środa, 25 lutego 2015

Ciągłość władzy cz.1


Kochany Wnuczku!

Pewnie już wiesz, że za każdym razem, przy każdej okazji zawirowań politycznych, grupy trzymające władzę starają się wzbudzić tzw. uczucia patriotyczne, zgodne z obecną sytuacją polityczną. W ten prosty sposób realizując starą rzymską zasadę „dziel i rządź”, dają ludkowi pokarm duchowy, odwracając jednocześnie uwagę od istotnych problemów gospodarczych. W XX  wieku dokonano bowiem poprzez korporacje międzynarodowe, skasowania pojęcia państwa, jako obszaru zamieszkiwanego przez ludzi politycznie uświadomionych, dbających o rozwój swojego kraju. Powstałe po I Wojnie Światowej państewka, szczególnie Europy Środkowej, rządzone były przez tzw. grupy trzymające władzę. Jedynym zaś celem trzymających władzę było odpowiednio wysokie opodatkowanie narodu. Typowym przykładem takiej indoktrynacji jest dokonanie podziału na „wierzących i niewierzących w katastrofę Smoleńską”. A ile energii zmarnowanej? Poniżej, w wielkim skrócie, postaram się streścić historię Polski, odnoszącą się do sytuacji panującej w Kraju nad Wisłą od 1916 r. Jak bardzo była niszczona nowopowstała Polska w dwudziestoleciu międzywojennym, uświadomiła mi dopiero lektura M. Rodziewiczówny.


Do lat 90. wszelkie informacje o Armii Krajowej były zakazane. Podobnie, jak informacje o Narodowych Siłach Zbrojnych. Po roku 1990 nagle ukazała się cała masa publikacji, opisujących Armię Krajową. Pisanie natomiast o Narodowych Siłach Zbrojnych było nadal zakazane i praktycznie jest do dnia dzisiejszego. Jakie mogą się kryć za tym fakty?

Wymaga przypomnienia, że Armia Krajowa, pierwotnie zwana Służbą Zwycięstwu Polski - Związkiem Walki Zbrojnej, powstała na bazie II Wydziału Sztabu Generalnego, czyli ogólnie mówiąc, wywiadu - tajnych służb.
Szefem ZWZ był gen. Tokarzewski, jak się obecnie podaje- członek masonerii. Życiorys Tokarzewskiego można by uznać za bardzo dziwny, gdyby nie fakt ożenku z córką bodajże trzeciego co do wielkości francuskiego koncernu zbrojeniowego. Między bajki należy włożyć te wszelkie wygłaszane w Polsce dyrdymały o wstąpieniu jakiegoś ludka do masonerii. Do masonerii można było być wybranym przez nią. Nigdy samemu „wejść” nie było można. Żadnych zapisów i list nigdy nie było. Oczywiście masoneria, tak jak komuniści czy naziści, ma swoje korzenie i swoje państwo, i jest to po prostu inna nazwa wywiadu.

Trzeba być albo etatowym trollem, mającym siać dezinformację albo wyjątkowo naiwnym ludzikiem, aby twierdzić coś innego. No i przecież nie można karać żadnych uczestników zebrań, spotykających się pod pretekstem kabały, wróżbiarstwa, czy po prostu picia alkoholu.

Przypomnę, że pierwsze loże masońskie powstały w Niemczech już koło roku1690, na przykład w Dreźnie. Szefem masonerii, czyli Loży pod Wesołym Bachusem, był sam król przygotowujący się do zajęcia Polski, czyli August Mocny. Członkami tej Loży byli jego pułkownicy, a później zarządcy Polski.

Moneta wydana z okazji zaistnienia masonerii w Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego

To właśnie na jednym z takich posiedzeń wymyślili Sasi blaszkę, zwaną Orłem Białym, w celu znakowania swoich stronników. W tamtych czasach kosztowało to takiego renegata 10 000 zł. Za czasów „pridupnika” carycy czyli bękarta Branickiego, zwanego Augustem Poniatowskim i robiącego za ostatniego króla I Rzeczypospolitej, cena spadła już do 100 złotych.

Jeszcze  w 1658 roku Sejm Rzeczypospolitej podjął uchwalę, że każdy przyjmujący tytuły czy odznaczenia cudzoziemskie, będzie karany gardłem, jak za zdradę główną. Jako państwo, byliśmy do XVII wieku jedynym krajem, nieuznającym takich blaszek jako odznaczeń. Przyszło to do nas z Azji w czasie wypraw krzyżowych, do Europy poprzez Anglię i Watykan. Najwięcej tych blaszek rozdał oczywiście carat moskiewski, pełniący obowiązki króla Polski.

Odznaczenie to przywrócił Piłsudski-Ginet, agent niemiecki, angielski, japoński; a następnie po roku 1990 znowu ją przywrócono, jako „ciągłość władzy” dla swoich [Geremek, Mazowiecki, Szechter-Michnik].

Do 1918 roku władzę trzymało stronnictwo niemieckie, tzw. Rada Regencyjna, która wystawiła Piłsudskiego-Gineta,  masona, na naczelnika państwa. Do wywiadu angielskiego wkręcił [Gineta] jego brat Bronisław, znany szerzej z rzekomych prac etnograficznych, dotyczących Ajnów [...]


