czwartek, 18 lipca 2019

Cywilizacja wynaturzeń, kultura pogardy, programy ucisku i...My


"Ludzie nie chcą słyszeć prawdy, ponieważ nie chcą, by niszczono ich iluzje".
Fryderyk Nietzsche
  

Zastanawiałem się jak zacząć. Temat jest bowiem bardzo złożony, dotyka wielu kwestii i ma wpływ na niemalże wszystkie aspekty życia na tej planecie. Nie tylko tego, dotyczącego samej egzystencji ludzkiej. Najpierw jednak przedstawie pewien materiał, który dosadnie i bez ogródek odnosi się do bestialstwa, które mimo że istnieje od zarania dziejów, stanowi swoiste tabu, a ostatnio- nawet element medialno- politycznych rozgrywek. Natomiast schemat owej patologii pozostaje wciąż niezmienny. Ofiary w większości, są jedynie "głosem wołającego na puszczy", podczas gdy kaci oraz oprawcy, pod parasolem ochronnym i z arsenałem "środków zapobiegawczych" u boku...pozostają bezkarni.
Jeśli dacie radę, obejrzyjcie także drugą część tego filmu, ukazującą koszmar mający miejsce w Belgii (L'affair Dutroux), który jest mocnym opisem problemu, tym razem całkowicie w teatrze działań "ludzi władzy". Na samym końcu wpisu zamieszczę linki do źródeł, jasno wskazujących, że barbarzyński proceder przemycania i handlu dziećmi, które trafiają potem w ręce degeneratów, ma miejsce również w Polsce. 

Skupmy się teraz nad czymś innym. Czy kultura w której żyjemy, daje nam jakąkolwiek swobodę wyboru. Czy do tego gdzie tkwimy obecnie, przyczynił się akt powstały na mocy własnych, autonomicznych decyzji i posunięć, wynikłych ze świadomego pokierowania swoim losem? Czy może jesteśmy tu, bo chcąc sprostać pewnym oczekiwaniom i jakoś połączyć "koniec z końcem", zdecydowaliśmy się tylko na odgrywanie powierzonej nam roli? Tak...wiem. Media pełne są ludzi, którzy na łamach magazynów czy reportaży opowiadają o swoim spełnieniu, o szczęśliwym życiu u boku rodziny i realizacji pasji, jaką wymarzyli sobie już w kołysce. Ale muszę Was zmartwić. To są media. W 99% wykreowane sytuacje, tworzone na potrzeby oglądalności, propagowania kolejnych wzorców zachowań, czy tworzenia mitu sukcesu, który z sukcesem nie ma absolutnie nic wspólnego. To tylko wirtualna rzeczywistość, nie różniąca się niczym, od tej wygenerowanej przez komputer. Prawda jest taka, że media nie lubią prawdziwie wolnych i samostanowiących o sobie ludzi. Nie lubi ich cały establishment, który istnieje tylko i wyłącznie dzięki pewnym uwarunkowaniom i powiązaniom w systemie interesowności. Ludzie prawdziwie wolni drażnią ich, są bowiem niepożądanym elementem, który zorientowany jest na kultywowanie zupełnie innych wartości. Dlatego dzisiaj, tak bardzo nie znosi się niezależności (mimo że paradoksalnie, próbuje się ją propagować, tyle że na fałszywych wykładniach; bo jaką to niezależnością ma być np. wzięcie kredytu?).
Większość ludzi odgrywa zatem powierzone im role. I choć są wśród nich osoby doskonale to wiedzące, to jednak prawdziwą klęską jest to, że świadomość nie poszła w stronę analizy i próby zrozumienia dlaczego coś się wydarza, a zadowoliła się zdawkowymi wyjaśnieniami "autorytetów", mimo tego, że ludzie ci powtarzają to samo już dziesiątki, setki (a może tysiące) lat. Coś zblokowało się w mentalności ludzkiej, która nie pobudzona nowym bodźcem do znalezienia rozwiązania, spoczęła w martwym punkcie i ślepej uliczce. 

"Cechą uczonego umysłu, jest zdolność do rozważania myśli, bez jej przyjmowania".

