piątek, 25 kwietnia 2014

Wojna kosmiczna cz.3



Zazwyczaj, gdy mówi się o zaginionych, przedpotopowych cywilizacjach, przypisuje im się (na podstawie znalezisk archeologicznych, które przetrwały do naszych czasów) umiejętność wykorzystywania przez nie technologii, które nawet dziś muszą robić na każdym wielkie wrażenie. Próbę naukowego opisania tych technologii podejmuje zupełnie nowa dziedzina wiedzy, zwana paleofizyką. Analizuje ona teksty sumeryjskie, staroegipskie, greckie i wiele innych pod kątem poszukiwania opisów – stworzonych na miarę umiejętności i wiedzy starożytnych – określonych zjawisk fizycznych i porównywanie ich do współczesnych odkryć na polu fizyki teoretycznej. To, co wyłania się z takiej analizy porównawczej, w sposób niezwykle jasny i oczywisty wskazuje na istnienie i wykorzystywanie w zamierzchłej przeszłości naszej planety rozmaitych wyrafinowanych technologii, która była w posiadaniu nieznanej nam wciąż, przedpotopowej cywilizacji, która niekoniecznie ograniczała się tylko do naszej planety, ale mogla pochodzić nawet z odległych zakątków naszej galaktyki.


Starożytne freski mówią znacznie więcej, niż z reguły się uważa
 
Jeśli weźmiemy pod uwagę istnienie takiej technologii w kontekście tworzenia broni, to możemy zrozumieć jej naturę dzięki opisowi jej działania w starożytnych tekstach – zwłaszcza tych, pochodzących z sumeryjskiej, egipskiej, perskiej i wedyjskiej tradycji, gdzie mamy opisy niezliczonych wojen pomiędzy rozmaitymi bogami, wykorzystującymi taki rodzaj zaawansowanej technologii. Podobne opisy znajdujemy także w greckiej mitologii, co oznacza, że nie jest to tylko legenda dotycząca jednej części świata, ale jest tylko częścią o wiele szerszego, uniwersalnego fenomenu. W tekstach tych można znaleźć szczegółowe opisy pozwalające na taką paleofizyczną analizę. Istnienie takich technologii pozwalało na prowadzenie okrutnych i niszczących wojen pomiędzy bogami i w książce “Cosmic War”, Joseph Farrell doszedł do wniosku, że wojna ta miała charakter międzyplanetarny.

Pas asteroid w Układzie Słonecznym

Jedną ze współczesnych teorii astronomicznych jest hipoteza tzw. eksplodujących planet, z których szczątków powstał np. pas asteroid pomiędzy Marsem a Jowiszem. Hipoteza ta jest znana już od początków XIX w. Analiza budowy i składu tych asteroid wskazuje, że kiedyś tworzyły one jedna całość – dodatkową planetę w naszym układzie słonecznym – która z jakichś powodów została rozsadzona na strzępy. Problemem współczesnej fizyki jest fakt, że nie posiada ona odpowiednio przekonywującego modelu, który uzasadniałby taką nagłą i nieoczekiwaną, spontaniczną eksplozję. Taka teoria – gdyby powstała, miałaby olbrzymie zastosowanie w wyjaśnieniu wielu kosmicznych zjawisk, takich jak istniejące obecnie pasy asteroid, powstawanie komet, a nawet niektóre elementy geologii naszej własnej planety.

Najlepszą teorie opisująca takie właśnie zjawisko stworzył wybitny, nie żyjący już amerykański astronom Tom Van Flandern (pracujący dla US Naval Observatory- do dziś nikt nie stworzył dla niego polskiej strony Wikipedii!). Jeśli porównać jego hipotezę z antycznymi tekstami, teoria wojny międzyplanetarnej i użycie zaawansowanej technologicznie broni przewyższającej wszystko co jest nam znane dziś, wydaje się być jedynym logicznym wytłumaczeniem dla wypadków, jakie zaszły wiele tysięcy lat temu w układzie słonecznym. Można w skrócie powiedzieć, ze mamy w takim kontekście do czynienie ze starożytną wersja “Gwiezdnych Wojen”. W jednym z odcinków sławnej, filmowej serii Lucasa, mamy nawet ilustracje pokazująca takie wydarzenie, gdzie zostaje kompletnie rozbita na drobne kawałki planeta Alderaan (Planeta V). Tą z pozoru fantastyczną teorię można uzasadnić właśnie na podstawie analizy paleofizycznej biorącej pod uwagę wszystkie najnowsze osiągnięcia fizyki wskazujące, że taki scenariusz był lub nadal jest możliwy.

Czy starożytne cywilizacje dysponowały bronią zdolną niszczyć ciała niebieskie?

Jeśli istnienie takiej broni, byłoby możliwe – czego ślady możemy zobaczyć a naszym układzie słonecznym – to siłą rzeczy potwierdza to tym samym istnienie wyrafinowanej technologicznie cywilizacji. Jeśli wziąć pod uwagę taką konkluzję serio, to w zupełnie innym świetle przedstawia nam się cała ezoteryczna tradycja, jaka utrzymywana jest i rozwijana na przestrzeni naszej znanej historii – łącznie ze szczególną uwagą, z jaką traktowana była ona przez niezwykle praktycznych i dalekich od fantazjowania Niemców, w czasach burzliwego rozwoju nazistowskich technologii. Z niezwykłą pasją kolekcjonowano wówczas antyczne dokumenty, mogące uchylić rąbka tajemnicy tej przedpotopowej technologii i dziś bez żadnych wątpliwości można powiedzieć, że niemieccy naukowcy byli w stanie odkryć wiele rewolucyjnych technologicznie rozwiązań, których korzenie tkwią w mrocznej przeszłości naszej planety. To zainteresowanie bynajmniej nie ustało wraz z końcem III Rzeszy i jest kontynuowane wraz ze wspomnianą przeze mnie wiele razy amerykańska operacją “Paperclip”, która jest fundamentem dla dalszego rozwoju technologii, jaka niezwykle żywiołowa rozwija się na naszych oczach od połowy zeszłego wieku.