Jeżeli spojrzysz na mapę Polski przedrozbiorowej, to w każdym zaborze, na początku XX wieku, było do pobrania około 1,5 miliona mięsa armatniego, zwanego rekrutem - żołnierzem. Zabór austriacki i pruski już był „wcielony” do armii państw centralnych. Chodziło o zabranie Rosji tego 1,5 miliona żołnierza i w tym celu postawiono na Piłsudskiego-Gineta. Przecież już się okazał człowiekiem bez żadnych skrupułów, organizując zadymę na tyłach armii rosyjskiej w 1905 roku, w czasie wojny japońsko – rosyjskiej, podobnie, jak przy mordowaniu ludzi  przy Kościele Św. Krzyża w Warszawie. Z powodu tej „zadymy” w samej Warszawie, 2000 polskich rzemieślników straciło swoje warsztaty.

Jak wiadomo, Ginet-Piłsudski w czasie wojny bolszewickiej pomagał jak mógł swojemu pracodawcy z okresu „Robotnika”- Goldmanowi-Leninowi. „Naczelnik” przeszkadzał skutecznie Polskim Siłom Zbrojnym w czasie formowania się państwa polskiego, na przykład poprzez blokowanie pomocy dla Lwowa [choćby przez nieprzepuszczenie pociągów z pomocą przez Lublin], czy ciągłe zmiany dowódców armii walczącej na Kresach, oraz rozformowanie Błękitnej Armii gen. Hallera. Już w 1920 roku, tuż przed nawałą bolszewicką, ponad 50% żołnierzy Hallera rozpuścił do domu. A przed samą bitwą Warszawską uciekł do swojej kochanki pod Kraków, oczywiście zabierając ciężką artylerię spod Warszawy. Przecież to logiczne dla takiego „marszałka”, że w obronie stolicy  artyleria ciężka jest niepotrzebna, wystarczą same okopy.

Także już po przewrocie majowym podjął uchwałę niepłacenia rent żołnierzom z Armii Hallera, mieszkającym w Kanadzie, USA, czy Ameryce Południowej. Odbiło się to czkawką w 1940 roku. Przecież Piłsudski-Ginet został mianowany na  stanowisko naczelnika przez niemiecką Radę Regencyjną. Czyli Niemcy mieli zaufanie do niego w tak wysokim stopniu. Zapłatą miało być zapewnienie im spokoju na tyłach armii, pozostawionej w Sowietach. Przypominam, że po 1917 roku w Sowietach zostało około miliona żołnierzy niemieckich. Pierwszy dekret Lenina-Goldmana stanowił, że każdy niemiecki żołnierz który przejdzie do Armii Czerwonej, dostaje awans o jeden stopień i otrzyma rentę, dopóki będzie w Sowietach.


Józef Beck i Adolf Hitler. Bawaria, styczeń 1939r.

Wracając do wywiadu. Szefem wywiadu w owym czasie był u Piłsudzkiego-Gineta późniejszy płk Beck.  Wsławiony tym, że jedyną posiadaną eskadrę lotniczą przed bitwą Warszawską odesłał do Lwowa. A niby dlaczego miałaby dokonywać zwiadu i utrudniać marsz Tuchaczewskiemu? Zresztą ten sam człowieczek chwalony jest za doskonałą politykę z Niemcami. Przecież dopiero w marcu 1939 roku zmienił nagle front i wystawił Polskę. Kilka miesięcy wcześniej bawił się z niemieckimi przywódcami na przykład w Puszczy Białowieskiej.

Jeśli chodzi o wywiad, to wiadomo, że jak każda instytucja posiada archiwum. Oczywiście wojsko także ma własne dokumenty. Archiwum wywiadu polskiego zostało w latach 30. umieszczone w jednym z budynków Fortu Modlin, tzw. Forcie Legionów przy ul. Zakroczymskiej. Szefem archiwum został  major Waligóra.
Otóż ten mądry i odważny inaczej człowieczek, już 9 września 1939 roku uciekł do Brześcia, a 24 września był już w Rumunii, z wybranymi przez siebie tajnymi aktami. Tak szybko się ewakuował z Modlina do Rumuni, że z 6500 metrów archiwum zabrał tylko małą część, a resztę, łącznie z materiałami mjr Żychonia z Bydgoszczy, zostawił Niemcom na pamiątkę. Część akt podobno już nawet zdążył przetłumaczyć na język niemiecki. Gauleiter Frank natychmiast zatrudnił kilkuset folksdojczów do tłumaczenia tych dokumentów. Niemcy na podstawie tych akt II Oddziału, od razu przystąpili do czystek, aresztując ponad 100 osób. Pozostawiono w Modlinie także specjalne zbiory biblioteki, liczące w 1935 roku 17 000 pozycji.


Z rozkazu gen. Keitela, dowódcy Oberkommando der Wehrmacht, Niemcy przenieśli archiwum do Gdańska Oliwy i liczyło ono w 1944 roku aż 15000 m.b. Wychodzi na to, że było to 3 razy więcej, aniżeli było w 1933 roku w Warszawie. Jest to dowodem, że mjr Waligóra niedużo zabrał do Rumuni. Od razu podam, że Sowieci w 1945 roku zabrali większość z  pozostawionych przez Niemców, podobno 10 000 m.b. akt i wywieźli do Moskwy. W 1964 roku oddali tylko 400 m.b. akt.
Jak wiadomo, żadna z trzymających władzę grup nie upomniała się o to archiwum. Potwierdza to postawioną przeze mnie wyżej tezę o tzw. rządach.

Jak wiemy, współpraca Niemców z Sowietami trwała od 1916 roku. Przecież to nie robotnicy wywołali rewolucję, zwaną w Polsce bolszewicką, tylko przygotował ją w szczegółach szef policji tajnej i jawnej Cesarstwa Pruskiego Max Warburg, finansując działania Lenina-Goldmana kwotą 10 milionów marek w złocie, dodając 500 najemników. Resztę pieniędzy i Bronsteina-Trockiego, z korpusem 10 000 najemników, podesłał brat pana generała, Paul Warburg- szef FED-u, z 20 milionami dolarów [jak to dziwnie przypomina sytuację na Ukrainie w 2014/15 roku].

Dlatego z rozbawieniem należy patrzeć na tych wszystkich „polskich” historyków i polityków, piszących o rzekomej robotniczej rewolucji. Takiego stopnia infantylizmu w XXI wieku nie sposób wytłumaczyć inaczej, jak pracą na etacie drugim. Potwierdza to moją tezę, że tego rodzaju publikacje, książki, służą tylko i wyłącznie tresurze społeczeństwa i zajmowaniu mu wolnego czasu. Po 1990 roku żaden z tych „artystów” historii nie opuścił stanowiska, tylko nadal indoktrynował młodzież [...]


Przecież najazdu na Polskę w 1920 roku nie przeprowadzali bolszewicy w sensie intelektualnym operacyjnym. Obronę Kijowa prowadził gen. Keller, który zresztą zginął bohatersko broniąc tego miasta, w czasie odzyskiwania go przez Polaków, po około 300-letniej przerwie. Przypominam, że Kijów prawa miejskie otrzymał w 1492 roku, od króla polskiego.
Co najmniej od 1922 roku, od Rappallo, wbrew temu, co podają "tuziemscy" historycy, lub co im wolno podawać, trwała ścisła współpraca obu armii. Już w 1935 roku, od maja do grudnia, płk NKWD, w Polsce znany pod nazwiskiem Bierut, Iwanow i pod jeszcze wieloma innymi pseudonimami, spotykał się w Gdańsku – Oliwie, w budynku przy ulicy Piastowskiej 24, co najmniej 3 razy z gauleiterem A.M.Forsterem.
Daję głowę, że o niebieskich migdałach nie rozmawiali. Bierut dobrze się spisywał w likwidacji inteligencji polskiej, ponieważ po 1944 roku awansował na stanowisko prezydenta naszego biednego kraju.

Bolesław Bierut i "wujaszek" S.

Wracając do 1939 roku.
Po upadku armii archiwa wywiadu znalazły się w większości w rękach niemieckich.
W związku z faktem, że na przykład organizacja Gryfa na Pomorzu powstała także na bazie wywiadu, a ten był rozpracowany w dużej części już przed wojną, resztę zdobyli Niemcy przejmując akta II Wydziału z placówki z Bydgoszczy, której struktura była im doskonale znana. Pozostawione przez mjr Waligórę akta, pozwoliły zapoznać się Niemcom z całością działalności polskiego wywiadu.

Stawiam orzechy przeciw kasztanom, że Niemcy przynajmniej część tych materiałów przekazali swojemu sojusznikowi, tj. Sowietom. Dowodem jest 20 000 teczek w Moskwie.

A w jakim to niby celu spotykali się ci sojusznicy w Zakopanem, Krakowie, czy Lwowie w 1939 i 1940 roku? Przecież tajny protokół Ribbentropa z Mołotowem mówił wyraźnie o współpracy w likwidacji polskiego oporu. O tym że była to ścisła współpraca wywiadowcza, w celu likwidacji polskiej inteligencji, świadczą fakty.
We Lwowie Polacy przystąpili do  tworzenia tajnych organizacji wojskowych natychmiast po poddaniu miasta, w dniu 23 września 1939 roku.  Jak podaje w swoim Raporcie gen. Langner, Okręg Lwowski został zaatakowany przez Niemców już  2 września. Atak nastąpił od strony Słowacji. Niemcy atakowali razem z dywizjami słowackimi. 15/16 września, jak podaje gen. Langner, amunicja była już na wyczerpaniu.

Znów dziwnym trafem żaden historyk nie interesuje się losem tych 500 czołgów, stacjonujących po wschodniej stronie Bugu, ani losem tych 450 samolotów [prof. Wieczorkiewicz].

Dlaczego nie brały udziału w wojnie? Dlaczego aż 6 generałów, dowódców armii polskich uciekło z pola walki, nie przekazując dowództwa, przez co powiększyli zamieszanie i przyczynili się bezpośrednio do tragedii kampanii wrześniowej? Dlaczego po wojnie, nawet symbolicznie, nie skazano ich i nie zdegradowano, tylko wypłacano generalskie apanaże? Taki gen. Rómmel [zresztą krewny Asa Pustyni Rommla - rodzina Niemców Kurlandzkich, zmienił sobie pisownię nazwiska Rommel na Rómmel], tak nędznie dowodził armią Łódź, że powinien wisieć. Już 5 września porzucił oddziały i tak uciekał nie pozostawiając wiadomości, że goniec który go szukał, w końcu nie mogąc go znaleźć, popełnił samobójstwo. W "nagrodę",  pan generał został mianowany obrońcą Warszawy. Od niego to rzekomo wyszedł rozkaz „z Sowietami nie walczyć”.

A po wojnie, „nasz” dzielny generał Rómmel wydal komunistom wszelkie dokumenty wywiadu Polskich Sił Zbrojnych, oraz część złota FON -u, tj  2650 kg [całość przekraczała ponad 5000 kg]. Koło roku 1948 złoto zaginęło w nieznanych pospólstwu okolicznościach i stąd afera tzw. komandorów, czyli procesy Tatara, Utnika, Nowickiego itd.

Pana gen. Rómmla awansowano na szefa ZBOWID-u, zachowując stopień i apanaże.

Najlepiej udowadnia prawdziwą sytuację w kampanii wrześniowej porównanie strat Polski i Finlandii, walczącej w tym samym okresie, z tym samym przeciwnikiem i w takiej samej sytuacji. Zarówno Polska jak i Finlandia, zostały bezpośrednio zaatakowane i była to tzw. walka obronna.


Państwo: Polska NiemcyFinlandia Sowieci
Ludność: 36 mln45 mln3 mlnok. 120 mln
Armia: 1 x mln1 x mln200 0005 x mln
straty
zabici:
66 00018 00020 000500 000
ranni: 140 00038 00040 000270 000
[ Dane orientacyjne za Wikpedia; dane te są niemiarodajne w stosunku do strat sowieckich. Były one w rzeczywistości znacznie większe. Podobnie podawane w Wikipedii dane odnośnie uzbrojenia są nieprawdziwe, mają one uzasadnić tezę o braku nowoczesnego uzbrojenia Armii Polskiej, co jest nieprawdą].

 Wiadomo powszechnie, że broniący się mają wielokrotnie mniejsze straty, aniżeli atakujący. Dziwnym trafem akurat we wrześniu w Polsce było odwrotnie. Dlaczego taki na przykład gen. Kutrzeba nie wykonał rozkazu i nie szedł do przodu, tylko tułał się przez tydzień po Wielkopolsce, unikając walki? Przecież miał wyraźny rozkaz bronić się, a jak można, iść do przodu. Oddziały jego wkroczyły na teren Niemiec 8 km i musiały się wycofać na rozkaz. A przecież na linii Poznań - Berlin, Niemcy nie mieli żadnej jednostki wojskowej. Z Poznania do Odry jest ok. 150 km, a do Berlina jeszcze tylko 100 km. A z Poznania do Warszawy ponad 300km. Opowiadane bajki, jakoby bał się okrążenia są niepoważne.

Sprawę wyjaśnia obecność przy boku Kutrzeby płk Douglasa, ze sztabu angielskiego. Przecież Anglia prowadziła dziwną wojnę (phoney war).


Generał J.Rómmel po wojnie

Dlaczego nie podaje się że inny bohater, gen. Bortnowski, już 2 września porzucił armię i schował się w swoim majątku pod Toruniem, a potem jeszcze "rozrabiał" w czasie Bitwy nad Bzurą, powiększając straty? A po wojnie spokojnie mieszkał w Warszawie, na generalskiej emeryturze. 

To u niego odbywał staż we wrześniu 1939 roku płk Tokarzewski. Po „wycofaniu się” na z góry upatrzone pozycje do Warszawy, zostaje zastępcą tegoż Rómmla. A ten, prawem kaduka, mianuje go dowódcą ZWZ. Dlaczego? Rómmel nie był ani naczelnym wodzem, ani dowódcą formalnym w tym czasie.

Nie da się również obronić tezy, jakoby generalicja legionowa przygotowała Polskę do wojny. Masowe ucieczki z domów, wędrówki na wschód, były podobne jak w 1915 roku, za caratu. Pochowane w magazynach uzbrojenie, olbrzymie wydatki na budowę floty potrzebnej do obrony Anglii, wskazują wyraźnie na zarówno aktorów przyszłej wojny, jak i na reżyserów. W 1940 roku Anglia nie zawahała się uciekać z Francji, zostawiając swojego sojusznika na pastwę losu.

Do obrony Kraju po 1939 roku wytypowano pozostałych w kraju patriotów, a nie wyższych oficerów legionowych. Wyżsi oficerowie masowo uciekali już na początku września na zachód. A młodzież pod pretekstem walki na zachodzie, ginęła za cudze interesy.



P.S. Muszę przypomnieć Tobie Kochany Wnuczku, że wymienieni panowie generałowie brali udział w puczu wojskowym zwanym przewrotem majowym w 1926 roku. Pucz ten przeprowadził Ginet - Piłsudzki za otrzymane 800 000 funtów od Anglii. Jako „uczciwy” człowiek niewykorzystane 200 000 oddał. Pokwitowanie znajdowało się w Archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Londynie. A więc musieli pracować z wywiadem angielskim już od tego czasu. Wiadomo także, ze Anglicy współpracowali ściśle z Niemcami w czasie Powstań Śląskich w tzw. Komisjach Rozjemczych. Jest oczywistym, ze Rómmel nie mógł wywieść tych 2650 kg złota z Anglii bez wiedzy Rządu J.Królewskiej Mości. Komuniści za uzyskanie zgody na uznanie swojego rządu, zgodzili się na wszystko.

dr Jerzy Jaśkowski

c.d.n.


Źródło tekstu: http://www.prisonplanet.pl/ 
Zródło zdjęć: internet
Korekta: Medart 

poniedziałek, 16 lutego 2015

Karkonosze - Rudawy Janowickie 2014


Dzień 4 - Przeł. Okraj- Kowarski Grzbiet- Obri Hreben- Śnieżka- Dolina Łomniczki- Dolina Maliny

Przeskakujemy do dnia czwartego, jako że poprzedniego zrobiliśmy sobie krótką przerwę, na tradycyjne już poznawanie atrakcji Kowar. Z tamtego dnia będzie kilka pojedynczych migawek na koniec cyklu, natomiast teraz ponownie ruszamy na szlak. Tym razem postanowiliśmy skoncentrować się na Grzbiecie Kowarskim, zdobyć Śnieżkę i odwiedzić bardzo atrakcyjną o każdej porze roku Dolinę Łomniczki.

Pogoda od rana rewelacyjna. Na Przełęcz Okraj dotarliśmy tak jak pierwszego dnia, po czym odbiliśmy na szlak niebieski i poprzez Czoło, Siodło i Skalny Stół, dotarliśmy na Sowią Przełęcz. Tuż za nią wstąpiliśmy na chwilę do znanego i lubianego schroniska Jelenka, po czym odbiliśmy na mniej już znany szlak Travers, leżący na czeskim grzbiecie Obri hreben, którego de facto budują stoki Czarnej Kopy i Śnieżki.

Jelenka pod koniec lat 20. XXw.

Położone na wysokości 1263m.n.p.m. schronisko Jelenka, zostało zbudowane w 1936 roku na polecenie właściciela dóbr marsovskich, hrabiego Jaromira Czernin- Morzina, jako chata myśliwska. Myśliwską przeszłość Jelenki ilustruje jej obecna nazwa, ale przede wszystkim stare trofea zawieszone na ścianach wewnątrz budynku, niektóre z nazwiskami myśliwych i datą łowu. Pierwotnie chata nazwana została "Emmaquellebaude" na część babci hrabiego, Emmy Orsini- Rosenberg, która zmarła w 1905 roku w wieku zaledwie 47lat. Po II wojnie światowej nazwę obiektu zmieniono na Jelenka.

Przy wejściu na szlak zielony (Travers), wybija skąpe już niestety Źródło Emmy, poświęcone również wspomnianej wcześniej hrabinie. Tu opuszczamy szlak grzbietowy i kierujemy się na dość mało uczęszczaną przez turystów ścieżkę, zapewniającą jednak mnóstwo ciekawych widoków. Dróżka ta ciekawie wije się zboczami Obri hrebena, wysoko nad Lvim i Jelenim Dolem, który uznawany jest za jedno z najdzikszych miejsc we wschodnich Karkonoszach.
Stopniowo wędrując wychodzimy z lasu i naszym oczom okazują się coraz to ładniejsze widoki początkowo na Śnieżkę, a później na dalsze grzbiety położone wokół Velkiej Upy i Pecu pod Snezkou.
Dalej przemieszczamy się już otoczeni jedynie połaciami kosówki,  zaś na wysokości źródeł jeleniego potoku, natrafiamy na całkiem spore rumowiska skalne. Następnie ścieżka zmienia kierunek, od wschodu trawersuje Śnieżkę, po czym doprowadza nas na jej południowe zbocza gdzie wchodzimy na szlak żółty, który niemalże pod wyciągiem z Ruzovej hory wprowadza nas na szczyt "Królowej Sudetów". Z miejsca skrzyżowania szlaków rozciągają się znakomite widoki na południową część Karkonoszy i pogórza. Bez problemu widać także kilka pasm Sudetów środkowych, głównie Góry Kamienne i Stołowe.

Wejście na Śnieżkę od strony Ruzovej hory, choć widokowo miłe oku, jest chyba najbardziej monotonne i pozbawione "klimatu" (nie licząc Drogi Jubileuszowej). Niestety bracia Czesi udziwnili ten szlak jakimś schodkowym kuriozum, który bardziej pasuje do infrastruktury miejskiej a nie górskiej. Najgorzej że schodki są metalowe i swoim wyglądem burzą estetykę tego miejsca. A wystarczyłoby przecież pomyśleć o kamieniach. W dodatku co chwilę śmigają nam nad głową niczym pociski nowe wagoniki niedawno wyremontowanego wyciągu, przez co o prywatności, a już o np. spontanicznym opróżnieniu pęcherza w kępach kosodrzewiny możemy zapomnieć ;) Ale cóż, "Królowa" ma już to do siebie, że chyba tylko w zimie może gdzieniegdzie zagwarantować nam trochę spokoju.
Na szlaku żółtym panuje raczej niewielki ruch, gdyż Czesi z lubością oddają się jednak komfortowemu podróżowaniu na najwyższy szczyt Karkonoszy. Dopiero na samym wierzchołku, w okolicy górnej stacji wyciągu, jak zwykle zaroiło się od ludzi. Tu też zauważyliśmy, że po mału widoczność zaczęła "siadać", gdyż wierzchołek Śnieżki coraz napastliwiej zaczęły okrążać zewsząd gęstniejące chmury. Trzeba było zatem śpieszyć się z fotkami, gdyż niebawem aura mogła zmienić się diametralnie.
Po krótkiej wizycie w restauracji szczytowego budynku (która z wiadomych przyczyn nigdy nie należy do moich ulubionych- przynajmniej podczas godzin pracy wyciągu), zeszliśmy pod schronisko Dom Śląski, by zjeść porządny obiad.
Dla tych co potrzebują, trochę podstawowych informacji o samej Śnieżce:
O Śnieżce 
i o jej historii:
Historia Śnieżki 

Widok na Obří boude (po prawej) i niemieckie schronisko Schlesierhaus. Wczesne lata 30.XXw.