Ta starożytna maksyma wcale nie jest odkrywcza. Jednak w dzisiejszych czasach masowej ignorancji, stała się całkowicie zapomniana. Otóż bowiem ci, którzy chełpią się przynależnością do dumnej społeczności homo sapiens, szczycącej się możliwościami kreacji, nauki i uznającej wyższe zasady moralne, nagle zapragnęli mieć...mentorów. I to znów tych samych! Mentorów, którzy od wieków robią w zasadzie to samo. Zakładają tylko coraz to inne szaty, zmieniają kierunki i dodają nowe narzędzia, ażeby wszyscy wierzyli, że istnieje jakakolwiek polaryzacja, wszystko jest dostępne na wyciągnięcie ręki i że możemy śmiało korzystać z jakiejkolwiek, dowolnej metody poznawczej. Tyle teoria. W praktyce sprawa się komplikuje, gdy "trzcina myśląca", zapragnie jednak zadać pytanie dlaczego, i przy niesatysfakcjonującej odpowiedzi, zapragnie zmodyfikować nieco "reguły gry". I tu zonk! Okazuje się, że oto na arenę wkracza prawo "autorytetów i mentorów", którzy już przecież wszystko opracowali lepiej. W dodatku docelowo, nieodwołalnie i od razu możliwie najbardziej rozwojowo. 
Jednak o jaki "rozwój" tu chodzi, doskonale widać chociażby na tym filmie:

 
        
Po tym jak "trzcina myśląca" ma już pewność, że coś jest "nie halo", system rozpoczyna wdrażanie procesu bagatelizowania tematu, odwracania uwagi i nachalnej tresury, po której delikwent powinien powrócić na właściwy tor. Jeśli jednak trafi się ktoś zbyt krnąbrny i uparty, to wpierw zostaje mu przyprawiona odpowiednia "gęba", ale bywa, że może nawet jakiś plan "współpracy", okraszony intratną propozycją, z czasem, mogącą przybrać wymiar jeszcze bardziej zyskownej. I czeka się. Czy "trzcina myśląca" łyknie przynętę, czy może przycichnie tylko na moment, albo- jeśli już będzie wybitnie upierdliwa- będzie brnąć w to dalej. Ale tu mają naszykowane do wyjęcia kolejne "króliki z kapelusza" i biada tym, którzy spróbują samowolnie realizować swój plan krucjaty przeciwko "mentorom". Przy dużym szczęściu skończą jak Mirko Hannemann, jako ośmieszeni "hochsztaplerzy", którym chodziło jedynie o zysk generowany z oszustwa.
O tym mechanizmie nie będę już pisał, bo jest on na tyle wymowny i jasny, że każdy patrzący nieco bystrzej o tym wie, rozumie to i zdaje sobie sprawę, że na takich wykładnikach zbudowany jest cały aktualny "porządek".
Powróćmy do "ludzi władzy". Niektórzy z nich, bardzo nieliczni, potrafią wykrzesać jeszcze ze swoich udręczonych dusz resztki przyzwoitości, potrafią obudzić ostatki sumienia, oraz dzięki skrawkom odwagi i honoru, decydują się powiedzieć więcej. Znikome to wyjątki...

 


 

