Uwielbiam ten czas. Ten swobodny układ chwil, które z każdym dniem, każdą godziną przybliżają mnie do tak bardzo wyczekiwanego momentu. Momentu spotkania z Nimi. Za każdym razem jest inaczej i musi tak być, gdyż echo dawnej melodii wciąż trwa, a wypowiedziane pragnienie przemierza przestrzeń, nie znając barier i usystematyzowanych rachub. Nic go nie powstrzyma.
Zatem tuż przed. Odkurzam plecak, patrzę na nowe buty i z uśmiechem na ustach po raz któryś z rzędu, wertuje wysłużoną mapę. Pod powiekami przesuwają się okruchy wspomnień i tworzą przestrzeń pod to, co dopiero zaistnieje. Nie naciskam. Nie ponaglam. Cierpliwie to znoszę, choć w środku ekscytacja narasta i tak. Przyjdzie chwila, gdy całkowicie weźmie mnie w posiadanie.
Pojadę tam, gdzie nie było mnie sześć lat. A i ruszę trochę dalej, na szlaki, których jeszcze nie miałem okazji dotknąć. Dwa pasma. Dwie historie, oraz części znacznie większego dzieła, które dla mnie trwać będzie do finału. Do ostatniego oddechu. A nie wykluczone, że i jeszcze dłużej...
Też lubię bardzo tę chwilę przed wyruszeniem. :)
OdpowiedzUsuń