Trudno jednoznacznie określić, kiedy powstały pierwsze zabudowania na Przełęczy pod Śnieżką, gdzie stoi Dom Śląski. W niektórych źródłach znaleźć można informację, o stojącej tutaj drewnianej budzie nazywanej "Herrenbaude", w której zakwaterowani mieli być robotnicy budujący na szczycie Śnieżki kaplicę św. Wawrzyńca. Później korzystać z niej mieli wędrujący na szczyt turyści. Nie są to jednak informacje pewne. Na pewno schronisko, postawiono po czeskiej stronie, stało tu w 1847 roku.
Zbudowane zostało przez kupca Mittlöhnera z Velkiej Upy i nazwane Obří boudą. Po zakończeniu I wojny światowej i powstaniu Czechosłowacji, stosunki młodego państwa z północnym sąsiadem, także te turystyczne, nie układały się najlepiej.Dlatego Niemcy niechętnie byli widziani w Obřej boudzie. W latach 1921-22, po drugiej stronie granicy, powstało nowoczesne schronisko, któremu nadano nazwę "Schlesierhaus". W czasie mobilizacji w 1938 roku, z nacjonalistycznych pobudek spłonęło kilka budynków w Karkonoszach [...] Ogień pojawił się też przy Obřej boudzie, ale samo schronisko ocalało- spłonęły tylko stojące koło niego dwa kioski z pamiątkami. Obří bouda służyła jako schronisko do końca lat 60. W 1983 roku została rozebrana. Po II wojnie światowej, Dom Śląski znalazł się w rękach Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, potem w 1951 roku przejęty został przez PTTK. Kiedy w 1950 roku spaliła się niedaleka strażnica WOP, żołnierze zajęli drugie piętro schroniska, a z czasem pozostałą część hotelową, pozostawiając do dyspozycji turystów jedynie bufet, kuchnię, pomieszczenia mieszkalne dla personelu i część piwnic. Kilka lat później, w 1959 roku, PTTK pozbyło się schroniska na rzecz wojska, a z czasem budynek stał się własnością Powiatu Jeleniogórskiego. W 2007 roku obiekt został wystawiony na sprzedaż i kupiony przez Karola Wareckiego (75%) oraz Miejską Kolej Linową Karpacz (25%). [...] Przeprowadzony w ostatnich latach remont podniósł standard obiektu, w którym obok restauracji z dobrą kuchnią znajdują się również pokoje dla turystów.   
 
Tu powstrzymam się od barwnych opisów i sprawozdań oddających grozę "obiadowania", gdyż wielu z Was zapewne wie o co idzie, jeśli byliście w tym miejscu chociaż raz podczas tzw. "godzin szczytu". Po dość szybkiej biesiadzie postanowiliśmy ruszać dalej. Gdy opuściliśmy schronisko, aura już uległa zmianie. Chmur przybyło, a wierzchołek "Królowej" począł z wolna pogrążać się w kłębach białej "waty". W takiej scenerii rozpoczęliśmy zejście do Kotła Łomniczki.
Jest to najgłębszy kocioł polodowcowy w Karkonoszach, mający kształt rozległej niszy podcinającej wschodnie zbocze Równi pod Śnieżką i północno zachodnie zbocze Śnieżki. W zachodniej części kotła, tzw. Jarze Łomniczki spada system kaskad, tworząc malowniczy Wodospad Łomniczki. W kotle tym powszechne są wszelkiego rodzaju spływy gruzowe, szczególnie od strony stoków Kopy i Śnieżki.
Jako ciekawostkę można przytoczyć fakt, że w Kotle Łomniczki znajdowało się kiedyś niewielkie schronisko. Wybudowano je w 1901r. jako "Einkehrhaus zum Lomnitzfall im Melzergrund", jednak jeszcze przed oddaniem do użytku (w marcu 1902 roku) zostało kompletnie zniszczone przez śnieżną lawinę.

Jedno z nielicznych zdjęć schroniska Einkehrhaus zum Lomnitzfall im Melzergrund

Wędrówka przepięknym Kotłem Łomniczki, pozostawia już jednak moim zdaniem pewien niedosyt (wiem, znów marudzę). Ale i tu niestety z fascynującego niegdyś prawdziwego górskiego szlaku, włodarze z K.P.N. uczynili niemalże wyrównaną ścieżkę dla inwalidów, z kamieniami JUŻ TERAZ wyślizganymi w niesamowity wręcz sposób. Aż strach pomyśleć co będzie się tu działo po deszczu. Wymieniono też bardzo fajną i klimatyczną kładkę przy wodospadzie, zastępując ją nowym metalowym mostkiem. I choć to moim zdaniem akurat pomysł trafiony, gdyż bywały tu momenty (głównie wczesną wiosną), kiedy kładka była niemalże cała zalana i przeprawa nie należała do łatwych, to jednak całość przedsięwzięcia i tak nijak się ma do "zmasakrowania" szlaku, na korzyść utworzenia promenady dla "trampkowej stonki". No ale przychylam się do opinii (nie swojej), że wszędzie tam gdzie prawo głosu w podobnych kwestiach należy do różnych tworów, stowarzyszeń, instytucji i osób "wiedzących lepiej", góry coraz mniej przypominają góry, a stają się "poligonem doświadczalnym" idei, niejednokrotnie zapożyczonych z filmów Stanisława Bareji.

W Dolinie Łomniczki odwiedziliśmy również lubiane przez nas schronisko Nad Łomniczką, które pozostaje jednym z nielicznych w obecnych Karkonoszach przykładów prawdziwie klimatycznego "oldskulowego" miejsca, nie mającego nawet dostępu do prądu. Na nocleg w tym miejscu nie ma już co liczyć, jednakże zawsze można tu chwilę odpocząć, posilić się i w spokoju kontemplować widok na zbocza Czarnego Grzbietu.