Zatem jak wytłumaczyć tym wszystkim ludziom, że obowiązujące zasady funkcjonowania całych społeczeństw, opracowali nie jacyś tam geniusze, nie jednostki światłe, ani powołane do tego celu gremium świadomych, czy (jak chcą niektórzy)- boski porządek, a całkowicie prywatne komórki i sztuczne twory, mogące w każdej chwili z niczego stworzyć dowolną masę pieniędzy, by na zasadach tylko im znanych, zadłużać całe państwa oraz wywłaszczać narody.  Czy ci wszyscy wypruwający sobie żyły i harujący na spłatę kolejnego kredytu, w ogóle o tym myślą? Czy choć na moment zastanowili się, jak działa mechanizm kreowania długu i dlaczego wmawia się wszystkim, że zapieprzanie całe życie za "miskę ryżu" jest ok, a postęp i rozwój jednoznaczny jest z zaciągnięciem pożyczki i zadłużeniem siebie, oraz najbliższych? Czy choć w znikomym stopniu można mówić tu o jakiejkolwiek formie świadomego podejmowania decyzji? Otóż nie. Kłamstwa powtarzane tysiące razy stały się prawdą, a ludzką kreatywność oraz autonomiczność, zredukowano do kilku fizjologicznych potrzeb. Na straży tego stanęły ideologie, doktryny religijne i kulturowe wyznaczniki, które miały za zadanie kierować uwagę tam gdzie trzeba, przy jednoczesnym pomijaniu i bagatelizowaniu wielu kluczowych obszarów. I takim sposobem tkwimy w tym bagnie indoktrynacji, wciąż nie rozumiejąc, że jedynym prawdziwym wyznacznikiem kierunku rozwoju na tej planecie stało się...niewolnictwo. Jego specjalny, nowoczesny wymiar, który intencyjnie i materialnie wspieramy, bowiem znajdując się w centrum kultury która je stworzyła, nie może być inaczej. Jesteśmy cegiełką w murze tego ogromnego więzienia i obozu zagłady, ponieważ uwierzyliśmy, że "porządek" odgórnie narzucony, jest tym jedynym. A stało się to już dawno, kiedy utraciliśmy swój integralny ład serca. Kiedy zasady moralne, spokój, głębokie przeświadczenie o tym, że nie jesteśmy oddzieleni od reszty Wszechświata, poczucie godności, empatię, odwagę i troskę, zastąpiły sztucznie wprowadzone, wyniszczające programy, poparte wrażą działalnością wybranych do tego celu- rezydentów. To był długi i złożony proces, w dodatku współmierny z tym, co dziś nazwalibyśmy niejawną stroną rzeczywistości, a która to wtedy, dla naszych przodków, była czymś całkowicie normalnym. Ale zostało to zniszczone i poukrywane w taki sposób, ażeby dziś do rąk naszych, trafiały jedynie nikłe fragmenty tamtejszego obrazu egzystencji.
Wróćmy jednak do tego, co za oknem.

Wielu osobom, którym faktycznie od pewnego czasu coś się nie zgadzało, które dopuściły do siebie analizę faktów i trzeźwą ocenę sytuacji, otworzył się nagle z goła inny obraz niż to, co dotychczas znali. Odrzucili "gadające głowy", napotkane sytuacje skonfrontowali z innymi i zadali sobie trud, by dotrzeć do informacji, którymi bynajmniej codzienność wybrukowana nie jest. Spróbowali też znaleźć podobnie do siebie myślących. Jednym słowem...zakumali. Nagle dotarło do nich, że tak przecież dalej być nie może i że trzeba coś zmienić. Wielu z nich zakrzyknęło gromkim głosem, że tylko ruch opozycyjny, niesystemowy, niereżimowy, jako całkowicie wolna struktura obywatelska, może przeciwstawić się obecnie panującemu chaosowi. Problem polega na tym, że większość z tych ludzi, nawet nie wystawiła nosa poza komputer, jedynie przekierowując swoją uwagę tam, gdzie czekały już gotowe do zaakceptowania schematy. Po raz kolejny, zadziałał mechanizm stary jak świat. Niestety. Opozycja...jaka opozycja?

Jeśli ktoś uważa że takie rzeczy tylko w Ameryce, a u nas jest zupełnie inna bajka...powodzenia. Niech dalej tkwi przy swoim. Generalnie na powyższym materiale wszystko zostało powiedziane. Kluczem jest kto ustala zasady, a kto musi je przyjąć, jeśli w ogóle marzy mu się jakiekolwiek zaistnienie na planszy do gry. I absolutnie nie istotne, z której strony i w jakich barwach.

Tak więc gdy już na dobre jesteśmy upokorzeni, odcięci od funduszy, pozbawieni informacji, możliwości skonsolidowania się, a także coraz bardziej spauperyzowani, oraz gaszeni programami ucisku, które w najlepszym razie monitorują jedynie "mowę nienawiści", to można z nami zrobić...wszystko. I robią. "Nowy Wspaniały Świat" wchodzi już na dobre do polskich przedszkoli i szkół. Nie zdziwcie się więc rodzice, kiedy któregoś dnia wasze dziecko oznajmi wam, że od dziś nie będzie już chłopczykiem, albo dziewczynką. Że "nowoczesność, postępowość i tolerancja" pozwoliło mu zrozumieć, że jest zupełnie kimś innym! I nie dziwcie się także, jeśli dowiecie się, że np. od jutra, wasze kilkuletnie dziecko będzie w przedszkolu odbywało zajęcia z umiejętnego dotykania się, ażeby osiągnąć...erotyczną satysfakcję. Niemożliwe? Bynajmniej:

      


Ideologia multikulti, gender, LGBTQ i reszta tej socjotechnicznej papki do mieszania we łbach i  rozwalania społeczeństw, na dobre działa już na zachodzie, zbierając druzgocące żniwo. Nikt w krajach takich jak Szwecja, Francja czy Wielka Brytania nie pyta już o liczby gwałtów na białych kobietach, o akty dyskryminacji ze strony homofilów, czy o to, ilu tamtejszych cudzoziemców z krajów arabskich czy Afryki, "ubogaciło" kulturalnie i cieleśnie tamtejsze dzieci. W mediach jak zwykle cicho sza, zaś część informacji czy doniesień o tych bestialstwach i tak jest dyskretnie zamiatana pod dywan, chociażby przez funkcjonariuszy tamtejszych służb. Tu ostro i bez znieczulenia o tym:

Jeszcze raz powtórzę: kluczem jest kto ustala zasady, a kto owe zasady chce przyjąć. Na powyższym przykładzie widać, że społeczność tych angielskich miasteczek z całą odpowiedzialnością podpisuje się pod "porządkiem", który oznacza: dyskryminację, sutenerstwo, rasizm, pedofilię, terror, gwałt i zabójstwa, Bezapelacyjnie! A teraz przełóżcie sobie ten przykład, na te wszystkie "wysoko rozwinięte" kultury Europy zachodniej i Ameryki (choć oczywiście nie tylko), gdzie od lat trwa w najlepsze wdrażanie takiego właśnie modelu egzystencji. Gdzie obowiązuje jedynie kultura pogardy, oparta na prawie silniejszego i wyżej postawionego, wobec całej reszty, mającej status nie wyższy niż zwierzęta. Jak więc należy odnieść się, do tak funkcjonującej cywilizacji?
Jeśliby ludzie faktycznie zrozumieli, w jak mrocznej, uwłaczającej i wyniszczającej grze uczestniczą, to jedynym słusznym działaniem w tych, przykładowych miasteczkach w Anglii, byłby masowy akt nieposłuszeństwa i wielotysięczny wiec, po którym spłonęły by tamtejsze ratusze i siedziby policji, zaś ich pracownicy, zostaliby w tempie błyskawicznym (pod groźbą śmierci) zobligowani, do natychmiastowego i nieodwracalnego wdrożenia procesu deportacji całej tamtejszej mniejszości muzułmańskiej. Koniec. Kropka. Tak stało by się w przypadku, kiedy ludzie mieliby pełną możliwość samostanowienia, w jakiej przestrzeni społecznej egzystują i jak mogą sami  skutecznie poradzić sobie z nękającą ich patologią oraz zbrodnią. Ale to nie takie proste. Piętno niewolnika wypalone jest w mózgu dogłębnie i toczy duszę niczym rak. Tu nie ma nie tylko analizy, czy próby refleksji. Tu nawet najprostsze odruchy serca i ledwie kiełkujące ziarna empatii, zostały zalane breją i fekaliami. Zaś instynkt samozachowawczy- zredukowany do zera. Jak myślicie, czy za pewien czas u nas będzie inaczej? To oczywiście pytanie retoryczne...


