są to przede wszystkim środowiska w ten lub inny sposób odwołujące się do tradycji OUN. Stąd brak adekwatnej reakcji państwa polskiego na banderyzację Ukrainy i uprawiana przez rządy ekwilibrystyka historyczna, która w tym samym czasie pragnie jakoś zadośćuczynić obowiązkowi pamięci wobec ofiar ludobójstwa dokonanego przez OUN/UPA, i jednocześnie nie urazić ukraińskich sojuszników politycznych do tej tradycji się odwołujących. Rodzi to wrażenie schizofrenii politycznej.


Koncepcja Jerzego Giedroycia wychodzi naprzeciw bardzo istotnemu prądowi ideologicznemu w polityce amerykańskiej, który odgrywa od 25 lat coraz większą rolę w USA, a mianowicie neokonserwatyzmowi. Koncepcja neokonserwatywna opiera się na trzech zasadniczych filarach. Po pierwsze, na przekonaniu o wyjątkowości USA i narodu amerykańskiego (exceptional country, exceptional nation). Po drugie, na dążeniu do światowej hegemonii przez USA. Po trzecie, na wyłącznym prawie USA do ustanawiania „demokracji” na świecie. Stąd mieliśmy kolorowe rewolucje, wiosny arabskie, stąd mamy przekonanie USA o prawie do zdominowania Rosji. Do tego potrzebni są wykonawcy. I tu w przypadku Ukrainy schodzą się wszystkie ścieżki.
Ogłoszone w ostatnich latach prace wielu historyków – należy tu wyróżnić dzieła nieżyjącego już wielkiego demaskatora zbrodniczej teorii i praktyki OUN/UPA, historyka ukraińsko-polskiego Wiktora Poliszczuka – pozwalają odkryć prawdę o przetrwaniu, swoistej inkubacji, integralnego nacjonalizmu ukraińskiego po drugiej wojnie światowej oraz prawdę o jego powrocie, ponownym zaszczepieniu na Ukrainie i o niebywałym rozwoju na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat.
Setki a może tysiące pomników i innych upamiętnień, państwowy hołd dla UPA w rocznicę jej powstania, hołd dla Bandery w rocznicę urodzin, uczczenie przez obecny parlament Ukrainy pamięci zbrodniczego przywódcy UPA Romana Szuchewycza, zapowiedź uczczenia Petra Diaczenki, kawalera hitlerowskiego Żelaznego Krzyża, dowódcy Ukraińskiego Legionu Samoobrony, który mordował m.in. podczas powstania warszawskiego itd.
Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, aby podobne akty hołdu wobec nazistów odbywały się przy udziale oficjalnych czynników w Niemczech? Oczywiście, nie. Odpowiedzią dlaczego jest to możliwe w przypadku Ukrainy, jest parasol ochronny Stanów Zjednoczonych.

Neobanderowcy są niezbędnie potrzebni do zbudowania nastawionej wrogo do Rosji Ukrainy, dlatego pozwolono im budować tożsamość Ukraińców na zbrodniczej tradycji OUN/UPA, którą, dla bieżących celów politycznych przedstawia się jako przede wszystkim antyradziecką i antyrosyjską. Podtrzymywanie tego ruchu politycznego jest tak ważne, że nawet zapomniano o zbrodniach popełnionych na Żydach. Rozwój totalitarnego z samej zasady ruchu neobanderowskiego odbywa się pod płaszczykiem amerykańskim bez oglądania się w tym wypadku na własną hałaśliwą propagandę USA, która werbalnie głosi szczytne ideały wolności, tolerancji i demokracji oraz brak akceptacji dla faszyzmu i nazizmu.
Praprzyczyną tej sytuacji jest decyzja służb specjalnych USA i Wielkiej Brytanii, podjęta pod koniec wojny, w 1945 r., o przejęciu pod swoje skrzydła ukraińskich środowisk nacjonalistycznych w perspektywie ich wykorzystania w spodziewanym konflikcie, co najmniej politycznym i ideologicznym z ZSRR. Niezwykle cenne informacje w tym zakresie przynosi praca R. Breitmana i N.J.W. Gody – "Cień Hitlera: Nazistowscy zbrodniarze wojenni, wywiad Stanów Zjednoczonych i zimna wojna", będąca analizą dokumentów znajdujących się w archiwach służb specjalnych USA.


Zanim nacjonaliści ukraińscy znaleźli się w orbicie zainteresowania wywiadów anglosaskich, byli przedmiotem rozgrywek państw niemieckich. Było tak od samego początku ruchu nacjonalistycznego, jeszcze za czasów Austro-Węgier i cesarskich Niemiec. Także w okresie międzywojennym, działające w Polsce, najpierw UWO (Ukraińska Wojskowa Organizacja) a od 1929 r. OUN, ściśle współpracowały z wywiadem niemieckim, tak Republiki Weimarskiej jak i III Rzeszy, czerpiąc z tej współpracy środki finansowe oraz wykonując zadania wywiadowcze na rzecz Niemiec.
II wojna światowa nie przerwała tej kooperacji, spowodowała natomiast rozłam w ukraińskim ruchu nacjonalistycznym, na zwolenników ścisłej współpracy z III Rzeszą (Andrij Melnyk – melnykowcy) oraz na pragnących realizować własne cele w oparciu o Niemcy i z pomocą, ale bez ich bezpośredniego kierownictwa – grupę Stepana Bandery – banderowców.
Melnykowcy dali najlepszy wyraz swej wierności Hitlerowi dając rekruta do 14 Dywizji Waffen-SS Galizien. Stosunki banderowców z władzami III Rzeszy układały się gorzej ze względu na realizację przez nich własnych pomysłów nie uzgodnionych z Niemcami, jak powołanie tzw. rządu Jarosława Stećki we Lwowie 30 czerwca 1941 r. Skończyło się to internowaniem Bandery i innych przywódców politycznych OUN.
Pod koniec wojny Niemcy wpadli na pomysł stworzenia Bloku Antybolszewickiego, którego istotną częścią mieli być nacjonaliści ukraińscy wszystkich kierunków. W tworzeniu tego bloku brali udział m.in. Hans Koch, Theodor Oberlander oraz Reinhard Gehlen, wysocy przedstawiciele władz i wywiadu III Rzeszy. Także po wojnie będą oni związani z działalnością będącą kontynuacją pomysłu Bloku już w Republice Federalnej Niemiec (RFN). Centrum ich działań znajdowało się w Ratyzbonie (Regensburg), później w Monachium. Po zajęciu tych ziem przez armię amerykańską, sprawą zainteresował się wywiad wojskowy tej armii – Counter Intelligence Corps – CIC. Można powiedzieć, że Amerykanie przejęli pomysł niemiecki i twórczo go rozwinęli, posługując się często tymi samymi osobami.

