sobota, 28 września 2013

Karkonosze / Izery 2013



Cześć 6 - Góry Izerskie - Grzbiet Kamienicki

Jak wspomniałem podczas poprzedniego wpisu, Grzbiet Kamienicki wraz z Wysokim, należy do typowo "naszej" części Gór Izerskich. Graniczy od północy z nie mniej fascynującym obszarem, za jaki powszechnie uważa się Pogórze Izerskie, od wschodu z Kotliną Jeleniogórską, od południowego wschodu z Karkonoszami, a z samym Grzbietem Wysokim- od południa i zachodu.
Jego najwyższą kulminacją jest Kamienica (973m.n.p.m), położona w środkowej części grzbietu.
Co do budowy geologicznej, to mamy tu oczywiście skały metamorficzne, czyli wszelkiego rodzaju gnejsy, a także łupki łyszczykowe, odmiany granitu a z rzadka- bazaltu.

Poznawanie grzbietu, postanowiliśmy zacząć od wschodu. Wystartowaliśmy z Bobrowych Skał, by przez Babią Przełęcz i Kozią Szyję dotrzeć do części środkowej, osiągnąć Świerkowiec i później Rozdroże Izerskie. Plan wykonaliśmy, choć przy samym końcu srodze walczyliśmy z żywiołem (o czym później).
Same Bobrowe Skały (Bibersteine)- choć dziś prawie zapomniane, były niegdyś naczelną atrakcją wschodniej części Gór Izerskich. Działało tu schronisko, gospoda, a rozległe widoki podziwiać było można z drewnianej wieży widokowej. Metalowe schodki i resztki barierek widoczne dziś, to już całkowicie powojenna historia.
http://dolny-slask.org.pl/529945,Piechowice,Bobrowe_Skaly.html

Co można by jeszcze napisać o Grzbiecie Kamienickim, z perspektywy plecakowego łaziora? Ano przede wszystkim to, że mamy bezspornie do czynienia z obszarem jeszcze bardziej "dzikim" niż np. Grzbiet Wysoki czy Stary. Szczerze mówiąc podobny klimat czułem lata temu, gdy przemieszczałem się czeską stroną Izerskich, a dokładnie szlakiem idącym przez Vlassky Hreben (choć diabli wiedzą, jak jest tam obecnie).
Ale w rzeczy samej w wielu częściach tych gór jeszcze nie byłem, a biorąc pod uwagę ich rozpiętość i różnorodność, zapewne klimatów "kamienickich" jest pod dostatkiem :)
A na Grzbiecie Kamienickim przede wszystkim przywita nas spokój, cisza i znikome resztki cywilizacji. Spotkanie turysty na szlakach graniczy z cudem, a fauna i flora potrafi niejednokrotnie miło zaskoczyć. Rozczarował mnie jedynie odcinek między Babią Przełęczą, a południowo- zachodnim krańcem wsi Kopaniec. To co robotnicy leśni uczynili tu z podłożem sprawia, że czujemy się bardziej jak na poligonie, niż na urokliwym szlaku. Cóż...takie rzeczy trudno przeskoczyć ani obejść. Trzeba właśnie- wleźć. I my tak uczyniliśmy, grzebiąc się w błocku przez ładnych parę kilosów. Ale na tym też polega urok górskiej wyrypy ;)
Pod koniec wędrówki ścigaliśmy się z burzą. Jak łatwo się domyśleć, przegraliśmy ową rywalizację i niedaleko samego Rozdroża Izerskiego dało nam ostro (czyt. mokro) popalić. Membrany w kurtkach pracowały na 100%, a i tak wyglądaliśmy jak wyjęci z basenu. Ale nic to. Po jakimś czasie wysychaliśmy w słońcu na Wysokim Kamieniu i humory ponownie dopisywały.

Fajną ciekawostką przy marszu przez ów grzbiet, są ponoć wały kultowe w okolicy wspomnianej wioski- Kopaniec. Napisałem ponoć- bo tak na prawdę wciąż nie wiemy, czy aby na pewno są kultowe i...kiedy powstały.

Historia powstania wałów nie została rozwiązana. Mówi się o pochodzeniu celtyckim, bo Celtowie tereny te przecież zamieszkiwali, bo przypominają celtyckie techniki budowy, bo w promieniu 100 km jest ich święta góra – Ślęża, a miejscowość Zavist w Czechach – kolejne miejsce kultu Celtów, też oddalone jest stąd o 100 km. Celtowie upodobali sobie wszak okrągłe odległości.
Mówi się też o Walonach czy Walończykach, jako budowniczych wałów, na co wskazywałyby znaki walońskie wyryte na kamieniach w tej okolicy.
Wiadomo, że Walończycy wydobywali tutaj kamienie szlachetne i wały są być może pochodzenia górniczego, nie wiadomo jednak do czego mogły służyć. Z tego to powodu pojawia się kolejna hipoteza. Niestety mało barwna.
Wały mogły powstać w czasie panowania księcia Bernarda z pobliskiego Lwówka Śląskiego, który w 1281 roku rozdał włości Joannitom. Joannici porąbali puszczę i rozpoczęli eksploatować bogatą w kruszce ziemię, i to może właśnie oni pobudowali wały.
Joannici, podobnie jak Walończycy, dłubali w kamieniu swoje znaki (krzyże maltańskie), które można spotkać w okolicy. Na rodzimej Malcie Joannici również budowali podobne wały, więc ta hipoteza jest dość prawdopodobna. Jedyna dokumentalna wzmianka o wałach pochodzi z XVII wieku. Przedwojenne dokumenty nie wspominają o nich ani słowem. Wały pozwoliły odsłonić się w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, ale do dnia dzisiejszego czekają na swojego prawdziwego odkrywcę…

Na marginesie trzeba dodać, że kamienne wały, to temat w Sudetach wręcz niebagatelny. Odnajdziemy je w wielu miejscach, choć chyba żadne popularnością nie dorównują tym ze Ślęży. Czy słusznie? Trudno orzec. Zresztą zdania co do przeznaczenia tych Ślężańskich, też wciąż są podzielone.