Czy tak trudno wyobrazić sobie skalę obłędu jaki nas otacza? Czy tak ciężko jest dojrzeć siłę i natężenie programów, jakie wtłaczają ludzi w "przyciasne mundurki" norm, zachowań, uwarunkowań kulturowych oraz religijnych, które poprzez manipulację i ułudę jedynie słusznej drogi, prowadza nas przez życie, pozbawione zupełnie pierwiastka kreatywności, bowiem za cenę "czegoś tam", staliśmy się bezwolną masą baranów, których stać jedynie na warunkowanie klasyczne "psów Pawłowa"?
Okazuje się, że tak. Bowiem żeby to wszystko dostrzec i zaakceptować, potrzeba dużej odwagi i chęci "zanurzenia się" we własne wnętrze. Ażeby wreszcie poprzez proces autoobserwacji, oraz uważną i sumienną pracę zdać sobie sprawę, że ten dysonans w nas nie wziął się z niczego, i że ma zupełnie inne podłoże, niż pierwotnie zakładaliśmy. Robimy bowiem coś, co nie jest i nigdy nie było naszą autonomiczną decyzją, a co nas wyraźnie hamuje, ogranicza i w najlepszym razie skutkuje  niejasnym przeczuciem, że...coś jest nie tak. Oczywiście istnieje cała masa ludzi, twierdzących że wszystko jest w najlepszym porządku, że zmierza w jedynie słuszną stronę, a to co się wydarza jest jedynie "błędem w sztuce" cywilizacji, która wciąż się uczy i na drodze rozwoju napotyka różne wyboje i ciernie. Ale jeśli tak, to zapytuję: dlaczego w takim razie wiedząc o tym, wybiera wciąż te same kręte i wyboiste drogi. Dlaczego nie szuka innych?
"Kultura nie jest Twoim sprzymierzeńcem"- ostrzegał Terence McKenna. Przypomnijmy, na co jeszcze zwracał uwagę:


    

                         
Najśmieszniejsze jest to, że racjonalista w powyższym materiale dostrzeże tylko marne epatowanie postawami egoistyczymi, a nawet swoisty solipsyzm. Ale nic bardziej mylnego, zaś motto całej powyższej refleksji sprowadza się do wnikliwego spostrzeżenia że: nie ma się do czego przystosowywać. Z jakiej bowiem racji, jakikolwiek aparat represyjny ma być rdzeniem i bazą, do budowania naszej relacji ze światem? Jak będą one wyglądać, jeśli już jako dziecko otrzymamy zastrzyk potężnej toksyny, która zatruje nasze zmysły, oraz odbierze możliwość intuicyjnego podejmowania jakichkolwiek decyzji?
Oczywiście nie wszystko stracone. Nie jest tak, że trucizna działa natychmiastowo i ma moc, by całkowicie zamienić nas w kłody drewna. Okazuje się, że oto nagle pomoc przychodzi...z wewnątrz. Jakieś małe z początku, znikome impulsy, które niczym iskry napomnienia, ukierunkowują naszą uwagę w miejsca, które z pozoru wydawały się nieznaczące i błahe. To coś, co już od wczesnych lat życia, pomaga zrozumieć "architekturę światła" (odniosę się do tego terminu, podczas jednego z kolejnych wpisów). Krótko sprawę ujmując, dostajemy wyraźne sygnały. Każdy inne, każdy w stosownym momencie, jednak nieprzypadkowe i do bólu prawdziwe. Zaczyna się mozolny proces inicjacji, w którym doświadczamy rzeczy skrajnie różnych i zaskakujących. Wtedy to właśnie nasila się swoista walka jaźni z ego, zaś my, nie do końca rozumiejąc to wszystko, jak nigdy wcześniej podatni jesteśmy na ciosy z zewnątrz. Chwilę później, pojawiają się pierwsze postawy skorelowane wokół "wyuczonej" ekstrawersji, mającej zapanować nad niejasnymi dla nas odruchami serca, oraz widzeniem pod wpływem całkowitej uważności. Walczymy z tym, ponieważ nasz model kulturowy nie pozwolił nam od najmłodszych lat zaakceptować najprostszej rzeczy. Naszego w pełni autonomicznego prawa, do spontanicznego wyczuwania, co dla nas dobre.

Wielokrotnie wspominałem już o mechanizmie intencji. O tym, że istnieje pewna nienaruszalna przestrzeń, w której samoistnie i kiedy tylko zapragniemy, możemy dokonać wyboru. Bo choć już na samym początku wpisu posiłkowałem się przykładami rażącymi swoim bestialstwem, perfidią i egoizmem, to jednak zdaję sobie sprawę, że istnieje rzesza ludzi, którzy żyją według zupełnie odmiennych zasad i założeń, próbując kierować się świadomymi wyborami i biorąc pełną odpowiedzialność za swoje czyny. Oczywiście główny przykład nie wypływa od nich, gdyż takich ludzi nie zobaczymy na pierwszych stronach gazet czy programów medialnych. Nie tylko przez to, że są w mniejszości. W dużej mierze dlatego, że wymówili temu posłuszeństwo. Aktualna konstrukcja świata jest dla nich czymś irracjonalnym i w pełni sztucznym. Mają oni świadomość ogromnych paradoksów, oraz wadliwych schematów, które niszczycielsko wpływają na powstawanie wszystkiego, z czym wiąże się ludzki byt na tej planecie. Wybierają więc dla siebie swoisty ostracyzm, jako że intencyjne wspieranie panującego "chaosu i bezkrólewia", jawi im się jako czysta autodestrukcja, nie zaś kreacja. Ich duchowość jest prosta i nieskomplikowana, toteż nie stawia barier wynikłych z podporządkowania się konkretnemu systemowi religijnemu, by potem odgrywać teatrzyk "wiernego parafianina", który w systemie przykazań oraz zalecanych rytuałów i tak przepada, niczym ziarenko piasku na pustyni. Niejednokrotnie, niemalże całkowicie tracąc swoją podmiotowość. To ich nie dotyczy. Starają się być otwarci na świat i ludzi, ale nie po to, by hołdować idei ślepego posłuszeństwa oraz stopniowania każdego przejawu istnienia. Niepotrzebni im kapłani, świątynie, ołtarze i święci, bo wiedzą, że autentyczny Stwórca objawiony jest wszędzie i we wszystkim, również w nich samych. Czują to równie mocno podczas patrzenia na bezkres nocnego nieba, jak i wtedy, gdy muskają delikatne źdźbło trawy.


Wielu ludziom, może to wszystko jawić się zbyt skomplikowane i niedorzeczne. Ale dlaczego? Przecież odruchy serca zawsze są proste i czytelne. Jest impuls- jest działanie. Tak działa nasze wnętrze, kiedy dajemy mu możliwość spontanicznego wygenerowania przestrzeni otwartości. Dopiero kalkulacja i stopniowanie według określonych (wyuczonych) wzorców, spycha naszą intuicje na dalszy plan. Wtedy już jest różnie. Dobroć wcale nie musi emanować ekspresją. Nie potrzeba jej finalnych fajerwerków. Wystarczą małe i proste gesty. Małe iskierki wykrzesane w przestrzeni, którym wystarczy to, że zaistniały. Zawsze masz wybór. To Ty decydujesz, jaki będzie rodzaj i ważność przekazanego przez Ciebie komunikatu. Mimo że każdego dnia, ulice wielu miast na tym świecie kipią nienawiścią i spływają krwią, to przecież pistolety czy noże same nie zabijają. A myślenie, że ktoś zobligował nas do czynienia każdego możliwego draństwa, jest wymownym aktem tchórzostwa i niepospolitego barbarzyństwa, wobec samego siebie. To właśnie istota odhumanizowania, na którą zapadło mnóstwo ludzi. Gdy niejednokrotnie nie mogąc później patrzeć na swoje odbicie w lustrze, czując, że zaprzedając swoją duszę najniższym instynktom i ułudzie "prawdziwego życia", zbliżyli się zbyt mocno do jądra ciemności. I że pozostał im już tylko jeden krok, skutecznie kończący męczarnię. Nie namawiam więc do szerzenia jakiejkolwiek przemocy w imieniu swoim lub (co gorsza) innych, ale bynajmniej nie hołduję też bierności, ideologii ofiary i nadstawiania drugiego policzka. Bowiem czasami nie da się już bardziej ustąpić z drogi, a nasza wyciągnięta w geście pojednania ręka, bywa jawnie odtrącana, zaś nam i naszym najbliższym, grozić może widmo śmiertelnego niebezpieczeństwa. I tu jest granica, gdzie kończy się samarytanizm, a do głosu musi dojść pragmatyzm. Bo za coś i za kogoś, jesteśmy tu przecież jak najbardziej odpowiedzialni. Ktoś w nas wierzy i oczekuje, że zawsze pomożemy i staniemy w jego obronie, gdy zajdzie taka potrzeba. I wtedy nie ma zmiłuj. Trzeba wziąć zamach i przypieprzyć tak mocno, że aż mięso odejdzie od kości...  