Dla dalszych rozważań ważne jest, że w 1948 r., po uprzedniej walce wewnętrznej doszło do rozłamu wśród banderowców, na głoszącą idee totalitarne i kierująca się terrorem grupę samego Bandery oraz na bardziej rozumiejącą ducha czasu grupę Mykoły Łebeda i Iwana Hryniocha. Jest to istotne, gdyż efektem rozłamu u banderowców był także rozdźwięk między wywiadami anglosaskimi i odmienne drogi jakie te wywiady obrały w następnych latach w sprawie ukraińskiej.

Mykoła Łebed reprezentował "nową jakość" interesów CIA na Ukrainie
CIA – Central Intelligence Agency, która w międzyczasie powstała i przejęła prowadzenie odcinka ukraińskiego, uznała Stepana Banderę i jego grupę za nieprzydatnego dla interesów USA ze względu na jego totalitarne poglądy, agresję w działaniu, oszukiwanie mocodawców i wręcz występowanie przeciwko Stanom Zjednoczonym.
Niezależnie od doświadczeń amerykańskich i wielokrotnego wskazywania przez CIA na jałowość i błędność kontaktów z Banderą, brytyjski wywiad MI6 zdecydował się na współpracę z nim już w 1948 r. Od 1949 r. Anglicy wysyłali na Ukrainę Zachodnią drogą lotniczą agentów Bandery, prowadzili ich szkolenia. Doskonale wiedzieli z jakim człowiekiem mają do czynienia. W jednym z meldunków określono go jako „typ bandycki, który nadaje etyczne tło i usprawiedliwienie dla swojego bandytyzmu”.
Na skutek złych doświadczeń Brytyjczycy wycofali się częściowo ze współpracy z Banderą w 1954 r. Bandera, przebywający przez cały ten okres w Monachium zaczął wydawać publikacje ostro antyamerykańskie, próbował infiltrować żołnierzy USA stacjonujących w RFN, nadal stosował terror wobec swych ukraińskich przeciwników, a nawet zaczął posługiwać się fałszywymi dolarami dla sfinansowania swoich przedsięwzięć.

W 1957 r. CIA i MI6 stwierdziły, że agenci Bandery na Ukrainie znajdują się pod kontrolą radziecką. Bandera stał się uciążliwym problemem dla Anglosasów, niemniej nie chciano, nie przemyślanym działaniem zrobić z niego męczennika. Bandera szukał w tym czasie nowych pracodawców. Krótko współpracował z wywiadem włoskim, aż wreszcie wrócił pod skrzydła niemieckie, nawiązując współpracę z wywiadem BND – Bundesnachrichtendienst, którego szefem był Reinhard Gehlen. Odtąd znajdował się pod dyskretną opieką wywiadu zachodnioniemieckiego.
BND był zafascynowany możliwościami wywiadowczymi, jakie roztaczał przed nim Bandera. Tak, że nawet podjęto próbę „pogodzenia” Bandery z CIA. W tym celu Bandera miał udać się do USA, aby porozumieć się ze swoimi ukraińskimi przeciwnikami oraz spotkać z przedstawicielami Departamentu Stanu i CIA. W październiku 1959 r. placówka CIA w Monachium rekomendowała przyznanie wizy amerykańskiej Banderze.
Zaledwie 10 dni później 15 października 1959 r. Stepan Bandera został zlikwidowany przez agenta KGB Bogdana Staszinskiego. Ani Amerykanie, ani duża część ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego nie opłakiwała jego śmierci. Dzisiaj paradoksalnie, kiedy niuanse lat powojennych zostały zapomniane, Stepan Bandera stał się wbrew swej naturze za życia, symbolem łączącym różne odłamy ruchu neobanderowskiego.
Jak wspomniałem wyżej, wywiad amerykański postawił na bardziej „cywilizowanego” Mykołę Łebeda. Łebed nie był jednak wcześniej cywilizowany. Przed wojną prowadził działalność terrorystyczną. Razem z Banderą został skazany na śmierć (zamieniona na dożywocie) za zamach na ministra Bronisława Pierackiego. W kwietniu 1943 r. był jednym z pomysłodawców ludobójstwa na ludności polskiej. Zaproponował, aby „oczyścić całe terytorium rewolucyjne z polskiej populacji”. Oczyścić, czyli wymordować.