 Widok znad Piechowic na Grzbiet Kamienicki

 Poziom Kamiennej wrócił już do normy

 Stary dom w Piechowicach

 Idziemy w kierunku Górzyńca (część Piechowic). Z lewej towarzyszy nam meandrująca Mała Kamienna

 Jeden z zabytkowych domów w Górzyńcu

 Przekraczamy linię Piechowice- Szklarska Poręba, niedaleko stacji Górzyniec. Trwał akurat jej remont

 Nim zagłębiliśmy się w lesie, rzuciliśmy okiem za siebie...

 Oraz w bok, gdzie ładnie prezentował się Grzbiet Wysoki

 Stara buczyna na stoku Małego Ciemniaka

 Szlak zielony prowadzi prosto na Bobrowe Skały

 I wreszcie są i one

 Granitognejsowe skały o mocno spękanej strukturze

 Widoki stąd są imponujące, ale wtedy już nad Karkonoszami zaczęły mocno wypiętrzać się Cumulusy

 Metalowe barierki i słupki mocno nadgryzione znakiem czasu

 Fotka z brzozą i skałą w tle...

 Oraz na tle skalnego "cypla"

 Na placyku przed skałami jest miejsce, by fajnie poimprezować. My nie mieliśmy jednak czasu ;)

 Kamienne wały nieopodal Bobrowych Skał

 I rozpoczynamy marsz Grzbietem Kamienickim

 Szlak mimo skąpych walorów widokowych, zapewnia spokój i możliwość podziwiania nieskalanej natury

 Domek przy Babiej Przełęczy, z wyraznie widocznym przesłaniem

 Za wspomnianą przełęczą zaczyna robić się grząsko

 Szlak "pokaleczony" jest śladami gąsienic i opon

 Po paru kilometrach jest jeszcze gorzej

 Nie ma zmiłuj...

 Takie błotne podłoże, towarzyszy nam prawie do samego Kopańca

 Wały kamienne w południowej części wsi Kopaniec

 Widok z Kopańca w stronę Pogórza Izerskiego

 Szlak do Koziej Szyi wiedzie krótkim odcinkiem asfaltu

 Blisko wierzchołka szczytu Kopań, znajduje się taki fajny wiatko- paśnik. Tu mieliśmy zamiar przeczekać burzę, która już deptała nam po piętach, jednak ostatecznie ruszyliśmy dalej

 Okolica kulminacji- Gaik. Zaczęło kropić, więc profilaktycznie nałożyliśmy "skafandry" ;)

 Jastrzębiec pokonaliśmy przy wzmożonym akompaniamencie grzmotów

 Stary buk na stoku Jastrzębca

Dojście do drogi trawersującej Świerkowiec. Po ok. 5min. zaczęła się wzmożona ulewa, która nie odpuściła do samego Rozdroża Izerskiego.

I na koniec jedno z ostatnich ujęć "Leśnej Chaty" na Rozdrożu Izerskim. Mimo że nie my cyknęliśmy tę fotkę (lało jak z cebra), to wtedy jeszcze dawne schronisko wyglądało tak, jak na zdjęciu. I tak dobił mnie jej stan, tym bardziej, że gdy ostatni raz tu przechodziłem budynek miał jeszcze większość okien nie zabitych dechami.

 W takim stanie widzieliśmy po raz ostatni "Leśną Chatę"...

Szczerze mówiąc mając wtedy przed oczami ten smutny widok, łudziłem się jeszcze, że może stanie się cud i ktoś w dawnym Ludwigsbaude dostrzeże potencjał i zrobi wszystko, by ów budynek ocalić.
Niestety, właściciele pewnej firmy stwierdzili, że...nic tu po nim. Teraz po rozbiórce i uporządkowaniu terenu, zacznie się szukanie inwestora, który rzekomo ma wyłożyć pieniądze na nową inwestycję w tym miejscu. Nową, czyli jaką?
Kolejny koszmarny dinopark, których w Sudetach już od groma, czy może jakiś ekstra kulaszczy (jak to teraz młodzież powiada) hotel, o gabarytach i uroku Labskiej Boudy? Zresztą nie ma to już znaczenia. Kolejny przykład wspaniałej architektury sudeckiej i tak poszedł do piachu. A potem co poniektórzy są zdziwieni, że ludzie wolą pojechać do Czech i tam podziwiać starannie odrestaurowane i błyszczące obiekty.

 A już miesiąc później...po budynku pozostało tylko wspomnienie :(

Zdjęcia z czasów świetności Ludwigsbaude:
http://dolny-slask.org.pl/521524,Rozdroze_Izerskie,Schronisko_na_Rozdrozu_Izerskim_nieistniejace_Lesna_Chata.html


P.S. Najprawdopodobniej w poniedziałek, wyskoczę na kilka dni w Sudety. Tym razem środkowe. Relacje oczywiście przewiduje. :)


Źródło cytatu:
http://www.travelpolska.pl/ 
Dwa ostatnie zdjęcia z serwisu:
http://sudety.it/  


c.d.n.
 


       




 
    

sobota, 21 września 2013

Szaleństwa ciąg dalszy?



Jakiś czas temu, nasi dzielni naukowcy zaczęli chwalić się faktem stworzenia kolejnego, godnego uwagi "dzieła".

Naukowcy odnotowali w niedzielę oznaki sukcesu pierwszego uwolnienia do środowiska komarów zaprojektowanych, aby przekazywały uśmiercające geny swojemu potomstwu. Geny te mają zagwarantować, że komary zginą zanim osiągną dorosłe stadium.

Jak to bywa w podobnych przypadkach, entuzjazm przysłonił zdrowy rozsądek, choć już na wstępie co po niektórzy dostrzegli łyżkę dziegciu, w tej całej beczce miodu (chyba jednak i tak wątpliwej jakości).

Ale badania wzbudzają również zaniepokojenie co do możliwych niezamierzonych skutków dla zdrowia publicznego i środowiska, ponieważ jeśli genetycznie zmodyfikowane owady zostaną wypuszczone do środowiska, nie będą mogły być wycofane.

Czyli po raz kolejny widać, że świadomość potencjalnego niebezpieczeństwa nie jest obca tym, którzy z rozmysłem "zabawiają się w Boga". Dla co poniektórych, komary były chyba jednak zdecydowanie za małym kalibrem, więc poszli dalej...

Świat inżynierii genetycznej popadł jeszcze bardziej w surrealizm wraz z doniesieniem, że naukowcy z Nowej Zelandii przedstawili zmodyfikowaną genetycznie, sklonowaną krowę, o której mówią, że produkuje mleko o obniżonym poziomie alergenu by mogło być spożywane przez ludzkie dzieci. Tak zostało to przedstawione przez BBC i innych.
Naukowcy sklonowali krowę a następnie zmienili embrion za pomocą interferencji w RNA. Po ciąży, krowa-mutant GMO urodziła się bez ogona! Ale naukowcy twierdzą, że nie ma problemu, i że mutacja pozbawiająca ogona nie mogła być związana z niczym co zrobili z DNA krowy.

Jazda w zaparte i bez trzymanki trwa więc dalej. Ostatnio jednak owych wynalazców znów zainspirowały owady, szczególnie te latające:

Podobnie jak przy okazji wypuszczania do środowiska zmodyfikowanych genetycznie komarów, inne zmienione genetycznie owady są promowane jako "zielona alternatywa" dla stosowania chemikaliów. Brytyjscy naukowcy twierdzą, że mutacja kodu genetycznego owadów jest sposobem na zastępowanie pestycydów i środków chemicznych, w celu obniżenia populacji muszki oliwnej w Wielkiej Brytanii.
Według gazety Daily Mail, która nazwała te owady "frankenflies" (i słusznie), frankenflies mają zabijać potomstwo muszek oliwnych, kiedy genetycznie zmodyfikowane muchy będą łączyły się z dzikimi muszkami: Próby wiązałoby się z uwolnieniem zmodyfikowanych genetycznie samców much oliwnych, które by łączyły się w pary z dzikimi samicami w związku z czym wszystkie żeńskie potomstwo umarło by w stanie larwalnym lub na etapie poczwarki.

Prawda że proste? Poddajemy mutacji genetyczny kod i sterylizujemy oraz eliminujemy szkodliwe muszyska. To w rzeczy samej prawdziwy postęp i gdzież nam martwić się potencjalnymi efektami ubocznymi?
Cóż więc z tego, że owe muchy są rutynową dietą pewnych grup zwierząt. Że z kolei te zwierzęta częstokroć trafiają, bądź trafiać mogą bezpośrednio na nasze (ludzkie) stoły? Przecież to tylko jeden, niegroźnie zmodyfikowany gen, czyż nie?

Jednak krytycy obawiają się sytuacji w której może to być zagrożeniem dla zdrowia ludzkiego, jeżeli ludzie zjedzą muchy i ich larwy, które znajdą się w produktach spożywczych.


Krytycy. A któż by dzisiaj słuchał tych malkontentów? Stawka jest wysoka. Wyścig trwa i trzeba robić wszystko, by udowodnić na co stać homo sapiens, w owej nieustającej erze rozkwitu.




P.S. Wczoraj zadzwonił znajomy. Pracuje od ładnych paru lat w warszawskim IMiGW. Pogadaliśmy trochę  na różne tematy, powspominaliśmy, a na koniec rozmowy rzucił znienacka:
-Przygotujcie się na ciężką zimę...

O co mu chodziło. Prorok jaki, czy tylko sypie tanią propagandę? Chciałem to pociągnąć, ale już odłożył słuchawkę. A może coś jest na rzeczy?
Hmm, cóż...ponoć najcieplejsze wciąż futro baranie... ;)


Cytaty ze strony:
http://www.prisonplanet.pl/
Zdjęcia:
http://pl.wikipedia.org/
    

      

 


    

niedziela, 15 września 2013

Dziwne obserwacje i zagadkowe zdarzenia



Na początku małe ostrzeżenie!
Pod koniec tego wpisu znajdują się dość drastyczne zdjęcia przedstawiające okaleczenia zwierząt. To tak gwoli wyjaśnienia, by nikt później nie zarzucał mi przedstawiania tutaj "treści nieodpowiednich".


Ale do rzeczy. Pod wpływem dyskusji, jaka wywiązała się po wpisie na blogu Wojtka- "Sowiogórski Olbrzym- prawda o Riese",
http://riese-inne.blogspot.com/2013/09/riese-z-cyklu-nie-do-wiary.html
poczułem się niemalże wywołany do tablicy ;) Tym bardziej, że już wcześniej paru osobom obiecałem przybliżyć nieco moje własne obserwacje i zdarzenia z kategorii, powiedzmy- niewyjaśnionych.

Na samym wstępie zaznaczam jednak, że nie znajdziecie tu przerażających historii rodem z opowiadań Lovcrafta, Jamesa czy Poego. Nie miałem okazji przeżyć takowych, natomiast kilka obserwacji i zdarzeń wydaje mi się na tyle zagadkowa, iż po dziś dzień szukam dla nich racjonalnego wyjaśnienia. Ale też na szczęście nie należę do tych uniwersyteckich pragmatyków, co to tylko wszystko "szkiełkiem i okiem", zaś pozostałą resztę ciskają do kosza jak bezwartościowy śmieć. Wręcz przeciwnie. Już od dzieciństwa miałem zakodowane patrzenie na świat, jak na wielką niewysłowioną zagadkę, której rozwikłać nie sposób tytułami profesorskimi i diabli wiedzą jak potężnymi zasługami w dziedzinie ortodoksyjnej nauki. Spędzając beztroskie dziecinne i młodzieńcze lata na łonie natury, wtapiając się w te subtelne linie wszelkich krajobrazów, wyłapując niesłychane aromaty, dźwięki i widoki, które kłuły swym pięknem źrenice w sposób niewyrażalny, czułem że cała ta złożoność to zdecydowanie coś więcej...niż z pozoru te kruche i wiadome dekoracje. I pewnie dlatego, moje zainteresowania też poszły w stronę poszukiwań tej subtelniejszej strony życia, wraz ze wszystkimi jego zagadkowymi i tajemniczymi "smaczkami".

Najpierw chciałbym przedstawić pewne obserwacje.
Dotyczyć będą one przede wszystkim tego co zauważyłem na niebie. Bo szczerze mówiąc odkąd pamiętam, zawsze kierowałem wzrok ku górze. Mam to od brzdąca i tak mi już zostało :) W  niedalekiej okolicy naszej działki na wsi, którą rodzice kupili w 1970r., już od wielu lat mieściło się lotnisko wojskowe (Łask). Zatem od dzieciństwa sporą frajdą było przyglądanie się wszelkim samolotom, które przelatywały wtedy nad naszymi głowami. I tak oto uczyłem się rozpoznawać delto-skrzydłe MiG-21, szkolno- bojowe "Iskry", czy fajnie mruczące, dwupłatowe An-2, popularnie zwane "Antkami". Poczet tych wszystkich skrzydlatych wehikułów zasilały śmigłowce, z pospolitym Mi-2 na czele, ale też od czasu do czasu większe Mi-8, a niekiedy budzące respekt, szturmowe Mi-24. Oprócz tego dużą atrakcją bywało oglądanie przez lornetkę skoków ze spadochronem, a sporadycznie- zawodów balonowych. Zatem patrzenie w niebo, również dzięki powyższym czynnikom, miałem niemalże- narzucone ;)
To oczywiście przesada, bo nawet gdy nic nie latało, lubiłem zadzierać głowę i wpatrywać się w bezkresny błękit, lub niepowtarzalne schematy chmur. Podobnie było nocą, kiedy rozgwieżdżone niebo sprawiało że zapominałem o wszystkim...
Ten przydługi wstęp po to, byście nie myśleli sobie, żem jakiś obserwacyjny prawiczek :) ;)

Przejdźmy jednak do sedna:
Pierwsza obserwacja miała miejsce w latach 80. Nie wiem dokładnie który to był rok. Najprawdopodobniej '83 lub '84. Były to wakacje i chyba sierpień, gdyż zboże było już wtedy skoszone. Tego popołudnia pojechaliśmy z ojcem na rowerach do pobliskiej wsi, gdzie tata miał coś tam do załatwienia u pewnego chłopa. Będąc już na miejscu, w owym gospodarstwie, tknięty ciekawością zacząłem myszkować po okolicy. Po jakimś czasie poszedłem za stodołę, która była ewidentnie jedynym murowanym budynkiem w całym obejściu. I tam, na jej tyle, mając za sobą sporą połać pola i w oddali ścianę lasu- coś zobaczyłem.

Tak to mniej więcej wyglądało, choć "ściana" lasu znajdowała się trochę dalej

Nad tym lasem właśnie, dostrzegłem coś na kształt kuli, która stopniowo i wolno opuszczała się w dół. Obiekt był fizyczny, gdyż odbijał światło słoneczne, z tym że jego powłoka nie była jasna i metaliczna a bardziej taka matowa. Matowa i szara. Ta obserwacja trwała krótko. Nie pamiętam dokładnie, ale może tak 7-8 sek. i kula zniknęła w lesie. I tyle. Odległość od niej mogła wynosić ok.400m. Podczas obserwacji widoczność była doskonała, to było bardzo pogodne popołudnie, z niewielką ilością cumulusów na niebie. Nie słyszałem żadnego dźwięku. Pamiętam że jeszcze kilkakrotnie zerknąłem w tamtą stronę, ale nic już nie zauważyłem. Ciekawiło mnie co to, ale nie na tyle, żeby rozmyślać o tym zbyt długo. A były to czasy, gdy o żadnym UFO jeszcze nie słyszałem. Zmieniło się to dopiero w VI klasie podstawówki, choć to całkiem inna historia...


Druga obserwacja, to końcówka lat 90. Precyzyjniej- koniec lipca (ewentualnie początek sierpnia)1999 roku. Działo się to nad Zalewem Sulejowskim, w pobliżu wsi Swolszewice Duże. Byłem tam przez parę dni w odwiedzinach u kumpla z wojska. Dzień w którym przeprowadziliśmy obserwację zaczął się opadami deszczu, ale jak się później okazało, były to ostatnie "podrygi" ustępującego frontu niskiego ciśnienia. Po południu pogoda poprawiła się znacznie i postanowiliśmy pójść nad zalew. Dotarliśmy tam piechotą (od działki kumpla, do zalewu było ok.500m). Uwaliliśmy się w zacisznym miejscu i zaczęliśmy nawijać o różnych rzeczach. Była też z nami Wiola (dziewczyna Adama). Minął może kwadrans, gdy Adam zauważył to światło. Pamiętam jak rzucił- "Spójrzcie na to światło".
Od południa, mniej więcej w kierunku "na Sulejów" ujrzeliśmy na niebie świecący obiekt. Stał nieruchomo i emitował wyraznie jasno błękitne światło. Było ono w takiej mocnej poświacie, która dość wolno ale wyraznie pulsowała. Widzieliśmy to wszyscy przez ok. pół minuty. Może nieco dłużej. Obiekt nie poruszył się do samego końca, a potem po prostu...znikł. Było to nagłe zniknięcie, jak przy zgaszeniu światła. I wszystko. Pułap owego obiektu oceniliśmy na ok. 500-600m. (choć przez ową poświatę mogło być to nieco mylne odczucie). Obserwacja odbyła się przy dobrej pogodzie. Daleko na linii horyzontu widać było jeszcze chmury warstwowe odchodzącego frontu, zaś resztę nieba przysłaniały porozrywane grupki stratocumulusów. Widziane zaś przez nas światło pojawiło się w obrębie zupełnie czystego nieba. Tu również zjawisku nie towarzyszył żaden dźwięk. Jest więcej niż pewne, że obiekt mógł być też widoczny przez innych, gdyż w zasięgu wzroku widzieliśmy przynajmniej dwie łódki żaglowe. Ta obserwacja nie przeszła już w moim umyśle bez echa jak wcześniejsza. Dość długo o niej myślałem i analizowałem wiele rzeczy (również wspólnie z kumplem). Była to też jedyna obserwacja, z jakiej złożyłem relację na jednym z forów o tematyce paranormalnej i ufologicznej.

Obiekt wytwarzał podobną poświatę w kolorze bardzo jasnego błękitu

Trzecia obserwacja z kolei miała miejsce na początku września 2004 roku, w północnej części Gór Złotych, niedaleko Złotego Stoku. Dokładnie już w czeskiej części gór (Rychlebskie Hory), na czerwonym szlaku z małej mieściny Bila Voda, przez szczyt Borówkowa, dalej prowadzącym do miasta Javornik. Byliśmy wtedy z kumplem mniej więcej w połowie drogi między wspomnianą już wsią Bila Voda a Przełęczą Różaniec. Szlak wychodzi wtedy na krótko z lasu i od strony wschodniej otwierają się piękne widoki na dalszą część Rychlebskich, a także obniżenie Paczkowskie. Widoki tego dnia były całkiem dobre, gdyż na niebie gościły tylko sporadyczne altocumulusy. Więc gdy osiągnęliśmy owo miejsce, przystanąłem na chwilę i oddałem się kontemplacji widoczków. Wytężałem właśnie wzrok w kierunku "na Jawornik", by dostrzec zarys Biskupiej Kopy w Górach Opawskich, gdy nagle kątem oka coś zobaczyłem. To w sumie był błysk. To coś przeleciało w ułamku sekundy. Było to ewidentnie jasne światło, które w połowie swojej drogi, zmieniło nagle trajektorię.

Tak wyglądała trajektoria lotu obiektu z Gór Złotych

Obiekt ten leciał najpierw całkowicie po linii prostej, po czym "odbił" w górę i po chwili znikł. Trwało to może 2- 3 sekundy- na pewno nie więcej. Światło poruszało się ewidentnie pod chmurami, zatem można przyjąć, że jego pułap nie przekroczył 5000m.Wydaje mi się jednak, że był nie wyższy jak 2000m. I tak wyglądała cała obserwacja. Znów nie towarzyszył jej żaden dźwięk. Niestety kumpel nie widział tego obiektu, i gdy mu zrelacjonowałem całe zajście, przez resztę dnia marudził mi non stop o kosmitach. No cóż...sam się prosiłem :)

Czwarta obserwacja to rok 2008. Jest ciekawa o tyle, że obiekt ów sfotografowałem. Miało to miejsce niedaleko miasteczka Warta w powiecie sieradzkim, tuż nad rzeką o tej samej nazwie. Pewnego czerwcowego popołudnia, zobaczyłem coś "wiszącego" nieruchomo pod chmurami. Był to obiekt który nie emitował światła, a jedynie go odbijał. Wyglądał jak połączone ze sobą dwie niewielkie kule.

Obiekt wisiał pod chmurami i w niewielkim stopniu odbijał światło

Obserwowałem to coś około minuty. W tym czasie zrobiłem jeszcze dwa zdjęcia (w zbliżeniu), które wyszły jednak całkowicie nieostro. Obiekt po tym czasie znikł mi z pola widzenia. Nie wiem jednak czy został przysłonięty przez chmurę, czy odleciał. I znów obserwacji nie towarzyszyły najmniejsze nawet dźwięki.

Piąta i ostatnia obserwacja miała miejsce 02.01. tego roku. Napisałem już o niej na blogu, w jednym z pierwszych wpisów w tym roku. Zacytuję więc go:

Będąc w domu w godzinach popołudniowych, zaobserwowałem na niebie dość mocno widoczny obiekt. Przesuwał się po trajektorii E-W. Wkrótce już gołym okiem mogłem wychwycić sylwetkę samolotu, który wyraźnie odbijał się w promieniach zachodzącego słońca. Nie potrafię szczegółowo określić pułapu, jednak wydaje mi się że leciał mniej więcej na 2500-3000m. Obserwowałem go przez około minutę. Przez ten czas samolot zbliżył się do niewielkiej grupki chmur stratocumulus, które były jedynymi w obszarze widocznego mi nieba, po czym w nią wleciał. Przyjmując że miał cały czas równą prędkość przemieszczania się, z owej grupki chmur powinien wylecieć po ok. 10-15 sekundach. Jednak nie wyleciał. Ponieważ jak wspomniałem, wokół niebo było absolutnie czyste, nie istniała żadna inna bariera mogąca odgrodzić ów samolot od naziemnej pozycji obserwatora. Szybko sięgnąłem po swoją podręczną lornetkę 10X25 i jeszcze raz zlustrowałem wszystkie krawędzie chmury. Śledziłem też inne kierunki, biorąc pod uwagę być może nagłą zmianę kursu (choć w przypadku samolotu nie jest to przecież gwałtowny proces). Jednak moje czynności okazały się bezowocne. Samolotu już nie zobaczyłem. Po prostu zniknął całkowicie w grupce stratocumulusów.

Tak to wyglądało. Samolot wleciał w grupę chmur (a w sumie nadleciał nad nią, gdyż stratocumulusy rzadko przekraczają 2500m) i ciekawym trafem już w niej pozostał. Mimo że pułap samolotu był zdecydowanie niższy niż typowy dla samolotów rejsowych, to jestem na 100% pewny. że była to maszyna pasażerska. Przynajmniej tak wyglądała. Odrzuciłem też koncepcję hologramu, gdyż od samolotu zbyt mocno odbijało się światło słoneczne.

To tyle jeśli chodzi o obserwacje na niebie. Przejdę teraz do zdarzeń.
Na potrzeby tego wpisu, zdarzeniami nazwę incydenty, obserwacje lub odczucia, których doświadczyłem. Dwa najbardziej spektakularne z nich, wydarzyły się podczas moich sudeckich eskapad. Zresztą w sumie podobnie jak pozostałe.
Zacznę od tych mniej kontrowersyjnych. Są one w sumie zbliżone, tyle że dotyczą dwóch różnych miejsc.
Pierwsze "dopadło mnie" w karkonoskiej Cichej Dolinie, drugie- w Masywie Ślęży. To w sumie nie była żadna obserwacja sensu stricte. Po prostu w jednym i drugim przypadku, dane mi było jedynie odczuć coś dziwnego.