Tom Van Flandern (2008)

Na tej postawie można wysnuć ryzykowną ale też i logiczną konkluzje, że obecna wojna na Bliskim Wschodzie, której sens wydaje się być absurdalny i nie mający żadnego praktycznego uzasadnienia ma na celu – być może – pozyskanie takiej właśnie dokumentacji przedpotopowych technologii. Nie można oprzeć się wrażeniu, że tereny, na których toczy się obecna wojna, ściśle odpowiadają zasięgowi sumeryjskiej cywilizacji, która zarejestrowała olbrzymi materiał spisany na glinianych tabliczkach, z których tylko mikroskopijna część została odcyfrowana i przetłumaczona. Być może nie jest to główny cel tej wojny, ale nie należy odrzucać tego, że przy okazji dokonywana jest próba zebrania brakujących części opisu tych technologii. Zanim wybuchła wojna w Iraku, w starożytnych ruinach tego kraju intensywnie pracowali archeolodzy niemieccy, francuscy i polscy, którzy odkryli ogromna ilość rozmaitych artefaktów i tysiące tabliczek z pismem klinowym. Kiedy do Iraku weszły wojska amerykańskie, angielskie i im sojusznicze, w krótkim czasie doszło do grabieży w muzeum w Bagdadzie, skąd zniknęły najbardziej interesujące i tajemnicze zabytki wskazujące, że złodzieje doskonale wiedzieli czego i gdzie szukać. Potwierdzają to podobne wypadki do jakich doszło podczas wojny w Libii i niepokojów w Egipcie, gdzie kradzieże w muzeum również wskazywały na dobrze zaplanowaną akcję.


 
Defilada "zwycięzców"w Bagdadzie

Jeśli chodzi kradzież w muzeum w Bagdadzie, to wiadomo co z niego zginęło, bo niemieccy archeolodzy stworzyli dokładny zapis tego co, gdzie i kiedy w Iraku znaleziono. Niemiecki wywiad Bundesnachrichtendienst działał też bardzo aktywnie na terenie Iraku, co jest bardzo interesujące choćby ze względu na fakt, że Niemcy nie zdecydowały się na obecność militarną w tym regionie. Z pewnością działalność niemieckiego wywiadu nie była koordynowana z chociażby CIA. Niemcy działali na własną rękę i można się jedynie domyślać, że szukali zupełnie czegoś innego niż militarnych celów przyszłej wojskowej interwencji.Na tej podstawie można zbudować wniosek, że istnieją ludzie, którzy dążą do rekonstrukcji tych uznawanych za mityczne – technologii.


c.d.n.


Źródło tekstu i zdjęć:http://nowaatlantyda.com/
Korekta- Medart 

sobota, 19 kwietnia 2014

Więcej światła!




Nie będzie o słynnej sentencji.. Będzie jednak dlatego, że jakby nie patrzeć czas sprzyja spojrzeniu na całe tony spraw, z większym niż zwykle potencjałem światła. Mamy już tę porę, która po udręce wielu miesięcy "monochromatyki", pompuje wprost do serca powracający element jakiejś tam motywacji i być może zdrowszego, pełniejszego wglądu. Zaczyna się okres oczyszczania i rozpuszczania złogów, zaległych gdzieś głęboko we wnętrzu jak i przed oczyma. Jak to kiedyś trafnie ujął mój nieżyjący już sąsiad: "Wiosna Panie...nawet psie kupy wyglądają piękniej" :)
I w istocie o to chodzi. Żeby nabrać powietrza głęboko w płuca i rozejrzeć się UWAŻNIE dookoła. I dostrzec...

Wczoraj odwiedził mnie stary kumpel. Znajomość jeszcze z czasów szkoły średniej, i to jedna z tych bardziej trafionych. Przyjechał ze Stanów na święta do rodziny, a że nie widzieliśmy się prawie dziesięć lat, zatem aż prosiło się o nielichą pohulankę ;) A że ja, każdą taką okazję wolę spędzić w sposób inny niż szablonowy, zatem zaprosiłem kumpla na dach pobliskiego wieżowca, gdzie w spokoju mogliśmy pogadać i opróżnić ulubione browarki.
Poczuliśmy się znowu jak za starych dobrych czasów i tylko szron na skroniach dowodził, że statystujemy już w nieco innym filmie. I było fajnie. I doczekaliśmy momentu, kiedy całkowicie w ciszy zaczęliśmy oglądać zachód słońca. Tylko wiatr wtórował tej chwili, a przecież i tak wpasował się w to lepiej, niż cały ten nieistotny śmietnik poniżej. Tak... Po raz kolejny miałem dowód na to, że wystarczy nieco inny, wyższy punkt odniesienia i niektóre rzeczy prostują się same.

Gdy w końcu tarcza słońca zniknęła i pozostała jedynie łuna, Marcin odwrócił się w moją stronę i założę się, że nadzwyczaj dobrze zinterpretowałem jego spojrzenie. W milczeniu opuściliśmy dach i zjechaliśmy na dół. Nikt tego nie widział, ale chyba wtedy nasze serca dawały tyle światła, że nawet mistrz Goethe byłby zachwycony.


Spokoju, ciepła i ŚWIATŁA dla Was, w te Święta...