Schronisko Nad Łomniczką na początku lat 30. XXw.

Dalsza droga to zejście szlakiem żółtym aż do skrzyżowania z Drogą Urszuli i poprzez betonowy most na Łomniczce przebicie się do szlaku zielonego, położonego na trawersie szczytu Buława i Skalny Stół. Po pewnym czasie szlakiem tym docieramy do Doliny Maliny i wchodzimy na teren dawnej osady górskiej- Budniki.

Budniki to zupełnie niezwykłe i na swój sposób tajemnicze miejsce. Dzisiaj to zagubiona w lesie polana, ale w okresie wojny 30-letniej było to schronienie dla części mieszkańców okolicznych miejscowości (Kowar?), którzy w 1622 roku uciekli ze swoich domów przed wojskami plądrującymi okolice. Źródła podają, że były to polskie oddziały najemne, tzw. lisowczycy, którzy mocno w tym czasie dali się we znaki śląskiej ludności. Uciekinierzy wybudowali nad górnym biegiem Maliny lepianki, które z czasem zmieniły się w drewniane chaty. Zajmowali się pasterstwem, produkcją serów, zbieraniem płodów leśnych, pracą w lesie, ale wiele korzyści przynosiło im również kłusownictwo i przemyt (pamiątką tych wydarzeń jest chociażby nazwa przechodzącej tędy na Przełęcz Okraj- Tabaczanej Ścieżki, którą wędrowali przemycający z Austrii tytoń).
W połowie XIX wieku stało w Budnikach 13 domostw, pod koniec tego wieku (prawdopodobnie w 1889 roku) powstała gospoda "Zur Forstbaude" (niemiecka nazwa miejscowości brzmiała "Forstbauden") z 16 miejscami noclegowymi, a nieco później druga gospoda. Obie miały rację bytu z powodu zwiększającej się liczby turystów wędrujących tędy z Kowar na Śnieżkę. W okresie międzywojennym, latem można było przenocować w szkole, w schronisku młodzieżowym "Enzian".
Po II wojnie światowej osada została opuszczona. Przez jakiś czas istniał tutaj studencki ośrodek wypoczynkowy, zajmujący większość zachowanych domów. Później z powodu poszukiwań uranu, ośrodek zlikwidowano, domy popadły w ruinę, część z nich wysadzono w powietrze (ich ślady są do dzisiaj widoczne) i miejsce to nigdy już nie zostało zasiedlone.
Nie wiadomo zresztą, czy znaleźliby się chętni na życie w tak odludnym i trudnym terenie? Budniki położone były w obniżeniu, na polanie otoczonej zewsząd górami, co powodowało, że zimą aż przez niemal cztery miesiące nie dochodziły tutaj promienie słoneczne. W tutejszej szkole [...] 26 listopada obchodzone było święto pożegnania słońca, a 15 lutego jego powitania. Takie położenie osady powodowało również, że śnieg utrzymywał się tutaj znacznie dłużej niż w innych miejscach Karkonoszy. Dlatego w lata 60. XX wieku pojawiła się koncepcja budowy tu ośrodka narciarskiego, nigdy nie zrealizowana. 
Do 1940 roku funkcjonowała w Budnikach stacja meteorologiczna, rejestrująca ilość opadów. Pozostałością po powojennym okresie poszukiwań rud uranu jest kilka sztolni i hałd, rozrzuconych w lesie. Krótko po wojnie osada nosiła nazwę Zacisza Leśnego, ale w 1949 roku otrzymała urzędową nazwę Budniki.

Gospoda Forstbaude w Budnikach. Lata 30.XXw.

Od siebie dodam tylko, że miejsce jest niesamowite. Wędrując szlakiem żółtym i zielonym, przemierzamy najbardziej znane miejsca dawnej osady. I choć czas zatarł prawie wszystkie ślady jej istnienia, to jednak co chwilę natrafiamy na jakieś drobne znaki i pozostałości jej samej. Jakieś fundamenty, resztki podmurówek i dogorywające w cieniu owocowe drzewa. Niby niewiele, a jednak czuje się tu ten pewien specyficzny rodzaj nostalgii, tęsknoty i jakiejś pierwotnej tajemnicy, które mniej lub bardziej zawsze rysują mapę podobnych miejsc. Opuszczonych i dawno wygasłych...
Trzeba w tym miejscu nadmienić, że dzięki zapałowi i inicjatywie twórczej kilku zapaleńców, powstała tutaj bardzo ciekawa ścieżka dydaktyczna, która daje realną możliwość nie tylko odnalezienia w gąszczu traw i drzew pozostałości osady, ale też odkrycia wielu fascynujących faktów z czasu jej świetności. To właśnie te osoby stworzyły prężnie działające grono miłośników Budnik, które nie tylko kultywuje dawne tradycje (uroczystości pożegnania i powitania Słońca), ale też czyni starania zmierzające do pewnej odnowy i czynnej rewitalizacji tego miejsca.
Ze swej strony mogę tylko szczerze przyklasnąć takiej inicjatywie i życzyć jej twórcom, jak najwięcej wytrwałości i szczęścia w realizacji owego przedsięwzięcia. I jednocześnie z tego miejsca gorąco polecić ich serwis:
http://budniki.pl/

Po opuszczeniu Budnik zaczynamy mozolne podejście Tabaczaną Ścieżką pod Wołową Górę. W pobliżu jej wierzchołka odbijamy zaś na jej nieoznakowany trawers, który po jakimś czasie prowadzi nas w okolicę Białego Źródła. Dalej skręcamy na południe i przecinając strumień Piszczak, docieramy do Żółtej Drogi, która sprowadza nas już łagodnie i pewnie do samych Kowar.