Szlak w Cichej Dolinie w miejscu "odczucia"

Czym cechowała się owa dziwność? Ano tym że ni stąd ni zowąd, poczułem nagle trudny do wyrażenia lęk. I nie był to lęk spowodowany określoną- niepokojącą sytuacją, a raczej pewną świadomością wynikłą z odczucia że jest się w miejscu, w którym- nie powinno się być. W Cichej Dolinie było to w czerwcu 2000 roku. Byłem wtedy sam i szedłem żółtym szlakiem od Piechowic w stronę Jagniątkowa. Mniej więcej na ostatnim odcinku, gdzie szlak zbliża się do wierzchołka Trzmielaka i szlaku niebieskiego z Sobieszowa, zacząłem czuć że "coś jest nie tak". Z każdym krokiem wydawało mi się że "atmosfera gęstnieje", jakby zaraz coś złego miało się wydarzyć. Zacząłem nerwowo rozglądać się wokół i szukać wzrokiem potencjalnego niebezpieczeństwa. Nic się nie zdarzyło, ale owa "fala strachu", towarzyszyła mi aż do samego skrzyżowania z niebieskim szlakiem. Użyłem niebezpodstawnie określenia fala, gdyż jest chyba najwłaściwsze. Bo można powiedzieć że uczucie to minęło równie szybko, jak się pojawiło. Tak, jakby zniknęło w momencie opuszczenia przeze mnie pewnego obszaru.
Tu zaznaczyć muszę, że w Cichej Dolinie byłem później jeszcze dwa razy, ale nic podobnego mnie już nie spotkało. Natomiast po paru latach od tego wydarzenia, natrafiłem na ciekawy artykuł Pana Przemysława Wiatera, traktującym też między innymi o Cichej Dolinie. Z niego dowiedziałem się o "ociekających grozą" rzeczach mających tu miejsce w przeszłości, oraz o pochodzeniu nazw takich jak Przełęcz Cmentarzyk, która znajduje się nota bene między wierzchołkami Sobiesza i Trzmielaka. O historii Cichej Doliny, napiszę zresztą jeszcze w cyklu Tajemnicze Sudety.

W Masywie Ślęży z kolei, czułem podobną "grozę" kiedy podchodziłem w zeszłym roku czerwonym szlakiem od strony Sulistrowic. Było to dokładnie tuż za Świętym Źródłem, kiedy szlak skręca w lewo, obchodząc grupę skał znajdującą się w tym miejscu. To o te skały właśnie mi chodzi.

Skały przy czerwonym szlaku. Ów "lęk" utożsamiałem właśnie z nimi. Tam też znajdowało się domniemane miejsce skąd byliśmy- jak mi się wydawało- obserwowani

Patrząc na nie, czułem się podobnie jak wtedy w Cichej Dolinie, choć dodatkowo odniosłem wrażenie że "na bank" jesteśmy obserwowani. Uczucie było bardzo "napastliwe" i na tyle frustrujące, że przyspieszyłem kroku i nawet Izie kazałem to uczynić :) Później zresztą "przepytywałem" ją, czy może nie czuła się podobnie. I choć nie podzielała moich wrażeń, to zwróciła moją uwagę że w tym mniej więcej czasie było tam "bardzo cicho". Tak niemalże- nienaturalnie.

Te dwa incydenty, można oczywiście zrzucić na karb mojej pracującej "za mocno" wyobraźni i być może w konsekwencji wyolbrzymienia pewnych rzeczy. Może i tak, choć osobiście wydaje mi się że zarówno w jednym jak i drugim przypadku, moja wyobraźnia została właśnie "zaskoczona", pewnym narzuconym i niesprecyzowanym uczuciem "z zewnątrz". Dlaczego- nie mam zielonego pojęcia. Może po prostu odebrałem pewną wibrację, związaną z miejscem albo...z wydarzeniem zaistniałym tu w przeszłości? Myślałem też o takim wariancie, gdyż podobne rzeczy dzieją się w istocie i wiele wskazuje na to, że pewne subtelne energie pozostają w jakiejś tam przestrzeni na dłużej, mogąc oddziaływać na innych.

Ostatnie przypadki są już nieco innego typu.
Pierwszy z nich miał miejsce trzy lata temu w Rudawach Janowickich a dokładniej, w masywie Wielkiej Kopy. Wracaliśmy wtedy z okolic Wieściszowic, gdzie znajdują się popularne "Kolorowe Jeziorka", kierując się zielonym szlakiem na Kopę właśnie. Było wczesne popołudnie, pogodnego październikowego dnia. Byliśmy już w warstwie szczytowej Wielkiej Kopy i podążaliśmy w stronę "odbicia" na punkt widokowy. Wtedy to zauważyliśmy że na dróżce którą przebiega szlak ktoś stoi przed nami. Odległość wynosiła wtedy mniej więcej 20m. Postać o wzroście dorosłego faceta jakby stała do nas tyłem, ale po chwili odwróciła się w naszą stronę. Pamiętam że wtedy mruknąłem do idącej za mną Izy- "Mamy towarzystwo", po czym jej "Aha" uświadomiło mi że i ona widzi "tego kogoś". Sama postać była powiedzmy to- nijaka. Wygląd człowieka, ubranego w jakby drelichowy, szary strój roboczy, jaki to obowiązywał za "gierkowszczyzny" niemalże na każdym placu budowy :) Miał też na głowie, coś a la kaptur, w podobnej barwie. I po tym szybkim odwróceniu się w naszą stronę (i niewątpliwym dostrzeżeniu nas), postać odbiła w prawą stronę. Zanim to nie nastąpiło, absolutnie nic nie wzbudzało mojego podejrzenia. Ową postać wziąłem bowiem za pracownika leśnego, których to od czasu do czasu widuje się na górskich szlakach podczas pracy. Jednakże ruch owej postaci sprawił, że zbaraniałem.