    

wtorek, 15 kwietnia 2014

Wojna kosmiczna cz.2



Jeśli dokładniej przyjrzeć się zdjęciom pokazującym start lądownika Apollo z powierzchni Księżyca, to wcale nie wygląda to na start rakiety. Rakieta startując przyspiesza w sposób geometryczny – tymczasem lądownik wznosi się z tą samą prędkością, odlatując w stronę orbitera. Dla wielu sceptyków pierwszego, załogowego lotu na Księżyc ta scena jest dowodem na to, że nakręcono ją w studio a amerykańscy astronauci tak naprawdę nigdy nie byli na Srebrnym Globie. Tymczasem być może jest to ilustracja działania technologii, która po dziś dzień pozostaje w ukryciu. Patrząc z jeszcze innego punktu widzenia, być może start Apollo z powierzchni Księżyca, rzeczywiście został nakręcony w studio na Ziemi po to, aby nie pokazać prawdziwej sytuacji jaka miała tam miejsce a także tego, co znaleziono po wylądowaniu. Taką teorię wysnuł kiedyś Richard Hoagland i jeśli wziąć pod uwagę jego przypuszczenia, że na Księżycu znajdują się artefakty po bliżej nam nieznanej cywilizacji, to scenariusz, w którym ukrywa się prawdziwy obraz księżycowej misji wydaje się być bardzo prawdopodobny. Hoagland w serii swoich prelekcji zaprezentował szereg fotografii zrobionych przez NASA na Księżycu, które w jego mniemaniu przedstawiały rozmaite nietypowe anomalia geologiczne sugerujące ich nienaturalne pochodzenie. Dlatego trzeba wziąć pod rozwagę możliwość, że w celu ich ukrycia prowadzi się w sposób świadomy dezinformację.

Zaawansowane technologie kosmiczne pojawiają się w USA (ale także ZSRR) wraz ze wspomnianą już wcześniej operacją “Paperclip”, w wyniku której do USA trafiło tysiące wybitnych niemieckich naukowców. I byli to nie tylko specjaliści w dziedzinie rakiet i aerodynamiki. Do Ameryki trafili i znaleźli w niej azyl także tzw. “doktorzy”, w sposób barbarzyński eksperymentujący w obozach koncentracyjnych i poszukiwani listami gończymi. Jeśli przyjrzymy się dokładniej tym eksperymentom, to okazuje się że ci – często oprawcy – budowali fundamenty pod współczesną medycynę kosmiczną dlatego znaleźli zatrudnienie przy budowie amerykańskiego programu kosmicznego. Jeśli jednak w tą niezwykłą mieszankę zaawansowanej wiedzy wmieszamy możliwość osiągnięcia przez nazistów sukcesu w stworzeniu prototypowej technologii, która dawała im możliwość kontrolowania i manipulowania w sposób lokalny płaszczyzny czaso-przestrzennej, to otwieramy drzwi do nowej możliwości, że posiadali oni także technologie wykorzystujące energie punktu zerowego, która wykorzystana jako bron stawiałaby np bombę wodorową na jednaj półce ze zwykłymi fajerwerkami. Jeśli Amerykanom udało się przejąć choćby zręby tych technologi, to mieli oni 70 lat aby doprowadzić je do perfekcji. Można wyciągnąć takie wnioski choćby na podstawie gigantycznych sum pieniędzy jakie pochłaniają tajne tzw. “czarne projekty”. Cel tych pieniędzy nie jest odnotowywany w żadnych dostępnych rejestrach finansowych. Można więc jedynie spekulować, że doskonalenie tych technologii pozwala dziś na odbycie krótkich lotów kosmicznych w stronę najbliższych Ziemi planet.

Wernher von Braun (drugi z lewej), w centrum kosmicznym im.Kennedy'ego (1971)

Na tym tle można także w zupełnie innym świetle ocenić zjawisko znane pod nazwa UFO, które jest być może świetną zasłoną dymną dla eksperymentów przeprowadzanych z nowymi i nieznanymi technologiami. Być może w miejscach takich jak Roswell wcale nie rozbił sie statek kosmiczny z innej planety a raczej pojazd pochodzący z Ziemi i napędzany jakimś egzotycznym rodzajem energii. Energia ta jednak nie jest wystarczająco egzotyczna aby móc użyć ją do np. lotów międzygalaktycznych. Joseph Farrell, którego teorie tutaj prezentuję – stawia hipotezę, że w Roswell rozbił się pojazd ziemski, a w całą historie wplątano kosmitów tylko po to, skutecznie ukryć istotne fakty dotyczące prawdziwych właścicieli pojazdu. Farrell podejrzewa, że pojazd ten został stworzony i obsługiwany przez nazistów, którym udało się przetrwać wojnę. Jego pojawienie się nad amerykańskim terytorium dwa lata po jej zakończeniu, w której zjednoczone siły świata z trudem pokonały państewko mniejsze niż Teksas, musiało zaniepokoić Amerykanów w stopniu bliskim szaleństwa. Oznacza to bowiem, że ktoś, w jakimś nieznanym miejscu na świecie, w sposób niezależny kontynuuje prace prowadzone kiedyś w niemieckich laboratoriach, bez żadnej kontroli ze strony tzw. zwycięzców wielkiej wojny. Dlatego Farrell uważa, że katastrofa w Roswell jest częścią głębokiej dezinformacji.

Czy V7 było prawdziwą "zabawką" nazistów?

Z ujawnionych dokumentów Majestic-12 (organizacji, która uznawana jest oficjalnie za wymysł teoretyków konspiracji) wynika, że wrak obiektu, który rozbił się w Roswell oglądali przywiezieni na miejsce zdarzenia niemieccy naukowcy tacy jak Hermann Oberth, Arthur Rudolph i Wernher von Braun po to, aby przedstawić swój opinię na temat wraku. Logika podpowiada, że gdyby amerykańska armia naprawdę znalazła wrak statku pozaziemskiego, ostatnimi ludźmi, którym by to pokazano, byłaby grupa nazistów, budująca pod przymusem rakiety dla swoich nowych szefów. Chyba, że…. w odnalezionym wraku znaleziono coś, co wyglądało bardzo niemiecko. Nawet płk. Corso w swojej książce “The Day After Roswell” (“Dzień po Roswell”) bardzo mocno sugeruje w kilku miejscach, że niektóre elementy znalezionej technologii przypominają technologie rozwijane przez Niemców i z tego powodu naukowcy, którzy trafili do USA w ramach “Paperclip” byli przywiezieni do Roswell w charakterze konsultantów. Dla wielu enztuzjastów UFO dokumenty Majestic 12 są dowodem na istnienie UFO. Joseph Farrell jednak odczytuje je zupełnie inaczej.

Okładka kontrowersyjnej książki płk. Corso

Książka płk. Corso: “The Day After Roswell” jest oparta na przeświadczeniu, że w Roswell pozyskano technologie, które później w sposób stopniowy przenikały do amerykańskiego przemysłu i stały się podstawą rewolucji technologicznej jaką obserwujemy dziś. Przytacza on takie przykłady jak kewlar, laser, światłowody i tranzystory. Szczególnie interesujący jest ten ostatni wynalazek a jego historia jest niemalże kompletnie nieznana. Stworzono go w sposób niezwykle gwałtowny w laboratorium AT&T – Bella. W książce “SS Broterhood of the Bell” Farrell opisuje sytuację w której w 1940 r., niemiecka firma Telefunken pokazała interesującą tubę próźniową wielkości paznokcia. W tym samym czasie ekwiwalent aliantów dla tej niewielkiej tuby próżniowej, pokazany pod koniec II Wojny Światowej jest co najmniej 10 razy większy. To pokazuje sukces Niemców w miniaturyzacji elektronicznych komponentów w sposób jak na tamte czasy niezwykły. Niemcy są również pionierami badań nad półprzewodnikami. Te dwie rzeczy: miniaturyzacja komponentów i półprzewodniki to absolutnie niezbędne elementy, konieczne do zbudowania tranzystora. Dlatego Farrell uważa, że ET i znalezisko w Roswell jest fałszywym tropem w wyjaśnianiu pochodzenia tranzystora a jego idea została po prostu skradziona przez zwycięzców i zastosowana w amerykańskiej machinie gospodarczej. Tak więc wiele zaawansowanych technologii nie miało swoich źródeł w rozbitych spodkach ET, a w badaniach nazistów. Istnieją silne poszlaki wskazujących na to, że w niemieckich laboratoriach stworzono wiele innych technologi, których nie jesteśmy świadomi do dziś.

MK-Ultra- pierwszy szeroko zakrojony projekt NWO, czy kolejna eksploracja dokonań nazistów?

Jedną z intensywnie rozwijanych dziedzin wiedzy nad jaką pracowano w niemieckich laboratoriach, a która umyka często uwadze zainteresowanych jest farmakokinetyka. Uważa się powszechnie, że pierwsze eksperymenty z farmaceutykami zmieniającymi stan świadomości człowieka przeprowadzono na większą skalę w USA w ramach projektu “MK-Ultra”. Jednak wszystkie te eksperymenty jakich dokonywano w amerykańskich laboratoriach miały swoje źródła w badaniach Niemców prowadzonych przed i w czasie II Wojny Światowej. Naziści prowadzili szeroko zakrojone testy na ludziach z użyciem narkotyków, (w tym amfetaminy) nie tylko na więźniach obozów koncentracyjnych , ale także na własnych żołnierzach.
Badano działanie rozmaitych dawek specyfików i ich długodystansowy efekt na człowieka. Eksperymentowano także z naświetlaniem promieniami Roentgena. Celem tych eksperymentów było nie tylko stworzenie technik pozwalających na manipulowanie umysłem pojedynczego człowieka, ale także całą populacją. Ten aspekt operacji “Paperclip” – związany ze sprowadzeniem do USA “naukowców” przeprowadzających mroczne i okrutne eksperymenty na ludziach – nigdy nie został do końca opisany i wyjaśniony. Zresztą takie eksperymenty nie są w naszej historii niczym nowym i w tradycji ezoterycznej określane są mianem czarnej magii. Współcześnie podobne doświadczenia nad dużą populacją ludzką prowadzi się za pomocą smug chemicznych “chemtrails”, leków psychotropowych czy dodatków chemicznych do jedzenia (jak np. aspartam). Dlatego śmiało można powiedzieć, że duża część współczesnej wiedzy medycznej jest zbudowana na fundamentach odkryć medycznych nazistów, którzy nie wahali się jej zdobywać kosztem ludzkiego życia. Te moralne implikacje, to główny powód, dla którego nie mówi się o tych sprawach zbyt wiele. Cały współczesny  program medycyny kosmicznej byłby nadal w powijakach, gdyby nie systematyczne okrucieństwo niemieckich badaczy. Zresztą ten precedens trwa do dziś. Np.w USA dokonuje się ok 40 mln. aborcji rocznie i na tym zarabia kolosalne pieniądze kilka firm, które zajmują się pozyskiwaniem tkanki nienarodzonych dzieci wykorzystywane później w tzw. badaniach naukowych.

c.d.n.

Źródło tekstu i zdjęć: http://nowaatlantyda.com/  

czwartek, 10 kwietnia 2014

Wojna kosmiczna cz.1



Kim jest Joseph P. Farrell?  Jest chyba jednym z bardziej znanych mistrzów dociekań i badań, w kwestii ukrywanej (tajnej) wiedzy, zaawansowanych technologii czy spuścizny cywilizacji kosmicznych istniejących na Ziemi w przeszłości. Jest oksfordczykiem, posiadającym stopień doktorski z patrystyki, człowiekiem o niebagatelnej wiedzy i inteligencji, potrafiącym nader często wysnuwać celne wnioski. Co jeszcze?

Zaawansowane technologie, znane jedynie wybranym istniały wg niego od tysiącleci. Przykładem tego mogą być egipskie piramidy. Te piramidy, to wg Josepha Farrella starożytna broń masowej zagłady, zbudowana bardzo dawno temu przez wyrafinowaną technologicznie i zaawansowaną społeczność, która żyła nad Nilem zanim jeszcze osiedlili się tam dzisiejsi Egipcjanie. Farrell nie wierzy w to, że piramidy zbudowali faraonowie i wg niego są to konstrukcje znacznie starsze. Opisał to w książce pt “The Giza Death Star” (“Giza Gwiazda Śmierci”). Działanie tak pojętej broni i okoliczności w jakiej mogła być ona użyta wyjaśnił on szczegółowo w swojej następnej książce pt.: “The Giza Death Star Deployed” (“Giza Gwiazda Śmierci w użyciu”). Trzecia książka z tej serii mimo, że odchodzi od piramid w czasy nam współczesne, to “Reich of the Black Sun” (“Rzesza Czarnego Słońca”) i opowiada ona o tajnych projektach broni nazistów, ze szczególnym uwzględnieniem sukcesu jaki odnieśli oni w swoich pracach nad bronią nuklearną. Książka powstała w oparciu o dokumenty z archiwów amerykańskich, angielskich a także i polskich, utrzymywanych pod klauzulą tajności aż do czasów kiedy pękła Żelazna Kurtyna. Wiele z tych materiałów w sposób jednoznaczny wskazywało, że stworzenie bomby atomowej wymagało o wiele więcej pracy i studiów niż legenda z poligonu w Los Alamos, której naucza się w szkołach. Po tej książce Farrell napisał swoją czwartą pozycję tej serii ponownie wracając do tematu piramid. Książka nosi tytuł “The Giza Death Star Destroyed” (Zniszczenie Gizy Gwiazdy Śmierci”).
Książka ta jest obecnie najbardziej lekceważoną z całej serii, ale dla Farrella ma ona szczególną ważność.


Porównuje on do siebie współczesne odkrycia na polu nauki a w szczególności fizyki, budując przypuszczalny scenariusz tego, w jaki sposób piramida działała jako broń masowego zniszczenia. W książce tej autor wskazał także połączenia z Zaginioną Cywilizacją i jej wpływem na powstawania rozmaitych religii i tajnych stowarzyszeń. Uważa on, że dorobek myśli ezoterycznej ludzkości jest obecnie niedoceniany, mimo że cały jej wysiłek szedł w odtworzenie zaginionej prehistorycznej technologii. Piąta książka Farrella jest powrotem do omawiania tajnych systemów broni nazistów, ze szczególnym uwzględnieniem najtajniejszej z niemieckich technologii nad jakimi pracowano podczas II Wojny Światowej czyli projektem Dzwon – Die Glocke. Książka nosi tytuł “The SS Brotherhood of the Bell” (“SS Bractwo Dzwonu”) Książka opisuje rozmaite nazistowskie projekty technologiczne, które miały potencjał stworzenia broni, przy której bomba wodorowa wyglądała jak dziecinna igraszka. Ksiażkę czyta się jak horror. Opisuje ona nie tylko czasy wojny, ale łączy je z operacja “Paperclip”, z zabójcami prezydenta Kennedy’ego i programem “Majestic 12”. Książka jest próbą wyjaśnienia sporej części naszej historii w sposób alternatywny i jest – jak podkreśla sam autor – czystą, intelektualną spekulacją, opartą na dostępnych dokumentach historycznych.

Kolejną książką Farrella – który jest niezwykle płodnym autorem – była książka pt.: “The Cosmic War” (“Wojna kosmiczna”). Nawiązuje ona znów do trzech książek o piramidach i Zaginionej Cywilizacji. Farrell opisuje tam w sposób szczegółowy ewentualny scenariusz kosmicznej wojny, do jakiej doszło w czasach bardzo odległej prehistorii. Wnioski oparł on na tekstach ze starożytnego Egiptu i Sumeru w odniesieniu do współczesnej nauki, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie, co było konieczne do tego, aby opisani w starożytnych tekstach bogowie mogli prowadzić realną wojnę i używać broni jaką im się przypisuje. Hipoteza wykorzystania broni masowego rażenia opisana w jego książkach o piramidach pasuje do scenariusza wojen kosmicznych. Wszystkie wymienione przeze mnie książki uzupełniaja się nawzajem i ich głównym tematem a właściwie przesłaniem, że podstawowa wiedza znana przedegipskiej cywilizacji i nauka, którą intensywnie eksplorowali naziści była tak naprawdę jednym i tym samym. Fizyka nad jaką pracowali niemieccy naukowcy jest czymś z czego często nie zdajemy sobie sprawy i ma swoje żródła w odkryciach jakich dokonał m. in. James Clerk Maxwell, szkocki matematyk, żyjący w XIX w. Stał się on sławny po tym, jak stworzył równanie, które stało się podstawą teorii istnienia pola elektromagnetycznego. Przed nim w historii nauki, magnetyczność i elektryczność były postrzegane jako dwie zupełnie osobne od siebie siły.
Ale doświadczenia przeprowadzone przez Maxwella wykazały, że są one ze sobą powiązane. Równanie Maxwella pokazało, że istnieją dwa odrębne efekty u podstaw tej samej geometrii. Maxwell opisał swoje równanie matematycznym językiem zwanym geometrią kwaternionową, która rzadko jest obecnie stosowana w fizyce. Jednym z efektów tego matematycznego języka są działania z 22 niewiadomymi a jego myślenie o energii elektromagnetycznej skupiało się raczej na nacisku medium niż na siłach oddziaływujących na cząstki poruszające się z jednego punktu w drugi – co jest sposobem w jaki obecni studenci fizyki uczą się tej nauki w teorii. Język matematyczny znany w obecnej formie mamy za sprawą brytyjskiego fizyka, Oliviera Heavyside’a, który dokonał tego w latach 1880-90.