Odkąd pamiętam, od szczenięcych lat, nosiłem w sobie pewne proste, ale niezwykle silne przeświadczenie, że oto uczestniczę w jakiejś grze, jakimś postępującym akcie, który nie jest z pozoru tym, czym w istocie się wydaje. Że z czasem, dane mi będzie poznawać coraz to większą część tego obrazu, choć natura zjawiska pozostanie i tak nieodkryta. Będzie tajemnicą i zagadką, drażniącą moją duszę do samego końca. Do momentu, zanim pozostawię tu to...co powinienem.
I choć życie z tym przeczuciem do łatwych nie należało, szczególnie wtedy, kiedy nastał czas "dojrzewania", gdy tysiące myśli wybuchało w głowie, w nadziei na ukojenie i znalezienie choć okruchu wyjaśnienia dla tego wszystkiego, to jednak dziś wiem, że był to schemat jak najbardziej wymagany. Że musiałem przeczekać to, jakoś przetrwać najtrudniejsze momenty, ażeby samemu poczuć, że rozwiązania nadchodzą z zupełnie przeciwnego kierunku. Z innej przestrzeni.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie posiadłem żadnej mądrości naczelnej, nie zostałem oświecony ani obdarowany "błogosławieństwem". Po prostu dostałem czytelną wskazówkę. A później poszedłem za nią i wiele trapiących mnie problemów, po prostu...zniknęło. 
Dziś mam tę głęboką pewność, że to nie żaden przypadek i że w istocie możemy sami zrobić ze swoim życiem wręcz nieprawdopodobne rzeczy. Cały czas czuję w sobie wiele skrajności, wiele niezrozumiałych zaklęć i haseł, które czekają na odkrycie, wciąż popełniam błędy i się uczę, ale wiem też, że to po prostu...proces. Że z każdym kolejnym dniem, uczestniczę w pięknym akcie "wykuwania" przestrzeni, pod nowe doświadczenie i możliwość pochwycenia niepojętych wrażeń.

Nie odczytujcie tego wpisu jako próby pochwały mechanizmu alienacji, czy traktowania rzeczywistości, jako przestrzeni mającej do zaoferowania jedynie pierwiastek obawy, bólu i destrukcji. Bo choć z pozoru widać dużo, to nie da się dostrzec wszystkiego. Trzeba stale próbować zmieniać perspektywę, ogniskować soczewki i szukać nowych kątów padania światła. Zachęcam do tego, do nieco szerszego spojrzenia na swoje życie. Do uważniejszego wniknięcia wgłąb. Do próby przebicia się poza kotarę codzienności i uchwycenia tego co "w cieniu". Do niebagatelizowania swoich przeczuć szczególnie wtedy, kiedy zdają się być mocno opozycyjne, wobec intelektu. Do woli odgadnięcia, skąd bierze się dany problem i jak wpływa na to, że danego dnia czujemy się tak, a nie inaczej. Do pokory wobec tego, co nie musi podpierać się realnymi przesłankami, by powstać i cieszyć się szacunkiem naszego udobruchanego umysłu. I do chęci zmiany. Bo zawsze możemy spróbować zrobić coś lepiej. Jeśli jesteśmy świadomi, otwarci i odpowiedzialni za to co czynimy, to w naszym wnętrzu coś się wydarza. Coś szalenie istotnego. Wyjątkowy proces, po którym już nic nie wydaje się takie, jak było pierwotnie...

     




P.S. Jeżeli komuś powyższy wpis wydał się kontrowersyjny, niepoprawny politycznie, kulturowo bądź ze wszech miar anty- wszystko, to...nic na to nie poradzę. To w końcu mój autorski manifest artystyczny, taki swoisty projekt sztuki awangardowej, w którym realizuję się jako twórca i "trzcina myśląca". A jak powszechnie wiadomo w sztuce można wszystko, bo ona..."ponad niebiosa wylata". ;)

P.S.2. Odnośnie wspomnianego na początku handlu polskimi dziećmi. Audycja z początku roku, zaś problem, niestety wciąż aktualny:

Paweł Bednarz:Handel dziećmi jest najbardziej dochodowym biznesem na świecie

Polskie sądy umoczone w handel dziećmi?                 

P.S.3. Jak sprawnie i po cichu podmienić Polaka na...                    


P.S.4. Coś na czasie. Ktoś o odmiennej orientacji, o LGBT i "aktach homofobii":


P.S.5. Zbrodnie, o których prawie nikt już nie mówi:


P.S. 6. Zabawki "inteligentnych" rodziców:


Źródło zdjęć: internet