Kadr z kontrowersyjnego filmu Pattersona. Nasz "szary człowiek" w podobny sposób układał ramiona podczas swoich szybkich susów

To stało się bowiem zdecydowanie za szybko. Postać lekko pochylona do przodu, dokonała dwóch lub trzech susów do przodu i zniknęła nam z oczu za drzewami. Robiąc to śmiesznie machała ramionami, dlatego po czasie już, skojarzyło mi się to ze słynnym kadrem z filmu Pattersona. Było w tym widoku sporo groteski, gdyż dość zwalista postura kontrastowała z dużą zwinnością. Zaniepokoiło mnie to, że w tych ruchach było widać jakby "zwierzęcą precyzję". Mam tu na myśli tę specyficzną koordynację ruchów, w której nie ma miejsca na zbędne elementy. To nie było oglądanie wygłupiającego się człowieka, wykonującego małpie ruchy. To było tak, jakbym zobaczył nagle spłoszone zwierzę. Powiem szczerze, że następne sekundy obfitowały w uczucie wzmożonego napięcia i obawy. Wzmogła się ona dodatkowo, gdy doszliśmy tam gdzie postać "czmychnęła w bok" i zobaczyliśmy, że tu właśnie i w tę stronę, odbiega ścieżka na punkt widokowy. Pamiętam że stałem tu ładnych parę sekund i "biłem się z myślami". Przez cały czas oczywiście kierowałem uwagę na miejsce i kierunek, gdzie zniknął tajemniczy przybysz. Nic jednak nie zobaczyłem ani nie usłyszałem. Potem po mału zaczęliśmy iść z Izą w stronę punktu widokowego. Miałem mieszane uczucia i nawet sięgnąłem do pasa "odbezpieczając" swój wojskowy nóż, którego zawsze zabieram na górską włóczęgę. Krótko mówiąc- miałem lekiego stracha, bo nie wiedziałem, czy nie mamy może do czynienia z jakimś dewiantem, łażącym po lasach i w najlepszym razie robiącym turystom głupie żarty. Te jednak się skończyły, gdy pokonaliśmy kilkanaście metrów docierając na punkt widokowy. Rozejrzałem się tam uważnie, połaziłem wokół i poczułem, że zamieniam się w duży znak zapytania. Stąd nie było jak się wydostać! Za małą wychodnią skalną znajdowała się niewielka półka, na której rosło kilka niedużych świerków i brzózek (zajrzałem tam), a dalej...mocno strome zbocze w dół. Po bokach zaś z jednej i z drugiej strony gęsty las świerkowy, z mnóstwem sucharów, przez którego przejść w rzeczy samej musiało być bardzo trudno, a już na pewno niemożliwe było dokonanie tego po cichu. Tymczasem od samego początku obserwacji w lesie "nie strzeliła" nawet gałązka.

Punkt widokowy na Wielkiej Kopie. Iza stoi przy skałce, za którą jest już mała półka i stromy stok. Po prawej i lewej stronie "ciasna ściana" świerkowego lasu.

Konsternacja która mnie dopadła była na tyle duża, że poprosiłem Izę by na chwilę stanęła, zrobiłem ze dwie, lub trzy fotki i dość szybko wycofaliśmy się z tamtego miejsca. Cały czas rozglądałem się nerwowo na boki, jakby licząc, że jednak gdzieś tu zobaczę owego "szarego człowieka". Ale niestety. Zniknął, rozpłynął się w powietrzu albo...skoczył w dół zbocza. Tyle że wtedy raczej na pewno coś byśmy usłyszeli.

I przejdźmy teraz do zdarzenia, które najbardziej "namieszało" i po dziś dzień pozostaje dla mnie powiedzmy- sztandarowym przeżyciem z serii: paranormalne.
Stało się to dokładnie 28 września 2001 roku, na Zakręcie Śmierci w Górach Izerskich. Byłem tam wtedy z kumplem- Markiem, z którym w tamtym czasie często łazikowałem po Sudetach. Tego dnia obchodził on imieniny, stąd data ta tak łatwo utkwiła mi w pamięci. Szliśmy wtedy Wysokim Grzbietem od samego Górzyńca, kierując się na Wysoki Kamień a później- docelowo- Izerskie Garby. W okolicy zakrętu byliśmy przed południem. Mogło być około 10-tej, choć dokładnie nie pamiętam. Gdy tam dotarliśmy pogoda była znośna. Niewielkie zachmurzenie i sporo przejaśnień sprawiło, że widoki z zakrętu były bardzo dobre. Siedzieliśmy tu przez chwilę kontemplując je i pijąc wodę. Jak na końcówkę września było ciepło bo pamiętam, że mieliśmy na sobie tylko bluzy, zaś kurtki spakowaliśmy do plecaków. Po jakimś czasie zaczęliśmy łazić wokół skałek i wtedy naszła mnie ochota by wejść na największą z nich i stanąć na górze.
Wdrapałem się na skarpę przy skałce, stając obok dużego buka i uchwyciłem się skały by wejść wyżej. I wtedy...

Skałka przy Zakręcie Śmierci. Na czerwono zaznaczyłem miejsce gdzie zdołałem wejść i stanąć. Rękoma dotknąłem jeszcze tylko tego granitowego bloku w kształcie litery "L"