Jeśli cofniemy się w czasie o 100 lat, to najbardziej znanym nazwiskiem w fizyce wcale nie był Albert Einstein a Nicola Tesla. Tesla opublikował zaledwie kilka ze swoich prac teoretycznych. Kiedy tego dokonywał, w większości przypadków łączył swój sposób myślenia z patentem, które później rejestrował. Tak wiec jeśli porównamy artykuły napisane przez Tesle z jego patentami, to w tym czasie historycznym jest on z pewnością jedynym, który rozumie energię elektromagnetyczną w zupełnie innej formie niż jemu >współcześni, łącznie z transportowaniem jej w sposób bezprzewodowy. Forma energii którą chciał do tego użyć to fala podłóżna. Można to zobrazować na przykładzie dwóch ludzi z których każdy trzyma jeden koniec skakanki. Jeśli jednak osoba zacznie nią potrząsać z góry na dół, powstanie fala sinusoidalna podążająca w stronę drugiej osoby. Jest to typowa fala Herza. Jest to także ten rodzaj fali, która reprezentuje najpopularniejszy sposób myślenia o energii elektromagnetycznej. Jednak fala podłużna – o której myślał Tesla – jest czymś nieco innym i w swojej formie przypomina falę dźwiękową. Tak więc jeśli mamy dwóch tych samych ludzi, którzy zamiast skakanki trzymają pomiędzy sobą drążek i jedna z nich popchnie go do przodu, to cała energia zawarta w tym ruchu jest natychmiast odczuwana przez druga osobę. Jest to więc bardzo efektywna forma transmisji energii, ponieważ tylko niewielka jej część jest tracona podczas tego procesu. Tak więc fala podłużna jest niemalże tym samym, czym była energia elektromagnetyczna w rozumieniu Maxwella.


To co zrobił Tesla, było eksperymentalnym sprawdzeniem niektórych teorii sformułowanych właśnie przez Maxwella. Mimo to, cała praca jakiej dokonał Tesla jest utracona lub ignorowana. Znana jest sławna historia perypetii Tesli z JP Morganem, który pogrzebał ambicję Tesli wprowadzenia swoich przełomowych wynalazków w życie. Oznacza to, że ktoś – a Morgan jest częścią tego procesu – w sposób świadomy doprowadził do tego, aby powstrzymać rozwój fizyki rozumianej w sposób Maxwella i Tesli.
Istnieją podejrzenia, albo jak wolą niektórzy – teoria konspiracji – że posiadamy dziś na Ziemi znacznie bardziej zaawansowaną technologię niż się to oficjalnie przyznaje. Niektóre elementy tej technologii przeciekają do wiadomości publicznej i czymś takim jest z pewnością silnik jonowy. Technologia ta znana jest niemalże przez trzy dekady i to w formie gotowej do praktycznego zastosowania. Np sonda kosmiczna Dawn, która została wysłana przez NASA w stronę Westy i Ceres jest napędzana właśnie takim silnikiem. Naziści prowadzili zaawansowane prace nad napędem wykorzystującym siłę pola energetycznego znanym jako Die Glocke. 
Kiedy po wojnie amerykanie w ramach planu "Paperclip" sprowadzili do siebie niemieckich naukowców i kazali im pracować nad projektem Apollo, najsławniejszy niemiecki naukowiec – Wernher von Braun udzielił wywiadu dla magazynu “Time”. Miało to miejsce jakieś 2 tygodnie po lądowaniu Apollo na Księżycu.


Podał on w wywiadzie pewną liczbę dotyczącą neutralnego przyciągania grawitacyjnego pomiędzy Ziemią a Księżycem (punkt libracyjny) i było to 70-72 tys. km odległości od powierzchni Księżyca. Teoretycznie to co powiedział nie miało większego znaczenia ale dwa kolejne tygodnie później von Braun zrezygnował nagle ze swoich wszystkich funkcji w NASA i został prywatnym doradcą i dyrektorem firmy Fairchild Industry w Alabamie. Szukając powodów tej nagłej i gwałtownej rezygnacji trzeba wziąć pod uwagę to, że podczas wywiadu dla magazynu “Time” von Braun niechcący wypaplał istotne informacje. I tym czymś jest być może 70-72 tys. km. Jeśli przyjrzeć się tej liczbie dokładniej, można wysnuć wniosek, że pole grawitacyjne pomiędzy Ziemią a Księżycem jest znacznie silniejsze niż się oficjalnie uważa (oficjalnie punkt libracyjny pomiędzy Ziemią a Księżycem to 60 tys. km). To oznacza także, że ta maleńka rakieta, która uniosła amerykańskich astronautów z Księżyca do krążącego na orbicie statku kosmicznego była zbyt słaba, aby oderwać się od jego powierzchni. Jeśli jednak tego dokonała, to tylko przy użyciu alternatywnej, wysoko zaawansowanej technologii.

c.d.n.