Już wkrótce nowa flaga Ukrainy?
Niemniej po wojnie, jak już wspomniano, Łebed zrozumiał ducha czasów. Jego współpraca z CIA trwała przez cały okres zimnej wojny. Amerykanie podobnie jak Brytyjczycy w przypadku Bandery, zdawali sobie sprawę, na kogo stawiają. W 1947 r. CIC raportował, że Łebed to „dobrze znany sadysta i współpracownik Niemiec”. W praktyce działalności na rzecz CIC okazało się jednak, że można na nim polegać. Rozumiejąc w jakim kierunku zmierza ówczesny świat i jednocześnie niemal antycypując naszą współczesność, Łebed opublikował pierwszą książkę wybielającą UPA, podkreślając jej walkę z Niemcami i ZSRR.
CIA (od 1948 r.) oceniała grupę Łebeda bardzo wysoko, jako umiarkowaną, stabilną, operacyjnie bezpieczną z pewnymi połączeniami z podziemiem na terenie ZSRR. CIA prowadziła szkolenia agentów, zaopatrywała w sprzęt i pieniądze. Dokonywano zrzutów spadochronowych bądź używano tras kurierskich przez Czechosłowację.
Pomimo poddawania się woli swoich mocodawców, Łebed miał swoje pretensje do USA. Nie mógł zaakceptować braku postulatu rozdrobnienia ZSRR w oficjalnej retoryce rządowej USA, kierunku na pokojowe współistnienie z ZSRR, a także współpracy z grupami emigracji rosyjskiej i ukraińskiej, odmiennymi od jego własnej.
Likwidacja w latach 50-tych podziemia ukraińskiego w ZSRR, spowodowała, że CIA zmieniła strategię działania w sprawie ukraińskiej na długofalową. Postanowiono zbudować ukraiński ośrodek intelektualny i w tym celu wyselekcjonowano grupę studentów ukraińskich, którzy byli szkoleni pod kierownictwem Łebeda. Zaczęto gromadzić literaturę ukraińską, rozpoczęto wydawanie gazet, biuletynów i książek przeznaczonych do dystrybucji na Ukrainie. Założono przedsiębiorstwo Prolog Research, które miało również biuro w Monachium.
W 1955 r. rozpoczęto nadawanie audycji radiowych z Aten pt. „Nowa Ukraina”. Powstały popularne tytuły, jak gazeta Suczasna Ukraina, czy periodyk dla intelektualistów Suczasnist. Prolog dobrze płacił autorom. Wielu z nich nie było świadomych, kto stoi za Prologiem. W 1957 r., tytułem przykładu, Prolog przeprowadził transmisję 1200 programów radiowych, rozprowadził 200 tys. gazet i 5 tys. broszur. Rozprowadzano również książki autorów nacjonalistycznych. Od późnych lat 50-tych, po złagodzeniu przepisów dotyczących podróżowania po ZSRR, Prolog korzystał z wizyt studentów dla zdobywania danych wywiadowczych. Zdobywano je także kontaktując się z radzieckimi gośćmi przebywającymi w różnych krajach świata (studenci, sportowcy, naukowcy).

W 1964 r. Łebed zakończył proces „cywilizowania” nacjonalizmu ukraińskiego dystansując się osobiście oraz cały ruch nacjonalistyczny, od antysemityzmu. Wykorzystano do tego publikację przez Ukraińską Akademię Nauk w Kijowie książki „Judaizm bez upiększania”, którą Łebed zaatakował za… antysemityzm. Tym samym jeden z przywódców UPA, odpowiedzialnej również za mordy na Żydach, atakował ZSRR za antysemityzm!
W 1966 r. nowym szefem Prologu został Anatolij Kamiński, Łebed zaś pozostał kierownikiem ogólnym. Przeszedł na emeryturę w 1975 r., ale pozostał doradcą Prologu, którego szefem w 1978 r. został młody dziennikarz Roman Kupczińskij. W 1977 r. Zbigniew Brzeziński, doradca prezydenta Jimmy’ego Cartera ds. Bezpieczeństwa Narodowego, rozpływał się w pochwałach nad działalnością Prologu i owocami, jakie ona przynosi. W latach 80-tych Prolog rozszerzył swą działalność na inne narodowości ZSRR, w tym na… Żydów. Jako instytucja oficjalnie finansowana przez rząd USA, Prolog zakończył działalność w 1990 r.
W 1985 r. jeden z urzędów w Ministerstwie Sprawiedliwości USA, najpewniej nie posiadając wiedzy na temat charakteru jego działalności w USA, zainteresował się Łebedem, jako byłym nazistą i rozpoczął dochodzenie. CIA stanęła w jego obronie skutecznie próbując odwieść urząd od dalszego prowadzenia sprawy i od poszukiwania dokumentów archiwach niemieckich, polskich i radzieckich. Mykoła Łebed podobno odwiedził także Polskę na początku lat 90-tych. Wizytę tę otacza nimb tajemnicy. Łebed zmarł w 1998 r. w USA.

I.Kołomojski- jeden z inicjatorów i sponsorów ukraińskiego neobanderyzmu
Biorąc pod uwagę powyższe fakty, można postawić tezę, że odrodzenie i rozwój ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego na współczesnej Ukrainie jest w dużej mierze, zarówno efektem długofalowych działań edukacyjno-propagandowych prologu, jak i bezpośredniego finansowania przez kolejne administracje USA, o czym wspomniała, mówiąc o zainwestowanych 5 miliardach dolarów, podczas wydarzeń na Majdanie, Victoria Nuland, szefowa Biura ds. Europy i Azji w Departamencie Stanu USA, neokonserwatystka i żona wybitnego teoretyka neokonserwatywnego Roberta Kagana.

Adam Śmiech


Źródło tekstu: http://www.jednodniowka.pl/news.php
Zdjęcia: internet
Korekta: Medart  












 










sobota, 21 marca 2015

Wprowadzenie do pięciu Praw Natury


Caroline Markolin wyjaśnia mechanizm powstawania raka i innych chorób, mówi o biologicznych prawidłowościach zachodzących w naszych organizmach (o naszych wrodzonych zdolnościach samoleczenia), w oparciu o 5 Praw Natury odkrytych przez dr Ryke Geerda Hamera.

(Z racji technicznych problemów ze wstawieniem całych filmów, zapodaję tylko linki)
Miłego oglądania.
 
Część 1: https://www.youtube.com/watch?v=PpzutY55rHU#t=12

Część 2: https://www.youtube.com/watch?v=YyXplMR2TYc 


Część 4: https://www.youtube.com/watch?v=Bek6oGZUuvM

Część 5: https://www.youtube.com/watch?v=4QYN_TXxA34  

Część 6: https://www.youtube.com/watch?v=fw4DGimaNCw

Część 7: https://www.youtube.com/watch?v=oFCb2WLQezY


Doktor medycyny Ryke Geerd Hamer urodził się w roku 1935 w Niemczech. Po ukończeniu studiów medycznych zdał egzamin lekarski oraz… teologiczny. Ożenił się i doczekał córki oraz syna Dirka, który odegrał szczególną rolę w jego życiu. Doktor pracował w klinikach uniwersyteckich i uzyskał specjalizację w zakresie interny. Prowadził wspólnie z żoną gabinet lekarski, pracował też nad wieloma wynalazkami. Do sierpnia 1978 roku w ustabilizowanym życiu rodziny, poza przyjściem na świat drugiego syna i drugiej córki, nie wydarzyło się nic szczególnego. Tragedia rozegrała się w sierpniu 1978 roku – syn doktora, Dirk, został postrzelony i zmarł po czteromiesięcznej walce ze śmiercią. W następstwie tego wydarzenia doktor Hamer przeżył – co uświadomił sobie trzy lata później – konflikt typu utraty, który objawił się u niego zachorowaniem na nowotwór jądra. Nazwał później szok, który przeżył w momencie utraty syna, Zespołem Dirka Hamera. Wydarzenia jak to, które stało się udziałem doktora, zwykle dotykają nas zupełnie nieoczekiwanie, kiedy nie jesteśmy na nie przygotowani. Są one dla organizmu biologicznym szokiem konfliktowym. Już wówczas, w roku 1978, doktor Hamer podejrzewał, że jego zachorowanie powiązane jest z przeżyciem, które go dotknęło. Pracując nad tym fenomenem, odkrył Żelazne Reguły Raka, które są epokowym odkryciem dla całej medycyny. W październiku 1981 roku ogłosił swoje rewelacje w pracy habilitacyjnej: "O Zależnościach pomiędzy Psychiką i Powstawaniem Nowotworu". Uniwersytet w Tübingen odrzucił pracę doktora bez sprawdzenia prezentowanych w niej tez. W roku 1985, w wyniku żalu po stracie syna, umarła żona doktora, a w rok później zostało wszczęte przez Izbę Lekarską postępowanie odbierające doktorowi prawa do wykonywania zawodu. Powodem było niewyrzeczenie się Żelaznych Reguł Raka i nienawrócenie się na zasady medycyny akademickiej. Zakazano doktorowi prowadzenia także jakiejkolwiek działalności naukowej. Mimo to, nie posiadając wystarczających środków finansowych i medycznych, doktor kontynuował badania, zbierał materiały naukowe.

W roku 1987 doktor Hamer rozszerzył swój system, na podstawie obserwacji około 10 tysięcy przypadków chorobowych, na Cztery Prawa Biologiczne, którym podlegają wszystkie zachorowania. Kilka lat później powiedział o swoim odkryciu w niemieckiej telewizji i otworzył szpitale dla swoich pacjentów. Kilkakrotnie były one zamykane pod naciskiem urzędów, sądów, prasy oraz organizacji mających na celu pomoc chorym na raka. Pacjenci zostali dosłownie „wysadzeni” na ulicę. Wszelkie petycje i prośby ze strony chorych o oficjalne zbadanie Nowej Medycyny pozostawały bez odzewu, albo były zwracane z dopiskiem: sprawa wykracza poza kompetencję urzędu. W 1986 roku Uniwersytet wyrokiem sądowym, został zobowiązany do przeprowadzenia obrony pracy habilitacyjnej. Mimo tego wyroku, zwleka z tym do dnia dzisiejszego.
W 1989 podczas zjazdu lekarzy w Monachium zostaje ponownie przeprowadzone badanie dotyczące potwierdzenia słuszności Żelaznej Reguły Raka na przykładzie nieznanych doktorowi Hamerowi, 27 pacjentów. Rezultat: 100% zgodności we wszystkich przypadkach. W tym samym roku miały miejsce kilkakrotne próby umieszczenia doktora w zakładzie psychiatrycznym pod pozorem paranoi oraz manii prześladowczej. Natomiast interpelacja dotycząca ponownego rozpatrzenia sprawy sądowej została odrzucona z uzasadnieniem: "Dr Hamer wzbrania się przed badaniem psychiatrycznym".
W 1990 roku powstało Centrum dla Nowej Medycyny w Austrii. Podczas konferencji lekarskiej 17 lekarzy przeprowadziło ponownie, na przykładzie nieznanych doktorowi pacjentów, weryfikację Żelaznej Reguły Raka. I znów: rezultat: 100% zgodności we wszystkich przypadkach.


dr Hamer i Caroline Markolin wiosną 2000r

Dr Hamer poddaje się badaniu psychiatrycznemu. Orzeczenie brzmi: "Jego czyny są konsekwentne i logiczne. Jeżeli domaga się innej diagnostyki oraz innego niż dotychczas sposobu leczenia, to w oparciu o analizy i badania bazujące na historii rozwoju, których podstawowe pojęcia wywodzą się z medycyny szkolnej. Nie stwierdzam u niego żadnych objawów paranoi".
W następnych latach następuje cała seria badań przez różnych lekarzy i w różnych klinikach medycznych. Generalnie wniosek jest jeden: Prawdopodobieństwo, że prawidłowości Nowej Medycyny pod względem ściśle naukowej weryfikacji zreprodukowania są prawdziwe, trzeba oszacować bardzo wysoko.
Pacjenci ślą listy do Prezydenta Austrii, aby zbadać Nową Medycynę. W 1995 roku ma miejsce przypadek Olivii, który wzbudza wielkie zainteresowanie prasy. U ośmioletniej dziewczynki lekarze stwierdzają guza, ale rodzice dziecka odrzucają chemoterapię i zwracają się o pomoc do doktora Hamera. Grozi im to utratą praw rodzicielskich, dlatego uciekają z Austrii. Mimo pisemnej obietnicy władz, że bez ich zgody po powrocie do kraju nie będą podjęte żadne kroki medyczne, Olivia zostaje przymusowo, wbrew woli rodziców, poddana chemoterapii. Rodzice zostają skazani na osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu. Punktem kulminacyjnym prześladowań doktora Hamera przez władze medyczne, było jego aresztowanie oraz pobyt w więzieniu w Kolonii. Mimo że akt oskarżenia był farsą, doktor odsiedział w celi 9 miesięcy. W 1998 Uniwersytet w Tarnawie na Słowacji podjął się zweryfikowania Nowej Medycyny.

Autor strony internetowej o doktorze pisze, że Nowa Medycyna jest jednym z największych odkryć ostatnich stuleci.
Jest ono porównywalne z odkryciem Mikołaja Kopernika, a jego konsekwencje wykraczają daleko poza ramy medycyny. Nowa Medycyna jest kluczem do nieznanych nam jeszcze dziedzin naszego ziemskiego życia. Jest wspaniałym pomostem do życia duchowego. Uświadamia nam, jak bardzo błędne jest obecnie powszechnie panujące rozumienie pojęcia choroby. Żeby zrozumieć istotę Praw, które opisuje NM, należy całkowicie zmienić sposób myślenia. Albo, po prostu przywrócić sposób myślenia, jaki funkcjonował przed kilkuset laty. W owym czasie traktowano człowieka całościowo: ciało, psychika i dusza. Żaden lekarz nie jest w stanie pacjenta uzdrowić, jeżeli w samym pacjencie nie dojdzie do wewnętrznych zmian. Sam pacjent jest odpowiedzialny za swój stan zdrowia i tylko on może spowodować, że organizm całkowicie się zregeneruje.

Nowa Medycyna z jej pięcioma biologicznymi prawami nareszcie w tzw. naukowy sposób udowadnia, że tylko wewnętrzny pokój, wewnętrzna harmonia i uczucie czystej, bezinteresownej miłości, są w stanie człowieka pozytywnie zmienić. Zmiana dotyczy także materialnej, organicznej kondycji, dlatego też może spowodować całkowite wyzdrowienie (…)


Źródło tekstu: http://kuznia-zdrowia.pl/home/ 
Zródło zdjęć: internet
Korekta: Medart 


 
 

sobota, 14 marca 2015

Po nas choćby potop...


Statystyki bilansu płatniczego są zatrważające. W latach 2005-2014 Polska była najobficiej drenowanym z kapitału państwem Europy! Zagraniczne koncerny transferują gigantyczne zyski osiągane w naszym kraju do swoich central we Frankfurcie, Londynie czy Paryżu. Dzięki temu w ciągu ostatnich 10 lat z Polski wyprowadzono równowartość około 540 mld zł!


Z Polski co roku wypływają gigantyczne transfery dywidend i nieopodatkowanych zysków zagranicznych koncernów, które traktują nasz kraj przede wszystkim jako rynek zbytu dla swoich dóbr i usług. Przy okazji tworzą u nas montownie, magazyny czy centra usług wykorzystujące Polaków jako tanią siłę roboczą. Płacą nam 3, 4- krotnie niższe pensje niż pracownikom zatrudnionym w swoich krajach. Gdy do tego doliczymy kosztujące naprawdę ciężkie pieniądze różnego rodzaju opłaty licencyjne za możliwość używania przez lokalne oddziały zagranicznych przedsiębiorstw znaków firmowych i towarowych swoich właścicieli, to mamy jasną odpowiedź dlaczego w Polsce nadal na wszystko brakuje pieniędzy.


Oficjalne statystyki NBP na temat bilansu płatniczego Polski są zatrważające. W ciągu pierwszych trzech kwartałów ubiegłego roku "wypłynęło" z naszego kraju 16,6 mld zł (taki deficyt zanotowało saldo rachunku bieżącego). Aby zrozumieć skalę wielkości - wspomniana kwota jest o ponad 300 razy większa aniżeli suma zebrana przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy podczas ostatniego finału. Wynik ten i tak jest dla nas rekordowo dobry. Warto zauważyć, że deficyt salda rachunku bieżącego za 2012 rok wyniósł bowiem 57,3 mld zł, a w 2011 roku wyparowało z naszego kraju aż 80,4 mld zł! Skumulowany deficyt salda rachunku bieżącego Polski za ostatnie 10 lat wyniósł około 540 mld zł! Te porażające swoją wielkością kwoty mówią nam jedno: z naszego kraju szerokim strumieniem nieustannie wypływa kapitał. Wszelkie owoce polskiego wzrostu gospodarczego bezlitośnie drenowane są przez zagraniczne spółki i przedsiębiorstwa. Wynika ze struktury naszego przemysłu (w dużej części zlikwidowany lub ograniczony do peryferyjnych montowni) oraz relacji właścicielskich sektora finansowo-usługowego (w większości przejęty przez koncerny mające swoje siedziby za granicą). Swoją cegiełkę dorzuca także rząd, który konsekwentnie powiększając zadłużenie naszego kraju sprawia, że z roku na roku musimy płacić zagranicznym wierzycielom coraz większe odsetki za pożyczone pieniądze. W ten sposób spełniła się wizja nakreślona na początku lat 90-tych ubiegłego stulecia przez "liberałów", powiązanych dziś ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej. Polska stała się największą neo-kolonią w Europie. Klasyczną "Banana Republic". By żyło się lepiej... innym gospodarkom Europy i świata.



*** 

W zasadzie wystarczy już argumentów oraz niezbitych dowodów. Na to wszystko są czytelne kwity, oraz słupki i zestawienia magików od ekonomicznej nomenklatury. Nawet tych, którzy jeszcze sami pływają w systemowej kloace. Reszcie nieprzekonanych muszą wystarczyć oczy, uszy oraz resztki zdrowego rozsądku. Jeśli jeszcze takowy posiadają.

Egzekucja rozpoczęta. To o czym wspominał całkiem niedawno Janusz Szewczak, stało się faktem.

Po cichu i bardzo łatwo naciągnięto nam na oczy opaskę i związano ręce. Jeszcze stoimy, ale zza bariery setek odgłosów dochodzących do nas, wybija się już jeden, miarowy i złowieszczy ton. To kroki. I choć nic już nie widzimy, to wiemy. Zbliża się pluton egzekucyjny.

Ale hola hola...czy to nie pomyłka. Czy aby na pewno do nas? Przecież mamy w domu plazmę (albo chociaż 50 calowy) LCD, jeździmy do pracy lśniącym w słońcu, kupionym za kolejną pożyczkę wehikułem, układamy plan wakacji na Korsyce (za które zapłaci nam kolejny bank), remontujemy nowy dom (z czynnym udziałem następnego) i oczywiście zaopatrujemy się w pięknych dyskontach, które pękają w szwach od dobra i szczęścia wszelakiego. Gdzie tu miejsce dla jakichś sromotnych wróżb i przepowiedni? Przecież o to wszystko walczyliśmy z dumą, czyż nie?


Tylko w 2014 r. zamknięto w Polsce ponad 7,1 tys. sklepów, w związku z czym ich liczba spadła z 314 tys. do 307 tys.
Najwięcej zlikwidowano sklepów sprzedających sprzęt radiowo-telewizyjny i komputerowy (spadek o 6,2 proc.) oraz „warzywniaków” (5,94 proc.). W latach 2009-2014 zamknięto ogółem aż 67 tys. placówek. Zniknęła prawie jedna trzecia sklepów RTV i IT (z 7 tys. do niecałych 5 tys.) oraz 25 proc. spożywczych (ze 102 tys. do 76 tys.).
Ciężkie czasy dla rodzimych drobnych detalistów są związane m.in. z agresywną ekspansją w naszym kraju dyskontów i hipermarketów, głównie opartych o zagraniczny kapitał. Samych dyskontów działa w Polsce blisko 3,6 tys., choć jeszcze w 2010 r. było ich „tylko” ok. 2,3 tys. Generują one ponad 50 proc. wartości sprzedaży artykułów spożywczych (w 2010 r. było to trochę ponad 40 proc.). Według firmy badawczej PMR za kilka lat może być ich aż 5 tys.

Tak...zawalczyliśmy wyjątkowo dobrze i skutecznie. Praktycznie nawet na pewno niektórzy z nas są dumni. O reszcie...trudno to powiedzieć.


Granicę biedy danego człowieka wyznacza dochód wynoszący 60% mediany w danym kraju. W Polsce mediana płac wg GUS wynosi 3100 zł brutto (2200 zł netto), zatem granicę biedy wyznacza dochód miesięczny 1850 zł brutto (1355 zł netto). Trzeba napisać to wprost – osoby osiągające dochód miesięczny mniejszy od ok. 1355 zł miesięcznie to biedacy z definicji.
Względnie ubodzy pracownicy to ludzie, którzy otrzymują dochód niewystarczający do zapewnienia życia na poziomie umożliwiającym zaspokojenie potrzeb życiowych i społecznych w danej zbiorowości. Ma ono zmienny charakter i zależy nie tylko od dochodu, ale też od poziomu nierówności pomiędzy biednymi i zamożnymi. Istotne jest to, że biedny pracujący nie ma praktycznie możliwości oszczędzenia kwoty, która np. po zainwestowaniu w edukację przyczyniłaby się do zwiększenia jego płacy. W Polsce odsetek względnie ubogich pracowników wynosi aż 14,9%.[...]
W Polsce 10% pracujących pełny rok to tzw. ubodzy pracujący. Dla porównania w Czechach odsetek ten wynosi 3,7%; w Finlandii – 3,3%. Gorzej niż w Polsce jest m.in. w Rumunii, gdzie odsetek ten wynosi blisko 18%.[...]
Co istotne, wśród osób zatrudnionych na umowę o pracę w Polsce odsetek biednych wynosi 7%. Wśród osób zarabiających poza stosunkiem pracy, odsetek ten wynosi 25%. Zagrożenie ubóstwem rośnie w tych gospodarstwach domowych, w których zasobność w pracę jest niska tzn. dochód jednej osoby, dzielony jest na dużą liczbę pozostałych członków rodziny.

To garść danych sprzed dwóch lat. I jeszcze...


W Polsce ubóstwo pracujących jest problemem bagatelizowanym. Rządzący zdają się nie zauważać, że 23,1% pracujących Polaków zarabia mniej, niż wynosi 2/3 mediany płacy w kraju.
Biedni i źle wynagradzani pracownicy są nie tylko bardziej sfrustrowani i podatni na populizm polityczny, ale przede wszystkim mniej wydajni, bardziej skorzy do np. drobnych kradzieży, unikania odpowiedzialności za majątek firmy, mniej lojalni w sprawie zachowania np. tajemnicy wewnętrznej, itp. To ma wielki wpływ na konkurencyjność przedsiębiorstwa i jego zdolność do przetrwania np. w okresie kryzysu.
Luka pomiędzy wydajnością pracy a płacami wynosi ok. 20%. Nasze zarobki są mniej więcej o tyle niedowartościowane. Nawet jeżeli pracodawców nie stać na zwiększenie płac, to istnieją rozwiązania podatkowe, które mogłyby ich do tego zmotywować. Równocześnie państwo powinno wprowadzić większe ulgi dla osób o niskich dochodach (zwiększyć kwotę wolną od podatku, wprowadzić ulgę mieszkaniową lub ulgę dla osób wynajmujących mieszkania, etc.


Zatem jak możesz nazwać siebie, przeciętny obywatelu i zjadaczu chleba w tym kraju. Czy jesteś wolnym, dobrze prosperującym podatnikiem, doinformowanym i trzeźwo patrzącym w przyszłość? Masz świadomość realnych zmian i czytasz w myślach "demokratycznie" wybranych patronów i suwerenów tego państwa, po których choćby potop? A może masz to gdzieś i uważasz, że to Cię jednak nie dotyczy?
Bo przecież rata spłacona w terminie, starcza jakoś na czynsz i paliwko, a dzieciak wciąż jeszcze zabiera kanapkę do szkoły. I co ważne, tam gdzie pracujesz, oddalili na razie widmo zapowiadanych zwolnień. A za miesiąc lub rok, spodziewasz się co najwyżej poprawy sytuacji, prawda?

Powiem Wam więc smutną prawdę. Ten pluton egzekucyjny...już strzela. To że nie słyszycie krzyku umierających i nie widzicie krwawych plam na swoim odzieniu zawdzięczacie temu, że nie stoicie w pierwszych szeregach. Ale nie miejcie złudzeń. Im amunicja się nie skończy, a szeregi ostatnie staną się wkrótce pierwszymi. I pewnie dopiero wtedy, cały obraz stanie się jasny i wyraźny.
Tyle że będzie już za późno. Pozostanie tylko przekleństwo, lub okrzyk finalnej trwogi...



Do obejrzenia: https://www.youtube.com/watch?v=exbmlvKBg4U

https://www.youtube.com/watch?v=4mTAWbFb1f8 

P.S.
Ponieważ ostatnio dotarło do mnie kilka głosów i próśb, by na łamach bloga powrócić do sprawy ukraińskiej i postarać się przeanalizować możliwe scenariusze, oraz spróbować odnieść się do informacji o rozmieszczaniu wojsk NATO na Litwie i Estonii, domniemanej chorobie Putina, czy ostatniej "buńczucznej" wypowiedzi Kissingera; zmuszony jestem przyjąć pewne stanowisko. I napiszę w ten sposób:
Nie będę wróżyć z fusów. Koniec. Kropka.
Nie mam zamiaru powielać opinii krążących teraz po różnych forach i serwisach, które już wszem i wobec rozgłaszają hiobowe wieści o III wojnie światowej, objawieniu Antychrysta i upadku naszej cywilizacji. Nie będę bawił się w demiurga i kogoś, kto na siłę dopatruje się w rzeczach prostych ideologii "świńskich ogonów".
Historia nie raz pokazała takim cwaniakom cztery litery i cichcem wykopała na margines. Zatem nie komplikujmy pewnych spraw i lepiej skupmy się na swoim własnym życiu. Nie mówię żeby wyłączyć myślenie i nie zwracać uwagi na to co "w trawie piszczy". Chodzi mi raczej o to, by nie popadać w niezdrową manierę "widzenia niewidzialnego" tylko dlatego, że ktoś tam znów machnął kawałkiem jakiejś szmatki, a większość bez zmrużenia okiem przyjęła to za sztandar.

Ja nie wiem jak to wszystko się skończy i czym zaowocuje. I powiem wprost, że zupełnie nie bawi mnie stawianie końcowej diagnozy. Scenariuszy jest pewnie wiele i choćbyśmy wymienili potencjalnie wszystkie, to i tak zawsze pozostanie jeszcze "coś więcej".

Bądźcie jednak dobrej myśli, patrzcie w serce i pamiętajcie, że początek i koniec każdej drogi, leży tylko i wyłącznie...w nas samych.    
 

Źródło cytatów: http://wolnemedia.net/
http://detektywprawdy.pl/ 
Zdjęcia: internet
Korekta: Medart  



       

 

 

środa, 11 marca 2015

Wypełnić


Coś jak głęboki sen.
W przymarzniętej otulinie nie bardzo nam wybierać, zatem wszystko pozostanie nietknięte.
Każdy bez każdego. Na zawsze. I wszędzie.
Idę o zakład, że w tym strumieniu zimnego zachwytu drży czyjaś nieuwaga. Jakby ktoś jeszcze nie pojął, ile w tym wszystkim poświecenia.

Trudno wypatrywać znaków.
Wielcy odeszli, a za kotarą z mgieł osuwa się ostatni sprawiedliwy.
W głębi duszy każdy chce dalej pozostać biorcą. Za cenę strachu i gwałtownego wyrzeczenia.
Kilku nieposłusznych wciąż czeka na wiosnę.
Ostatnią, z tej strony świata.


Zdjęcie: internet 


 
     

środa, 4 marca 2015

Rajd wokół Lublinka


Nie samochodowy i nie rowerowy. Po raz kolejny zaś pociągnięty z buta, gdyż zachciało nam się z kumplem znów ruszyć tyłki i pieszo, w terenie, poszukać zimy której...nie ma. Chodząc zaś i widząc gdzieniegdzie nikłe (ale jednak) pączki ozdabiające niektóre krzaki, zastanawialiśmy się jak tę dość specyficzną porę nazwać. I dobrze. Niech będzie że to już przedwiośnie, jako że pogoda sama ku temu (przynajmniej na razie) się przychyla.
Tym razem postanowiliśmy odbić na południowo- zachodnie rubieże miasta i jego okolic, okrążyć lotnisko Lublinek i zapuścić się na tereny nazwane przez mądre głowy- Międzyrzeczem Neru i Dobrzynki.
Po krótkim przestudiowaniu mapy wyruszyliśmy. Pogoda od rana zaoferowała raczej średnie zachmurzenie (na deszcz się nie zapowiadało), a temperatura +7 i ledwo zauważalny wiatr, gwarantowały przyjemną wędrówkę.

W miarę wcześnie opuściliśmy osiedle Retkinia i kierując się wzdłuż torów kolejowych w kierunku zachodnim, po jakimś czasie dotarliśmy do sympatycznego obszaru leżącego na północ od Lasu Lublinek. Miejsce to nazywane przez miejscowych Uroczysko lub Bielice, jest jednym z ulubionych do weekendowych wypadów za miasto, dla wielu mieszkańców dzielnicy Polesie. Dwa niewielkie stawy, położone w otoczeniu ładnych sosnowych lub brzozowych zagajników i sporej połaci wolnego terenu, sprawiają estetyczne wrażenie i są chętnie odwiedzane. A choć zameldowaliśmy się tam dość młodą porą, to już w okolicy nie brakowało amatorów biegania, "kijkowania" czy jazdy na rowerze.
Porobiliśmy trochę zdjęć i postanowiliśmy nieco przetrzeć szlaki Lasu Lublinek.
O lesie
I w sumie bardzo sympatycznie spaceruje się po nim, choć w większości trudno tu znaleźć tereny bardziej dziewicze, przypominające te z Łagiewnik czy Lasu Wiączyńskiego. Prawie w każdym kierunku rozchodzą się dość szerokie dukty i wiele pomniejszych ścieżek, co nie zmienia faktu iż swobodnie można poczuć się tutaj jak w lesie, a nie w miejskim parku. Kierując się na południe dość szybko dotarliśmy do  terenu lotniska. Wysokie ogrodzenie, najeżone ostrym metalowym ustrojstwem niczym z bazy Guantanamo, nie pozwalało na jakiekolwiek sforsowanie. Chcąc nie chcąc, musieliśmy odbić na zachód.
Po pewnym czasie docieramy do stacji kolejowej Łódz- Lublinek, przekraczamy tory i rozpoczynamy marsz w stronę rzeki Ner. Osiągnęliśmy ją mniej więcej na wysokości Grupowej Oczyszczalni Ścieków, która należy do największych tego typu inwestycji w kraju:
Oczyszczalnia
Jeszcze dwie dekady temu, pobliskie tereny nie należały do atrakcyjnych i zbyt chętnie odwiedzanych. Na mocno zanieczyszczonym Nerze, istniała wtedy tylko niewielka oczyszczalnia mogąca uzdatniać wodę raczej w niewielkim stopniu. Dlatego już kilka kilometrów od tego miejsca zaczynała się swoista strefa smrodu, który przy niesprzyjających wiatrach był wręcz zmorą dla mieszkańców Lublinka, Nowego Józefowa czy Charzewa. Dopiero po latach i kilku modernizacjach oczyszczalni, sytuacja poprawiła się wyraźnie. Dziś wędrując tymi terenami, nie doświadczamy już na szczęście takich wątpliwych atrakcji. Ner osiągnął wreszcie III klasę czystości, a jego życie biologiczne po mału zaczyna się odradzać.