No i w sumie mam pewien problem. Bo jak mam ubrać w słowa i możliwie najwierniej opisać to, co mnie spotkało? Ale spróbuje. Wyobraźcie więc sobie, że wskrabujecie się na skarpę i stajecie w miejscu, które zaznaczyłem na zdjęciu czerwonym kolorem. A potem dotykacie ręką skały by się jej uchwycić i znaleźć oparcie dla nóg i wtedy czujecie że...wszystko znika. Nie dosłownie, gdyż nie o zmysł wzroku mi tu chodzi. Raczej o to, że w przeciągu sekundy w Waszej głowie robi się totalna pustka, a towarzyszy jej dziwne dzwonienie w uszach. Takie, jakie zachodzi nieraz na przykład podczas raptownej zmiany ciśnienia (jeśli nurkowaliście kiedyś, wiecie o czym mówię). I w tym trudnym do opisania stanie jakby "wyssania" wszelkich myśli, słyszycie nagle kilka słów w języku niemieckim! To brzmiało mniej więcej tak: "coś tam, coś tam, coś tam...lecte". Całość wypowiedziana spokojnie i miarowo przez ewidentnie męski głos. I tyle...
Głos już więcej nic nie wypowiedział, a ja stałem dalej ogłupiały, bo dopiero teraz stopniowo i wolno zacząłem "odzyskiwać" umysł. To było tak, jakby moja głowa była jakimś wiaderkiem, z którego ktoś momentalnie wyssał wodę (myśli, wspomnienia, etc.), powiedział coś do środka (owa sentencja) i po chwili wlał wodę z powrotem. Nawet teraz, gdy to opisuję, czuję się dziwnie wspominając to odczucie. Bo przede wszystkim było ono nieprzyjemne. Ten moment "usunięcia wszystkiego" (a przecież nie wszystkiego, bo coś pozostało- skoro zarejestrowałem to zdanie!) był tu kluczowy. Nigdy wcześniej i nigdy później, nie doświadczyłem czegoś podobnego. Trwać to musiało dość krótko, bo nawet Marek nie zauważył tego zdarzenia. Później jedynie zapytał mnie (wyraźnie to pamiętam), czy dobrze się czuje, bo ponoć byłem "lekko blady". Ja z kolei przez kilka minut odczuwałem takie "skołowanie", jak to nieraz bywa, gdy ktoś wyrwie nas z głębokiego snu. Nie muszę zaznaczać że na skałkę już nie wszedłem, a jak tylko wróciłem do siebie, zlazłem stamtąd czym prędzej. Nic już potem tajemniczego się nie działo. Żałuje jednak jednej rzeczy. Nie znam niemieckiego, ale na samym początku na pewno pamiętałem wszystkie słowa. I szkoda że nie nabazgrałem ich gdzieś na kartce, by później sprawdzić co i jak. Może to i głupie (biorąc pod uwagę "dziwność" owej przygody), ale jakoś wtedy nie przywiązywałem do tego wagi. I tak z czasem zostało tylko to "lecte" (czyżby letzte= ostatni?), które pamiętam do dziś. Na Zakręcie Śmierci byłem od tamtego incydentu jeszcze trzy razy, ale nic takiego już mnie nie spotkało (choć przezornie od owej skały trzymałem się z daleka) :) Starałem się też znaleźć jakieś ciekawe info dotyczące tego miejsca, a mające w tle wątki mistyczne bądź tajemnicze, ale...nic z tego. Bo tych kilka wypadków śmiertelnych, które na przestrzeni wielu lat miały tam miejsce, za takowe nie uważam. No chyba że miały one jakieś wspólne, "dziwne" podłoże, choć szczerze mówiąc przekazy o tym milczą. Mam oczywiście na temat tego incydentu swoją prywatną teorię, ale dziś już nie będę jej przybliżał. Może kiedyś...

Na koniec chciałbym powrócić do sprawy, która na blogu Wojtka, poruszona została na filmie z Panem Barskim. Chodzi oczywiście o okaleczenia zwierząt. Nie jest to bynajmniej temat nowy na rodzimym poletku i tak naprawdę najwięcej emocji, dostarczył chyba swego czasu na Pomorzu, gdzie przypadki tego typu były dość częste. Potem jednak ktoś rzekomo znalazł sierść i teza krwiożerczej Chupacabry odeszła w zapomnienie, gdy okazało się ze chodzi o Rosomaka. Z kolei na Dolnym Śląsku pojawiają się niby "kotowate" i to one rzekomo masakrują ludziom żywy inwentarz. Tyle że konia z rzędem temu, kto udowodni, jakim cudem kotowaty dokonuje tak precyzyjnych cięć i dysponuje swoistą umiejętnością wysysania krwi z ofiary. Na filmie Pan Barski mówi jedynie o ranach ciętych, przetrąceniu karków i sprawie nieobecności krwi. Ale pamiętajmy, że w podobnych przypadkach chodzi o znacznie więcej.

Precyzyjnie wypreparowane oko zwierzęcia

Gros doniesień pokazuje, że zwierzęta nie bywają zabijane i rozszarpywane (co wskazywało by na modus operandi typowego drapieżnika), a są po prostu poddawane swoistej wiwisekcji, gdzie całe organy bywają skutecznie wypreparowane.

Kolejne okaleczenie. Zwraca uwagę usunięcie okolic pyska, ucha, oka, oraz częściowo szyi

Oczywiście przykład Białogardu nie należy do kategorii tych najbardziej niesamowitych i drastycznych, jednak wyraznie pokazuje że na terenie naszego kraju coś przejęło sposób zachowania słynnego "wysysacza krwi".

Ofiara Chupacabry? Ten pies znaleziony w obrębie miasta Rock Springs (Wyoming- U.S.A), z całą pewnością nie posiada obrażeń, zadanych przez kły lub pazury

Czy zatem możemy wysnuć tezę, że po naszych lasach i górach zaczynają krążyć stworzenia, które nie tylko mogą atakować zwierzęta, ale też i ludzi? Nie można tego wykluczyć. Bowiem jeśli to coś dysponuje tak wprawnymi technikami zabijania, to kto wie, czy nie jest w stanie użyć ich także przeciwko homo sapiens. Zresztą z tego co pamiętam, pojedyncze przypadki ataku "Chupy" na ludzi miały już podobno miejsce w USA, Meksyku i Brazylii. Nawet w jakimś magazynie ukazało się zdjęcie człowieka "wypreparowanego" nie mniej "wprawnie", niż zwierzęta na zdjęciach powyżej.

I jeszcze jedno. Kto powiedział, że w lasach i górach od setek (może tysięcy) lat, nie mogą żyć istoty, dla których jest to prawdziwe środowisko i prawdziwy dom? Przecież jest wiele miejsc na tym globie, gdzie ludzka stopa wciąż jeszcze nie postała, mimo że wszystko wydaje nam się już "przechodzone i zadeptane". I być może są to właśnie ostatnie enklawy i miejsca, gdzie żyją w spokoju takie tajemnicze i nieznane nauce stworzenia?

Dziwne, małe stworzenie, złapane i uśmiercone tego roku w Namibii

Ale też możliwe że pochodzą one z innych miejsc, rozsianych gdzieś w grotach, jaskiniach i plątaninie korytarzy pod powierzchnią ziemi, o której wspomina chociażby Helena Bławacka w pracy Tajemna Doktryna. Miejmy to na uwadze chodząc po lasach, górskich odludziach, bądź penetrując tajemnicze "dziury" :)

I na deser parę filmików: Niedawno uchwycona "Wielka stopa" w kanadyjskich górach:

I film z rzekomą Chupacabrą, o którym wspominał Pan Barski:

Oraz z Kolumbii, na którym farmerzy zabijają dziwną człekokształtną istotę:



P.S. Na pierwszym zdjęciu, istota "upolowana" przez aparat straży leśnej w stanie Lousiana.


Źródła wybranych zdjęć:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wikipedia:Strona_g%C5%82%C3%B3wna 
 
http://www.kryptozoologia.pl/           
http://innemedium.pl/           
albertocanosa.blogspot.com