Źródło tekstu i zdjęć:http://nowaatlantyda.com/    


niedziela, 6 kwietnia 2014

Miecz




Doprawdy zwyczajnie powiedzieli mi- idź...już czekają...już trzeba.
W sztuce inicjacji zawsze pozostaje stan podważenia prawdy. Ja sam, a naprzeciw moc nieokiełznana. I kto to potem poświadczy?
Nogi jakoś ciągną same, ale na tamtej ścieżce tylko wiatr i swawola sobotniego popołudnia. Jakże blisko nam do ukojenia. Zawsze to wiedziałem i mam z tym kłopot, ale nie mnie czerpać garściami z koszyka prawd pierwszych.     
Mały miecz, złość i przyciasne tenisówki. Odgłos ulicy już nigdy nie będzie taki sam. Tyle zawłaszczyłem, lecz co w zamian?

Do domu wcale nie po drodze. Światło wygładza krawędzie, a w grupkach cienia formują się kolejni wrogowie.
Dalej mały! Walcz ile sił. Nie tobie zrywać z kalendarza wczorajszy lęk i widmo wytartych cyfr. Biegnij...

Przedwieczorna gorączka rzuca mu na twarz kształt wilczego smutku 
W jego piersi zajęczy oddech i ból największego z serc
Świat rezygnuje z przewidzianego zachwytu
Coś znów dzieje się z  niebem
Doprawdy zwyczajnie


Zdjęcie: http://podwiatr.wordpress.com/        


wtorek, 1 kwietnia 2014

Wiosenna "Operacja Południe"



Ostatnimi dniami, o moich stronach znów przypomniała sobie wiosna. Słońce nie próżnowało, lekki orzeźwiający wiatr był bardziej miły niż dokuczliwy, a zieleniące się coraz częściej trawa i krzewy wprawiały w optymistyczny nastrój na każdym kroku. I gdy nadeszła sobota, nie było nawet opcji by spędzić ją w domu. Znów telefon do sprawdzonego kumpla i nazajutrz z rana, przemieszczamy się na ustalone wcześniej pozycje.
Tym razem postanowiliśmy poobijać się po południowych rubieżach miasta. Miejskim autobusem dojechaliśmy do Starowej Góry, wsi w gminie Rzgów, skąd entuzjastycznie ruszyliśmy na "szlak". Na początek przebiliśmy się bardziej na południe, by osiągnąć pierwszy cel naszej wycieczki- cmentarz wojskowy z I WŚ w Gadce Starej. Jest to nekropolia, na której spoczywają prochy żołnierzy niemieckich i rosyjskich, poległych podczas Bitwy Łódzkiej. Więcej o tym wojennym epizodzie tutaj:
Bitwa Łódzka
Na cmentarzu zachował się kamienny obelisk z napisami Pro Patria (łac. Za Ojczyznę) i Hier ruhen in Gott 2000 Tapfere Krieger (niem. Tu spoczywa w Bogu 2000 dzielnych żołnierzy), kilkadziesiąt nagrobków i kilkanaście mogił zbiorowych.W latach 70. przeniesiono tu też prochy żołnierzy rosyjskich i niemieckich z cmentarza wojennego w Parku Wolności w Pabianicach.

 Cmentarz w Gadce Starej w latach 20.

Z okolic cmentarza ruszyliśmy polami na południowy-zachód, by po pewnym czasie dojść do terenów zalewowych rzeki Ner. Najbardziej znanym terenem rekreacyjnym w tym miejscu, były niegdyś Stawy Stefańskiego, położone w obrębie Parku 1-Maja. Napisałem niegdyś, gdyż dzisiejsza popularność tego miejsca nie może równać się z tą, sprzed czterech czy pięciu dekad. Niemniej jednak, miejsce to nadal w sezonie (choć nie tylko) ściąga w swoje okolice tłumy łodzian. Notka o parku:
Park 1maja w Łodzi


Kąpielisko na Stawach Stefańskiego na początku lat 60.
Opuszczając to miejsce, postanowiliśmy zanurzyć się nieco w nieznane zakamarki Rudy Pabianickiej. Ta początkowo osada, następnie wieś i samodzielne miasto, a na końcu część łódzkiej dzielnicy Południe, może pochwalić się wielce ciekawą historią, sięgającą czasów przed średniowiecznych. O jej historii traktuje poniższy artykuł:Historia Rudy Pabianickiej

Szczególnie interesującym fragmentem tej części Łodzi, jest obszar wchodzący w skład dawnego uroczyska Ruda-Las. To właśnie w tym miejscu, nadal można odnaleźć ślady dawnej świetności i obejrzeć gdzieniegdzie zachowane rezydencje i wille dawnych łódzkich fabrykantów i obszarników. A wszystko to w scenerii, śmiało mogącej konkurować z niektórymi elementami lasu łagiewnickiego. Wyróżnia się tu przede wszystkim ulica Popioły, na której znajduje się największa liczba zabytkowych budynków, będących swoistą mieszanką stylów architektonicznych. Można zaobserwować tu bowiem styl szwajcarski, angielski (cottage), elementy zakopiańskie, lub styl nawiązujący do dworków staropolskich. Bywają tu również budynki secesyjne i modernistyczne. Jedną z wyróżniających się była nowoczesna willa "Klara",nazwana tak na cześć żony jednego z właścicieli- fabrykanta Juliusza Kindermana (z owym obiektem związanych jest zresztą kilka lokalnych legend). W okolicy powstało też kilka willi z myślą o wydzierżawieniu. I tak w zależności od zasobów finansowych, można było wynająć sobie w nich małe mieszkanie lub też np. całe piętro.Ta forma wypoczynku w latach 20. i wczesnych 30. była tu na tyle popularna, iż wzmianki o niej można było znaleźć w prasie niemieckiej. 
Można powiedzieć, że tym razem jedynie skubnęliśmy temat odkrywania tej części Rudy. Dlatego postanowiliśmy jeszcze tu powrócić za pewien czas, bowiem ciekawych miejsc i intrygujących zakamarków mamy tu bez liku.