Schronisko Na Przełęczy Okraj, tym razem w pełnym słońcu

Wchodzimy na niebieski- graniczny szlak

Podejście pod Czoło

Widoki ze szlaku...

Stają się coraz rozleglejsze

Kulminacja Czoło (1266m.n.p.m.)

Wyrównanym już szlakiem idziemy w stronę niewielkiego obniżenia- Siodło

Momentami drzewa się przerzedzają...

I już można podziwiać Śnieżkę

Martwe świerki

Widok z północnej wychodni szczytu Skalny Stół (1281m.n.p.m.)

Na punkcie widokowym

I zachodnia strona. Widać Czarny Grzbiet, Śnieżkę...

Oraz nieco dalszy- Śląski Grzbiet ze Smogornią i kotłem Wielkiego Stawu

Widok na czeskie Karkonosze. Na ostatnim planie grzbiety wokół Černej hory

Jaskółka a'la Sprocked na Skalnym Stole ;)

I jeszcze jeden rzut oka na wierzchowinę

Zaczynamy zejście na Sowią Przełęcz

Widoczki wciąż zachęcające

Czarna Kopa (1407m.n.p.m.)

Widok na Lasocki Grzbiet

Droga do miejscowości Mala Upa (tzw. Zluta cesta)

Wkrótce ukazuje nam się schronisko Jelenka

Po krótkim odpoczynku włazimy na szlak zielony (Travers)

Po jakimś czasie drzewa ustępują...

A Śnieżka staje się coraz lepiej widoczna

  Osobliwa "rzeźba"

Pierwsze połacie kosodrzewiny

Siódmaczek leśny (Trientalis europaea), dość rzadki w górach

Widok na Dul pod Koulemi

W stronę Śnieżki

Widok na Jeleni Dul. Po lewej stronie Jeleni hora (1172m.n.p.m.)

Na szlaku...

Rumowiska skalne

Na szlaku

Kolejny widok na czeską stronę.

Chmur przybywa

Rzut oka na Obri hreben

Gdzieś stąd właśnie wypływa Jeleni potok

Pierwsze widoki na Sudety środkowe

Znów trochę skalnego rumoszu

Kolejny widok na południowy-wschód. Na ostatnim planie- Grzbiet Lasocki

Mijamy wyciąg...

I rozpoczynamy podejście po schodkach

Za nami widoczny wyciąg i Ruzova hora (1390m.n.p.m.)

I widok już prawie z wierzchołka

Rzut oka na Czarny i Kowarski grzbiet...

Oraz część Kotliny Jeleniogórskiej

Kaplica św.Wawrzyńca na Śnieżce

Studnici hora (1554m.n.p.m.)

Obri Dul

Równia pod Śnieżką
Stromy stok Kopy (1377m.n.p.m.) od strony Doliny Łomniczki

Z "talerzami" w tle

Dalsza panorama

Skaliste stoki Śnieżki od strony zachodniej

c.d.

Jeszcze jeden widok na malowniczy Obri dul

Zejście (tu szlak też już po remoncie)

Widok na "Królową Sudetów" spod schroniska...

I sam Dom Śląski, pękający w szwach od gawiedzi 

Wchodzimy na szlak czerwony do Kotła Łomniczki

Widoki na Śnieżkę i Czarny Grzbiet

W Kotle Łomniczki

Symboliczny cmentarz Ofiar gór...

Widok z tego miejsca na Śnieżkę...

Oraz w kierunku Sowiej Doliny i Kowarskiego Grzbietu

Ściany Kotła Łomniczki

Wyślizganym szlakiem podążamy w dół

Kaskady Łomniczki

c.d.

c.d.

I widok poniżej mostka

Pamiątkowa fotka...

I schodzimy do Doliny Łomniczki

Ostatni rzut oka na Kocioł Łomniczki

Na szlaku...

Widoki na Czarny Grzbiet

Schronisko Nad Łomniczką

W Dolinie Łomniczki.

Wiekowy buk przy szlaku

Wiatka przy skrzyżowaniu z Drogą Urszuli

Betonowy most, po którym przekraczamy Łomniczkę

Widok na Czarny Grzbiet i Śnieżkę z okolic Karpacza- Wilczej Poręby

Już na zielonym szlaku

c.d.

Ukryte pluszaki obserwowały naszą wędrówkę ;)

Droga do Budnik

Miejsce dawnej osady górskiej

Potok Malina

c.d.

Wiatka w Budnikach...

I tablica informacyjna w jej wnętrzu

Tu też pozujemy

Fundamenty gospody Forstbaude

Umarłe drzewo w Budnikach

Podejście pod Wołową Górę

Droga w pobliżu Białego Źródła

Żółta Droga


c.d.n.

Źródło cytatów: Waldemar Brygier: Karkonosze polskie i czeskie. Pruszków 2013, Wydawnictwo "Rewasz".
Źródła zdjęć archiwalnych:
http://dolny-slask.org.pl/ 
http://www.skps.wroclaw.pl/ 
http://fotopolska.eu/ 
http://www.schlesien-kultur.de/  
Korekta: Medart