Przekraczając rzekę,  przekraczamy także administracyjną granicę miasta i kierując się dalej na zachód, zmierzamy w stronę wsi Okołowice. Chwilowo przemieszczamy się podmokłymi terenami dawnych rozlewisk Neru, po czym nie dochodząc do wsi, odbijamy lekko na południe i obieramy azymut na obszar leśny między Okołowicami a Porszewicami, który nazwaliśmy mało odkrywczo- Lasem Okołowickim. Tu zaś, na jego południowo- zachodnim skraju, urządzamy sobie mały biwak i popas pod chmurką. Pogoda na szczęście wciąż stabilna, choć wiatr poczyna już sobie nieco śmielej niż nad ranem. Bez trudu jednak rozpalamy ogień i szykujemy pieczoną wyżerkę :)
Biesiadując i poruszając setki przeróżnych tematów dochodzimy do wniosku, że okolica jest potencjalnie idealnym miejscem na zorganizowanie jakiegoś nocnego obozu. Cóż...pomyślimy, wszak od jakiegoś czasu mamy przemożną chęć na "powrót do przeszłości", jako że nie raz dane nam było kiedyś zakosztować harcerskiego żywota ;)

Po posiłku i dokładnym uprzątnięciu miejsca obozowiska (w myśl zasady: bądź dobrym skautem, nie zostawiaj po sobie śladu), ruszamy w dalszą drogę. Przez kawałek Lasu Okołowickiego przebijamy się na wschód, by polami i niewielkimi ścieżkami osiągnąć wieś Gorzew, w której to granicach rzeka Dobrzynka uchodzi do Neru. Dalej osiągamy już ulicę Chocianowicką którą kierujemy się na wschód, po czym odbijamy w lewo, by znów zejść w dolinę rzeki Ner. Za nią zaś docieramy na teren starej części Chocianowic (dawnej wsi, a teraz osiedla Łodzi). Z tego miejsca zaczynamy okrążanie lotniska od strony południowej, a później wschodniej. Mijamy teren dawnego, prywatnego skansenu lotniczego, który w okresie swojej świetności mógł poszczycić się kolekcją kilkunastu samolotów i śmigłowców. Niestety dziś stoją już tu tylko cztery, dość mocno naruszone zębem czasu eksponaty.
O lotnisku
Po jakimś czasie meldujemy się na kameralnym osiedlu Pienista, ponownie przekraczamy tory kolejowe i na powrót lądujemy wśród retkińskich blokowisk. Rajd zakończony :)

Obrzeża osiedla Retkinia

W stronę Uroczyska

Liczne brzozowe zagajniki...

Oraz szpalery klonów i dębów, budują tutejszy krajobraz

A to już robota dzików

Jeden ze stawów

I kolejny...

W główniej mierze porośnięty trzciną

Jest nawet namiastka plaży

Zapuszczamy się w las

Teren miejscami łagodnie "faluje"

Las Lublinek

...

Jedna z tablic edukacyjnych

I docieramy do lotniska

Zbliżenie na wieże kontroli lotów, poprzez "zasieki"

Las Lublinek od zachodu

Pola niedaleko Charzewa

Zbliżamy się do stacji

Tory dawnej bocznicy

Stacja kolejowa Łódz- Lublinek

Dalsza droga na południe

Niekiedy idziemy na skróty

...

Budynki Grupowej Oczyszczalni Ścieków na rzece Ner...

Którą pierwszy raz tego dnia przekraczamy chwilę potem

Tereny zalewowe rzeki Ner

Na zdjęciu tego nie widać, ale łąki były mocno podmokłe

Znów obieramy kierunek południowy

Zbliżamy się do Lasu Okołowickiego

Pola z wyciętą wierzbą energetyczną

Pod lasem

Maskowanie wśród wierzb ;)

Polana w Lesie Okołowickim

W końcu odnajdujemy idealne miejsce...

I rozpoczynamy prace obozowe

Najpierw znaki dymne...

A niebawem wszystko już płonie jak trzeba

Już skwierczą, już pachną... ;)

Brzozowy młodnik na tyłach "obozu"

Ruszamy dalej skrajem lasu...

I zagłębiamy się w jego część wschodnią

Znów trochę na przełaj

Kolejne plantacje wierzby

Skraj lasu od strony wsi Świątniki

Teraz odbijamy na wschód

Tablica przed wsią Gorzew

Pola wokół wsi...

Gdzie po raz kolejny osiągamy rzekę Ner...

Na wysokości ujścia Dobrzynki, jego lewostronnego dopływu

Raz jeszcze Ner

Zabytkowa już remiza strażacka w Łaskowicach

W Łaskowicach

Stara zabudowa dawnej wsi

Kolejna już zmiana kierunku

Widać już ponownie wieżę lotniska, tym razem od południa

Ostatni raz tego dnia przekraczamy Ner, na terenach dawnej wsi Chocianowice

Stare topole w dolinie rzeki

Ruiny młyna w Chocianowicach...

I jego wnętrze

Na terenie dawnej wsi

Lotnisko coraz bliżej

Klucz dzikich gęsi

Zachód słońca na Lublinku

Już prawie pod wieżą

Budynki techniczno-gospodarcze

Kolejna tablica

Droga okrążająca lotnisko od wschodu

Dawny skansen lotnictwa. Śmigłowiec Mi-6A

Samolot pasażersko-transportowy Ił-14

Największy z eksponatów- pasażerski Tu-134A

A tu już kilka nowych samolotów, na właściwej płycie lotniska

Ogrodzenie od wschodu

Widok na najnowszy, Terminal I lotniska Lublinek

Rozpoczynamy ostatnie okrążenie

Zabytkowy toi toi gdzieś samotnie w polu...

Budynki lotniska od strony ulicy Laskowickiej

Tory kolejowe za osiedlem Pienista