 Willa "Klara" na rycinie z lat 30.

Następnym celem naszej wędrówki była Rudzka Góra. To wzniesienie sięgające 230m.n.p.m. jest najwyższą, częściowo sztucznie usypaną "górą" Łodzi. Jest to bardzo popularne miejsce rozrywki, spotkań, obserwacji astronomicznych i rekreacji. W przeszłości istniała tu nawet skocznia narciarska i tor saneczkowy (wybudowane w latach 30.). Również po wojnie, w latach 70. zbudowano na jej stokach nową skocznie o punkcie konstrukcyjnym K-15. Istniała mniej więcej dekadę, jednak wobec braku istotnych osiągnięć sportowych przestała być potrzebna i wkrótce zarosła całkowicie i została rozmyta przez wodę.
W latach 90. odbywały się na Rudzkiej Górze zawody w kolarstwie górskim, zaś od kilku lat znajduje się tu sztuczny tor saneczkowy, oparty o grawitacyjny system zjazdu.
Atrakcję tego miejsca stanowią jednak głównie rozległe panoramy, obejmujące nie tylko samą Łódź, ale też najbliższe tereny przyległe. Niestety od strony zachodniej i częściowo północnej, zaczynają być one po mału ograniczone przez szybko rosnące drzewa, dlatego dobrą alternatywą byłoby tutaj postawienie chociażby kilkumetrowej platformy widokowej.

 Rudzka Góra z lotu ptaka

Końcowym etapem wycieczki było przejście mało uczęszczanymi rejonami łódzkiego Rokicia, a następnie dostanie się na tyły osiedla Retkinia, gdzie faktycznie zakończyliśmy przejście.
Reasumując: ok.17 km. w mocno zróżnicowanym terenie i mnogość ciekawych lokacji sprawiła, że to zapewne jeszcze nie koniec poznawania południowych rubieży Łodzi. Zatem...ciąg dalszy nastąpi na bank ;)

Starowa Góra wiosną

Polnymi drogami w stronę Gadki Starej...

A czasami obrzeżem pól

Mur cmentarza od strony północnej

Okienko z "krzyżem"

Mur od wschodu

Przemieszczamy się na południe

Wejście główne

Pierwsze nagrobki...

I kolejne

Na wzniesieniu jest ich jeszcze więcej

Kamień pełniący funkcję tablicy

Obelisk...

I nowa tablica z lat 90.

Mogiły zbiorowe

Północny kraniec wzniesienia

Obelisk

Obelisk

Kolejna mogiła zbiorowa...

I następna

Obelisk od strony zachodniej. Pod tablicą ktoś "pomysłowy" już wyszarpał jeden z kamieni

Widok ze wzniesienia na zachodnią część nekropolii

Obelisk widziany od strony zachodniej

Fundamenty dawnej kaplicy

Kolejne z mogił...

Często z trudem opierające się znakom czasu

Widok na wzniesienie z zachodu

...

Alejka od zachodu...

I wejście z tejże strony

Tablica

Polami w stronę Rudy Pabianickiej

Połączenie kolorystyczne, od którego trudno było oderwać wzrok

Mniejszy zbiornik na rzece Ner, pełniący rolę stawu. Miejscowa oaza wędkarzy

Główny ze Stawów Stefańskiego od wschodu

Widok na staw. Po prawo- wyspa

Staw

Ujście jakiegoś niewielkiego dopływu rzeki Ner

Leśne poszycie ozdabiały już Zawilce

Staw od zachodu

Widok z mostu na staw...

I rzekę Ner

Jeszcze raz staw

Niewielką uliczką przemieszczamy się w stronę obszaru Ruda-Las

Mimo że to już obszar miejski, otaczają nas takie widoki

Las na Rudzie

Czasami teren staje się pagórkowaty

Las

Jedna z uliczek

Willa "Klara". Jej renowacja ma się ku końcowi

Tablica informacyjna

Ulica na obrzeżach lasu

Kolejna tablica, poświęcona gatunkom tutejszej flory

Fragment ulicy Popioły

Las

Jedna z willi

ul.Popioły

Las w tym miejscu nabiera charakteru wyżynnego

Kolejny willowy budynek

I następny

Niektóre z nich jednak, wymagają dość pilnego remontu

Zachodni odcinek ulicy Popioły

Nazwa jak żywo oddająca dawny, rekreacyjny charakter tego miejsca

Las

Willa pod numerem 12/14

No proszę...

Wiosna na Rudzie

W stronę Rudzkiej Góry

Podchodzimy

Widok ze środkowej części

Ścieżka trawersująca stok...

I rzut oka za siebie

Za jakiś czas roślinność znacznie ograniczy widoki

Największa stromizna podczas podejścia ;)

Ostatnie metry i...

Jesteśmy na górze

Widok na południowy- zachód

Widok na południowy- wschód...

Oraz północ

Kawałek stoku z "rynną" saneczkową

Widoki częściowo ograniczają drzewa...

Również od zachodu

Wierzchołek właściwy

"Rynny" na stokach

Schodzimy...

Przedwojenny budynek na ul. Starorudzkiej

Przekraczamy ul. Pabianicką  i wkrótce zagłębiamy się w las na Rokiciu

Na sporym odcinku rosną tu jedynie brzeziny

Las od strony północnej

Tu też znaleźliśmy intrygujące miejsca

Ścieżka w stronę Retkini

Pamiątkowa fotka uczestników "Operacji Południe" :)


źródła wybranych zdjęć:
http://www.rowery.olsztyn.pl/ 
http://fotopolska.eu/ 
http://lodz.gazeta.pl/lodz/0,0.html 
http://www.rudapabianicka.com.pl/