czwartek, 29 listopada 2012
Koniec czy...początek?
Tak się składa że małymi kroczkami ale jednak, zbliżamy się nieodwołalnie do daty 21 grudnia 2012r.
Chcąc nie chcąc, wpasowujemy się w pewien obowiązujący już od pewnego czasu schemat myślowy, który postrzega tę datę jednoznacznie- koniec kalendarza Majów a co za tym idzie- koniec naszej cywilizacji.
Stanowisko jakby nie patrzeć bardzo kontrowersyjne, ale jakże twórcze. Przez ostatnie lata o "końcu świata 2012" napisano i powiedziano chyba więcej niż o wszystkich innych wydarzeniach z tego okresu.
No i nie dziwmy się. Ten temat jest na tyle obiecujący, że można zaryzykować tezę, iż nie jeden wyczuł tu niezły biznes. Zresztą przykładów jest wiele, choćby świetnie sprzedające się za oceanem tzw. "zestawy ratunkowe", mające dać nam gwarancje przeżycia w najbardziej nawet ekstremalnych warunkach.
Abstrahując od takich skrajnych przykładów, wiemy na pewno, że poddani tej ogólnej medialnej presji wierzymy że "coś się święci". Oliwy do ognia dodają też co jakiś czas "eksperci", mówiący o takim czy innym niepokojącym zjawisku.
Także ludzie czytają, oglądają, myślą i czekają być może na wielkie "bum". Czy słusznie?
Nie chce mi się już wracać do materiałów, które jasno i dobitnie pokazują że interpretacja końca kalendarza Majów jest po prostu lekko chybiona. Mówi o tym chociażby ostatnia książka Barbary Marciniak "Ścieżka mocy 2012" (którą polecam). I choć nie ze wszystkim zgadzam się z autorką, to jednak podpisuje się pod taką właśnie koncepcją "daty końcowej".
Zatem koniec czy wręcz przeciwnie...początek? Zresztą teza tzw. "końca" wydaje się jakoś mało przekonywująca. Jeśli nawet grozi nam apokalipsa i popadniemy w niebyt, to przecież ewolucja dalej trwa i świat będzie istniał jeszcze pewnie długo. Tyle że bez naszego gatunku.
Ale jest coś jeszcze. Wszystkie bowiem zmiany cywilizacyjne zawsze postrzegamy w kategoriach form. Nie może być inaczej, gdyż właśnie (póki co) życia materialne wypełnia ludzką egzystencję prawie w 100%.
A jeśli tym razem zmiana (koniec) dotyczy czegoś innego. Na przykład naszego wnętrza? O tym zdaje się pisać właśnie Barbara Marciniak, o tym też znakomicie mówi na swoich wykładach Eckhart Tolle.
Zmiany nie muszą być wcale tylko i wyłącznie namacalne i widoczne. Mogą one być też zdecydowanie bardziej subtelne i dotykać tych rejonów, o których na co dzień (niestety) nie mamy pojęcia.
Zmierzam do tego, że "koniec cywilizacji" może oznaczać zrzucenie pewnego jarzma. Jarzma utożsamienia się z formą, z czasem i z ego. Z tymi właśnie czynnikami, które ograniczają naszą percepcję do dwóch czy trzech linii na krzyż, gdzie tymczasem obcujemy z całą siatką takich zależności, wynikłych z wielkiej złożoności życia w ogóle.
Wiem że jest to nieco enigmatyczne, ale uważam, że po mału dochodzimy (jako ludzie) do swojej prawdziwej natury. I ten "koniec" może być pierwszym i znaczącym sygnałem że to się zaczęło.
Są jednak jeszcze inne czynniki. Mówi się o NWO i Iluminatach, którzy doskonale zdają sobie z tego sprawę i skutecznie "hamują" ludzkość przed przejściem na wyższy poziom egzystencji. Po to, by dalej czerpać z naszej nieświadomości, niewiedzy i strachu olbrzymie profity, tak jak to dzieje się teraz.
Na szczęście (pisałem już o tym wcześniej i powtórzę jeszcze raz)- ewolucji się nie zatrzyma. To niemożliwe. Dlatego jeśli nawet owi dzierżący władzę chciwcy mają plan utrzymać nas w ryzach nieświadomości przez wieki, to jednak będą musieli przyjąć wkrótce do wiadomości swoją klęskę. Naturą Wszechświata jest wieczny ruch, wieczna zmiana i ewolucja. Jest to odwieczne prawo istnienia i nikt nie jest w stanie go odwrócić. To wypływa z naturalnego, przedwiecznego porządku, którego religię zwą Bogiem, inni Jednią a jeszcze inni uważają że słowa tu nie wystarczą (Laozi- Tao Te Ching)
Eckhart Tolle wspominał o tym także na jednym z wielu prelekcji: "Najpierw człowiek żył całkowicie nieświadomy istnienia ego. Kolejny etap to ten, w którym całe swoje życie podporządkował właśnie jemu. Z kolei teraz rodzi się nowy etap. Stopniowego uświadamiania sobie "istnienia ego", a co za tym idzie porzucania go na rzecz nowej świadomości. Świadomości życia w Jedni".
Czegóż więc się bać. Progresu i ewolucji? Było by to nad wyraz nielogiczne i zwiastowało tylko dalszy ciąg "choroby", z którą dziś zmagamy się na co dzień.
Nie bójmy się niczego. Spójrzmy na to wszystko z punktu widzenia "pogodzenia z chwilą". Z punktu widzenia życia w "tu i teraz". Tylko w ten sposób uzyskamy odpowiedzi które są w nas już od dawna, jednakże zbyt przysłonięte tzw. rzeczywistością, by móc odebrać ich pierwotną jasność i siłę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz